Monikę poznałem rok temu w jednym z klubów. Trafiliśmy na czwartkową imprezę zupełnie przypadkiem i już po godzinie rozmowy uznałem, że to musiał być szczęśliwy traf. Powiedzieć o niej, że była ładna, to nie powiedzieć nic; przepiękna brunetka o zmysłowych kształtach i fascynującej inteligencji, w dodatku dość dobrze znająca się na mojej branży, czyli na komputerach i internecie.
Zatańczyliśmy może ze trzy razy, bo okazało się, że w tej kwestii też jesteśmy do siebie podobni: szło nam obojgu średnio. Za to rozmowa i inne rzeczy… Było po prostu super.
Czemu wspólne mieszkanie miałoby być problemem?
Imprezę skończyliśmy o piątej nad ranem pierwszym nieśmiałym pocałunkiem pod drzwiami jej bloku. Kiedy dojechałem do domu, z radości aż poklepałem autobus, którym wracałem. A o dziewiątej rano ona już dzwoniła z informacją, że właśnie wstawia kawę i leci do pracy, ale po południu możemy się spotkać. Czułem, że się zakochałem.
Z czasem tylko nabrałem co do tego pewności. Monika była cudowną, ciepłą osobą, życzliwie nastawioną do świata i ludzi, umiejącą słuchać i pełną taktu. Myślałem o niej jak o przyszłej żonie. Zaproponowałem więc, żebyśmy zamieszkali razem. Siedzieliśmy przy śniadaniu u mnie w chacie, kiedy znienacka wypaliłem:
– Mona, słuchaj, to ekonomicznie nieuzasadnione, żebyśmy utrzymywali dwa osobne gospodarstwa…
– Uwielbiam twoją szczerość i prostotę wypowiedzi, a także zmysł praktyczny, podszyty wszak nutką romantyzmu – powiedziała.
– Ja zaś uwielbiam twój sarkazm, ukryty w miłych słowach i podlany olśniewającym uśmiechem. To jak?
– Hm… No nie wiem – mruknęła.
– Nie chcę cię naciskać, jeśli czujesz się przymuszona czy coś takiego, to nie wracajmy już do tego tematu – westchnąłem rozczarowany.
– Ale ten temat sam do nas wróci – odparła i nagle posmutniała.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czemu wspólne życie miałoby stanowić dla niej problem? Gdzieś z tyłu głowy kołatały mi się myśli o małżeństwie, ale na razie nie proponowałem przecież niczego aż tak radykalnego.
– To może inaczej… – wpadłem na nowy pomysł. – Przyjedziesz do mnie na wakacje? Na dwa tygodnie? Będę ci podawał śniadania do łóżka, a wieczorem masował ci stopy…
Zgodziła się i dwa tygodnie później przywiozłem ją, jej dwie torby i laptopa do mojego mieszkania. Powitalna kolacja udała się wyśmienicie. Moja specjalność, czyli krewetki na ostro z pietruszką i czosnkiem, w połączeniu z białym winem wprowadziły romantyczną atmosferę.
– Gdzie będę spała, mniej więcej się domyślam – powiedziała. – Ale gdzie będę mogła w spokoju popracować przy komputerze?
– Nie pomyślałem o tym… Co powiesz na biurko w sypialni?
– Nie, to nie jest dobry pomysł – odparła natychmiast. – Wolałabym osobny pokój – dodała z przepraszającym uśmiechem. – Wiesz, wzięłam urlop na te dwa tygodnie, ale… muszę być pod netem i w ogóle.
– No, dobra. Też mam urlop, ale w przeciwieństwie do ciebie nie muszę się nikomu meldować – zabrzmiało to pogardliwie, więc szybko dodałem: – Bierz mój gabinet.
– Dzięki. Ale to już jutro, bo teraz… – i pociągnęła mnie do sypialni.
Obudziłem się nad ranem z dziwnym i dojmującym uczuciem… pustki. Odruchowo wyciągnąłem rękę, ale moja dłoń natrafiła puste miejsce na łóżku. Moniki nie było. Pomyślałem, że poszła do toalety. Ale mijała minuta za minutą, a jej ciągle nie było. Wstałem więc po cichu i wyjrzałem na korytarz.
W gabinecie paliło się światło i dochodziły stamtąd cichutkie odgłosy stukania w klawiaturę laptopa. Zdziwiłem się, bo była przecież sobota, bardzo wczesna godzina…
Czyżby Monika pracowała już o tej porze?
Uchyliłem drzwi i zerknąłem na moją panią; nigdy nie widziałem jej przy pracy i chciałem trochę nasycić się tym widokiem. Niestety, drzwi skrzypnęły, a ona na ten dźwięk uniosła głowę znad ekranu swojego laptopa. Dostrzegłem w jej oczach… wściekłość, strach, nienawiść? Spuściła szybko wzrok, energicznie zamykając klapę kompa. Musiało mi się przewidzieć. Gdy znów na mnie spojrzała, w jej oczach była już tylko zwykła codzienna łagodność.
– Obudziłam cię? – spytała.
– Nie, ja sam… Chciałem popatrzeć, jak pracujesz – odparłem.
– Skończyłam. Wracajmy do łóżka.
Wróciliśmy, ale już nie spaliśmy. Mieliśmy ciekawsze zajęcia. Godzinę później robiłem śniadanie, a Monika surfowała w necie. Kiedy tosty były gotowe, zrzuciłem je na talerzyki i wparowałem do gabinetu.
– Mona, śnia… – zacząłem radośnie, ale głos uwiązł mi w gardle.
Z furią bębniła w klawiaturę. Nawet nie zorientowała się, że wszedłem. Okrążyłem biurko i stanąłem za nią, kładąc jej dłonie na ramionach. Podskoczyła, jakby poraził ją prąd i szybko zatrzasnęła klapę laptopa.
– Daj mi spokój! – warknęła. – Nie kontroluj mnie! Nie życzę sobie tego!
– Ale, kochanie, przecież…
– Przepraszam, wystraszyłam się… – zmieniła nagle ton. – Śniadanie?
– Tak, podano do stołu – bąknąłem.
– A potem spacer? Sobotni spacer z ukochanym? – uśmiechnęła się.
Zjedliśmy w pośpiechu, bo przecież czekało nas tyle przyjemności! A potem spędziliśmy wspaniały dzień. Spacer po parku, potem wizyta w galerii handlowej, przymierzanie okularów przeciwsłonecznych, lunch w pobliskiej kafeterii, kino i najnowsza komedia romantyczna, obiad we włoskiej restauracji, spacer do domu, z krótką wizytą w sklepie z winami, dwie godziny przed telewizorem i w końcu kolacja.
Ja szykowałem, a Monika zniknęła w gabinecie, twierdząc, że „musi tylko coś sprawdzić w necie”.
Kiedy sałatka z awokado i inne pyszności były już gotowe, poszedłem po moją dziewczynę. Ale… gabinet był pusty. Na biurku stał otwarty laptop. Podszedłem, chcąc go zamknąć, rzuciłem okiem na wyświetlacz i… zamarłem. Monika miała otwartą przeglądarkę, a w niej chyba ze trzydzieści okien. Każde z nich prowadziło albo do jakiegoś forum dyskusyjnego, albo na stronę serwisu informacyjnego, albo do popularnych serwisów społecznościowych.
Moja dziewczyna była hejterką
Była zalogowana na każdym, ale pod innymi nickami. Przeczytałem po parę słów. A potem… potem cicho wyszedłem z gabinetu, nie ruszając nic i udając, że o niczym nie wiem. Moja dziewczyna była hejterką. Miła, sympatyczna i seksowna brunetka, drobna i taktowna, w sieci stawała się demonem. Bluzgała, obrażała, prowokowała innych, szydziła i wyśmiewała. Nie wiem, czy w ten sposób odreagowywała stres związany z pracą w dziale marketingu dużej korporacji, czy realizowała jakieś zlecenia swojego szefa, czy leczyła wyimaginowane kompleksy.
Nie wiem, ale… zacząłem się bać. Czy jak nadepnę jej kiedyś na odcisk, nagle zyskam wroga w sieci?
A jak się nam nie uda, to co? Zacznie mnie niszczyć, zwalczać, oczerniać? Kochałem moją miłą i łagodną Monię, ale wielonickowa, nienawidząca wszystkich hejterka przerażała mnie. Zwłaszcza że nie wiedziałem, która z jej twarzy była prawdziwa.
I co teraz? Mam udawać ślepego? Przecież tak się nie da! Zaakceptować? Nie, to niemożliwe. Chyba jednak muszę z nią porozmawiać…
Czytaj także:
„Ukochany porzucił mnie, choć błagałam na kolanach, by został. Płaszczyłam się przed nim nawet na... cmentarzu"
„Wtedy całe życie przeleciało mi przed oczami. Dziś jednak sądzę, że to przeznaczenie. Gdyby nie ta tragedia, nie poznałabym męża”
„Mój mąż to zdrajca, a do tego idiota. Wybrał sobie kochankę, której okna wychodzą na nasz dom. Myślał chyba, że jestem ślepa”