„Nie potrafiłem zaufać kobietom i słusznie. Ukochana pamiętała, by wskoczyć mi do łóżka, ale zapomniała wspomnieć, że ma męża”

Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Cholernie chciałem jej ufać. Wierzyć każdemu jej słowu, ale zbyt mi to przypominało ostatnie miesiące wspólnego życia z żoną. Wtedy też wszystko było w porządku, a okazało się, że najbardziej na porządku dziennym było okłamywanie mnie. I przyprawianie mi rogów”.
/ 07.11.2022 07:15
Zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Kiedy poznałem Luizę, od razu wiedziałem, że nie poprzestanę na jednym spotkaniu. Dostałem bilety na koncert w filharmonii od znajomej, której rozchorowało się dziecko i nie mogła iść. Współczułem jej z powodu synka, ale cieszyłem się. Raz, z powodu uczty melomańskiej, a dwa, z powodu blondynki, która siedziała niedaleko mnie i od razu przyciągnęła moją uwagę.

Bezwstydnie gapiłem się na nią przez większość koncertu, a podczas antraktu odważyłem się podejść. Stała sama, z nikim nie rozmawiała. Sprawiała wrażenie lekko zagubionej. Zaczęliśmy rozmawiać o koncercie. Kilka frazesów o tym, jak muzycy świetnie grają, a dyrygent wspaniale dyryguje, że Vivaldi był najlepszą częścią jak dotąd, że to rzadkość, by w naszym mieście gościli muzycy tej klasy… Zauważyłem, że była zdenerwowana. Udawała rozluźnioną, ale często przygryzała dolną wargę i nerwowo zaciskała dłonie w pięści.

Wybraliśmy się do włoskiej knajpki

– Przepraszam, jeśli… przeszkadzam, nie będę się dłużej narzucał.

– Nie, nie, bardzo miło mi się z panem rozmawia. Tylko… to po prostu pierwszy wieczór od bardzo dawna, gdy mogłam wyjść wieczorem, wybrać się na koncert, gdziekolwiek…

Domyślałem się, że przekroczyła już czterdziestkę albo była na jej granicy. Lekkich zmarszczek wokół oczu nie skryła pod makijażem. Ledwie wytuszowała rzęsy i pociągnęła usta szminką. To też mi się w niej spodobało. Była naturalna, nie chowała się za potężną tarczą kosmetyków.

– Tak się składa, że ja też nie miałem od dawno takiej okazji. Może zatem da się pani zaprosić na lampkę wina po koncercie? Albo na kolację?

Zawahała się, ale po chwili skinęła głową. Dobra nasza, pomyślałem, choć zastanawiałem się, dlaczego się zawahała. Zwykły niepokój przed pójściem gdzieś z obcym mężczyzną czy był ktoś, kto miałby coś przeciwko naszej wspólnej kolacji? Nie nosiła obrączki, ale mogła mieć dziecko. Byłem ciekaw, czy nie rozmyśli się podczas drugiej części koncertu. Nie, nie zmieniła zdania. Uśmiechnęła się nieśmiało i wyszliśmy z budynku filharmonii razem.

– Nie wiem, czy mogę o to pytać, w końcu znamy się pięć minut…

– Koncert trwał ponad dwie godziny – zaprotestowała.

Skoro tak uroczo dowodziła, że nie jesteśmy zupełnie obcymi sobie ludźmi, spytałem ją o to, co mnie nurtowało.

– Nie, nie mam dzieci. Z nikim się też nie spotykam – usłyszałem.

– W takim razie może przyjmiesz zaproszenie na kolejne spotkanie?

Naprawdę miło mi się z nią rozmawiało i nie chciałem kończyć znajomości na jednym koncercie, daniu we włoskiej knajpce i jednym kieliszku wina. Nieważne, jak dalej by się to potoczyło – warto mieć w swoim otoczeniu inteligentną osobę, z poczuciem humoru i doceniającą muzykę klasyczną. Zgodziła się. Znowu nieco się zawahała, ale mimo wszystko podała mi swój numer telefonu.

Chyba też ma za sobą ciężkie przeżycia

Umówiliśmy się na spacer, na drinka, na kolację. Coraz lepiej czułem się w jej towarzystwie i miałam wrażenie, że ona w moim też. Rozluźniała się i z każdym spotkaniem częściej się uśmiechała. Może to było niedzisiejsze i staroświeckie zachowanie, ale choć bardzo mi się podobała i miałem na to ochotę, nie rzuciłem się od razu do całowania i przenoszenia naszej relacji na intymniejsze pole.

Podobało mi się, jak wokół siebie krążymy, nie przekraczając pewnej granicy, choć ewidentnie pragnęliśmy ją przekroczyć. Przypominało to swego rodzaju taniec godowy. Jednak krew nie woda i w końcu stało się. Co ciekawe, ona pierwsza mnie pocałowała. Kiedy miałem ją cmoknąć w policzek – jak zwykle na pożegnanie – nagle przekręciła głowę i poczułem jej usta. Omal nie eksplodował mi mózg! Minął już jakiś czas od rozwodu, ale nie bardzo interesowały mnie kobiety. Zraziłem się. Nie paliło mi się do powtórki z rozrywki po tym, ile nerwów kosztowała mnie końcówka mojego małżeństwa. Póki nie pojawiła się Luiza…

Ależ ona potrafiła całować! Chyba też była wyposzczona. Miała pełne, miękkie usta, które cudownie smakowały. Nie chciałem przestawać, nie chciałem, by ona przestawała. Nie przejmowaliśmy się, że stoimy pod klatką jej bloku i że w każdej chwili ktoś z sąsiadów może zacząć gwizdać. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, wiedzieliśmy, że następnym razem nie skończy się na pocałunkach.

Zaryzykowaliśmy. Choć Luiza nie otworzyła się całkiem przede mną, wyczuwałem, że ona też ma ciężkie przeżycia za sobą, wszak to nie jest standard, by kobieta w jej wieku nie miała męża ani dzieci. Zatem zaryzykowaliśmy oboje i zaangażowaliśmy w ten związek na poważnie. To już nie były randki od czasu do czasu, ale spędzaliśmy razem niemal wszystkie wolne chwile.

Przedstawiłem ją bliskim znajomym i rodzinie, kiedy rodzice zaprosili nas na przyjęcie z okazji czterdziestej piątej rocznicy ślubu. Luiza była bardziej wstrzemięźliwa. Jej mama nie żyła, tata mieszkał sam, dość daleko, i nie utrzymywała z nim bliskich relacji. Obiecała jednak, że z okazji urodzin zaprosi swoich przyjaciół, a wielu ich nie ma, żebym poznał ich wszystkich naraz. Nie przeszkadzało mi to, choć od jej urodzin dzieliło nas jeszcze kilka miesięcy.

Tymczasem poznawaliśmy się coraz lepiej. Odbierałem ją z pracy – albo to ona na mnie czekała – i szliśmy coś zjeść, a potem spacerowaliśmy, jeśli pogoda dopisywała. Jeśli nie, lądowaliśmy w kinie albo w domu, gdzie spędzaliśmy mnóstwo czasu w sypialni, co nie znaczy, że kochaliśmy się tylko na łóżku. Uwielbiałem patrzeć, jak ubrana w moją koszulę gotuje coś w mojej kuchni.

Nie chciałem na nią naciskać

– Może powinnaś robić to codziennie? – spytałem, kiedy podrzucała naleśnika na patelni.

– Szybko by ci się znudziły.

– Nie mówię o naleśnikach, ale o tobie. Tutaj, w moim domu, w mojej kuchni.

Znowu ta sama reakcja: króciutkie zawahanie, a potem uśmiech.

– Marzy się panu urocza kuchareczka na wszelkie usługi?

– Marzy mi się, żeby kobieta, którą kocham, była ze mną codziennie – przytuliłem się do jej pleców i poczułem, jak sztywnieją jej mięśnie.

– Chyba jeszcze za wcześnie, Seweryn. W sumie dopiero co się poznaliśmy.

– Cztery miesiące to kawałek czasu, ale nie zmuszam cię. Po prostu się zastanów. Jeśli poczujesz, że tego chcesz, daj znać. Bo ja bardzo bym tego chciał.

Faktycznie, tak czułem. Nie miałem dość jej towarzystwa, chciałem, żeby ze mną zamieszkała, spała ze mną i budziła się obok mnie. Po rozwodzie nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zapragnę obecności drugiej osoby. I to tak bardzo. Bycie samemu miało swoje plusy. Jak nie miałem czasu albo ochoty, nie sprzątałem i nikt nie robił z tego powodu afery. Kiedy miałem nastrój, gotowałem, kiedy mi się nie chciało pichcić, zamawiałem coś na wynos i nikt się nie czepiał, że jestem rozrzutny.

Mogłem leżeć do góry brzuchem albo chrapać i nikomu to nie wadziło. Mogłem oglądać w telewizji to, co sam wybrałem, i słuchać głośno takiej muzyki, jaką lubiłem. Do tego typu wolności łatwo przywyknąć i niechętnie się z niej rezygnuje. Zwłaszcza że z wiekiem człowiek staje się coraz mniej skłonny do kompromisów.

Nabiera przyzwyczajeń, dopieszcza swoje dziwactwa, które
irytują innych. A i jego bardziej drażnią cudze nawyki i rytuały. A jednak bardzo chciałem, żeby Luiza zamieszkała ze mną, żeby nie musiała wracać, bo jak jutro pokaże się w pracy w tym samym ubraniu, ludzie będą gadać. Prosiłem ją, żeby przywiozła trochę swoich rzeczy, udostępnię jej miejsce w szafie i komodzie, ale wciąż zwlekała.

Zostawiłem kwestię zamieszkania razem otwartą. Postanowiłem dać jej trochę czasu, bo zauważyłem, że ta wizja wręcz ją wystraszyła. Niech przyzwyczai się do tej myśli. Łudziłem się, że to kwestia czasu. Ale w głębi ducha bałem się, że wahanie Luizy wiąże się z czymś, o czym nie wiem, czego mi nie mówi.

Jak to, ona… ma męża?!

Coraz częściej się mijaliśmy. Luiza biegła do chorej przyjaciółki, do dentysty, musiała zostać dłużej w pracy… Kiedy się widzieliśmy, często się zamyślała i nie uśmiechała już tak promiennie jak kiedyś. I nie wracała do tematu wspólnego mieszkania, nawet w żartach.

– Kochanie, co się dzieje? – pytałem z troską.

– Wszystko w porządku – odpowiadała. – Mam tylko ostatnio więcej pracy, więc jestem bardziej zabiegana i zmęczona. Wybacz.

Cholernie chciałem jej ufać. Wierzyć każdemu jej słowu, ale zbyt mi to przypominało ostatnie miesiące wspólnego życia z żoną. Wtedy też wszystko było w porządku, a okazało się, że najbardziej na porządku dziennym było okłamywanie mnie. I przyprawianie mi rogów. Więc jeśli teraz coś jest nie tak, wolałbym wiedzieć wcześniej. Spałbym spokojniej. Starałem się przeczekać. Być cierpliwy. Ale po kilku tygodniach takiej nerwówki postanowiłem sprawdzić, co się dzieje.

Gdy Luiza znowu miała zostać w pracy na nadgodzinach, stanąłem pod jej biurem. Chciałem poczekać, aż wszyscy wyjdą, i w ramach pretekstu do wizyty zanieść jej zamówioną wcześniej pizzę, żeby nie była głodna. Tyle że wymówka okazała się zbędna, bo tuż przed szesnastą Luiza wybiegła z biurowca i wsiadła w taksówkę.

Teraz nie mogłem odpuścić, skoro wiedziałem, że mnie okłamała. Niemal czułem, jak para wylatuje mi z uszu. Byłem wściekły. Taksówka kluczyła po ulicach, aż w końcu podjechała pod jeden ze szpitali. Patrzyłem, jak Luiza szybko biegnie do głównych drzwi, i czułem się jak idiota.

Ona rzeczywiście pojechała odwiedzić chorą przyjaciółkę, być może nagle jej stan się pogorszył… A ja, zazdrosny kretyn, podejrzewałem ją o najgorsze. Wróciłem do domu, zahaczając po drodze o kwiaciarnię, żeby bukietem kwiatów uspokoić wyrzuty sumienia. I kiedy zjawiła się u mnie na kolacji, tak jak wcześniej się umawialiśmy, starałem się być dla niej wyjątkowo miły. Rano, kiedy szykowaliśmy się do pracy, zadzwonił jej telefon.

Pojechałem za nią

– Kto to? – spytała, malując rzęsy w łazience.

– Nie wiem, numer nieznany – rzuciłem okiem na jej telefon.

– Pewnie znowu bank albo inne pokazy garnków.

– Mam ich spławić?

Nim odpowiedziała, odebrałem połączenie.

– Dzień dobry, dzwonię ze szpitala, w sprawie męża pani Luizy K.. Czy zastałam ją może? – uprzejmy ton kobiety w słuchawce nie sprawił, że poczułem się lepiej.

– Luiza? – zawołałem. – Ktoś do ciebie. W sprawie twojego męża.

Chciałem, żeby się roześmiała. Żeby zaprzeczyła i kazała mi się rozłączyć, bo to pomyłka albo głupi żart. Ale ona rzuciła tusz do umywalki i szybkim krokiem podeszła do mnie. Wyjęła mi z ręki telefon i patrząc mi w oczy, zaczęła rozmawiać. Krótko. Głównie: „tak” i „rozumiem”. Na koniec poprosiła, by ją informować na bieżąco, i podziękowała za telefon. Przez długą chwilę obydwoje milczeliśmy. Nie mogłem uwierzyć w to, czego przed chwilą byłem świadkiem.

– Masz męża – stwierdziłem.

– Mam.

– Na miłość boską, Luiza! Przecież już pierwszego wieczoru spytałem cię, czy kogoś masz!

– Pytałeś, czy się z kimś spotykam. Nie spotykałam się z nikim. I nie sądziłam wtedy, że nasza randka zmieni się w coś więcej…

– A potem? Kiedy już wiedziałaś, że to coś więcej? Niech cię szlag! Sypiasz ze mną od miesięcy! – wściekłem się.

Spełniał się najgorszy scenariusz, jaki mogłem przewidzieć. Luiza miała męża, a ja zaproponowałem jej wspólne zamieszkanie. Ba, zaczynałem nawet myśleć nad kupnem pierścionka!

Poszła prosto na oddział

– Mogłabym cię prosić o przysługę? – spytała.

– Jeszcze masz czelność…!

– Czy mógłbyś podwieźć mnie do szpitala? Mój samochód jest w warsztacie, a ja chciałabym ci wyjaśnić…

– Nie chcę twoich wyjaśnień!

– Wiem, że nie chcesz. Ale masz prawo wiedzieć. Proszę, żebyś poświęcił mi godzinę. Potem zniknę z twojego życia, jeśli takie będzie twoje życzenie.

– Takie jest moje życzenie – wycedziłem przez zęby. – Ale proszę bardzo, niech ci będzie.
Ostatnia przysługa, ostatnia prośba skazańca. Niech zna łaskę…

Jechaliśmy w stronę szpitala. Niby miała mi coś wyjaśnić, co jej drwiąco przypomniałem, ale stwierdziła, że wszystko stanie się jasne na miejscu. Więc jechaliśmy w milczeniu. Wysiedliśmy i poprosiła, żebym poszedł razem z nią. Chryste, co za popaprana sytuacja! Będzie przedstawiać kochanka choremu mężowi? Nie miałem ochoty na takie szopki, ale… okej, skoro już tu jestem, załatwmy sprawę. Niech się biedny frajer dowie, jaką ma żonę. 

Szedłem za nią, aż dotarliśmy na oddział psychiatryczny. Poczułem się nieswojo. A Luiza szła dalej, pewnie, spokojnie, aż skręciła do jednej z sal. Zatrzymałem się przed wejściem, zbierając się w sobie.

– Dzień dobry, kochanie… – usłyszałem jej głos, łagodny i pełen ciepła. – Podobno nie chcesz jeść. Musisz jeść, żeby wyzdrowieć i wrócić do domu. I pojechać w góry, wspiąć się na kolejne szczyty… Jeśli ci pomogę, zjesz coś?

Zajrzałem do sali. Na wózku siedział mężczyzna, ubrany w piżamę. Miał lekko przekrzywioną głowę. Nie odzywał się, patrzył w jeden punkt, mimo że Luiza kręciła się przy nim jak fryga i ciągle do niego mówiła. Ale mówiła jak do dziecka.

– Przyjechał pan w odwiedziny do pacjenta? – spytała pielęgniarka, zatrzymując się obok mnie. – Jest pan znajomym rodziny, tak? Proszę wejść, tylko trzeba uważać. Od kilku dni znowu zachowuje się agresywnie, choć nie chce jeść, więc nie ma zbyt dużo siły.

– Poczekam na nią tutaj – usiadłem na krześle na korytarzu.

Słuchałem jej głosu, delikatnego, ciepłego

– Nie bij mnie, kochanie, to ja, Luiza. Poznajesz mnie? Kochanie, proszę… Jeśli nie będziesz jadł, pan doktor znowu podłączy cię do kroplówki, a wiem, że tego nie lubisz… Au! Nie!

Zerwałem się z miejsca, do sali wbiegła także pielęgniarka, która przechodziła korytarzem. Luiza siedziała na podłodze, trzymając się za oko, a mężczyzna na wózku wymachiwał rękami. Robił to bezładnie, na oślep, nie zważając, że może kogoś skrzywdzić.

– Niech pan mi pomoże! – krzyknęła pielęgniarka.

Przytrzymałem ręce pacjenta, póki nie zastąpił mnie pielęgniarz.

– Proszę już iść, postaramy się go uspokoić. Może to nie był dobry pomysł z wezwaniem pani dzisiaj…

Pomogłem Luizie wstać i wyprowadziłem ją z sali. Obejrzała się, wychodząc, a potem szła jak nakręcona lalka. Dopiero gdy opuściliśmy szpital, usiadła na ławce obok wejścia, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Czekałem, aż się uspokoi. Szukałem słów, bo zabrakło mi ich po tym, co zobaczyłem.

– Przepraszam cię. Przepraszam, że cię okłamałam – wyszlochała. – To alzheimer. Zaatakował go jeszcze przed trzydziestką i zniszczył człowieka, którego kochałam. Próbowali wpisywać go do jakichś programów, stosować innowacyjne metody… Wszystko na nic. Już nie chodzi, przestaje jeść. A trafił tu trzy dni przed tym, jak się spotkaliśmy. Zaatakował mnie nożem w naszym mieszkaniu, bo mnie nie poznał. Myślałam, że może tu mu się poprawi, jak dobiorą leki, ale już wiem, że nie może wrócić ze mną do domu. Nie dam sobie z nim rady. Po prostu nie dam rady…

Nie obchodzi nas, co gadają ludzie

Usiadłem obok i przytuliłem ją. Czułem się jak bydlę po tym, jak oskarżałem ją tego poranka o najgorsze rzeczy.

– To miał być tylko jeden wieczór, który spędzę jak człowiek, jak kobieta, po kilkunastu latach zamknięcia z chorym mężem w domu. Nie sądziłam, że tak się skończy, a potem… Potem nie wiedziałam, jak ci powiedzieć. Czułam się wspaniale, znowu kochana i zakochana. Jednocześnie czułam się podle, jak szmata, choć on już nie wie, kim jestem, ale przysięgałam w zdrowiu i w chorobie… Zasługuję na karę, prawda?

– Nieprawda – odchrząknąłem, bo głos odmówił mi posłuszeństwa. – Nie mów tak. To ja przepraszam. Nie powinienem cię oskarżać, nie znając całej sytuacji.

Nie mogę się z nim rozwieść. Wymaga stałej opieki, nie mogę go porzucić, nawet gdyby sąd się na to zgodził. Nie ma nikogo innego, nie chcę go zostawiać. Ja…

– Wiem. Rozumiem.

– No to odejdź. Zostaw mnie samą, proszę – chciała się odsunąć, ale tym mocniej przyciągnąłem ją do siebie.

– Znajdziemy sposób. Obiecuję.

Nie pozwoliłem Luizie odejść

Nie chciałem jej stracić, choć nadal jest mężatką i prawdopodobnie jeszcze jakiś czas nią zostanie. Obydwoje opiekujemy się teraz jej mężem, który trafił do specjalistycznego ośrodka, gdzie lekarze starają się opóźnić skutki choroby.

Planujemy z Luizą ślub. Kiedyś, gdy będzie to możliwe, ale na razie gramy takimi kartami, jakie nam rozdano, cieszymy się tym, co mamy. Tym, że się odnaleźliśmy. Tym, że w końcu zamieszkaliśmy ze sobą i wspieramy się nawzajem każdego dnia.

Dwoje życiowych rozbitków, których los nie potraktował ulgowo. A że ludzie gadają? Niech gadają. Najważniejsze, że się kochamy i już nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.

Czytaj także:
„Ukochana stawała na rzęsach, a moja mama i tak miała ją za intruza. Uważała, że stać mnie na kogoś więcej, niż kasjerka z lumpeksu”
„Na myśl o wizycie u teściowej przechodziły mnie ciarki. Chciałem się wykręcić podstępem, ale ta wiedźma mnie przechytrzyła”
„Myślałem, że wygrałem życie. Miałem księżniczkę za dnia, a w nocy boginię. Wszystko rozsypało się, gdy odkryłem jej drugą twarz”

Redakcja poleca

REKLAMA