„Wpędzam córkę w poczucie winy i symuluję choroby. Chcę, żeby to niewdzięczne dziewuszysko wróciło do domu i się mną zajęło”

Starsza kobieta fot. Adobe Stock, shurkin_son
„Nie mogę tego przeboleć! Nie ma dnia, żebym nie myślała o swojej krzywdzie! Dwoje dzieci wychowałam, poświęciłam im każdą chwilę… a na starość i tak jestem sama! Oczywiście, wiem, co muszę zrobić. Muszę sprowadzić moją Ninkę z powrotem do jej domu".
/ 19.07.2021 21:07
Starsza kobieta fot. Adobe Stock, shurkin_son

– Dobrze, córeczko, jak uważasz – westchnęłam wymownie, modląc się w duchu, żeby Nina zrozumiała aluzję i zareagowała tak jak zwykle. – Tylko pamiętaj, że to może być nasze ostatnie spotkanie… Nie robię się młodsza.

Po drugiej stronie słuchawki odpowiedziało mi milczenie. „Wrogie?” – zastanowiłam się przez chwilę, ale nim zdążyłam rozważyć jakąkolwiek inną propozycję, może bardziej akceptowalną dla Niny, moja córka zareagowała dokładnie tak, jak to sobie wcześniej wymyśliłam:

– Zgoda, mamo, przyjedziemy w sobotę, jeśli tak ci na tym zależy – usłyszałam.

Na końcu języka miałam: „Ale po co ta forma mnoga, możesz tego swojego, jak wy to nazywacie, partnera, zostawić w domu, zależy mi, żeby mieć cię tylko dla siebie” – ale na szczęście w porę się powstrzymałam.

A niech ma dziewczyna wyrzuty sumienia, należy jej się

W ostatnich tygodniach sytuacja między nami nie była najlepsza, nie chciałam jej jeszcze dodatkowo zaogniać. Obiecałam sobie tylko, że tym razem dopnę swego i doprowadzę swój plan do końca – zmuszę Ninę, żeby zerwała z tym całym Sławkiem i wróciła tu, gdzie jej miejsce. Do rodzinnego domu! Bo jak na razie, nie było co się dłużej oszukiwać, coś w moim planie poszło ewidentnie nie tak, gdzieś popełniłam błąd.

A przecież wychowywałam swoje dzieci najlepiej, jak umiałam, poświęciłam im najpiękniejsze lata swojego życia… I co mi to wszystko dało?! Westchnęłam gorzko z nadzieją, że to westchnięcie nie umknie uwadze Niny. „A niech ma dziewczyna wyrzuty sumienia, należy jej się! W końcu kto to starą matkę zostawia bez opieki, potwór jakiś tylko chyba?” – pomyślałam i postanowiłam wbić jeszcze jedną szpilę, nim na dobre się rozłączyłam: – I jakbyś widziała się z tą twoją koleżanką, wiesz, tą kardiolożką, i mogła mnie umówić…

Ja wiem, że to dla ciebie kłopot, dziecko, nie chcę ci zawracać głowy, przepraszam, że w ogóle o tym wspomniałam, ty jesteś taka zajęta, wy wszyscy jesteście tacy zajęci, ale tak mnie serce kłuje, dzień po dniu, spać nie mogę… ale co ci będę o tym opowiadać. Starość nie radość – po tych słowach szybko się rozłączyłam, żeby nie dać Ninie szansy dopytywania mnie o szczegóły. Znałam moją córkę wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że teraz wieczór ma z głowy.

Może udawać, że nic ją to nie obchodzi, może powtarzać te swoje slogany o niezależności i własnym życiu, ale wyrzuty sumienia i tak ją zjedzą. A że tak naprawdę serce mam jak dzwon, jakie to ma znaczenie. Dziewczyna powinna trochę więcej się mną zajmować, nie mam racji?! Tym bardziej że, tak jak mówiłam, ja oddałam jej i jej młodszemu bratu wszystko. Każdą wolną chwilę im poświęcałam. I co mi z tego przyszło?!

Dla swoich dzieci miałam wytyczone ścieżki życiowe od samego początku

Wychowywałam ich sama. Nie jestem z tych kobiet, które kurczowo trzymają się faceta zgodnie z polską normą: „Niechby bił, niechby pił, byle był”. Ja, jak tylko zorientowałam się, że z tego mojego Marianka nic dobrego nie będzie, wystąpiłam o rozwód. Potem pilnowałam tylko, żeby na dzieci płacił regularnie, ale na kontakty nie nalegałam. A po co im taki wzorzec?

Dla swoich dzieci miałam wytyczone ścieżki życiowe od samego początku. Nina miała być pianistką. Już pani w przedszkolu zauważyła, że ma wyjątkowo długie i zgrabne paluszki i słuch muzyczny lepszy niż przeciętny pięciolatek. Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Jestem pielęgniarką, żadna ze mnie milionerka. Ale czego się nie robi dla własnego dziecka. Brałam dwa razy w tygodniu, przez kilka lat, dodatkowe nocne dyżury, żeby opłacić Nince prywatne lekcje pianina.

Opłaciło się, nie powiem. Nina dostała się do szkoły muzycznej. Zaczął się cały ten kołowrót – dowożenie jej, pilnowanie przed koncertami, dopingowanie, kupowanie specjalnych odżywek, ciuszków, żeby się prezentowała… Czasami bywałam tym wszystkim zmęczona, kto by nie był, tym bardziej że nie miałam przecież jej jednej. Ale ani przez chwilę nie żałowałam swojej decyzji.

Nina miała kilka razy w życiu kryzysy, jak chyba każda nastolatka. Coś tam jęczała, że ma dosyć grania, że chciałaby mieć normalne życie, jak rówieśniczki, wyjść na podwórko, pójść na dyskotekę do szkoły – ale szybko te jej marudzenia ucinałam: – Koleżanek ci się zachciewa? W szkole muzycznej masz lepsze towarzystwo niż te córki krawcowych i sprzątaczek z naszego bloku – mówiłam Ninie bez ogródek. – I czego ty im tak, dziecko, zazdrościsz? Tego brudnego trzepaka, piaskownicy, gdzie tylko chorób można się jakichś nabawić?!

To one będą ci kiedyś zazdrościły, jak będziesz koncertować w największych salach świata, nosić piękne suknie i zarabiać góry pieniędzy! Ale żeby to osiągnąć musisz ćwiczyć, ćwiczyć… Siadaj do pianina! I Nina, nie powiem, siadała. Całe dzieciństwo i młodość była taka karna, posłuszna, nie miałam z nią problemów.

Musiałam pozbyć się tego niewdzięcznika i darmozjada z domu

Nie to co z jej bratem. Dla Maćka zaplanowałam karierę lekarza. Ale on od początku nic sobie z moich planów nie robił. Wiadomo, lekarze nie biorą się z powietrza. Żeby mieć taki zawód porządny, dobrze płatny, szanowany, trzeba włożyć naprawdę dużo wysiłku i pracy. Ale do tego mojego synalka to jakby nie docierało. Już w podstawówce źle się uczył. Nie to, żeby był jakiś niezdolny – leniwy był i tyle.

Najchętniej cały dzień włóczyłby się z tymi swoimi koleżkami, oczywiście gdybym mu na to pozwoliła. Bo ja, dokąd mogłam, trzymałam Maćka twardą ręką. Zero kolegów, korepetycje z kluczowych przedmiotów, takich jak biologia czy matematyka… Powinien być mi za to wdzięczny, prawda? W końcu nie każda matka tak poważnie traktuje przyszłość syna. Ale ten mój, pożal się Boże, syn w ogóle wdzięczny nie był!

Kiedy miał siedemnaście lat wykrzyczał mi, że go ograniczam, że beze mnie nie może się rozwijać i tym podobne bzdury, których nawet nie pamiętam. Co miałam zrobić? Musiałam, po prostu musiałam pozbyć się tego niewdzięcznika i darmozjada z domu! Nie było potrzeby go nawet specjalnie wyrzucać. Maciek sam pewnego dnia spakował swoje rzeczy i gdzieś pojechał „z kolegą”, jak to określił.

Dowiedziałam się później, że trafił do poprawczaka za kradzież. Taki wstyd! Nie odwiedziłam go nigdy, po co? Mój syn złodziejem?! Każdej matce w takiej sytuacji pękłoby serce! Wszystkie swoje uczucia tym mocniej przelałam na Ninę! To chyba zrozumiałe, że nie chciałam, żeby spotkało ją to co Maćka.

I ja, i ona jesteśmy lepsze od ludzi, którzy wokół nas mieszkają

Ciągle jej tłumaczyłam, że przecież jej brat to był dobry chłopak, tylko trafił na nieodpowiednie towarzystwo. To dlatego tak bardzo ograniczałam kontakty Niny z koleżankami. Do naszego domu nikt nie mógł przychodzić. Tłumaczyłam to tym, że wiadomo, jak to takie dziewczyniska – zadepczą podłogę, coś nie daj Boże zbiją, a przecież człowiek na wszystko ciężko pracuje.

Nina z czasem przestała już nawet prosić mnie o pozwolenie na zaproszenie tej czy innej pannicy. Myślę, że zrozumiała, że i ja, i ona jesteśmy lepsze od ludzi, którzy wokół nas mieszkają, z takimi prostymi osobami nie mamy nawet o czym rozmawiać, więc kontakty towarzyskie mijają się z celem. To, że Ninka nie traciła czasu na jakieś głupie znajomości, dobrze wpłynęło na jej naukę. Szkołę średnią i szkołę muzyczną skończyła z wyróżnieniem.

Ależ ja byłam z niej dumna! Na ostatnim koncercie płakałam jak bóbr. Później niestety czekały mnie mniej przyjemne wydarzenia. Nina zaczęła coś przebąkiwać o studiach w innym mieście. Nie wyobrażałam sobie tego. Tłumaczyłam jej, że przecież utrzymanie z dala od domu dużo kosztuje, a ja nie będę w stanie jej pomóc. Mówiłam, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto, bo przecież uczelnia w naszym mieście też ma dobrą renomę…

Dotarło do mnie, że racjonalnymi argumentami jej nie przekonam

Do Niny to jednak nie docierało. Ciągle tylko powtarzała: „Muszę wydorośleć, spróbować życia po swojemu”. Dotarło do mnie, że racjonalnymi argumentami jej nie przekonam. W dniu, w którym Nina miała wyjeżdżać na egzamin, dostałam silnego bólu głowy. No, może trochę przesadzałam, ale przecież nie miałam innego wyjścia.

– Jedź, córeczko, jedź, to przecież bardzo dla ciebie ważne, przecież chodzi o twoją przyszłość – mówiłam, jednocześnie trzymając się za głowę i płacząc – To tylko taki ból, zaraz przejdzie… A jak myślisz, jak nie mogę poruszać twarzą, to dobrze czy źle? Ale to pewnie nic, to pewnie takie tylko przemęczenie… Ale jak jest mi niedobrze, to dobrze czy źle? I widzę takie jakby zygzaki przed oczami, to może być coś poważnego?

Nina w panice zaczęła sprawdzać w komputerze, co to może być. Wyszło jej, że pewnie udar. Na żaden egzamin nie pojechała. Nie muszę wam dodawać, że po trzech dniach straszliwy ból minął jak ręką odjął… Ale egzaminu nie można było powtórzyć. Nina usłyszała: „Zapraszamy za rok”. Złożyła więc papiery na uczelnię w naszym mieście. Oczywiście nie przyznawałam się córce do tego, jak bardzo jestem szczęśliwa, że nigdzie nie wyjechała. Przeciwnie, ciągle mówiłam o wyrzutach sumienia.

Powtarzałam też: – Wiem, Ninko, że jestem dla ciebie ciężarem. Ale nie martw się, czuję, że już długo nie pożyję… Moja córka doszła do wniosku, że choruję na depresję. I w takim stanie tym bardziej nie może mnie zostawić samej! O nic innego mi nie chodziło. Mieszkałyśmy dalej we dwie. I mogło być idealnie. Dlaczego ona uparła się, żeby to zepsuć?!

Musiała to wszystko zepsuć. Niewdzięczne dziewuszysko

Nina skończyła studia, podjęła pracę w szkole muzycznej. Może nie była to praca, jaką sobie dla niej wymarzyłam, ale ciągle liczyłam na to, że to tylko przejściowe, powtarzałam, że kiedyś obie przeniesiemy się w pobliże dużej sali koncertowej. Innego scenariusza, chociażby takiego, że Nina zechce się wyprowadzić i zacząć własne życie w ogóle nie brałam pod uwagę.

Nie przyszło mi nigdy do głowy, że moja córka może czuć się samotna i nieszczęśliwa. Jak to samotna? Miała przecież mnie. Albo nieszczęśliwa? A czemu właściwie miałaby się tak czuć? Niczego jej przecież nie brakowało! Wracała z pracy, brała długą kąpiel, jadła kolację, którą dla niej przygotowałam, potem oglądałyśmy razem telewizję. Czego chcieć więcej? A jednak Nina musiała to wszystko zepsuć. Niewdzięczne dziewuszysko! Szybko zauważyłam pierwsze zmiany w jej zachowaniu. Najpierw zaczęła później przychodzić z pracy. Już to mnie zaniepokoiło...

Kiedy pytałam, gdzie była, mówiła coś pokrętnie o zebraniach, radach pedagogicznych, koncertach wychowanków. Pewnego dnia jednak coś mnie tknęło. Poszłam do niej pod szkołę. Tak, poszłam śledzić własną córkę. Ukryłam się w krzakach… To, co zobaczyłam, w ogóle mi się nie spodobało! Nina wyszła w grupie jakichś młodych kobiet. Już na pierwszy rzut oka widziałam, że one nie są towarzystwem dla niej. Wypacykowane jak jakieś pajace, w krótkich spódniczkach, śmiały się głośno jak nastolatki, a przecież musiały mieć dobrze po trzydziestce.

I moja Ninka śmiała się z nimi, jakby to były naprawdę ciekawe osoby! Nie mogłam w to uwierzyć! W domu Nina zwykle zachowywała powagę właściwą swojemu stanowisku. Tu jednak zobaczyłam zupełnie inne oblicze swojej córki. Co gorsza, Nina z tymi kobietami wcale nie kierowała się w stronę domu. Wszystkie poszły do kawiarni! Widziałam je po chwili, jak piją jakieś „bomby kaloryczne” i przekrzykują jedna drugą!

Dotarło do mnie, że mogę Ninę stracić. Wiadomo, zaczyna się od rozkrzyczanych koleżanek, a kończy tak jak w przypadku Maćka. Musiałam działać, dla dobra Ninki! Postanowiłam użyć wypróbowanego już sposobu. Tego dnia moja córka znowu wróciła później z pracy. Nie zastała mnie jednak jak zwykle radośnie pogwizdującej przy kuchence gazowej. Leżałam smutna na łóżku. Nina oczywiście od razu, nawet nie zdejmując kurtki, podbiegła do mnie: – Coś się stało, mamusiu? – zapytała, z niepokojem mierząc mi puls.

– A wiesz, jakoś słabo się dziś czuję, córeczko – jęknęłam.

– Ale nie przejmuj się mną, starą. Masz swoje sprawy. Na mnie już chyba przyszedł czas. Wiesz, tak sobie dzisiaj myślałam, że i tak za długo żyję na tym świecie, tylko tobie, młodej, czas zajmuję i miejsce. A przecież ty pewnie byś chciała to mieszkanie, chciałabyś żyć po swojemu…

– Co ty mówisz, mamo?! – na policzkach Niny wykwitł rumieniec wstydu. Tak, uderzyłam celnie! Na pewno pomyślała sobie, że takie myśli mogły się zalęgnąć w mojej głowie tylko z samotności! I o to właśnie mi chodziło, żeby miała wyrzuty sumienia!

– Wiesz co, a może zrobimy sobie jutro babski dzień? – zaproponowała. – Wezmę urlop, pojedziemy na zakupy, zrobimy coś razem… Co ty na to?

– No sama nie wiem – jęknęłam, choć miałam ochotę piszczeć z radości. Następnego dnia moja córka rzeczywiście wzięła dzień wolny. Spędziłyśmy cudownie czas. Nawet po południu poszłyśmy razem do kina. Myślałam wtedy, że wyciągnęła właściwe wnioski. W końcu człowiek nie ma nikogo bliższego niż matka. Koleżanki, wiadomo, jak to koleżanki – przychodzą i odchodzą. A rodzina zostaje. Dlatego to o więzy rodzinne trzeba dbać najmocniej.

Ninka jest jeszcze młoda, ale chyba to wreszcie zrozumiała – tak wtedy myślałam, szczęśliwa, że udało mi się zażegnać chwilowy kryzys.

Nie miałam pojęcia, że oto nadciągają znacznie poważniejsze kłopoty…

W kolejnych dniach Nina znowu przychodziła z pracy punktualnie. Wróciła też do zwyczaju opowiadania mi o tym, co u niej się tego dnia zdarzyło. Zmieniła się tylko jedna rzecz. Moja córka zainstalowała u nas w domu internet. Początkowo w ogóle mi to nie przeszkadzało, tym bardziej że Nina wytłumaczyła mi, że te całe komputery potrzebne są jej do pracy. Teraz ciągle się o tym słyszy, więc nawet się specjalnie nie dziwiłam, a moja córka korzystała z internetu nocą, gdy ja już spałam.

Nie miałam pojęcia, że to właśnie przez ten diabelski komputer zacznie się mój największy problem. Pewnego dnia bowiem moja córka uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała: – Wiesz, mamo, chciałabym, żebyś kogoś poznała. Mężczyznę. Poznałam go przez internet. Nazywa się Sławek. Czy mógłby przyjść do nas na kolację? Mało się sałatką nie udławiłam.

Mężczyznę?! Nigdy nie sądziłam, że ten dzień nastąpi! Owszem, wiedziałam, że Nina ma już swoje lata, ale do tej pory nie miała jakoś powodzenia u chłopaków, ale też, prawdę mówiąc, nie miała nawet za bardzo jak kogoś poznać. Ciągle tylko praca – dom, dom – praca. Byłam spokojna, że zawsze będziemy tylko we dwie. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba! Oczywiście usiłowałam użyć wszystkich swoich sztuczek, aby nie dopuścić do tego spotkania, ale Nina była wyjątkowo nieugięta.

Teraz myślę, że już wtedy ten cały Sławek musiał wywierać na nią zły wpływ! Od razu, kiedy go zobaczyłam, już mi się nie spodobał. Niby szczupły, niby elegancki, niby grzeczny, ale taki jakiś pewny siebie, władczy… Nie miałam wątpliwości, że owinie sobie tę moją Ninkę wokół palca! I nie pomyliłam się, starsi ludzie wiedzą swoje! Ta moja córka skakała wokół niego, jakby to był jakiś arabski książę, a nie zwykły muzyk z jakiegoś tam domu kultury!

Po wyjściu Sławka nie zostawiłam na nim suchej nitki – że brzydko pachnie, tanimi perfumami, że nie wysławia się dobrze po polsku, że kto to słyszał, żeby butów nie doczyścić… Myślałam, że cokolwiek z tego do tej mojej głupiutkiej córki dotrze, ale skąd! Jak grochem o ścianę! Oznajmiła mi nawet: – Ale to dobry człowiek, mamo, i zamierzam się z nim spotykać bez względu na to, co ty o tym sądzisz!

Oczywiście, nie mogłam na to pozwolić. Próbowałam użyć swoich starych sztuczek. Przed którąś z kolei ich randką dostałam „duszności”. Ale wtedy usłyszałam, jak ten cały Sławek buntuje moją córeczkę: – Ty nie widzisz, że ona udaje? Robi to specjalnie, żeby zniszczyć nasz związek! A do mnie zwrócił się z udawaną grzecznością: – Czy życzy sobie pani, żeby wezwać pogotowie? Myślałam, że mu oczy wydrapię!

A najgorsze i tak miało dopiero nadejść! Pewnego dnia Nina oznajmiła mi, że wyprowadza się do Sławka. Na nic zdało się moje przekonywanie, że nie mają ślubu, że to nie wypada, że on ją wykorzysta i zostawi – była uparta. Wiedziałam, że już on tam dobrze musi ją buntować – ale nie potrafiłam na to nic poradzić. Mogłam tylko patrzeć, jak wynosili jej rzeczy z naszego mieszkania. Jedyne, co wywalczyłam, to cosobotnie obiadki u mnie w domu, na które niestety Nina zawsze przychodzi ze Sławkiem, jakby to był jej mąż, a nie jakiś tam gach!

Nie mogę tego przeboleć! Nie ma dnia, żebym nie myślała o swojej krzywdzie! Dwoje dzieci wychowałam, poświęciłam im każdą chwilę… a na starość i tak jestem sama! Oczywiście, wiem, co muszę zrobić. Muszę sprowadzić moją Ninkę z powrotem do jej domu. Tu jest jej miejsce, przy starej matce, a nie przy jakimś tam konkubencie!

I chyba już wiem, co zrobię. Słyszałam, że ten jej Sławek jest strasznie zazdrosny. A może by tak rozpuścić plotkę, że Ninka go zdradziła? Wtedy on na pewno by ją rzucił, a ona z podkulonym ogonem wróciłaby do mamusi… To jest myśl, co? Teraz tylko muszę ją dopracować w szczegółach.

Czytaj także:
„Córka traktuje mnie jak bankomat, a zięć jak śmiecia. Marzę, by się rozwiodła - wolę jej łzy, niż swoje”
„Zaszłam w ciążę w wieku 16 lat. Gdyby nie moja mama, Cecylki prawdopodobnie nie byłoby na świecie...”
„Myślałam, że syn sąsiadki jest rozpieszczony. Źle ich oceniłam. Okazało się, że od urodzenia jest poważnie chory”

Redakcja poleca

REKLAMA