Czekałem z niecierpliwością na wiadomość od kumpla z klubu, gdzie w ramach relaksu trenowałem hokej. Chciałem się wymigać od najbliższego meczu, bo umówiłem się ze szwagrem na narty w weekend. Poprosiłem więc trenera, żeby mnie tym razem nie brał do składu, ale on miał się jeszcze zastanowić i dać mi znać.
Telefon zadzwonił, a ja aż podskoczyłem. Nie, to tylko teściowa... Żona rozmawiała z matką długo, jak zwykle plotkowały, aż w końcu zaczęła czemuś gorąco przytakiwać, że oczywiście, że z wielką radością… Od razu dopadły mnie złe przeczucia i jak się okazało, nie myliłem się.
– Mama zaprasza nas na weekend! – zawołała uradowana. – A wujek Tadek już szykuje się na małą partyjkę z tobą i wasze męskie pogawędki.
Westchnąłem ciężko. Właśnie tych pogaduszek z wujkiem Tadkiem, drugim mężem teściowej, emerytowanym wojskowym, najbardziej się bałem przy każdej wizycie u nich. Zadręczał mnie historyjkami ze swojej wojskowej przeszłości, jakimiś, jego zdaniem pikantnymi anegdotkami. Obie panie miały swoje tematy, toteż ja byłem zdany na niezmordowaną elokwencję mojego przyszywanego teścia. No, ale ileż można, zwłaszcza, gdy ma się w perspektywie spędzenie weekendu z kumplem na nartach! Nie mogłem więc dopuścić do zmiany swoich planów.
– Jedźmy już w sobotę rano – zaproponowała Marylka. – Nie masz chyba planów. Słyszałam, że Mirek nie wystawi cię na sobotni mecz…
Oj, to już było całkiem niedobrze. Musiała słyszeć moją rozmowę z kumplem… No, ale skąd miałem wiedzieć, że trzeba działać w konspiracji, bo teście nas zaproszą?
Nie przyszło mi do głowy nic innego jak zachorować
– To nie jest pewne – odparłem z poważną miną. – Wiesz jak jest, zawsze są trudności w weekendy, chłopaki się rozjeżdżają, mają rodziny… – za późno ugryzłem się w język.
– No właśnie, ty też masz rodzinę i obowiązki względem niej – odparła żona. – Zresztą to nawet nie obowiązki, tylko sama przyjemność!
Przyjemność! Czy ona naprawdę uważała, że o niczym innym nie marzę, tylko o pogaduszkach z jej ojczymem w sobotnie popołudnie? I wysłuchiwaniu mądrości teściowej? Musiałem zacząć działać. Przede wszystkim zadzwonić do trenera, niech mnie jednak wystawi na mecz. Lepsze takie zło od wizyty u teściów. Wyszedłem na balkon, żeby żona nie słyszała naszej rozmowy. Zacząłem mu się tłumaczyć, ale Mirek przerwał mi, porządnie wkurzony:
– Pogięło cię?! Toć od tygodnia łazisz za mną, żebym cię nie wystawiał!
– Ale ja muszę być w sobotę na meczu, no zrozum, stary, sytuacja rodzinna się taka zrobiła, że… – umilkłem, widząc, przy oknie Marylkę.
– Nic ci już teraz nie poradzę, nie będę składu zmieniał w ostatniej chwili – powiedział Mirek. – Miłego weekendu z rodzinką ci życzę...
Zakląłem w duchu, musiałem coś innego wymyślić, żeby nie jechać. I nic lepszego nie przyszło mi do głowy, jak się rozchorować. Więc już od połowy tygodnia zaczęło mnie łamać w krzyżu, kaszel mnie wprost dusił, a w czwartek po powrocie z pracy rozłożyłem się na dobre.
– Chyba mam jakieś zapalenie, może nawet płuc – jęknąłem od progu.
– Dam ci coś na przeziębienie, przecież nie możesz teraz chorować – żona popatrzyła na mnie z wyrzutem. – Do jutra jakoś musisz się pozbierać, obiecaliśmy mamie, że przyjedziemy, i zniknęła w kuchni.
Po kilku minutach przyniosła mi jakieś tabletki, herbatę z sokiem malinowym i termometr. Więc poprosiłem ją jeszcze o chusteczki i mokry ręcznik na czoło. Po czym błyskawicznie, starym sposobem, nabiłem na zamoczonym w herbacie termometrze właściwą temperaturę.
– Ponad trzydzieści osiem! – zaniepokoiła się Marylka. – Może jednak powinien osłuchać cię lekarz?
– To pewnie tylko wirus – machnąłem ręką. – Nie martw się, poleżę przez weekend i przejdzie mi, a ty jedź, spędź trochę czasu z mamą...
Pomyślałem, że jeszcze nic straconego, jak ona wyjedzie w sobotę, to może uda mi się urwać na deski.
– No coś ty! – obruszyła się jednak Marylka. – Miałabym cię tu samego zostawić, biedaku. Zostanę z tobą, trudno, choroba nie wybiera.
Znowu było nie tak, jak sobie zaplanowałem
Co by tu jeszcze wymyślić, żeby Maryla jednak pojechała… Ale nic nie przychodziło mi do głowy. A wieczorem zadzwonił szwagier.
– Co się z tobą dzieje? – spytał bez wstępów. – Maryla dzwoniła dziś do mojej, że chory jesteś, to co z naszymi deskami? Odpuszczamy?
– Nie, no co ty, jedziemy… – urwałem, widząc w drzwiach żonę.
Cholera jasna! Chyba nie usłyszała ostatnich słów? Ale wciąż stała i przyglądała mi się, musiałem więc jakoś odpowiedzieć szwagrowi.
– To znaczy, jak mi się polepszy – bąknąłem. – Marylka mnie tu kuruje, aspiryna, sok z malin…
– Co ty mi tu o soku chrzanisz? – przerwał. – Mów, jedziesz czy nie?
Patrząc na minę żony, nie miałem już wątpliwości, co mu odpowiedzieć. Więc przeprosiłem, że muszę zrezygnować z wypadu na deski, bo stan zdrowia nie pozwala mi na opuszczenie łóżka. I żeby dodać wiarygodności swoim słowom, zakaszlałem.
Tymczasem, ku mej wielkiej uldze, żona oznajmiła, że zaraz zadzwoni do mamy i odwoła nasz przyjazd.
Gdy słuchałem, jak Marylka przeprasza matkę i opowiada o moich dolegliwościach, naszły mnie nawet wyrzuty sumienia, że taki niegodziwiec jestem i manipulant. Nie zwróciłem więc większej uwagi na koniec rozmowy, kiedy to Maryla zaczęła radośnie kiwać głową, mówiąc do słuchawki, że to świetny pomysł.
Oby żona nie odziedziczyła charakterku po mamusi!
Po chwili przysiadła na moim łóżku i powiedziała, że skoro my nie możemy jechać do rodziców, to oni wpadną do nas na weekend. Miejsca jest dosyć, a ja nie będę się nudzić, bo w karty można grać i na leżąco. Aż mi się włosy zjeżyły na głowie, gdy słuchałem tej radosnej nowiny. Mój Boże, ależ się wpakowałem!
– Mama przywiezie ci jeszcze więcej soku i sadło z… – zawahała się na moment. – No nie pamiętam,
z jakiego zwierzęcia, ale to dobre na kaszel i obiecała, że bańki ci postawi.
W tym momencie poczułem, że robi mi się słabo. No, takiego obrotu sprawy, to nie spodziewałem się w najczarniejszym scenariuszu.
Weekend u teściów jeszcze jakoś bym przetrwał. Poszlibyśmy z Marylką na spacer do lasu, raz i drugi, nawet te kilka partyjek z teściem mógłbym rozegrać. Ale gościć ich w naszych dwóch pokojach przez cały długi weekend?! Kiedy w dodatku jestem przywiązany do łóżka i nie mogę uciec nawet na chwilę, bo muszę udawać chorego?! No nie, do tego nie mogłem dopuścić... I jeszcze to sadło do picia i bańki! O nie!
Zacząłem się głęboko zastanawiać, no i wyszło mi jak nic, że z dwojga złego, mniejszym złem będzie pojechać jednak do teściów, niż mieć ich na karku przez dwa dni. Zwłaszcza, że mogłoby im wpaść do głowy, żeby zostać na jeszcze dłużej. Oj, musiałem wyzdrowieć i to szybko… Wieczorem czułem się już zupełnie nieźle, gorączka mi spadła, nawet kaszel gdzieś się ulotnił… A w piątek, gdy żona wróciła z pracy, oznajmiłem jej, że sok z malin mnie uratował.
No, żeby tak mnie podejść!
– Czuję się na tyle dobrze, że może jednak pojedziemy... – westchnąłem.
– Ależ się cieszę! – cmoknęła mnie w policzek. – To ja zadzwonię od razu do mamy – chwyciła słuchawkę telefonu i poszła z nim do kuchni.
Nie miałem zamiaru podsłuchiwać. Ale gdy doszedł mnie chichot Marylki, nie wytrzymałem, wyszedłem z łóżka, niby to do łazienki. Ciekaw byłem, z czego ona się tak cieszyła.
– Miałaś świetny pomysł mamo, z tym przyjazdem do nas – śmiała się cicho. – Żebyś ty widziała, jak się przestraszył tych twoich baniek i tego sadła, od razu wyzdrowiał i jutro do was przyjeżdżamy…
Na palcach wycofałem się do łóżka. No, żeby tak mnie podejść! Wydawało mi się, że to ja jestem sprytny, a tu proszę. Pomimo całej złości, jedno musiałem przyznać – teściowa prześcignęła mnie w sprycie. Aż strach pomyśleć, co będzie, jeśli moja żona odziedziczyła po niej charakterek…
Czytaj także:
„Szefowa latami się nade mną znęcała. Traumę leczyłam u terapeuty, który wykorzystał moją historię do potwornych czynów”
„Zostałam porwana i sprzedana, chcieli zrobić ze mnie niewolnicę. Musiałam użyć podstępu, by wyrwać się z rąk bandytów...”
„Marzyłem o dziecku, ale moja dziewczyna nie chciała tej ciąży. Szalałem z rozpaczy, bo wiedziałem, że nie mogę jej powstrzymać”