Melodyjka komórki odzywała się już któryś raz, a mnie nie chciało się nawet wyciągnąć ręki, żeby zobaczyć, kto dzwoni. Z góry wiedziałam, że to pewnie ktoś z salonu albo z agencji, zbliżał się przecież termin pokazu. Ale ja miałam wolne, pragnęłam świętego spokoju i nic mnie nie obchodziło, że ktoś czegoś ode mnie chciał.
Ostatnio właściwie wegetowałam
– Czemu nie odbierzesz telefonu? – do pokoju weszła mama. – Dzwoni i dzwoni – niecierpliwym gestem podała mi komórkę.
– No to co? – wzruszyłam ramionami, naciągnęłam koc pod samą brodę, podkurczyłam kolana. – Chce mi się spać.
– Lena, ty tak nie możesz – mama przysiadła obok. – Nie zmienisz tego, co się stało. Musisz się jakoś pozbierać, dalej żyć, masz przecież obowiązki…
– Jakie obowiązki, co ty gadasz? – roześmiałam się z goryczą. – Ten cholerny salon, te baby, które same nie wiedzą, czego chcą... Co mnie to wszystko teraz obchodzi? Inne dziewczyny też potrafią czesać – przymknęłam oczy. – Wyjdź, proszę.
– Zobacz chociaż, kto to dzwoni, może to ci od konkursu – mama pogłaskała mnie po włosach jak małą dziewczynkę. – Nie powinnaś z niego rezygnować, chociaż ja wiem, jak bardzo ci ciężko…
– Co ty możesz wiedzieć?! – uniosłam się, jakby to mama była czemukolwiek winna. – To nie twojego męża pochowali dwa tygodnie temu, nie ty patrzyłaś na jego zmiażdżoną głowę, nie ty…
– Córeczko... – szepnęła mama i przytuliła mnie mocno, i chociaż wyrywałam się, nie wypuściła mnie ze swoich ramion.
Rozszlochałam się, łzom nie było końca. Chyba po raz pierwszy tak się załamałam od chwili, gdy dowiedziałam się, że Damian miał wypadek. To było zderzenie czołowe z winy drugiego kierowcy. Strażacy musieli rozcinać samochód, żeby wydobyć jego ciało, a gdy dwóch policjantów przyszło nas zawiadomić, patrzyłam na ich usta i nic nie rozumiałam…
A potem zobaczyłam mojego męża…
Strasznie pokiereszowanego, niemal nie do rozpoznania. Gardło miałam tak ściśnięte, że nie mogłam wydobyć nawet jęku, nie mówiąc już o szlochu. Nawet po pogrzebie jakoś się trzymałam, ale przez ten cały czas byłam nafaszerowana tabletkami i niewiele do mnie docierało. Następne dni spędziłam w łóżku, przysypiając pod kocem. Nie mogłam jeść, mama wciąż zabierała pełne talerze i puste butelki po mineralnej. Chciałam spać i nie budzić się, bo bałam się tego przebudzenia i powrotu do życia, w którym nie było już Damiana.
Pobraliśmy się zaledwie dwa lata temu. Tyle mieliśmy planów, marzeń; tyle wiary, że nam się spełnią... Chcieliśmy na przykład wybudować dom. Mąż dobrze zarabiał, a i moja kariera zawodowa rozwijała się coraz pomyślniej. Miałam salon fryzjerski w centrum miasta, do którego klientki zapisywały się z kilkudniowym wyprzedzeniem, swoją stronę w internecie i spore uznanie we fryzjerskim artystycznym świecie. Zdobywałam też nagrody na konkursach i prestiżowych pokazach.
– Zobacz chociaż, kto dzwoni – powiedziała teraz mama, gdy się trochę uspokoiłam. – Chyba to z tej agencji modelek. Miałaś ustalić termin zdjęć do pokazu.
Spojrzałam na komórkę tylko dlatego, że podsunęła mi ją pod same oczy. Rzeczywiście – to z agencji tak mnie atakowali. Za dwa miesiące w mieście miał być otwierany nowy hotel. Organizowano bankiet, a przy tym różne pokazy: mody, makijażu i najnowszych trendów we fryzjerstwie, w tym konkurs na wieczorową fryzurę. Starałam się o wzięcie udziału w tym pokazie. Wcześniej musiałam przesłać profesjonalne zdjęcia uczesanej przeze mnie modelki, aby wziąć udział w castingu i zakwalifikować się. Zależało mi na tym bardzo; wiedziałam, jacy goście są tam zaproszeni, to była dla mnie szansa na kolejny krok na ścieżce mojej kariery. Ale to wszystko miało dla mnie znaczenie kiedyś, przed śmiercią męża.
Teraz było mi już naprawdę wszystko jedno.
– Daj spokój, mamo... – położyłam komórkę na stoliku i chciałam odwrócić się tyłem, żeby wreszcie sobie poszła.
– Nie możesz rezygnować ze swojego życia, z pracy – powiedziała ciepło. – Przeżywaj żałobę, ale żyj, dziewczyno…
– Tylko jak ja mam dalej żyć?! – znowu się rozpłakałam. – Jaki to ma sens?
– Słuchaj, oddzwoń tam, umów się na te zdjęcia za tydzień, za dwa, masz jeszcze trochę czasu – mama mówiła do mnie jak do dziecka. – Pozbierasz się, znajdziesz w sobie dość siły, a czesanie to przecież twoja pasja, radość... No i masz wielki talent, nie możesz tego zaprzepaścić – uśmiechnęła się. – W weekend chcielibyśmy pojechać z ojcem w góry, do jego przyjaciela z wojska, wiesz, tego, co ma teścia rzeźbiarza. Pewnie grzyby już jakieś będą. Kochanie, jedź z nami, odprężysz się.
Naprawdę sama nie wiem, jak to się stało, że dałam się namówić rodzicom, ale pojechałam z nimi do tych znajomych górali. Gospodarze wiedzieli chyba o tragedii w naszej rodzinie, bo nie zaproponowali ogniska ani grilla, uszanowali naszą żałobę. Wieczorem tylko mój ojciec ze swoim kumplem strzelili sobie po piwku w drewnianej altanie w ogrodzie. A nazajutrz, wczesnym rankiem, wszyscy poszli na grzyby. Wydawało mi się, że w domu zostałam całkiem sama, bo gdy się obudziłam, wszędzie panowała głucha cisza, nawet pies na podwórzu nie szczekał. I z drewnianej stolarni ojca naszej gospodyni, stojącej za domem, też nie dochodziły żadne dźwięki. Widać nawet ten wiekowy góral postanowił nie przepuścić kozakom i maślakom.
„No i bardzo dobrze, przynajmniej nie będę musiała z nikim gadać, odpowiadać na niczyje pytania” – pomyślałam.
Zeszłam na dół, do kuchni, zrobiłam sobie kawę i usiadłam przed domem na drewnianej ławie. Słońce wschodziło już ponad lasem, pachniało świerczyną i ziołami. Pomyślałam z żalem, że gdyby Damian był tu z nami, pewnie chodziłby teraz po lesie, zaglądał pod każdy krzaczek, dokładnie i systematycznie, jak to on. Żeby nie przegapić najmniejszego nawet podgrzybka.
Uśmiechnęłam się mimo woli
– Widać, że macie, pani, całkiem dobre myśli – usłyszałam nagle czyjś głos.
Trochę przestraszona uniosłam się z ławy, ale to tylko stary gazda – ten cały stolarz – pochylał się nade mną.
– Kawa tak zaraz z rana to niezdrowo, jedliście już co? – podsunął w moją stronę talerz z kawałkami chleba z masłem i białym serem. – Przegryźcie se. Moja córka sama robiła, będzie wam smakować.
Przez grzeczność wzięłam jedną kanapkę, chociaż nie wiedziałam, czy uda mi się przełknąć chociaż kęs. Trochę zła na siebie byłam, bo gdybym wiedziała, że ten stary jest w domu, nie schodziłabym na dół. A teraz będę musiała z nim porozmawiać… Nie wypadało mi tak od razu odejść.
– Rzeczywiście, bardzo dobry – pochwaliłam ser, zmuszając się do przełknięcia kawałka chleba. – Tylko ja nie mam apetytu.
– Wiem, czarno wam na duszy i w sercu pewnie też nie jaśniej – pokiwał głową stary. – To i żołądek cicho siedzi, nie upomina się o swoje – popatrzył na mnie uważnie. – Ale jeść trzeba, żeby mieć siły do życia, bo życie dar boski, nie można go marnować.
– Dar boski? – warknęłam; nie udało mi się powstrzymać. – Więc tak zabrać można życie, jak się go darowało?
– Bóg wie, co robi, i nie nam osądzać Jego uczynki – westchnął i pogłaskał mnie pomarszczoną, kościstą ręką po ramieniu. – Ale wam, pani, trzeba żyć dalej…
– Tylko jak ja mam żyć?! – krzyknęłam, a po policzkach popłynęły mi łzy. – Co ja mam robić? Teraz już nic nie ma sensu!
Podniosłam się, chcąc wrócić do siebie, lecz stary przytrzymał nie za rękaw swetra.
– Zaczekacie, nie odchodźcie, cosik wam powiem – zamilkł na chwilę. – Pytacie, jak żyć dalej... – uniósł głowę, popatrzył mi prosto w oczy. – Słyszałem, jak wasz ojciec gadał, coście prawdziwa artystka jest, że piękne rzeczy z włosami potraficie robić, takie fryzury jak z wielkiego świata.
– No tak – skinęłam głową.
– I wasz chłop pewnie bardzo dumny z was był, prawda? – zapytał jeszcze.
Nie byłam w stanie odpowiedzieć
Ściśnięte gardło mi nie pozwoliło. I wtedy stary góral zaczął opowiadać, że ludzie jego też artystą nazywają, we wsi i na świecie, bo piękne meble potrafi robić. I z Ameryki u niego zamawiają, i z Europy, w gazecie o nim pisali. Ale on tylko zwykłym stolarzem jest, a że Bóg dał mu zdolne ręce, to on z nich chętnie korzysta. A meble rzeźbi od wielu lat, od czasu, jak zrobił pierwsze do swojego domu, gdy się ożenił.
– Marylka była moją ukochaną żoną – powiedział. – I to ona tak mnie zawsze namawiała, żebym rzezał, heblował, bo pięknie to potrafiłem. I tak się cieszyła z każdego stołka nawet, jaki zrobiłem, taka dumna ze mnie była – pokiwał głową, zamyślił się na chwilę. – A jak żem ją pochował, pięć lat po tym jakeśmy się pożenili, to świata już dla mnie nie było, bo jej nie stało… I też sam siebie żem pytał, i tych drzew w lesie, i chmur, słońca, gór, jak mam dalej żyć bez mojej Marylki…
– I jak to się panu udało? – spytałam.
– Będziecie się, pani, śmiać ze mnie, ale w szumie tych jodeł usłyszałem, że mam żyć tak jak dotąd… Marylka kochała moją robotę, byłem dobrym stolarzem, więc pewnie by chciała, żebym dalej taki był. Wróciłem do hebla, wziąłem się za strug, młotek, dłuto, bo ona by tego chciała.
Stary góral umilkł, a ja myślałam o tym, co powiedział. Żeby żyć jak dotąd, robić to, co kocham, bo Damian by tego chciał. Zawsze był ze mnie dumny, cieszył się z moich sukcesów, więc teraz też pewnie chciałby, żebym wygrała ten konkurs. Powinnam więc uczesać modelkę najpiękniej, jak potrafię, wybrać najlepsze zdjęcia, wysłać komisji. I wygrać. Dla Damiana.
– Dziękuję – powiedziałam do górala.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”