Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, to oszalałam ze szczęścia. Wreszcie nasze wieloletnie starania o dziecko zakończyły się sukcesem. Po kilku poronieniach coraz częściej słyszałam, że nie mam szans na zostanie matką. Ale ja się nie poddawałam. Razem z mężem podjęliśmy decyzję o tym, że ten ostatni raz zaryzykujemy i zobaczymy, co przyniesie los. I ten los przyniósł nam największe szczęście. Szkoda tylko, że jednocześnie okazał się tak okrutny.
Ciąża przebiega w sposób prawidłowy
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Już od kilku dni czułam się niewyraźnie, a poranne mdłości uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie.
— Czy myślisz o tym samym co ja? — zapytał mnie mąż, gdy kolejny ranek spędzałam w łazience.
— Nie wiem — wyszeptałam. Tak naprawdę, to nie chciałam mieć jakiejkolwiek nadziei. Zbyt wiele razy w ciągu kilku ostatnich lat zachodziłam w ciążę, której nie udawało się donosić do końca.
— To może umówisz się do swojej pani doktor? — usłyszałam nieśmiały głos swojego męża.
Oczywiście posłuchałam Marcina. Moja lekarka znalazła termin jeszcze tego samego dnia.
— Tak, jest pani w ciąży — potwierdziła moje przypuszczenia. Jednak nie to było najważniejsze. — Wszystko wskazuje na to, że na ten moment ciąża przebiega prawidłowo i nic złego się nie dzieje — dodała z uśmiechem. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Czyżbym w końcu miała szansę na zostanie matką?
Niemal od razu po wyjściu z gabinetu zadzwoniłam do Marcina.
— Powtórz to jeszcze raz — słyszałam w słuchawce jego podekscytowany głos.
— Chyba w końcu nam się udało — wyszeptałam. I niemal od razu się rozpłakałam. Jakaś kobieta przechodząca obok mnie zapytała, czy wszystko jest w porządku. Pokiwałam głową, że tak. Bo jak miałam jej wytłumaczyć, że ten mój płacz to wyraz radości i szczęścia? Jak na skrzydłach pobiegłam do domu. I niemal od razu zaczęłam przeglądać katalogi z ubrankami, zabawkami i mebelkami do pokoju dziecięcego. Potem doszłam do wniosku, że to właśnie to przyniosło pecha — po prostu za szybko zaczęłam się cieszyć.
Niepokoją mnie niektóre wyniki badań
Moja ciąża — z racji poprzednich doświadczeń — była ciążą zagrożoną. Dlatego też nie zastanawiałam się ani minuty i od razu poszłam na zwolnienie. To zresztą zaproponowała mi moja lekarka, która powtarzała, że najważniejszy jest odpoczynek. Na szczęście w pracy nie robili z tego problemu. Wszyscy życzyli mi powodzenia i zapewniali, że miejsce w firmie będzie na mnie czekać. A nawet gdyby miało być inaczej, to nie bardzo mnie to obchodziło. W tamtym momencie najważniejsze było dziecko, które za kilka miesięcy mieliśmy powitać na świecie.
Do pewnego momentu ciąża przebiegała prawidłowo. Chodziłam regularnie na badania, które za każdym razem wychodziły niemal książkowo. Dlatego tak bardzo się zdziwiłam, gdy pewnego dnia zadzwoniła do mnie lekarka i powiedziała, żebym jak najszybciej przyszła do jej gabinetu.
— Pani Julio — usłyszałam cichy głos ginekolożki. Wpadłam do jej gabinetu kilkadziesiąt minut po telefonie i od razu zaczęłam wypytywać, czy wszystko jest w porządku. — Oczywiście musimy przeprowadzić bardziej szczegółowe badania, na podstawie których będę mogła powiedzieć coś więcej.
— Ale co się dzieje? — zapytałam przerażona, a łzy napłynęły mi do oczu.
— Niestety ostatnie wyniki badań wykazały pewne nieprawidłowości — usłyszałam.
— Jakie nieprawidłowości? — zapytałam przerażona. Lekarka przez chwilę milczała, a potem powiedziała coś, co złamało mi serce.
— Istnienie spore prawdopodobieństwo, że pani dziecko urodzi się chore — powiedziała wreszcie. — Wiele wskazuje na to, że synek będzie miał zespół Downa.
Zamarłam. Przed oczami pojawiły mi się dzieci z charakterystycznymi rysami twarzy. Nie chciałam mieć takiego dziecka.
— Jest pani pewna? — zapytałam drżącym głosem.
— Tak jak powiedziałam wcześniej, konieczne są dodatkowe badania — odpowiedziała lekarka. Ale zaraz potem zabrała mi resztki nadziei. — Jednak ryzyko choroby jest bardzo duże — dodała ze współczuciem w głosie. Tylko co mi z tego współczucie? To nie jej dziecko miało urodzić się upośledzone.
Nie potrafię pokochać naszego syna
Kolejne badania potwierdziły diagnozę. I chociaż była minimalna szansa na pomyłkę, to statystyki były nieubłagane. Ja jednak chwyciłam się tej nadziei jak tonący brzytwy.
— Te badania nie są do końca wiarygodne — mówiłam Marcinowi. — I wcale się nie zdziwię, jak okaże się, że nasz syn jest całkowicie zdrowy — przekonywałam i jego i samą siebie. Jednak mój mąż nie był takim optymistą.
— Julka, musisz spojrzeć prawdzie w oczy — mówił za każdym razem, gdy ja nakręcałam się nadzieją na cud. — Lepiej przygotować się do powitania na świecie chorego dziecka, niż żyć złudzeniami.
— Nie mów tak! — krzyczałam. — Ja do końca będę wierzyć, że nasze dziecko urodzi się zdrowe.
Jednak nadzieja prysła od razu po porodzie. Gdy lekarka podała mi syna, to natychmiast ujrzałam jego charakterystyczną twarz. I chociaż poczułam do siebie obrzydzenie, to nie mogłam się przemóc, aby go przytulić.
— Zabierzcie go! — krzyczałam. Lekarka próbowała mnie uspokoić, ale ja wpadłam w histerię. Niewiele pamiętam z późniejszych godzin, bo podano mi silny środek uspokajający. I tak szczerze powiedziawszy, to z wielką ulgą zanurzyłam się w ciemność, w której nie musiałam stawiać czoła rzeczywistości.
— Jak się czujesz kochanie? — kilka godzin później usłyszałam głos męża. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Marcina. Wyglądał na zmęczonego — podkrążone oczy, ziemista cera i wymięta koszula. I ten smutny uśmiech, który powiedział mi wszystko.
— Widziałeś go? — zapytałam.
— Tak, widziałem naszego syna — odpowiedział. — Jest piękny.
Rozpłakałam się. Jak on może mówić takie rzeczy?
— Jest upośledzony — wyszeptałam.
— Jest po prostu inny — powiedział mój mąż. — Ale to wcale nie znaczy, że gorszy — dodał. A potem chwycił mnie w objęcia i mocno przytulił.
— Muszę ci coś powiedzieć — wydukałam, gdy tylko uwolniłam się z jego ramion. A potem spojrzałam mu prosto w oczy. — Nie jestem w stanie pokochać naszego dziecka.
Marcin spojrzał na mnie, a potem się uśmiechnął.
— To przyjdzie z czasem, zobaczysz — próbował mnie przekonać. Ale ja nie mu nie wierzyłam. I chociaż nienawidziłam siebie za te słowa, to byłam przekonana, że są prawdziwe.
To najpiękniejszy dar od losu
Po kilku dniach wróciliśmy do domu. Kolejne miesiące były dla mnie koszmarem. Nie byłam w stanie zajmować się własnym dzieckiem. Każda próba wzięcia go na ręce, przebrania, nakarmienia czy wyjścia na spacer kończyła się płaczem i atakiem histerii. Nie mogłam się opanować. Jednocześnie przez cały czas kłóciłam się z Bogiem, któremu nie byłam w stanie wybaczyć, że tak nas pokarał. "Czym sobie na to zasłużyłam?" — zadawałam wciąż te same pytanie, na które niestety nie znałam odpowiedzi.
Doszło nawet do tego, że to Marcin przejął całą opiekę nad Adasiem. Zmuszony sytuacją wziął w pracy bezpłatny urlop i całkowicie poświęcił się synowi.
— Przecież to dziecko nie jest niczemu winne — mówiła mi za każdym razem mama, gdy tylko przychodziła do nas z wizytą. Nawet przed nią nie potrafiłam ukryć, że nie kocham swojego synka. W takich momentach nic nie odpowiadałam. Bo co miałam jej powiedzieć? Że jestem najgorszą matką na świecie i sama do siebie czuję obrzydzenie?
Sama nie wiem, kiedy moje nastawienie uległo zmianie. Być może było to pewnego zimowego wieczoru, gdy wróciłam z zakupami do domu i przystanęłam w progu. Wtedy mój wzrok padł na kanapę, na której siedział Marcin z Adasiem w ramionach. Maluch uśmiechał się do taty i niezdarnie próbował złapać go za ucho. To była tak słodka scena, że poczułam, jak moje serce mięknie.
— Zobacz, kto wrócił — usłyszałam Marcina. — To mamusia, która bardzo za tobą tęskniła.
Wtedy coś we mnie pękło. Spojrzałam na moich dwóch chłopaków i poczułam miłość.
Marcin chyba zauważył, że coś się we mnie zmieniło, bo wstał z kanapy i z małym na rękach podszedł do mnie.
— To dziecko to najpiękniejszy dar od losu — wyszeptał. A potem jeszcze mocniej przytulił Adasia. Mały wtulił się w niego i spokojnie zasnął. A mój mąż spojrzał na mnie i ciepło się uśmiechnął.
Odwzajemniłam jego uśmiech.
— Może nasz syn nie jest idealny. Ale dla mnie jest najpiękniejszy i najmądrzejszy. A wiesz dlaczego? Bo jest nasz. Tak bardzo pragnęliśmy tego dziecka. Dlatego teraz powinniśmy obdarzyć go tak dużą miłością, na jaką zasługuje. Adaś to skarb. I uważam, że lepiej przeżyć kilkadziesiąt lat z chorym dzieckiem, niż całe życie bez niego.
Po tych słowach mocno ucałował synka, który zaczął coś mruczeć przez sen. A ja zrozumiałam, że Marcin ma rację. Wzięłam synka z rąk męża i mocno go przytuliłam. I chyba dopiero wtedy poczułam, jak bardzo go kocham. A mój maluch chyba to wyczuł, bo otworzył oczy i słodko się do mnie uśmiechnął.
— Mój skarb — szepnęłam i się rozpłakałam. Marcin mocno mnie przytulił i tak staliśmy objęci przez kilka kolejnych minut.
Adaś ma już trzy lata. Rozwija się całkiem dobrze i według lekarzy oraz terapeutów wiele wskazuje na to, że będzie pogodnym i w miarę samodzielnym dzieckiem. A ja jak na niego patrzę, to widzę szczęśliwego malucha, który wie, że jest kochany. Do dzisiaj nie wiem, jak mogłam go nie kochać. I do końca życia będę wdzięczna mężowi, że pokazał mi to, co w życiu jest najważniejsze.
Czytaj także:
„Córka oznajmiła, że nie ochrzci dziecka. Chcę po kryjomu zabrać Stasia do księdza i zmyć z niego grzech pierworodny”
„Uwiodłem dziewczynę mojego syna. Kiedy patrzyłem na jej jędrne, młode ciało, nie mogłem się opanować”
„Mężczyzna jest dla mnie bankomatem, a ja towarem. Lepiej płakać w willi, niż pod mostem”