„Mąż odszedł, bo zachciało mu się baletów, dzieci szalały, a sąsiadka zatruwała mi życie. Myślałam, że gorzej być nie może”

Kobieta porzucona przez męża fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Nie mogłam się jednak na niczym skupić, cały czas myślałam o tym, że Robert od nas odszedł. W końcu wymówiłam się okropnym bólem głowy i wróciłam do domu. Jak tylko otworzyłam drzwi mieszkania, od razu uderzył mnie brak rzeczy męża. Jeszcze nie weszłam do środka, a już znów się rozpłakałam. To przekraczało moje siły...”.
/ 16.12.2022 19:15
Kobieta porzucona przez męża fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Patrzyłam na płowe główki Julki i Franka. Smacznie spali, nawet nie wiedząc, że ich świat wywrócił się do góry nogami. Jak ja im powiem, że ojciec ich zostawił? Mój mąż, tak nagle, z dnia na dzień, postanowił zmienić swoje życie. W jego nowym rozdziale nie było miejsca dla nas. Wyjaśnił mi, że chce jeszcze sobie pożyć, a rodzinny kierat go męczy. Z nami nie będzie szczęśliwy, dlatego musimy się rozstać.

– Zrozum, Anka, ja tak nie mogę. Wszystkie pieniądze idą na dom i na dzieciaki! – jęknął Robert z miną cierpiętnika. – Nawet nie możemy urwać się na urlop, bo nas nie stać. Rzadko wychodzimy na imprezy, bo ktoś musi zostać z dzieciakami. Ja nie potrafię tak jak ty przebrać się w dres i zamknąć w mieszkaniu – tłumaczył mi godzinę wcześniej, patrząc na mnie z nieukrywanym niesmakiem.

Oprócz niedowierzania poczułam wstyd, bo nie przypominałam ostatnio Miss Universum ani nawet tej imprezowej dziewczyny, w której się zakochał.

– Jak to widzisz? – zapytałam ze ściśniętym gardłem.

– Zabiorę swoje rzeczy, zostawię wam mieszkanie... Jakoś to wytłumaczysz dzieciom – powiedział, a widząc moją minę, dodał: – Oczywiście spotkam się z nimi, jak tylko wszyscy będziemy na to gotowi.

Skamieniała patrzyłam, jak pakuje walizkę i cicho zamyka za sobą drzwi. Miałam wrażenie, że to jakiś surrealistyczny koszmar, który zaraz minie. Leżałam na łóżku, gapiąc się na jego pustą połowę i zastanawiając się, co ja teraz zrobię? A może zaraz do niego dotrze, jakie głupstwo popełnił? Takie myśli dręczyły mnie całą noc. Ulgę przynosiła myśl, że wróci, a ja urządzę mu awanturę albo ciche dni.

Przeszkadzało jej dosłownie wszystko!

Kiedy rano, nieprzytomna z niewyspania, szykowałam bliźniaki do przedszkola, padło pytanie, którego się obawiałam.

– A gdzie tatuś? – zaskoczona Julka rozglądała się bezradnie po salonie.

– Musiał wyjechać na kilka dni – powiedziałam z desperacką nadzieją, że wcale ich nie okłamuję, że mąż wróci…

– I nie pożegnał się? – tym razem buzia Franka wygięła się w podkówkę.

– Kochanie, nie miał czasu, bardzo się spieszył, ale kazał mi was obydwoje bardzo mocno uściskać – przytuliłam ich do siebie, tłumiąc łzy.

Na szczęście bliźniaki się tym zadowoliły i, jak zwykle, hałaśliwie, zaczęły się zbierać do wyjścia. Trzeba przyznać, że wyzwalały w każdym dojmującą tęsknotę za ciszą. Uwielbiały śpiewać, piszczeć, śmiać się w głos i grać, na czym popadnie albo tłuc przedmiotem o przedmiot. Oczywiście zawsze w duecie, więc efekt dźwiękowy był porażający. Przyzwyczaiłam się do tego – nie było innego wyjścia – ale sąsiedzi mieli pewne trudności. Większość znosiła to z godnością poza sąsiadką z przeciwka.

Miałam wrażenie, że nie cierpi moich dzieci, ciągle je uciszała i strofowała, oczywiście wypominając mi przy okazji, że wystarczająco ich nie dyscyplinuję. I tym razem oczywiście nie było inaczej. Dzieciaki wychodziły z mieszkania ze śpiewem na ustach, a ja nie miałam siły ich uciszać. Całą uwagę skupiałam na udawaniu, że wszystko jest w porządku. Nie minęła minuta, a sąsiadka już stanęła się w drzwiach.

– Dzień dobry, dzieci drogie, bądźcie ciszej, nie jesteście same – fuknęła, a bliźniaki umilkły speszone.

– Dzień dobry, przepraszamy – wymruczały, wbijając wzrok w ziemię.

To tak, jakby dzieci poszły w paszczę lwa

– Na litość boską, mogłaby pani się postarać, by nie alarmowały całego bloku, że właśnie wychodzą z domu – tym razem przeniosła swoje uwagi na mnie.

– Postaram się – powiedziałam, choć było mi wszystko jedno, co ta kobieta myśli o mnie i moich dzieciach.

– Akurat! – trzasnęła drzwiami.

Okropna baba – pomyślałam i ruszyliśmy w trójkę do przedszkola. Gdy zostawiłam tam Julkę i Franka, poszłam do pracy. Nie mogłam się jednak na niczym skupić, cały czas myślałam o tym, że Robert od nas odszedł. W końcu wymówiłam się okropnym bólem głowy i wróciłam do domu. Jak tylko otworzyłam drzwi mieszkania, od razu uderzył mnie brak rzeczy męża. Jeszcze nie weszłam do środka, a już znów się rozpłakałam. To przekraczało moje siły...

Tak niedawno byliśmy w sobie szaleńczo zakochani. Ślub, wesele, wspólne podróże i imprezy. Razem chcieliśmy zdobyć świat. Wszystko się zmieniło, gdy urodziły się dzieci. Dla mnie naturalne było, że zajmuję się nimi, ale Robert z trudem akceptował nową sytuację. Chwilami odnosiłam wrażenie, że mam w domu trzecie dziecko, ale do głowy mi nie przyszło, że może nas zostawić.
„Dobrze, że chociaż zechciał opuścić mieszkanie – pomyślałam złośliwie.

– A nie kazał nam się wynosić. Łaski zresztą nie robił, w końcu to jest mieszkanie po moich rodzicach”.

Kolejne dni były koszmarem. Wszystko we mnie wyło, ale musiałam się trzymać. Nie mogłam pokazać dzieciom, że coś jest nie tak. Gdy pytały o tatę, kłamałam, że wyjechał, choć wiedziałam, że w końcu będę musiała powiedzieć im prawdę. Byłam rozedrgana, nie mogłam jeść, nie spałam w nocy. Chudłam na potęgę, wyglądałam jak własny cień.

Na domiar złego w pracy miałam trudny okres. Znalazłam się u progu załamania psychicznego. Jakby tego było mało, dzieci, czując, że coś jest nie tak, zrobiły się nieznośne, marudne i kłótliwe. Byle pretekst wystarczał do rozpętania awantury, a ta nigdy nie uszła uwadze sąsiadki. Bywała u mnie średnio kilka razy w tygodniu z litanią zażaleń: że przez dzieci nie może obejrzeć ulubionego serialu ani poczytać w spokoju. Nie omieszkała ciągle podkreślać, że jestem wyrodną matką, która nie umie się zająć maluchami

Któregoś dnia, podczas jej tyrady, zemdlałam

Nagle świat zawirował mi przed oczami, po czym... zapadła ciemność. Pamiętam tylko pochylającego się nade mną ratownika medycznego, przerażone buzie dzieci i… sąsiadkę.

– Zabieramy panią do szpitala – zarządził lekarz.

– Nie mogę jechać, zresztą już dobrze się czuję – starałam się mówić stanowczo, ale chyba niezbyt dobrze mi poszło.

– Ja nie pytam, ja stwierdzam. Pani jest skrajnie wyczerpana – mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Ale nie mam z kim zostawić dzieci  spojrzałam na niego błagalnie.

– Bo tatuś wyjechał i już bardzo długo go nie ma – dodała rezolutnie Julka.

– Proszę zadzwonić do kogoś z rodziny, ja pani tu nie zostawię w takim stanie – lekarz był nieugięty.

– Ale ja nikogo nie mam – wyszeptałam bezsilnie, a łzy spłynęły mi po twarzy. I wtedy stało się coś, czego absolutnie bym się nie spodziewała.

– Ja z nimi zostanę. Proszę się niczym nie martwić – odezwała się sąsiadka.

Dzieci patrzyły na mnie z rozpaczą i paniką w oczach, a ja myślałam, że mam omamy słuchowe.

– Ale... – zaczęłam.

– Nie ma żadnego ale – sąsiadka była stanowcza. – Te małe potwory mnie nie wykończą, a ja obiecuję, że nie zrobię im krzywdy – spojrzała na mnie, chyba po raz pierwszy, życzliwie, a jej ton głosu nagle złagodniał.

– Zatem ustalone – ucieszył się lekarz.

Chciałam wstać i udowodnić, że sobie poradzę, ale nie miałam siły się podnieść.

– Dzieci, bądźcie grzeczne, niedługo wrócę – powiedziałam tylko bezradnie.

Serce mi pękało, gdy spojrzałam na ich buźki wygięte w podkówki.

– A jutro odwiedzimy mamę, obiecuję – powiedziała pani Leokadia i przyciągnęła maluchy do siebie, a one, o dziwo, wcale nie uciekły z krzykiem, ale wtuliły się ufnie w jej kwiecistą sukienkę.

Zyskałam przyjaciółkę, a bliźniaki ciocię!

Niewiele pamiętam z tego, co działo się potem. Zawieziono mnie do szpitala, podano mi leki, podłączono kroplówkę. Zapadłam w przedziwny stan, dużo spałam, ale często się budziłam, bo bałam się o dzieci. Wyobraźnia podpowiadała mi, że sąsiadka ciągle je strofuje. Trudno opisać, jaką ulgę poczułam, gdy weszły z panią Leokadią do sali. Wyglądały na zadowolone. Sąsiadka też była uśmiechnięta, choć włosy miała w nieładzie (po jej zawsze perfekcyjnym koku zostało wspomnienie).

– Jak się pani czuje? – zapytała, patrząc na mnie z troską.

– Lepiej, obiecuję, że niedługo zabiorę dzieciaki. Nie wiem, jak pani dziękować – mówiłam coraz szybciej, a ona uspokajająco położyła dłoń na moim ramieniu.

– Spokojnie, proszę zostać tyle, ile trzeba, i nabrać sił. My doskonale dajemy sobie radę, prawda dzieci? – zapytała, a Julka i Franek grzecznie przytaknęli.

– A wiesz, mamo, że pani Leokadia umie robić najlepsze naleśniki na świecie? I ma pięknego kotka? – zaświergotała Julka, a Franek zaraz jej zawtórował:

– I ma pianino! Wiesz, że uczy nas grać? – w oczach migały mu radosne iskierki.

Nie wierzyłam w to, co słyszę. Niedawno się jej bały, a ja miałam ją za jędzę… Gdy wyszli, byłam już spokojniejsza. Wiedziałam, że nie dzieje im się krzywda.  Lekarze zatrzymali mnie jeszcze kilka dni w szpitalu, ale zapewnili, że nic poważnego mi nie dolega. Tamto omdlenie było efektem stresu i przemęczenia.

Nie uprzedziłam sąsiadki, kiedy mnie wypiszą, bo chciałam zrobić jej i dzieciom niespodziankę. Z bombonierką i bukietem kwiatów zapukałam do jej drzwi. Otworzyła mi inna niż zwykle: radosna, w makijażu, chyba wykonanym przez moje łobuzy, bo dosyć nierównym.

– Mamaaaa! – radosny pisk rozległ się za jej plecami, zanim zdążyła coś powiedzieć, a dwa urwisy padły mi w ramiona.

– Nie wiem, jak pani dziękować – powiedziałam wzruszona, gdy już dzieci się mną nacieszyły i pognały oglądać bajkę, a my usiadłyśmy przy herbacie, by chwilę porozmawiać. – I przepraszam, nie chciałam sprawić kłopotu...

– Pani Anno, to ja przepraszam. Czepiałam się was niepotrzebnie. Dzieci hałasują, jak to dzieci – powiedziała łagodnie. – A ja jestem sama od wielu lat i już zapomniałam, ile takie maluchy potrafią dać radości – w jej oku dostrzegłam łzę.

– Powinnam była zauważyć, w jakim pani jest stanie od czasu, gdy odszedł pani mąż – ciągnęła po chwili milczenia.

– To pani wie…– szepnęłam.

– Tak. Dzieci też rozumieją nieco więcej, niż się pani wydaje – dodała. – Proszę nie pozwolić, by on odebrał pani radość życia. Nie chce was? Jego strata! – po tych słowach serdecznie ja ją uściskałam.

Nasze relacje zmieniły się diametralnie. Pani Leokadia stała się ulubioną ciocią bliźniaków. Uwielbiają do niej chodzić, uczyć się grać na pianinie i bawić z kotem. Ona też jakby odmłodniała...
Choć trudno mi w to uwierzyć, zaprzyjaźniłyśmy się z panią Leokadią!

Nigdy bym nie pomyślała, że okaże się tak  wspaniałą kompanką do wieczornych rozmów. Dzięki niej mam też czasem chwilę dla siebie: na fryzjera, zakupy albo po prostu odpoczynek od dzieci.
A Robert? Raz w miesiącu widuje dzieci, zabiera je do kina albo do zoo. I uważa, że wywiązuje się z roli ojca.

Czytaj także:
„Miałam dość dokarmiania wygłodniałego sierściucha sąsiadki. Jednak gdy nie przylazł, czułam, że wydarzyło się nieszczęście”
„Po śmierci teściowej, sąsiadka rzuciła się na spadek jak wygłodniała hiena. Zastanawiało mnie jedno - czemu chciała tylko tę rzecz?”
„Sąsiadka wychowała egoistki, które robią z niej niewolnicę. Bogaczki pławią się w luksusach, a matka klepie biedę"

 

Redakcja poleca

REKLAMA