– Mamuś, będziemy u ciebie w niedzielę. Zrobisz kurczaka z melonem? – Dorotka przybrała ton małej dziewczynki.
– Kupiłam już wołowinę… – zaczęłam, ale mi przerwała.
– No to zamroź, będzie na za tydzień. Wiesz, jak my uwielbiamy kurczaka z melonem! Będziemy o drugiej, okej?
Właściwie to wcale nie było okej. Chciałam iść na pierwszą na mszę, a obiad podać najwcześniej o trzeciej, ale nie sprzeciwiłam się córce. W końcu widywałyśmy się tylko raz w tygodniu, u mnie na obiadach. No, czasem jeszcze wpadała pożyczyć trochę pieniędzy albo przywoziła spodnie do zwężenia. Cieszyłam się z tych wizyt, bo poza Dorotką nie miałam nikogo.
To będzie taka bezzwrotna pożyczka. Jak zawsze
– Jesteśmy! – krzyknęła w niedzielę. Wybiegłam do przedpokoju. Leszek otrzepywał wilgoć z kurtki na parkiet, chociaż mógł to zrobić na klatce.
– Myjcie ręce i siadajcie do stołu – zachęciłam ich, ucałowawszy córkę.
– A nie można by najpierw dostać kawy? – Leszek zajrzał do kuchni.
– Tak, oczywiście, zaraz wam podam – szybko nastawiłam czajnik elektryczny i wyjęłam słoik z Neską.
– Nie rozpuszczalnej – zięć osadził mnie w miejscu. – To straszny syf. Ciągle mama sobie nie kupiła ekspresu?
Zagryzłam wargi, bo ekspresu nie kupiłam z bardzo prostego powodu. Pieniądze, które miałam na niego odłożone, Dorotka schowała do portfela dwa tygodnie temu i dotąd nawet nie wspomniała o zwrocie. Zresztą obie wiedziałyśmy, że kiedy wykona ten gest i powie, że chce mi oddać dług, ja machnę ręką i poproszę, żeby je zatrzymała. To będzie taka bezzwrotna pożyczka. Jak zawsze.
– Może być zalewana? – zapytałam.
– Jak musi… – westchnął Leszek.
Podczas obiadu oni siedzieli, ja biegałam. A to po zupę, a to po drugie danie, a to zetrzeć marchewkę, bo Lesio nie chciał sałaty. Dopiero przy cieście udało mi się na dłuższą chwilę usiąść.
– Muszę zapalić – oznajmił Leszek. Zawsze po wyjściu dzieci długo wietrzyłam mieszkanie, co zimą tylko podnosiło mi rachunki za ogrzewanie.
– Dwudziestego wyprawiam imieniny – zagaiłam, usiłując nie kasłać, bo Leszek właśnie wypuścił w moją stronę kłąb dymu. – Wpadniecie na osiemnastą? Zapraszam kilkoro znajomych.
– No nie wiem… Dorotka i ja nie lubimy obcych – Leszek wydął wargi. – A nie możemy mamie złożyć życzeń w niedzielę na obiedzie?
– Ale ja chcę was przedstawić przyjaciołom – zrobiło mi się przykro, że mają w nosie moje święto.
– Przyjaciołom? – Leszek prychnął. – To w tym wieku ma się przyjaciół?
Poczułam skurcz w żołądku. Zawsze tak było, kiedy zięć mnie atakował. Zawsze wsadzał mi jakąś szpilę. Niby nie krytykował mnie otwarcie, ale wszystko, co mówił, było zawoalowaną naganą albo przytykiem. Czasem marzę, by córka go zostawiła - mogłaby zamieszkać u mnie, więc może nie pożyczałaby pieniędzy.
– Przyjdziemy. Prawda, Lesiu? – Dorotka pogłaskała męża po ręce. Węzeł w brzuchu się nieco rozluźnił. Postanowiłam skupić się na pozytywach: będę mogła przedstawić córkę koleżance z pracy i Eugeniuszowi. Dużo im o niej opowiadałam…
Czy oni obgadują moich gości?!
W dniu imienin Eugeniusz, który mieszka piętro niżej, zapukał do mnie rano. Od jakiegoś czasu zachodził po mnie, gdy wyprowadzał swojego psa. Kiedyś spotkaliśmy się w warzywniaku i zwierzyłam mu się, że powinnam dużo spacerować, ale nie mam motywacji, żeby wyjść z domu, więc zaproponował, żebym przechadzała się z nim i z Cziko. Od tamtego dnia codziennie spacerowaliśmy, a wesoły rudy spaniel biegał wokół nas.
– Kocia, idziemy? – zawsze gdy tak mówił, coś we mnie przyjemnie drżało; tylko Genek tak miło zdrabniał moje poważne imię – Konstancja. Wyszliśmy, choć paskudnie mżyło. Eugeniusz jednak miał parasol, pod który zaraz mnie wciągnął. Cziko zdawał się nie zauważać deszczu.
– Jakie wino będzie pasować do dzisiejszej kolacji? – zapytał mój miły sąsiad. – A może przynieść szampana?
– Szampan? Fantastycznie – odpowiedziałam, zastanawiając się, od kiedy właściwie my chodzimy pod rękę.
Na początku byliśmy na „pan” i „pani”, i szliśmy w odległości pół metra od siebie. To nagłe odkrycie, że dystans między nami tak się zmniejszył, sprawiło, że poczułam ciepło w sercu.
– Wreszcie poznasz moją córkę – dorzuciłam z dumą. – No i zięcia – to dodałam nieco ciszej.
Kolację zaplanowałam na osiemnastą, ale Dorotka i Leszek przyszli już o piątej. Zięć od razu wpakował się do kuchni, zaczął sobie kroić chleb i smarować go pasztetem. Córka włączyła telewizor i nawet nie zapytała, czy mi pomóc. Prezent postawili na komodzie w przedpokoju. To był tani wazonik z Ikei. Zdusiłam poczucie rozczarowania.
Nie jestem materialistką, ale ja dałam córce na imieniny markowe perfumy, a zięciowi butelkę koniaku…
– Witam solenizantkę! – przyszła Basia z mężem i zapomniałam o upokarzającym prezencie od dzieci. Po chwili dołączyła druga koleżanka z pracy. Dopiero jednak, kiedy przyszedł Eugeniusz z szampanem i cudownym zestawem do parzenia herbaty w prezencie, poczułam się szczęśliwa.
Zaprosiłam gości do stołu i potruchtałam po przystawki. Z kuchni słyszałam rozmowę przy stole. Prym wiodła Basia, towarzystwo rozśmieszał Eugeniusz. Córki i zięcia nie słyszałam wcale. Kiedy weszłam, zobaczyłam, że nie rozmawiają z resztą gości, tylko siedzą odwróceni do nich bokiem i coś sobie szepczą. Jakby obgadywali resztę. Poczułam znajomy węzeł w brzuchu.
– A pan, panie Leszku, czym się zajmuje? – najwyraźniej Basia też miała dość tej sytuacji.
– Niczym specjalnym – wzruszył ramionami, nawet nie patrząc na rozmówczynię. – Handluję trochę.
– Leszek pracuje w dziale eksportu dużej firmy konfekcyjnej – pośpieszyłam ze szczegółowym wyjaśnieniem, bo Basia wyglądała na dotkniętą tą zdawkową odpowiedzią. – Mama jak zwykle wszystko miesza – zięć przewrócił oczami. – To nie żadna konfekcja, tylko ubrania z materiałów dla sportowców – prychnął.
– Przepraszam, rzeczywiście – zawstydziłam się. – Może powiesz Basi, co szyjecie? Zdaje się, że nasza reprezentacja kolarska jechała w waszych ubiorach, prawda?
Bardzo chciałam ożywić rozmowę przy stole i wciągnąć w nią córkę i zięcia. Zależało mi, żeby zrobili dobre wrażenie na moich znajomych.
No przecież nie dam mu klapsa!
– No, jechała – zięć znowu wzruszył ramionami i sięgnął do koszyka z pieczywem. – Trochę suchy ten chleb, nie ma mama świeżego? – dodał nagle. Spojrzałam z rozpaczą na córkę. „Każ mu przestać się tak zachowywać!” – krzyczałam wzrokiem, ale ona udawała, że nie wie, o co chodzi. Kątem oka złapałam pełne namysłu spojrzenie Eugeniusza, którym obrzucił Leszka. Zmarszczył brwi w wyrazie dezaprobaty, kiedy zięć obwąchał faszerowane jajko.
– Komu kawy, komu herbaty? – zapytałam, udając, że nie przejmuję się napiętą atmosferą. Było późno, więc wszyscy zażyczyli sobie herbaty. Byłam zadowolona, bo chciałam podać ją w zestawie od Eugeniusza. To był śliczny, porcelanowy imbryk i sześć filiżanek oraz paczka znakomitego earl greya w liściach. Z dumą wniosłam wszystko na tacy.
– A mogę dostać normalnej herbaty? – Leszek patrzył na imbryk, jakby to był nocnik z dobową zbiórką. – Wolę wypić solidną, z torebki.
– To świetna herbata – zaczęłam się tłumaczyć. – Liściasta, parzona w sitku… Może spróbujesz?
– Kociu, pozwól… – Eugeniusz podniósł dłoń zdecydowanym ruchem, po czym wbił spojrzenie w mojego zięcia. – Panie Leszku, ta herbata to prezent ode mnie dla pańskiej cudownej teściowej. Sądzę, że będzie jej miło, jeśli wszyscy się jej napijemy.
– To ja dziękuję – Leszek nie zamierzał oddawać pola, choć – Bóg mi świadkiem – nie mam pojęcia, o co walczył; odsunął pustą filiżankę. – Idę sobie zrobić normalnej herbaty – oświadczył. – Dorotka, ty też chcesz? Znieruchomiałam, bo to była stanowcza przesada. Nie wstaje się u kogoś w domu od stołu i nie idzie do jego kuchni, żeby wziąć sobie coś do picia czy jedzenia. I nie krytykuje się tego, co gospodarz podaje na stół. Wiedziałam to ja, wiedzieli moi przyjaciele, ale co mogłam zrobić? Nic. Tylko bezradnie patrzyć, jak Leszek rujnuje moje przyjęcie i upokarza mnie przy ludziach.
– Chwileczkę! – rozległ się nagle głos Eugeniusza, który też wstał. – Pomogę panu, panie Leszku. To była grzeczna propozycja, ale wszyscy wyczuliśmy, że czai się w niej groźba. Zięć chyba też, lecz nic nie mógł zrobić.
Eugeniusz z kamiennym uśmiechem poszedł za nim do kuchni i zamknął drzwi. Kiedy wrócili, Leszek miał na twarzy przyklejony uśmiech i oczy pełne kiepsko skrywanego przestrachu. Do końca przyjęcia był dla mnie cudownie uprzejmy. Pochwalił nawet entuzjastycznie mój tort, po czym zerknął na Eugeniusza, a ten ledwie zauważalnie skinął głową z aprobatą. W końcu dzieci i goście się pożegnali, a ja zostałam tylko z sąsiadem.
– Co mu zrobiłeś w tej kuchni, Genek? – nie wytrzymałam z ciekawości. – Och, nic takiego – Eugeniusz puścił do mnie oko, po czym niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie. – Po prostu oświadczyłem mu po męsku, że nie podoba mi się, jak traktuje moją przyszłą dziewczynę.
– Co?! – No właśnie to – uśmiechnął się szelmowsko. – Masz coś przeciwko temu, żeby nią zostać? Nie miałam. Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu!
Konstancja, 59 lat
Czytaj także:
„Czekaliśmy na spadek po ojcu, a on zapisał go obcej kobiecie. Dopiero wtedy odkryliśmy, co nawywijał nasz tatko”
„Letni romans był dla mnie ważniejszy niż małżeństwo. Gdy chciałam przyznać się mężowi, wydarzyła się tragedia”
„Na emeryturze chciałam trochę zaoszczędzić i przyjęłam lokatora pod swój dach. Sama na siebie sprowadziłam kłopoty”