„Nie oświadczyłem się przez 6 lat związku. Myślałem, że boję się zobowiązań, ale dziś wiem, że to nie była ta... jedyna"

Zaręczyny fot. Adobe Stock, amenic181
Dotarło do mnie, że nigdy nic nie zmieni, a, jeśli się pobierzemy, całe nasze życie będzie tak wyglądać. Zrobiła sobie hobby z narzekania, drażnił mnie jej brak ambicji, przy jednoczesnym malkontenctwie.
/ 06.07.2021 10:20
Zaręczyny fot. Adobe Stock, amenic181

Im dłużej mieszkałem z Klarą, tym bardziej mnie denerwowała. W codziennym życiu wychodziły przywary, które wcześniej jakoś mi umykały. Przede wszystkim drażnił mnie jej brak ambicji, przy jednoczesnym malkontenctwie.

Skończyła studia i pracowała jako ekspedientka, okej. Ale czemu nie robiła nic, aby to zmienić? Miałem dość ciągłego utyskiwania – na niezdecydowane klientki, konieczność chodzenia do pracy w weekendy, niską pensję.

Mówiłem, żeby poszukała ciekawszej pracy. Odpowiadała, że może po nowej kolekcji, po świętach, po wakacjach…

Aż dotarło do mnie, że nigdy nic nie zmieni

Utwierdzały mnie w tym przekonaniu wizyty w jej domu rodzinnym. Matka Klary nie pracowała zawodowo. Zajmowała się rodziną i wiecznie narzekała. Jeśli chciała czegoś więcej, kto jej bronił? Ale nie, zrobiła sobie hobby z narzekania. Klara była taka sama.

Przygnębiony tą sytuacją coraz częściej sięgałem po alkohol. Ileż można słuchać o tym, czy na pewno dobrze zrobiła, doradzając ciemnowłosej klientce fuksjową sukienkę? Nawet na trzeźwo nie odróżniłbym fuksji od amarantu, szyfonu od organdyny, szmizjerki od princeski. Podobnie jak nie ogarniałem tysiąca innych krawieckich pojęć.

Skoro ona tak lubiła owe niuanse, czemu marudziła? Czy jak się pobierzemy – do czego wyraźne dążyła i Klara, i jej matka – tak będą wyglądały wszystkie nasze wieczory? Już do śmierci? Przez chwilę myślałem, że coś jest ze mną nie tak, że boję się zobowiązań. Teraz wiem, że to po prostu nie była ta jedyna.

Któregoś dnia poczułem, że dłużej nie wytrzymam.

Zamiast się oświadczyć, po 6 latach podjąłem decyzję o rozstaniu. Wyprowadziłem się, wynająłem pokój i skupiłem się na sobie. Okej, nie ukrywam, dokuczała mi samotność, a jeszcze bardziej dzwoniąca w uszach cisza, kiedy wracałem po pracy do pustego domu. Ale nie do tego stopnia, by zatęsknić za trajkotem Klary.

Postanowiłem wziąć sobie psa. Takiego „po przejściach”, ze schroniska, któremu mógłbym przywrócić wiarę w człowieka. Przeglądając fotki w necie, od razu zwróciłem uwagę na Frędzla, kundelka z szorstkawą mordką.

Choć obejrzałem jeszcze inne spragnione miłości zwierzaki, już wiedziałem, że wezmę Frędzla. Po prostu czułem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Początki nie były łatwe. Nawet musiałem korzystać z pomocy schroniskowego behawiorysty, żeby zrozumieć zachowanie mojego psa i wczuć się w jego potrzeby.

Ale gdzieś tak po miesiącu zostaliśmy najlepszymi kumplami. Skróciłem mu imię na Fred, co przyjął z zadowoleniem. Witał mnie radośnie przy drzwiach, na spacerach nie odstępował na krok, towarzyszył mi w samochodowych wycieczkach, a w czasie posiłków w pobliskim barze grzecznie leżał pod moim krzesłem.

Kiedy się okazało, że urlop mogę dostać dopiero we wrześniu, w ogóle się tym nie zmartwiłem.

Postanowiłem zabrać Freda na męską wyprawę w Bieszczady

Przy akompaniamencie radosnego poszczekiwania zapakowałem do auta sprzęt biwakowy, zapas suchej karmy i ruszyliśmy w drogę. W Bieszczadach o tej porze roku jest już spokojniej, nie ma tabunów turystów, więc bez trudu znalazłem miejsce na kampingu. Fred doskonale odnalazł się w górskiej rzeczywistości, wytrwale towarzyszył mi na szlakach i wyglądał na bardzo zadowolonego.

Aż któregoś dnia obudziły mnie krzyki.

Oddawaj, draniu! To moje śniadanie! Poczekaj, zaraz cię dorwę!

Wyskoczyłem przed domek. Moim oczom ukazał się niecodzienny widok: Fred uciekał ze zwisającym mu z pyska pętem kiełbasy, a za nim goniła jakaś rozczochrana dziewczyna obleczona w rozciągnięty dres.

Zagwizdałem i Fred wyraźnie niechętnie do mnie przyszedł.

– Oddaj – wyciągnąłem rękę po łup.

Popatrzył na mnie z wyrzutem. Nawet go rozumiałem. Zawsze karmiony suchą karmą nie mógł się oprzeć pokusie spróbowania pachnącego smakołyku. Jednak chyba czuł, że zrobił źle, bo z miną skruszonego winowajcy położył oślinioną i nosząca ślady jego zębów wędlinę.

– To pana pies? – spytała rozłoszczona właścicielka kiełbasy. – Powinien pan go lepiej pilnować. Przecież ja nie mam nic innego do jedzenia… – zmarszczyła brwi i nos w zabawnym zatroskaniu.

Patrząc na ten uroczy grymas, na jej zielone jak jezioro oczy, na potargane, miedziane loki, tworzące wokół jej szczupłej twarzy świetlistą aureolę, czułem, jak budzi się we mnie… coś. Jakaś dziwna czułość, niesprecyzowana radość i zupełnie nie jesienna nadzieja.

– Tak, to mój drań. Bardzo panią przepraszam za Fredka. Jest jeszcze trochę nieokrzesany, dopiero niedawno wziąłem go ze schroniska. A tak w ogóle to Daniel jestem…

– Ola – odruchowo wyciągnęła drobną dłoń i całkiem mocno uścisnęła moją dużą, spracowaną, stolarską łapę. – Rozumiem – pokiwała głową. – Ale to nie rozwiązuje mojego problemu. Nadal nie mam co zjeść. Ta kiełbasa… – spojrzała na sponiewierane pęto i wydęła usta jak małe dziecko. Ich kąciki drgały od powstrzymywanego śmiechu. – No aż taka głodna nie jestem, by dojadać po psie, więc niech już ją sobie zatrzyma.

Podobała mi się coraz bardziej.

W ramach rekompensaty zapraszam na śniadanie do siebie. Frykasów nie mam, ale głodna nie będziesz – zgrabnie opuściłem „panią”. – Przyjdź – popatrzyłem na zegarek – powiedzmy za dwadzieścia minut.

Tyle czasu mi wystarczyło, żeby wskoczyć w dżinsy, pokroić chleb, zagotować wodę na herbatę i usmażyć jajecznicę. Na porządek w pokoju już go zabrakło. Normalnie bym się tym nie przejmował, ale uznałem, że pierwsza wizyta zobowiązuje, więc wyniosłem stół ze śniadaniem na werandę.

Słońce było już dość wysoko i mogliśmy zjeść na świeżym powietrzu. Kiedy z drugiej strony kampingu nadeszła Ola, aż gwizdnąłem z podziwu. Wyglądała super. Włosy ujarzmione w koński ogon chwiały się w rytm jej kroków jak kita wiewiórki, a zgrabną sylwetkę, ukrytą wcześniej pod dresem, podkreślały dopasowane szare spodnie i czarny polar.

– Jestem, ale do śniadania mogę dorzucić tylko to. – podała mi paczkę herbatników. – Naprawdę zostałam bez prowiantu…

– Przydadzą się na deser – zauważyłem pogodnie, w myślach snując plany wspólnej kawy. – A teraz siadaj i jedz, zanim wystygnie. – podsunąłem jej patelnię z jajecznicą, a ona nie czekając na dalsze zachęty, zaczęła pałaszować z apetytem.

Jedliśmy i rozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że Ola pochodzi z mojego miasta – cudowny zbieg okoliczności! – pracuje w korporacji prawniczej, a tutaj przyjechała z koleżanką, którą pilne sprawy rodzinne zmusiły do wcześniejszego powrotu do domu.

– Tak więc czasowo zostałam sama, bez samochodu i możliwości zrobienia zakupów w pobliskiej miejscowości – zakończyła swoją opowieść.

Nie ma sprawy, dysponuję transportem, mogę cię podrzucić do Cisnej, czy gdzie tam chcesz.

– Super! Już myślałam, że będę musiała pieszo zasuwać, i tak samo wracać z prowiantem. Straciłabym na to całe przedpołudnie, a chciałam jeszcze pójść na Wetlińską.

– Ja też się tam wybieram – podchwyciłem, choć pierwotnie miałem inne plany.

– To co? Wspólna wyprawa na połoninę, a później zakupy?

Poszliśmy we trójkę, bo oczywiście Fred pobiegł za nami. Ola próbowała się z nim zaprzyjaźnić, ale gdy chciała go pogłaskać, odsuwał się i powarkiwał. Chyba był o mnie zazdrosny. Jednak kiedy już dotarliśmy na połoninę, łaskawie wychłeptał podsuniętą mu przez Olę wodę, podaną w zaimprowizowanej z plastikowego pojemnika misce. Lody zostały przełamane...

Resztę urlopu spędziliśmy z Olą wspólnie

Chodziliśmy po górach, a wieczorami jechaliśmy do Cisnej, aby w miejscowym barze zjeść coś ciepłego, posłuchać muzyki i cieszyć się swoim towarzystwem. Zawsze zabieraliśmy ze sobą Freda, który teraz wyraźnie miał problem: komu z nas wskoczyć na kolana.

Wróciliśmy do domu razem, a wkrótce potem również zamieszkaliśmy wspólnie. Jest wspaniale, choć ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego, że Ola ma tak wiele różnych zainteresowań i pasji. Niby takiej dziewczyny chciałem, ale… oprócz pracy zawodowej zajmuje się hobbistyczne rękodziełem, regularnie ćwiczy na ściance wspinaczkowej, prowadzi kosmetycznego bloga. Często nie ma dla mnie czasu, pochłonięta tworzeniem skomplikowanej biżuterii albo eksperymentowaniem z naturalnymi kosmetykami. Ostatnio wspomniała też, że fajnie by było wspólnie zapisać się na kurs nurkowania. Zacząłem się niepokoić, czy będę w stanie za nią nadążyć… Dlatego się oświadczyłem – żeby mi nie uciekła. Gdy trafi się na odpowiednią kobietę, wątpliwości i wahanie znikają.

Czytaj także: 
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA