– No i dlaczego mi to zrobiłaś? – podniosłem donicę z chryzantemą, żeby dobrze wyczyścić płytę grobu. – Wiesz, jak ja się teraz czuję? Jak jakiś niepełnosprawny. Nie wiem tylu rzeczy! Jakbym był małym dzieckiem, a nie dojrzałym facetem. To strasznie krępujące.
Umilkłem, bo w pobliżu grobu mojej żony przechodziły dwie kobiety, które znałem już z widzenia. Odprowadziłem je wzrokiem. Zatrzymały się kilkadziesiąt metrów dalej i zaczęły sprzątać dwa sąsiadujące ze sobą groby.
– Zostawiłaś mnie samego jak palec! – narzekałem. – Widzisz? – pokazałem głową w kierunku owych kobiet. – To tak właśnie powinno być. Najpierw umiera mąż, a dopiero potem żona. Bo żona sama sobie jakoś w życiu poradzi. A ty co? Zostawiłaś mnie samego jak palec i…
Łzy napłynęły mi do oczu. Nie potrafiłem ich powstrzymać, choć mocno przygryzałem wargi. Musiałem wyjąć chusteczkę do nosa, żeby pozbyć się kataru, który pojawił się nieuchronnie wraz z próbami zatrzymania płaczu. Potem jeszcze wytarłem oczy i trochę się uspokoiłem.
– Przepraszam – powiedziałem do Haliny, mojej zmarłej pół roku wcześniej żony, której grób porządkowałem przed zbliżającym się świętem. – Wiem, że nie powinienem mieć do ciebie żadnych pretensji. Ale jest mi tak źle. Tak strasznie źle samemu...
Została mi pusta lodówka i sterta ubrań do prania
Wróciłem do domu. Zajrzałem do lodówki, w której prawie nic nie było, poza kiełbasą. Wyjąłem ją i wstawiłem do gotowania. Kiełbasa na gorąco. Jedna z niewielu rzeczy, które potrafiłem sobie zrobić.
Przez całe nasze małżeństwo to Halina zajmowała się gotowaniem, sprzątaniem, praniem. Ja zarabiałem pieniądze, całkiem niezłe, które wystarczyły na utrzymanie domu. A teraz byłem sam, bo Halina odeszła a dzieci wyjechały „za chlebem” do Irlandii i Norwegii.
Zjadłem i zajrzałem do szafy. Była prawie pusta, bo zdecydowana większość jej zawartości znajdowała się w koszu na brudy. Ciężko westchnąłem. Pranie było stosunkowo łatwą rzeczą, bo co to za problem wrzucić trochę rzeczy do pralki i włączyć guziczek. Ale potem czekało mnie prasowanie, z którym kompletnie nie dawałem sobie rady.
Mogłem wprawdzie prosić o pomoc panią Danutę, naszą sąsiadkę z przeciwka. Jej mąż umarł kilka lat temu i teraz nie miała komu prasować. Nie mogłem się jednak pozbyć wrażenia, że zagięła na mnie „parol”.
Lubiłem ją wprawdzie, bo była bardzo sympatyczną osobą, ale nie wyobrażałem sobie, aby ktoś mógł zająć miejsce mojej Halinki. Dlatego starałem się nie korzystać z pomocy pani Danuty.
Wrzuciłem brudne rzeczy do bębna pralki, nastawiłem program i włączyłem. Wyszedłem z łazienki, wziąłem do jednej ręki pilota od telewizora, a do drugiej gazetę z programem. Wtedy sobie przypomniałem, że nie włączyłem w pralce opcji podwójnego płukania. Starałem się zawsze prać z tą opcją, choć znacznie wydłużała pracę pralki a od jej huku, przy wirowaniu, zwykle bolała mnie głowa. Ale Halina mnie pouczała, że tylko w ten sposób można pozbyć się szkodliwych detergentów.
Wróciłem do łazienki, wyciągnąłem rękę i… zamarłem. Opcja była włączona. Nie pamiętałem, żebym to zrobił...
– Niedobrze, panie Arturze – powiedziałem do siebie pod nosem. – Skleroza się panu kłania. Jakby pan miał za mało zmartwień...
Danuta chciała trafić do mojego serca przez żołądek
Następnego dnia, kiedy wracałem ze spaceru, spotkałem przed klatką naszego bloku panią Danutę, która wyprowadzała psa. Uśmiechnęła się na mój widok.
– Słyszałam, że pan pranie wczoraj robił – ściany w naszym bloku nie były zbyt grube i zawsze można było liczyć, że się usłyszy pranie sąsiada.
– Nie miałem wyjścia – rozłożyłem bezradnie ręce. – Szafa pusta…
– Jeśli pan chce, mogę panu poprasować… – zaproponowała.
– Dziękuję, nie mogę wiecznie korzystać z pani pomocy. Muszę się nauczyć radzić sobie samemu.
– Ależ jaka tam pomoc, panie Arturze. Zwykła, sąsiedzka przysługa. To może chociaż pan jakiś obiadek zje? Pyszną ogórkową ugotowałam – kusiła pani Danuta.
– Zajęty teraz trochę jestem – łamałem się.
– Jak pan nie ma teraz czasu, to dam panu w litrowy słoik i odgrzeje pan sobie u siebie, kiedy będzie chciał – pani Danuta poszła na ustępstwo.
Widać zależało jej mniej na tym, żebym ją odwiedził, a bardziej – żebym na początek spróbował jej kuchni.
Zgodziłem się na jej propozycję. Wpadłem do niej na chwilę i zabrałem litrowy słoik z ogórkową. Koło trzeciej po południu zgłodniałem i przelałem zupę do garnka. Wstawiłem na mały gaz.
Gaz pod garnkiem z zupą też był wyłączony...
Wtedy zadzwonił telefon. Odebrałem i usłyszałem w słuchawce głos mojego kolegi z firmy, w której byłem zatrudniony aż do emerytury. Mieli jakiś problem i prosił mnie, żebym pilnie wpadł na moment i pomógł im go rozwiązać. Powiedziałem, że będę jak zwykle za kwadrans.
Do domu wróciłem po godzinie. Dopiero kiedy wkładałem klucz do zamka, przypomniałem sobie o włączonej zupie. W panice otworzyłem drzwi i pobiegłem do kuchni, mając nadzieję, że ogórkowa po prostu się tylko wygotowała na amen i nie przypaliła mi garnka… Ku mojemu zdumieniu, gaz pod zupą był wyłączony.
Poczułem się nieswojo. Nie potrafiłem sobie wytłumaczyć tego, co zaszło. A ponieważ zawsze uważałem się za racjonalistę i agnostyka, nie bardzo chciałem przyjąć do wiadomości możliwości rozwiązań nadprzyrodzonych. Przynajmniej na razie…
Halina, jesteś tu?!
Wieczorem wyszedłem na spacer. Ponownie spotkałem panią Danutę, która wyprowadzała psa.
– I jak zupka, zjadł pan już?
– Tak, tak, dziękuję. Była bardzo dobra.
– To się cieszę niezmiernie. A prasowanie już pan zrobił?
– Żelazko! – krzyknąłem jak oparzony, przerażając panią Danutę.
Przypomniałem sobie, że rozłożyłem deskę i włączyłem żelazko. Potem jednak stwierdziłem, że poprasuję po spacerze. Ale o włączonym żelazku zapomniałem…
Wpadłem jak burza do domu, zajrzałem do pokoju i… nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Żelazko było wyłączone...
– Halina, jesteś… tu? – zapytałem nieśmiało. – Jesteś? – zapytałem głośniej.
Zamiast odpowiedzi usłyszałem pukanie. Do drzwi. Poszedłem otworzyć. To była pani Danuta.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
– Tak mnie pan przestraszył krzykiem.
– Halina wróciła – oświadczyłem, sam nie wiedząc czemu.
– W jaki sposób… Co pan mówi?
– Jestem pewny. Wyłączyła mi żelazko, wcześniej gaz pod zupą!
– Panie Stefanie… Jest pan przemęczony. To pewnie ta jesień i ciężko jest się panu pogodzić ze stratą żony…
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale pomyślałem, że to bez sensu. Wróciłem do pokoju i ponownie zapytałem:
– Halina, jesteś tu? Daj jakiś znak…
Usiadłem na kanapie i czekałem na to, co się stanie. Ale nie stało się nic.
Poszedłem po radę do księdza
Przez kolejne dni pani Danuta omijała mnie z daleka i ledwo kiwała głową na moje „dzień dobry”. Nie dziwię się jej. Kto by uwierzył w to, co wygadywałem?
Pomyślałem, że jedyną osobą, która może mnie wysłuchać, będzie ksiądz. Najlepiej taki, który znał Halinę i mnie. Dlatego poszedłem do księdza Karola, mówiąc, że muszę się z czegoś „wyspowiadać”, choć raczej nie w konfesjonale. Trochę się zdziwił, ale zgodził się na rozmowę. Gdy skończyłem, pokiwał
w zadumie głową.
– Tak jak ty, nie wiem, jak to wytłumaczyć. Być może zresztą nie da się tego wytłumaczyć. Ale… – zawahał się.
– Ale co?
– Być może dusza twojej żony nie może zaznać spokoju i błąka się gdzieś pomiędzy tym a tamtym światem – ksiądz Karol był ostrożny w doborze słów. Niewykluczone, że on również myślał, że jestem niespełna zmysłów.
– A dlaczego?
– Być może jest coś, co trzyma ją na tym świecie? Ma poczucie, że nie wypełniła jakiegoś swojego obowiązku...
– Jakiego?
– Choćby tego, który wzięła na siebie przed Bogiem w dniu ślubu. Że będzie cię wspierać w szczęściu i nieszczęściu, w biedzie i chorobie. Sam mi przed chwilą opowiadałeś, że czasem na jej grobie narzekasz, że cię zostawiła…
– To co mam zrobić?
– Na to nie ma dokładnej rady. Ale zaraz będą Zaduszki. Pójdź na grób żony, pomódl się za nią i powiedz jej, ale tak szczerze, z serca, że nie masz do niej pretensji o to, że cię zostawiła…
– A taka dusza… To czy jej jest źle tutaj? Bo wie ksiądz, przez ten tydzień…
– Wiem, o czym myślisz – przerwał mi ksiądz Karol. – Ale nie możesz być tak samolubny. Bo dusza twojej żony może bardzo cierpieć. Dlatego nie próbuj dawać jej wyboru, bo wtedy będzie wiadomo, że tak naprawdę nie chcesz jej odejścia na dobre.
Westchnąłem ciężko. Bardzo mi było dobrze przez tych kilka dni. Ale kiedy pomyślałem, że Halina może przeze mnie cierpieć…
Odejdź, gdzie ci pisane
Tak, jak radził ksiądz Karol, poszedłem na jej grób i pomodliłem się. Kiedy skończyłem, pomyślałem:
„Halinka, możesz odejść, gdzie ci pisane… Na pewno do raju, bo ty święta kobieta byłaś. Nie martw się o mnie wcale, dam sobie radę. Sam. Bez pomocy pani Danuty…
Tego dnia nie czekała już na mnie żadna niespodzianka. Mimo to byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem mojej żonie wyświadczyć te drobną przysługę, za tyle lat wspólnego życia.
Czytaj także:
„Nie dość, że żona ode mnie odeszła, to jeszcze do mojego rozlazłego asystenta. To upokorzenie zabolało mnie najbardziej”
„Mąż odszedł, bo zachciało mu się baletów, dzieci szalały, a sąsiadka zatruwała mi życie. Myślałam, że gorzej być nie może”
„Po śmierci teściowej, sąsiadka rzuciła się na spadek jak wygłodniała hiena. Zastanawiało mnie jedno - czemu chciała tylko tę rzecz?”