Prawie piętnaście lat prowadzę niewielki sklep z artykułami dla zwierząt. Karmy i inne przysmaki, produkty do pielęgnacji, galanteria… Wszystkiego po trochu. Nie ma z tego kokosów, ale na moje potrzeby wystarcza. Poza tym lubię swoją pracę. Sama jestem sobie panią, nikt na mnie nie krzyczy, nie pogania. Poznaję sympatycznych ludzi zakochanych w swoich czworonożnych pupilach. Lubię zwierzęta i mogę o nich rozmawiać godzinami.
Wtedy właśnie pojawił się problem
Nie pracuję sama. Zatrudniam jednego pracownika. To bardzo miły i kompetentny młody mężczyzna. I silny, co ma ogromne znaczenie, bo gdy przychodzi dostawa ciężkich worków z karmą mogę na niego liczyć.
Niestety kilka dni temu złożył wypowiedzenie, bo chce wyjechać na stałe za granicę. Wiem, że samej trudno mi będzie sobie ze wszystkim poradzić, więc postanowiłam poszukać kogoś na jego miejsce. I wtedy właśnie pojawił się problem.
Mój mąż, Arkadiusz, z zawodu jest inżynierem. Był kierownikiem na dużej budowie, ale gdy inwestycję zakończono, stracił pracę. Od czterech miesięcy siedział na bezrobociu. Kiedy więc usłyszał, że u mnie zwolni się miejsce, aż zatarł ręce z radości.
– Szukasz dobrego pracownika? Po co! Przecież stoi przed tobą! – uśmiechnął się, a potem dodał, że od następnego dnia zacznie przychodzić na godzinkę czy dwie do sklepu, żeby zorientować się, co i jak.
Na początku nie traktowałam jego słów poważnie. Myślałam, że trochę pokręci się po sklepie i szybko się zniechęci. Niestety – tak łatwo nie było. Po kilku dniach przyszedł do mnie i z poważną miną oświadczył, że ma wiele pomysłów na rozwój firmy.
– Pracujesz na pół gwizdka. Ale zobaczysz, postawię sklep na nogi, wreszcie zaczniemy porządnie zarabiać! – zakrzyknął, a potem przedstawił mi swoje uwagi i plan.
Gdy skończył, byłam przerażona. Zrozumiałam, że mąż kompletnie nie sprawdzi się w tej pracy. A te jego pomysły tylko wpędzą nas w kłopoty.
Zachowuje się, jakby wszystko wiedział lepiej
Przede wszystkim Arek ma umysł techniczny, ścisły. Dla niego wszystko jest czarne albo białe. Nie dostrzega innych odcieni. Tymczasem przy moich klientach trzeba być wyrozumiałym i bardzo elastycznym.
Do sklepu przychodzi wielu emerytów, którzy wydają na swoich ulubieńców ostatnie pieniądze. Nie stać ich na wielkie zakupy. Często więc rozpakowuję worek, by mogli kupić jedną chochelkę karmy lub kilka przysmaczków. Bywa też, że sprzedaję im towar po promocyjnej cenie lub dokładam jakiś gratis. Zwłaszcza gdy widzę, jak wysupłują z portfela ostatnie grosze. Na szczęście oni to doceniają i do mnie wracają. Są moimi najwierniejszymi klientami.
Niestety, mąż tego nie rozumie. Twierdzi, że nie powinnam obniżać cen i rozpakowywać worków, tylko wciskać klientom całe opakowania. Bez względu na to czy tego chcą, czy nie. Bo tylko wtedy zrobię porządny obrót. Nie dociera do niego, że takie działania przyniosą więcej szkody niż pożytku. Bo moi emeryci zwyczajnie poszukają sobie innego sklepu…
Nie nadaje się do kontaktów z ludźmi, nie potrafi z nimi rozmawiać. Przyzwyczaił się do wydawania poleceń i do tego, że załoga natychmiast je realizowała. A sklep to nie budowa. Wielu klientów chce najpierw pogadać, opowiedzieć o swoim kotku czy piesku, poradzić się, jakie jedzenie kupić. Trzeba spokojnie ich wysłuchać. I pożegnać z uśmiechem nawet wtedy, gdy wyjdą z pustymi rękami.
O rany, ale się wściekł!
Tymczasem mąż stwierdził, że nie będzie wysłuchiwał takiego marudzenia, bo szkoda mu na to czasu. Pewnie gdyby ktoś dłużej zawracał mu głowę, odburknąłby coś niegrzecznie albo zrobił znudzoną minę. A takie zachowanie w handlu nie pomaga…
No i wreszcie trzecia sprawa. Arkadiusz jest bardzo apodyktyczny. Wszystko musi być tak, jak on chce. Żeby chociaż chciał posłuchać moich argumentów. Ale nie! Przez ten okres próbny w sklepie zachowywał się tak, jakby wszystkie rozumy zjadł. Ciągle mnie krytykował, chciał rządzić. Ledwie zdołałam to wytrzymać…
Miałam problem… Nie chciałam, żeby mąż pracował w moim sklepie, ale nie wiedziałam, jak mam mu to powiedzieć, żeby go nie urazić. Najpierw więc delikatnie tłumaczyłam, że to nie wypada, by pan inżynier handlował karmą dla psów. Ale to nie pomagało. W końcu nie miałam wyjścia. Zebrałam się na odwagę i powiedziałam mu wprost, że jednak poszukam sobie innego pracownika.
O rany, ale się wściekł! Ryczał, że nie jest głupszy od chłopaka, którego zatrudniam, on chciał mi pomóc, a ja go poniżam. A potem trzasnął drzwiami i zamknął się w swoim gabinecie. Od wczoraj mamy ciche dni. Arek jest na mnie obrażony. Patrzy z wyrzutem, czeka, aż się złamię. Nie ma mowy, nie ustąpię! Nie po to przecież przez kilkanaście lat rozkręcałam interes, żeby on mi go teraz zniszczył.
Czytaj także:
„Obca baba chciała uczyć mnie, jak się wychowuje dzieci. Zwyzywała mnie od wyrodnych matek, bo żałuję córce kasy na lizaka”
„Uknułam intrygę, żeby zaciągnąć chłopaka siostry do łóżka. Gdy było po wszystkie zamiast rozkoszy, przyszło rozczarowanie”
„Bałam się relacji z facetem, który stracił ciężarną żonę w wypadku. Skąd wiem, że nie będzie jej kochał do końca życia?”