Dawno się już tyle nie napracowałam, ale uskrzydlała mnie myśl, że moje 75. urodziny spędzimy całą rodziną… Tak trudno wszystkich zebrać w tym samym miejscu i czasie. Dlatego nie żałowałam rąk ani pieniędzy, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
Mąż co prawda zrzędził, gdy zatrudniłam panią Beatkę do sprzątania, ale co on tam wie. Sam ledwo chodzi, a myśli, że ja będę pod sufitami pajęczyny omiatać i wspinać się, żeby okna umyć! Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, młoda dziewczyna zrobi to lepiej. Przecież ja już ledwo widzę.
Odszykowałam wszystko, nagotowałam, tort zamówiłam w najlepszej cukierni w mieście.
Punktualnie o szesnastej pod domem zaparkował samochód córki i wysiadła ona sama z mężem i wnuczką. Zdziwiłam się, jaka z tej Basi już duża panna!
– Czemu przyjechali fiacikiem? – zdziwił się mąż. – Myślałem, że wszyscy wejdą do dużego auta.
– Może się zepsuło? – próbowałam sobie jakoś wytłumaczyć nieobecność wnuka i jego rodziny. – Leć, Adaś, otwieraj drzwi.
Przyjęłam życzenia i prezenty, trochę spłoszona, że tak się na mnie wykosztowali.
– Nie bzdurz, mamo – Mariola cmoknęła mnie w policzek. – Należy ci się więcej za te wszystkie lata.
A ten szal przyda ci się na zimę.
– A gdzie Jacuś ze swoimi? – zapytałam, gdy już usiedliśmy. – Nie mogli przyjechać? Może coś się stało? – wystraszyłam się nagle.
Córka z zięciem spojrzeli na siebie, po czym jednocześnie zapewnili, że wszystko w porządku. Jacek dzwonił, żeby nie czekali, bo musiał zostać dłużej w pracy. Boże, przecież ci młodzi więcej są w robocie niż w domu.
– Ale w niedzielę? – zdziwiłam się.
– On jakieś fuchy bierze – tłumaczyła brata Basia. – Chcą zamienić mieszkanie. Mały zaczął chodzić
i kawalerka zrobiła się za ciasna.
Miałam wątpliwości, czy powinniśmy kroić tort, póki towarzystwo nie jest w komplecie, ale akurat zabrzęczał dzwonek u drzwi.
– Pewnie przyjechali! – zerwałam się z krzesła i popędziłam do drzwi.
Najpierw zobaczyłam bukiet, a potem Jacusia. Samego.
– Alinki z Kacperkiem nie ma? – poczułam okropne rozczarowanie.
Chciała zobaczyć jedynego prawnuczka
Nawet nie widziałam jeszcze, jak chodzi, bo te pięćdziesiąt kilometrów, które nas dzielą, stało się wielką odległością, odkąd przestałam prowadzić auto.
– A ja to już się nie liczę? – wyściskał mnie Jacuś. – Oj, babciu, nieładnie, bo będę zazdrosny.
Taki śliczny obraz mi kupił! Na nim piękny bukiet róż i jeszcze wypisana przez artystę imienna dedykacja!
– To od całej mojej rodzinki, bardzo przepraszamy, że sam reprezentuję.
Podobno Kacper w nocy dostał gorączki i dziś już byli na pogotowiu. Jutro mają iść do lekarza rodzinnego, prawdopodobnie to różyczka.
– To pewnie marudny – zaniepokoiła się córka. – Nasz maluszek kochany, mam nadzieję, że będzie dobrze.
– Ach, zły jak sto diabłów, więc niech mi babcia wybaczy, że długo nie zabawię – machnął ręką zatroskany młody tatuś. – Ale tortu chętnie zjadłbym, tak ładnie wygląda…
Posiedział z nami pół godzinki i pojechał. Kochany chłopiec, że też mu się chciało na te parę chwil przyjeżdżać, żeby starą kobietę ucieszyć. Późnym wieczorem, gdy już wszyscy pojechali, byłam tak przemęczona, że nie mogłam zasnąć.
W głowie wciąż kłębiły mi się myśli…
Dlaczego córka z zięciem wspominali, że wnuk musi w niedzielę pracować, a on nawet o tym nie wspomniał? Wręcz przeciwnie, twierdził, że przed południem był z dzieckiem na pogotowiu.
– Mówię ci, Adaś – szturchnęłam męża. – Tam się coś stało, a oni to przed nami ukrywają. Cała ta historia się kupy nie trzyma.
– Co? Gdzie ukrywają? – obudził się przestraszony. – Śpijże już, kobieto, jutro też jest dzień.
I odwrócił się zadkiem... Ten to Hitlerowi by kazał zaczekać do rana z napaścią na Polskę. A tu jeden Pan Bóg wie, co się dzieje, niechybnie coś z Kacperkiem, może jakąś wadę rozwojową u niego wykryto, albo co?
Rano próbowałam dodzwonić się do wnuka, ale nie odbierał, wykręciłam więc na komórkę jego żony i pytam, czy z maluszkiem wszystko w porządku, czy gorączka minęła.
– Gorączka? Skąd. Zdrowy jak koń – stwierdziła. – A o co chodzi?
Wyjaśniłam więc, co mi Jacek powiedział, że pogotowie, różyczka…
– Kto babci głupot nagadał? – wydawała się zła. – Jacek? A skąd on ma takie informacje, skoro od dwóch tygodni mieszka u rodziców?
Co tam się wyprawia?!
No to się dowiedziałam. Alina przyłapała męża na romansie, pisał sobie od dwóch miesięcy z jakąś panią soczyste SMS-y. Nie, nie wie, czy coś więcej się zdarzyło, pewnie tak, bo Jacuś to żaden romantyk.
I dlaczego właściwie miałaby wierzyć, że na pisaniu się skończyło, skoro on z tą kobietą pracuje. I do tego wciąż niby brał nadgodziny, choć nie było ich widać w zarobkach. Gdy go przycisnęła, zrobił jej awanturę i wyzwał od szpiegów.
– Zero skruchy, żadnych przeprosin – piekliła się żona wnuka. – No to wystawiłam dziada za drzwi. Nie pozwolę się tak traktować.
Zapewniłam Alinkę, że rodzina stanie za nią jak mur.
– Akurat – parsknęła z goryczą. – Czemu rodzice przyjęli Jacka z otwartymi ramionami, może babcia mi wyjaśni?
Koło południa udało mi się dodzwonić do córki i pytam, co ona najlepszego wyprawia. Dlaczego Jacka niańczy, zamiast go skłonić, żeby swoje małżeństwo ratował?
– A co – wybuchła złością. – Mam rodzonego syna pod most posłać, bo się jaśnie pani na fanaberie zebrało? Chłopak z głupoty SMS-y pisał, a ta od razu się chce rozwodzić.
– Ale przecież ty nie wiesz, jak było – powiedziałam.
– Ja swojego syna znam – fuknęła Mariola. – A mama, skoro ma wątpliwości, niech się nie miesza, dobrze?
To co, powinnam siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż małżeństwo wnuka legnie w gruzach, a prawnuczek będzie się wychowywał w niepełnej rodzinie?! Coś trzeba zrobić.
Czytaj także:
„Zgrywała biedaczkę bez pieniędzy na dzieci, a ja naiwna się na to złapałam. Perfidnie wykorzystała moje miękkie serce”
„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”
„Siostra znosiła męża tyrana, bo bała się plotek. W końcu poszła po rozum do głowy i uciekła z prawdziwą miłością”