Telefon od mecenasa całkowicie mnie zaskoczył. Gdybym wiedziała, że zadzwoni, na pewno bym nie odebrała, z grubsza wyobrażałam sobie, co ojciec Roberta może mieć mi do powiedzenia. Niestety, nacisnęłam przycisk odruchowo, zaabsorbowana wyciąganiem protestującego Olafa z samochodowego fotelika.
– Nie kcem do domu, kcem do babci! – żądał synek.
Mały spryciarz doskonale wiedział, że babcia mieszka na drugim końcu miasta i podróż do niej pozwoli mu rozkoszować się dodatkową, długą przejażdżką autem. Kochał babcię, ale jego uwielbienie dla motoryzacji było znacznie większe, żeby nie powiedzieć, porażające.
– No już, wysiadamy – głucha na jego okrzyki, zręcznie wydobyłam go z fotelika, jednocześnie odbierając telefon.
– Dzień dobry, obawiam się, że jeszcze się nie znamy. Czas to nadrobić, mecenas K.– głos w słuchawce był głęboki i aksamitny, podobny do tego, który tak dobrze znałam. Jedyna różnica polegała na tym, że Robert nie przybierał władczych tonów.
– Pola – bąknęłam w telefon, świadoma, że nie muszę się przedstawiać; ojciec Roberta doskonale wiedział kim jestem.
– Kcem do babci! – wrzasnął z werwą Olaf, płynnie włączając się do rozmowy.
Mecenas K. musiał go słyszeć, ale nie skomentował obecności chłopca ani jednym słowem.
Zareagowałam jak prawdziwa kobieta
– Dzwonię w imieniu żony i swoim – ciągnął światowym tonem. – Uzgodniliśmy, że najwyższy czas się poznać, skoro mieszka pani z naszym synem. Spotkajmy się. Czy najbliższa sobota pani odpowiada?
– Mnie tak, ale muszę zapytać Roberta – odparłam, nieco zaskoczona niespodziewanym zaproszeniem.
Mecenas chrząknął wymownie.
– Zaproszenie obejmuje tylko panią – rzekł. – Mamy wiele spraw do omówienia, syna wolałbym w nie nie mieszać.
Nawet wiedziałam, jakich, i nie zamierzałam zjawiać się u K. bez Roberta. To byli jego rodzice, ja nie miałam z nimi wiele wspólnego, nawet nie wiedziałam, czy jesteśmy z Robertem parą na serio.
– Jeśli nie zechce pani skorzystać z naszego zaproszenia, odwiedzimy panią z żoną – w głosie mecenasa pojawiły się twarde nuty.
Zareagowałam jak prawdziwa kobieta. Co to, to nie! Przyjdą i zobaczą małe, zagracone mieszkanko z wiecznie porozrzucanymi zabawkami Olafa. Zobaczą także leżący na wierzchu śpiwór i należące do Roberta przybory do golenia w łazience. Z niewiadomych przyczyn chciałam je przed nimi ukryć, chociaż byli świadomi, że ich syn pomieszkuje u mnie.
– Dobrze, przyjdę – poddałam się. – Ale nie ręczę za Roberta, on też ma coś do powiedzenia, jeśli będzie chciał wziąć udział w spotkaniu, nikt go nie powstrzyma.
– Właśnie dlatego nic mu pani nie powie. Dyskrecja leży w pani interesie, potrafimy z żoną ją docenić – oznajmił mecenas.
Zabrzmiało to dość paskudnie, jakbyśmy mieli iść na układ. Przestraszyłam się.
Na negocjacje mnie wzywa?
Musiałam się tego dowiedzieć, inaczej nie mogłabym spokojnie spać. Zgodziłam się przyjść do rodziców Roberta, ale nie omieszkałam poinformować o tym ich syna. Niestety, musiałam to zrobić przez telefon, bo Robert był akurat w Krakowie.
– Nie wyrwę się, nie ma mowy, będziesz musiała załatwić to sama – usłyszałam głęboki, dobrze mi znany głos; brzmiał zupełnie jak mecenasa K..
– Tego właśnie chce twój ojciec – przypomniałam Robertowi. – Szczerze mówiąc, nie mam ochoty na negocjacje z twoimi rodzicami, nie mamy ze sobą nic wspólnego, nie wiem, czego mogą ode mnie chcieć.
– Masz z nimi wiele wspólnego. Mnie – odparł nieco urażony.
Właśnie tego nie byłam pewna. Związek z Robertem był dziwny, trochę nietypowy, niby byliśmy razem, a niby nie. Wprowadził się do mnie, a ja nie protestowałam, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, po prostu stało się.
Zdecydował się zamieszkać z kobietą starszą od siebie, mającą kilkuletniego syna, porzucił dla mnie wygodne życie w pięknie urządzonym apartamencie, więc chyba mnie kochał? Nie chyba, na pewno, dość wyraźnie to okazywał. A ja? Nie byłam pewna. Lubiłam jego towarzystwo, podobał mi się, czasem podziwiałam jego inteligencję, ale czy to była miłość?
W dodatku on był tego boleśnie świadomy, kiedyś powiedział, że jedno zawsze kocha mocniej. Mówił o sobie… Spadł mi z nieba, kiedy użerałam się z mężem o rozwód. Naraił mi go kolega, który wiedział o moich kłopotach.
Zagiął na mnie parol
– Robert, Pola – przedstawił nas sobie na imieninach koleżanki. – Robert jest prawnikiem, Pola potrzebuje porady, bo nie może rozwieść się z mężem – krótko streścił moje kłopoty. – No to zostawiam was, bawcie się dobrze.
Odpłynął, zostawiając mnie z nieznajomym. Robert wyglądał jak nieopierzony dwudziestolatek, nie wiedziałam o czym prawie czterdziestoletnia kobieta może rozmawiać z takim szczeniakiem.
– Naprawdę jesteś prawnikiem? – spytałam z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy kończył po dwie klasy naraz.
– Naprawdę – zaśmiał się. – Jak włożę garnitur, wyglądam poważniej. Niezależnie od aparycji, jestem dość skuteczny, jeśli chcesz, mogę udzielić ci porady prawnej, za friko, obiecałem to twojemu kumplowi.
– Dzięki, poradzę sobie sama – odparłam.
– A, to już jak chcesz – obraził się pan prawnik.
Do końca mojego pobytu na imprezie gonił mnie wzrokiem, prawdopodobnie przeżywając brak entuzjastycznej reakcji na wspaniałomyślną ofertę. Szybko się ewakuowałam z imienin, w domu czekali na mnie Olaf i zmęczona babcia, którą należało uwolnić od wnuka.
– Zaczekaj – Robert wypadł za mną na ulicę. – Jadę w tę samą stronę, podrzucę cię.
Byłam bardzo wdzięczna Robertowi
Nie spytałam, skąd wie, gdzie mieszkam, za bardzo zależało mi na szybkiej podwózce, chciałam wracać do synka. Skorzystałam z uprzejmości Roberta, a po drodze zgodziłam się też na poradę prawną, żeby nie robić mu przykrości.
Tak to się zaczęło. Robert bardzo zaangażował się w rozwiedzenie mnie z Jurkiem, a kiedy zaczął mnie reprezentować, Jerzy spuścił z tonu i przestał mi robić na złość. Po stosownym czasie zostałam rozwódką z perspektywą sprawiedliwego podziału małżeńskiego dorobku, co przedtem Jerzy uważał za niemożliwe.
Byłam bardzo wdzięczna Robertowi, okazał się dobrym kumplem, lubiłam jego towarzystwo, którego mi nie skąpił. Zdawałam sobie sprawę, że z jego strony to coś więcej, ale nie umiałam odpowiedzieć uczuciem. Nie byłam na nie gotowa, nie po to uwolniłam się od Jerzego, żeby z marszu wchodzić w następny związek. Chciałam pobyć sama z dzieckiem, ułożyć sobie życie, stanąć mocno na nogach.
Przyjaźń z Robertem nie burzyła tego planu, ale krew nie woda. Robiło się między nami coraz goręcej, wkradł się seks i któregoś dnia Robert został u mnie na dłużej. Potem pojawił się śpiwór, bo miałam za mało pościeli, a jeszcze potem na półce w łazience stanęły przybory do golenia.
Robert zaczął u mnie pomieszkiwać, bez umawiania się na cokolwiek i bez zobowiązań. Raz tylko rzucił pomysł, byśmy przeprowadzili się do jego znacznie obszerniejszego mieszkania, ale odrzuciłam propozycję. Po aferze z Jerzym, nie chciałam być od nikogo zależna.
O dziwo, Robert to rozumiał i cierpliwie gniótł się ze mną i Olafem w ciasnym mieszkanku, które wynajmowałam. Czasem myślałam, że tak wygląda miłość i robiło mi się głupio, bo nie umiałam odpowiedzieć tym samym, ale zaraz wzruszałam ramionami.
Burzliwe małżeństwo z Jurkiem i trudny rozwód nauczyły mnie, że kobieta musi umieć zadbać o siebie i swoje dziecko, wszyscy inni powinni poczekać w kolejce, bez gwarancji, że cokolwiek otrzymają.
Do K. poszłam z czystej ciekawości, zabierając ze sobą Olafa, głównie dlatego, że nie miałam go z kim zostawić. To był błąd, mecenas potraktował obecność dziecka jak wrogą demonstrację, rozmowa zaczęła się od wysokiego C.
Więc to był dom Roberta!
– Samotna matka, której należą się względy? Nie spodziewałem się, że użyje pani takiego argumentu – rzekł, patrząc wymownie na Olafa.
– To nie argument, tylko dziecko – odparłam hardo, szykując się do odwrotu. – A pańskie względy mam w…
– Proszę zaczekać, mąż nie chciał pani obrazić – powstrzymała mnie mecenasowa, pojawiając się znienacka za plecami męża. – Zapraszam, oboje jesteście mile widziani – dodała uprzejmie.
Weszłam, rozglądając się jak w muzeum, tylko z większą dyskrecją. Więc to był dom Roberta! Wysmakowane otoczenie, zadbana, ubrana z dyskretną elegancją matka i władczy ojciec, krańcowo odmienny od mojego ciepłego i sympatycznego safanduły.
Widząc to, zaczęłam się zastanawiać, co ich syn robi ze mną, przedstawicielką innej planety, w moim zagraconym mieszkanku. Zostałam przyjęta w salonie, wjechała herbata i państwo K. przystąpili do przesłuchania.
Kim jestem i czego spodziewam się po znajomości z ich synem. Czy zdaję sobie sprawę, jak bardzo do niego nie pasuję. Potem zaapelowali do mojej uczciwości.
– Pani Polu, będę szczera. Jesteście z odmiennych światów i pani dobrze o tym wie – mecenasowa lekko pochyliła się w moją stronę. – Niech pani nie niszczy mu życia. Wychowaliśmy Roberta starannie, skończył dobre szkoły, wakacje spędzał za granicą, szlifował języki i poznawał odpowiednich ludzi. Byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy mu to dać, zapewnić odpowiednie perspektywy na przyszłość. To bardzo ważne dla młodego człowieka, pani zapewne też chciałaby dla synka wszystkiego, co najlepsze. Teraz Robert potrzebuje mądrej i reprezentacyjnej partnerki, która pomoże mu w karierze i zadba o dom na odpowiednim poziomie.
Pogratulowałam sobie, że nie zgodziłam się, by K. przyszli do mnie. Jakby zobaczyli te wspaniałości i przestrzenie, na których przetrzymuję ich syna, padliby zimnym trupem.
– Nie chodzi o to, że pani jest nie na poziomie, wcale tak nie uważamy – ciągnęła niezrażona moim milczeniem mecenasowa. – Jest pani starsza od naszego syna, ale to przecież nie problem.
To, co usłyszałam, całkowicie mnie zaskoczyło
Jej mina mówiła, że wprost przeciwnie, czterdziestolatka z dzieckiem nie powinna podnosić wzroku na jej jedynaka.
– Po prostu wychowała się pani w innej rzeczywistości, nie będzie pani potrafiła się odnaleźć u boku Roberta. Dlatego uważamy, że najlepiej będzie, jak pani się z nim rozstanie.
– Słucham?! – aż podskoczyłam.
– On jest w pani zadurzony, ale to chwilowe. Jeśli pani z nim zerwie, szybko mu przejdzie – wtrącił mecenas – Jeszcze raz powtarzam, nie mamy nic przeciw pani, ale proszę zrozumieć, każdy powinien znać swoje miejsce, tak będzie dla wszystkich lepiej. Kiedyś podziękuje mi pani za trzeźwą ocenę sytuacji, tym bardziej że mamy dla pani propozycję.
Już wstęp mnie oburzył, jednak to, co usłyszałam potem, całkowicie mnie zaskoczyło. Karpińscy zaproponowali mi pieniądze, i to niemałe. Tytułem odszkodowania za straty moralne, jak to określili. Krótko mówiąc, miałam odczepić się od ich syna, wystawić mu walizki i ten nieszczęsny śpiwór na klatkę schodową i skłonić, żeby o mnie zapomniał. W zamian obiecano mi plik banknotów.
– Pani Polu – mecenasowa przyjaźnie dotknęła mojej ręki – proszę pomyśleć o przyszłości synka, o tym, ile będzie mogła pani zrobić dla niego za te pieniądze.
Wstałam.
– Sama wybieram tematy do rozmyślań, a o przyszłość Olafa dbam, jak umiem
– powiedziałam, starając się nie pokazać, jak bardzo jestem poruszona. – A teraz pójdziemy do domu, prawda? – uśmiechnęłam się do synka.
– Pojedziemy do babci? – spytał Olaf z nadzieją.
– Do Roberta – powiedziałam cicho.
Nie wyobrażałam sobie takiego scenariusza
Usłyszał i kiwnął zadowolony główką. Lubił pana prawnika, który znienacka pojawił się w naszym życiu. Wcale nie musiałam długo się zastanawiać, z miejsca odrzuciłam hojną ofertę K.. O, nie! Rodzice Roberta nie kupią sobie spokoju kosztem szczęścia ich syna i chyba… mojego.
Kiedy bowiem stanęłam w obliczu szybkiego i finansowo korzystnego zerwania z facetem, na którym – jak dotąd myślałam – średnio mi zależało, nagle poczułam, że to złe rozwiązanie. A nawet bardzo złe. Jak to? Miałabym zostać bez Roberta? Zupełnie nie wyobrażałam sobie takiego scenariusza.
Nie powiedziałam mu o rozmowie i próbie przekupstwa, jakiej zostałam poddana, nie chciałam, żeby źle myślał o swoich rodzicach. Skłamałam, że wcale do nich nie poszłam. Mecenas i jego żona również ukryli przed synem to, co chcieli zrobić, i teraz wszyscy żyjemy z sekretem. Robert o niczym nie wie i niech tak zostanie.
Może jeszcze wszystko się ułoży, K. przyzwyczają się do mnie i zaniechają podchodów? Chciałabym tego, nie pisałam się na wojnę z rodziną partnera, nie lubię być obiektem nienawiści, ale jeśli będzie trzeba, zniosę i to.
Robert powiedział, że jedno zawsze kocha bardziej. Miał na myśli siebie, ale chyba wszystkiego o mnie jeszcze nie wie. Może to i lepiej, trochę niepewności w związku podsyca uczucie, a na tym akurat bardzo mi zależy. Chyba zawsze tak było, tylko bałam się w to uwierzyć.
Czytaj także:
„Byłem młody, silny i... bezpłodny. Czułem się jak marna podróbka faceta, która zawiodła ukochaną żonę i całą rodzinę”
„Choć wygrałam z chorobą, czarne myśli wracały jak bumerang. Odtrącałam bliskich, nie chciałam sztucznej litości”
„Mąż wydawał całe pieniądze na lotto i nie wygrywał. Na łożu śmierci podrobiliśmy mu trafiony kupon, żeby się cieszył”