Dorota obawiała się tej wizyty. Chciała zrobić dobre wrażenie i cały czas pilnowała się, by nie palnąć gafy. Tamtego dnia wybierałem się z narzeczoną na obiad do mojej mamy. Obie panie miały się spotkać pierwszy raz. Oczywiście, wiedziałem, że Dorota nie spodoba się przyszłej teściowej.
Nie to, że coś było nie tak z moją ukochaną. Po prostu według mamy powinienem spotykać się z księżniczką, hrabianką, najmarniej – córką jakiegoś prezesa. Kasjerka z second-handu nie miała u niej najmniejszych szans. Co z tego, że Dorota studiowała zaocznie dziennikarstwo, pisała artykuły do gazet i świetnie gotowała? Nie przypuszczałem, żeby to szczególnie zachwyciło mamę. Cóż, prędzej czy później muszą się poznać.
Może będę miło zaskoczony?
Dorota wsiadała do auta wyraźnie zdenerwowana. Chciało mi się śmiać, bo ubrała się jak uczennica na początek roku szkolnego, w białą bluzkę i czarną spódnicę do kolan.
– Ślicznie wyglądasz – pochwaliłem.
– Myślisz, że twoja mama mnie polubi? – zapytała z trwogą. – Chciałabym zrobić dobre wrażenie…
– Wyglądasz świetnie i stosownie do okazji – zapewniłem ją.
– A myślisz, że te kwiatki jej się spodobają? – ciągnęła Dorota. – Wydawało mi się, że wszyscy lubią lilie, ale teraz to już nie wiem…
– Na pewno będzie zachwycona.
Moja narzeczona przez całą drogę wypytywała mnie, co mama lubi, a czego nie toleruje, żeby, jak to ujęła, nie „palnąć gafy”. Nie chciałem jej straszyć, że moim zdaniem to i tak na niewiele się zda. Jak mamuśka będzie chciała się do czegoś przyczepić, to znajdzie sobie jakiś powód. Mama przywitała nas w bramie. Wyściskała mnie, jakbym wrócił do domu z wojny. Za to Dorotę musnęła w powietrze obok policzków.
Moja narzeczona drżącymi rękami wręczyła przyszłej teściowej kwiaty.
– Mam nadzieję, że się pani spodobają… – bąknęła niezbyt wyraźnie.
Mama uraczyła ją jednym z zestawu swoich nieszczerych uśmiechów, po czym odrzekła słodkim głosem:
Mama nie umiała się powstrzymać od złośliwości
– Pewnie, pewnie. Chociaż nie lubię tych kwiatów, odkąd moja kuzynka dostała od nich uczulenia,
i to w dniu ślubu, a potem stała przed ołtarzem cała w krostach… No, ale to przecież nie ma znaczenia.
Dorota pobladła, a ja byłem pewien, że mama wymyśliła tę historyjkę na poczekaniu, bo nigdy nie słyszałem o żadnej ciotce z uczuleniem na lilie. Ścisnąłem więc rękę Doroty i poprowadziłem ją do salonu. Usiadła na brzegu kanapy, obciągając nerwowo spódnicę. Mama przyniosła sałatkę i nałożyła nam na talerze. Wiedziałem, że Dorota nienawidzi groszku, ale dzielnie go połykała.
– Ta spódniczka wygląda bardzo ładnie… – powiedziała mama, lustrując ją od stóp do głów. – Kupiłaś ją w sklepie, w którym pracujesz? – wypuściła kolejną zatrutą strzałę.
– Mamo… – wyszeptałem z wyrzutem i nadepnąłem jej lekko na nogę.
– Nie – odparła Dorota dumnie. – Ale czasem kupuję tam rzeczy. Można znaleźć prawdziwe skarby.
Mama pokręciła lekko głową, po czym pochyliła się nad stołem i z udawaną troską dotknęła jej ręki.
– Ale, dziecko, słyszałam od sąsiadki, że to bardzo niebezpieczne! Podobno jej znajoma włożyła sukienkę ze szmateksu, którą, jak się okazało, nosiła dziewczyna chora na ptasią grypę. Zaraziła się i zmarła!
– Wszystkie ubrania są odkażane – powiedziała przez zęby Dorota. – Poza tym rozsądek wskazuje, żeby je uprać przed włożeniem…
I tak toczył się zapoznawczy obiad u mojej rodzicielki. Na każde stwierdzenie Doroty mama przytaczała historię o swoich znajomych, których spotkało jakieś nieszczęście. Po obiedzie moja narzeczona chciała pomóc pozmywać naczynia. Niestety, tak nieszczęśliwie chwyciła półmisek, że spadł na podłogę i roztrzaskał się na tysiąc kawałeczków. Mama chwyciła się za serce.
– Półmisek po babci Marysi! – krzyknęła, a Dorota omal nie zemdlała.
– Mamo – syknąłem z wyrzutem.
– To półmisek z supermarketu, ten po babci wyjmujesz tylko na Wigilię.
– Hm… Racja – mruknęła tylko.
Dorota rozpłakała się tuż za bramą.
– To była katastrofa! Ona nigdy mnie nie polubi! – szlochała.
– Po prostu musicie się lepiej poznać… – starałem się ją pocieszyć.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Musiałaś być wredna? – zaatakowałem. – To twoja przyszła synowa!
– Powinieneś się jeszcze nad tym zastanowić – powiedziała z niesmakiem. – Wydaje się być taka… niewydarzona. Stać cię na kogoś lepszego!
Trzasnąłem słuchawką
Wieczorem, dla ukojenia nerwów, poszedłem do pubu na piwo. Gdy szukałem jakiegoś wolnego stolika, usłyszałem, że ktoś mnie woła. Rozejrzałem się po sali i zobaczyłem Monikę, koleżankę ze studiów.
– Siadaj! – powiedziała. – Co u ciebie słychać? Bo wyglądasz kiepsko.
Opowiedziałem jej o pierwszym spotkaniu narzeczonej z moją matką. Pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Znam ten typ, one wszystko wiedzą najlepiej. Ale można je wziąć sposobem… – pochyliła się ku mnie.
Jak to dobrze móc liczyć na pomysłowe koleżanki! Dwa tygodnie później zadzwoniłem do mamy i zadowolony oznajmiłem:
– Wiesz, doszedłem do wniosku, że masz rację. Stać mnie na lepszą…
– Naprawdę? – ucieszyła się mama. – Kto to jest? Kiedy ją poznam?
– Przywiozę ją do ciebie na obiad.
Gdy podjechałem pod blok Moniki, aż się roześmiałem na jej widok. Miała na sobie najkrótszą sukienkę, jaką kiedykolwiek widziałem, w dodatku wściekle różową. Do tego makijaż nałożony chyba szpachlą, metrowej długości tipsy i opaleniznę, która, jak zdradziła Monika, była dziełem dziesięciominutowej sesji w solarium.
– Boże, dziewczyno, jak ty możesz w tym chodzić? – złapałem się za głowę, patrząc na jej wysokie obcasy.
– Trochę musiałam potrenować – przyznała. – Nie było łatwo.
Monika wysiadła z auta i od razu rzuciła się na moją mamę z całusami.
– Witam, witam – powtarzała mama, próbując wyrwać się z jej objęć.
Usiedliśmy przy stole.
– Nie cierpię groszku – oznajmiła beztrosko moja kumpela, po czym każde ziarenko wypluwała na dodatkowy talerzyk z głośnym „tfu!”.
Rozbawiony obserwowałem, jak mama krzywi się z niesmakiem.
– A czym pani się zajmuje? – zapytała w końcu moja rodzicielka. – Mareczek nic mi jeszcze nie wspominał…
– Bo i nie miał o czym – wzruszyła ramionami Monika. – Raz się tu zaczepię, raz tam, często mnie wyrzucają, bo nie cierpię wcześnie wstawać. Zresztą liczę, że przyszły mąż mnie będzie utrzymywał – dodała, rzucając mi zalotne spojrzenie.
– Dorota, była sympatia Marka, studiowała i równocześnie pracowała. To miła dziewczyna! – usłyszałem i aż zakrztusiłem się kurczakiem.
Teraz to jej się Dorota miła wydała?
Monika nic na to nie odpowiedziała, tylko włożyła sobie do buzi gumę do żucia i natychmiast nadmuchała balon, który pękł z głośnym trzaskiem.
– A czym zajmują się pani rodzice? – wypytywała dalej mama.
– A, są artystami – odrzekła Monika. Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem, mama natomiast z nadzieją. – Tak się mówi u mnie na dzielnicy – wyjaśniała. – Jak ktoś dużo pije, to musi być artystą – zachichotała.
Chwilę potem strąciła ze stołu szklankę i ze śmiechem stwierdziła:
– Na co komu skorupy, kiedy i tak nic w nich nie ma, nie?
Mama odebrała to jako przytyk do małej ilości jedzenia. Widziałem, że poczuła się urażona. Zaraz po kolacji zaczęła udawać, że boli ją głowa. Odrzuciła propozycję Moniki, która zasugerowała zrobienie jej okładu i delikatnie wyprosiła nas z domu. Zaraz za zakrętem zatrzymaliśmy się, żeby przybić piątkę i zdrowo się uśmiać z tego całego teatrzyku.
– Ale pamiętaj, za tę akcję stawiasz mi piwo! – zaznaczyła Monika.
Wieczorem odwiedziła mnie Dorota.
– Nie uwierzysz, co się stało – powiedziała uradowana. – Twoja mama do mnie zadzwoniła! Przyjdzie do mojego sklepu, żebym pomogła jej coś wybrać! Nie wiem, o co tutaj chodzi, ale była nadspodziewanie miła!
No cóż, ja wiem doskonale, ale niech to pozostanie tajemnicą. Jak dobrze mieć pomysłowe koleżanki! Które w dodatku są zdolnymi aktorkami.
Czytaj także:
„Moja siostra przyjęła oświadczyny chłopaka po kilku tygodniach znajomości. Zaskoczyłam ich, gdy poprosili o moje błogosławieństwo”
„Miałam 14 lat, gdy poznałam moją biologiczną matkę. Choć była hazardzistką i żyła na krawędzi, zostałyśmy przyjaciółkami”
„Mąż traktował mnie jak lalkę na pokaz przed klientami. Myślał, że małżeństwo kończy się na łóżku i fundowaniu mi zakupów”