„Nie płacił za czynsz i zakupy, pożyczał pieniądze i ich nie oddawał. Myślałam, że to miłość, a on mnie oskubał”

kobieta pożyczająca innym pieniądze fot. Adobe Stock
Krzysztof nie mówił o sobie zbyt dużo. Wiedziałam tylko, że nie ma rodziny i pracuje w dużej firmie logistycznej. Twierdził, że jest tam kierownikiem działu. Kiedy podpytywałam, czym się dokładnie zajmuje, zbywał mnie.
/ 07.04.2021 13:38
kobieta pożyczająca innym pieniądze fot. Adobe Stock

Wracałam właśnie z pracy i postanowiłam zajechać po świeże warzywa i owoce. Spodziewałam się gości, w weekend mieli wpaść moi rodzice, sprawdzić, jak radzę sobie w „wielkim świecie”. Miałam zamiar pokazać im, że naprawdę dobrze.

Z domu rodzinnego wyjechałam prawie sześć lat wcześniej, kiedy rozpoczęłam studia. Miałam to szczęście, że moi rodzice nie narzekali na brak pieniędzy, więc mogłam pozwolić sobie, by studiować w Poznaniu, oddalonym o prawie dwieście kilometrów od naszej mieścinki. Rodzice wynajęli dla mnie małą kawalerkę, która w zupełności mi wystarczała, oraz dawali kieszonkowe na wyżywienie, dojazdy i opłaty związane ze studiami, czyli książki, materiały itp.
Mimo że nigdy nie brakowało nam pieniędzy, rodzice nauczyli mnie szacunku do nich, więc nie byłam rozrzutna. Żyłam raczej oszczędnie, nie traciłam zbyt wiele na swoje przyjemności. Dodatkowo bardzo się starałam i pilnie uczyłam, więc już po pierwszym roku dostałam stypendium naukowe, które w całości odkładałam.

Studia skończyłam z wyróżnieniem i zapewnioną posadą w jednej z poznańskich firm marketingowych. Wtedy też powiedziałam rodzicom, że nie potrzebuję już ich pomocy i będę utrzymywać się sama. Ustaliliśmy jednak, że przez pierwszy rok będą mi jeszcze opłacać mieszkanie, a potem, o ile uznam, że podołam, przestaną mnie wspierać finansowo.
Po kilku miesiącach pracy dostałam awans i podwyżkę, miałam też odłożoną na koncie pewną sumę. Nadszedł czas, by odciąć pępowinę i zacząć żyć na własny rachunek.
– Dam sobie radę. Mojej pensji spokojnie wystarczy mi na opłaty i utrzymanie, a nawet zostanie. A nie zapominajcie, że mam jeszcze prowizję od podpisanych umów – dzieliłam się z rodzicami swoim szczęściem.

I tak od dwóch miesięcy byłam samodzielna i moi staruszkowie postanowili wpaść na inspekcję. Chciałam przyjąć ich jak najlepiej. Po pierwsze dlatego, by przestali się martwić i uwierzyli, że naprawdę sobie doskonale radzę. A po drugie, czułam wdzięczność za pomoc, bez której nie byłabym teraz tu, gdzie jestem. Uznałam, iż należy im się królewskie przejęcie.

Wracając do tematu – pojechałam po świeże warzywa i owoce. W pewnym momencie spostrzegłam starszą panią, która sprzedawała kwiaty. Były wśród nich moje ulubione tulipany. Kojarzyły mi się z wiosną. Teraz, choć jeszcze trzymał mróz, słońce coraz odważniej wyglądało zza chmur.
Uśmiechnęłam się do staruszki.
– Poproszę jedenaście – powiedziałam.
Pomyślałam, że bukiet na stole będzie ładnie wyglądał. W domu rodziców zawsze na stole stały świeże kwiaty i chyba trochę za tym tęskniłam. Już wyjmowałam portfel, kiedy uprzedził mnie jakiś mężczyzna.
Ja zapłacę. Reszty nie trzeba – powiedział, podając staruszce banknot. – Piękne kwiaty dla pięknej kobiety – dodał z uśmiechem i wręczył mi bukiet.

Spojrzałam na niego zdezorientowana, zdziwiona, ale pewnie też zawstydzona. Kim był i dlaczego płacił za moje kwiaty? Tysiąc pytań cisnęło mi się na usta i chyba to zauważył, bo szybko powiedział:
Mam na imię Krzysztof i nie jestem żadnym psychopatą. Znam panią z widzenia, załatwiałem ostatnio kilka spraw w firmie, w której pani pracuje. Już w pierwszej chwili zwróciłem na panią uwagę, ale jakoś dotąd nie odważyłem się, by podejść. A teraz proszę, los sam zesłał mi taką okazję, nie mogłem jej przegapić.
Dalej byłam zaskoczona i zdezorientowana, dałam się jednak zaprosić na kawę do pobliskiej kawiarni. Kolejną godzinę spędziłam naprawdę bardzo miło. Krzysiek okazał się miły, dowcipny, szarmancki.
Odprowadził mnie pod blok i wymieniliśmy się numerami telefonów.

Zadzwonił już następnego dnia i poprosił o kolejne spotkanie.
– Niestety, po południu przyjeżdżają moi rodzice, zostają do jutra. Ale może w przyszłym tygodniu? – zaproponowałam.
Zgodził się.
Spotkanie z rodzicami było bardzo miłe, oboje cieszyli się, że tak dobrze sobie radzę. Zapewniali, że gdybym jednak czegokolwiek potrzebowała, to mogę się do nich zgłosić. Ubolewali, że jestem tak daleko i widujemy się zdecydowanie za rzadko.
W pewnym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć i zobaczyłam… posłańca z bukietem tulipanów.
„Na wypadek, gdyby wczorajsze zwiędły. I z nadzieją, że częściej będę miał okazję dawać Ci kwiaty” – przeczytałam dołączony do bukietu liścik. Uśmiechnęłam się, jednocześnie czując, że aż się rumienię.
– Tajemniczy wielbiciel? – spytał tata, wymieniając z mamą znaczące spojrzenia.
– Może nasz przyszły zięć? – zaśmiała się, obejmując mnie czule.

Z Krzyśkiem spotkałam się kilka dni później. Był czarujący, nadskakiwał mi, traktował jak księżniczkę. Zaczęliśmy widywać się regularnie, kilka razy w tygodniu. Kiedy próbowałam wyciągnąć go do restauracji, twierdził, że woli przyjść do mnie i zjeść coś, co ja ugotuję. A jeśli już gdzieś szliśmy, zwykle zapominał portfela.
Po kilku miesiącach Krzysztof zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. Mówił, że to jest jego marzenie. Że chciałby zasypiać ze mną w ramionach i budzić się, wtulony we mnie. Zapewniał, że mnie kocha i umiera z tęsknoty za każdym razem, gdy musimy się rozstać.

Wtedy po raz pierwszy zapaliła mi się kontrolna lampka. Tak naprawdę niewiele o nim wiedziałam. Twierdził, że jego rodzice nie żyją i nie ma bliskiej rodziny. O pracy mówił niewiele. Wiedziałam tylko, jak nazywa się firma logistyczna, w której jest zatrudniony.
– Pracuję na stanowisku kierowniczym. Ale nie lubię rozmawiać o pracy, więc myślę, że to ci wystarczy – mówił.
Dziwiło mnie, że nigdy nie zaprosił mnie do siebie. Zawsze spotykaliśmy się na mieście lub u mnie. Teraz też od razu zaproponował, że wprowadzi się do mnie.
– Kochanie, w mojej kawalerce może nam być ciasno… A ty mówiłeś przecież, że masz dwupokojowe mieszkanie – zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
– Słońce, moje mieszkanie nadaje się do totalnego remontu. Nie wspominałem ci, ale sąsiad mnie zalał. Ale w sumie traktuję to jako znak, że powinniśmy razem zamieszkać!

Wkrótce Krzysiek przeprowadził się do mnie. Jakoś nie myślałam o tym, że mieszka u mnie za darmo – nie dokładał się do opłat, nie robił zakupów. Byliśmy razem i nie widziałam powodu, dla którego miałby dawać mi pieniądze. Tym bardziej że nie miałam problemów z finansami.
Kiedyś spotkaliśmy na mieście moją znajomą. Zadzwoniła do mnie później, by ostrzec przed Krzyśkiem.
– Wiesz, głupio mi to mówić, ale… On spotykał się kiedyś z moją koleżanką. Wydoił ją z kasy, oskubał i zostawił. Słyszałam, że lubi wyłapywać bogate panny i żyć na ich koszt – powiedziała.
Oczywiście jej nie uwierzyłam.

Z czasem coraz częściej zaczynałam dostrzegać drobnostki, które zaczynały mnie niepokoić. Krzysiek co jakiś czas pożyczał ode mnie pieniądze, mówiąc, że nie miał czasu podjechać do bankomatu albo że był zepsuty. Zazwyczaj nie były to wielkie kwoty – sto, dwieście, maksymalnie trzysta złotych. Ale jakoś nie kwapił się z ich oddawaniem. Mnie też głupio było się o to upominać. Jednak raz poprosił aż o dwa tysiące!

– Mówiłem ci, że sąsiad mnie zalał. Nie chcę mu robić problemów i narażać na wydatki, bo to staruszek na emeryturze. Sam pokryję koszty. Muszę właśnie zapłacić malarzom, a nie zdążę podjechać po pracy do banku. Oddam ci jutro, skarbie.
– Krzysiek, ale ja nie mam takich pieniędzy w domu! Też musiałabym podjechać do banku! Poza tym takie szkody powinno chyba pokrywać ubezpieczenie…
Krzysiek się obraził. Stwierdził, że poradzi sobie sam, ale jest zawiedziony, że nie mam za grosz zrozumienia i szacunku dla biednego staruszka. Rozłączył się bez pożegnania.
Zrobiło mi się jednak głupio. Postanowiłam, że podjadę do banku, wypłacę te pieniądze i zawiozę mu do pracy.
Godzinę później zaparkowałam przed jego firmą. W drzwiach zatrzymał mnie ochroniarz. Powiedziałam, że idę do Krzysztofa.

Zrobił wielkie oczy i stwierdził, ze nikt taki tutaj nie pracuje.
Wprawił mnie w osłupienie.
– Jak to nie? Na pewno! Jest kierownikiem, ale nie wiem jakiego działu. Taki wysoki brunet, bardzo wysoki, dobrze zbudowany… Nadal pan nie kojarzy? – pomyślałam, że ochroniarz może nie znać wszystkich pracowników firmy.
A, Krzychu! Trzeba było tak od razu. Krzychu dzisiaj obstawia inny budynek, na Placu Kazimierza – powiedział, a ja zrobiłam chyba jeszcze głupszą minę, niż przedtem.
– Jak obstawia? Czym obstawia? – spytałam. – Na pewno pan wie, o kim mówię?
– A co mam nie wiedzieć? Krzychu, mój zmiennik. Ale dzisiaj pilnuje na Kazimierza, już mówiłem – powtórzył z miną, jakby miał przed sobą osobę niespełna rozumu.
Zdezorientowana podziękowałam i wróciłam do samochodu. Jaki zmiennik? Czego pilnuje?

Po chwili wstukałam nazwę firmy w wyszukiwarkę i rzeczywiście pokazało mi drugi adres. Postanowiłam tam podjechać.
Zaparkowałam, ruszyłam w kierunku budynku i tuż przy bramie znów natknęłam się na budkę ochroniarską. Uśmiechnęłam się i już miałam tłumaczyć, do kogo przyjechałam, kiedy dostrzegłam, że w stroju ochroniarza, w czapce ochroniarza, w budce ochroniarza siedzi nie kto inny, jak… mój Krzysiek!
– Krzysiek? A co ty tutaj robisz? – zapytałam zdziwiona.
On też się zmieszał.
– Co ja robię? Ja… No wiesz, my w pracy mamy taki zwyczaj, że… No wiesz, chcemy integrować się z wszystkimi pracownikami i w ramach tego raz w tygodniu ktoś zastępuje ochroniarza, dzisiaj padło na mnie – zaczął się tłumaczyć.

Głupim uśmiechem próbował ukryć zmieszanie, jednak widziałam, że jest zdenerwowany. Zorientowałam się, że kłamie, ale nie dałam tego po sobie poznać. Postanowiłam, że dowiem się, o co w tym chodzi.
– Wiesz, ja chciałam cię przeprosić za tę rozmowę, ale naprawdę nie jestem w stanie pożyczyć ci teraz tej kwoty, byłam nawet w banku, ale nie mam tylu środków na koncie – skłamałam, bo nie miałam zamiaru dawać mu żadnych pieniędzy.
– Dobrze, kochanie, wszystko w porządku – mówił, rozglądając się nerwowo. – Ale teraz musisz już pójść. Nie chcę podpaść. Głupio by było, gdyby ktoś zobaczył, że jako ochroniarz flirtuję z paniami. Porozmawiamy w domu – poganiał mnie.
Udałam, że oczywiście wszystko rozumiem i poszłam do samochodu. Odjechałam jednak tylko kawałek. Zaparkowałam i czekałam. Postanowiłam pobawić się w detektywa.

Równo o siedemnastej Krzysiek wsiadł w swój samochód (a uprzedzał, że skończy najwcześniej o dziewiętnastej) i pojechał pod jakąś starą kamienicę.
Wszedł tam, by po kwadransie wyjść już w „normalnym” stroju. Następnie pojechał do restauracji, gdzie czekała na niego elegancka, dobrze ubrana brunetka. Czule się przywitali. Postanowiłam tam pójść i wszystko wyjaśnić.
Byłam kilka kroków od nich, gdy kobieta podała mu jakąś kopertę.
– Dziękuję, kochanie. Kolega naprawdę jest w potrzasku, a nie chcę mu odmawiać. Oddam ci za kilka dni, jak tylko wpłyną pieniądze za ten przetarg.
– Jaki przetarg, kotku? – spytałam słodko, stając obok niego.
Spojrzał na mnie i natychmiast stracił rezon. Wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć.
– Ode mnie chciałeś pożyczyć na remont zalanego mieszkania, na co pożyczasz od tej pani? – spytałam, i nim którekolwiek z nich zdążyło zareagować, zwróciłam się do dziewczyny: – Dzień dobry – podałam jej rękę, przedstawiłam się. – Jestem… a właściwie byłam, dziewczyną Krzysia. Żył na mój koszt ponad pół roku, a ja głupia dopiero dziś się zorientowałam! – powiedziałam.
– To nieporozumienie! – odezwał się  Krzysztof, ale mu przerwałam.
– Twoje rzeczy będą czekały przed drzwiami mojego mieszkania… panie kierowniku – prychnęłam. – Nie chcę cię więcej widzieć! – dodałam i czym prędzej odeszłam.

Udawałam twardą, ale czułam się strasznie zraniona i oszukana. Z trudem powstrzymywałam napływające do oczu łzy. Nie chciałam, by ten drań je zobaczył.
W domu szybko wrzuciłam jego rzeczy do torby i wystawiłam na korytarz. Zjawił się dość szybko, walił do drzwi, tłumaczył, że to była jego pracownica, że omawiali sprawy służbowe. Nie chciałam go jednak słuchać. Nie odbierałam od niego telefonów, nie odpisywałam na esemesy. Po jakimś czasie dał sobie spokój, pewnie znalazł kolejną naiwną.
Dość szybko się pozbierałam. Co nas nie zabije, to nas wzmocni – mówiłam sobie. A dzięki tej lekcji nauczyłam się ostrożniej dobierać partnerów! Byłam naiwna, ale to się już nie powtórzy.

Więcej prawdziwych historii:
„Kochałem ją, a ona wymyśliła sobie, że podda mnie testowi na wierność. Nie wiem, czy po tym chcę w ogóle z nią być”
„Rodzeństwo chce mnie ograbić z mieszkania po mamie. Wszystko przez to, że mnie kochała bardziej niż ich”
„Zostawiłem dla niej żonę i córkę. Żałuję. Trzy tygodnie później powiedziała mi, że to jednak nie to”

Redakcja poleca

REKLAMA