„Nie mogłam uwierzyć, że męża już nie ma. Przecież jeszcze rano jadłam z nim śniadanie. A może to był tylko sen?”

załamana kobieta w żałobie fot. Adobe Stock, Success Media
„Ale dziś nie o tym. Dziś jest nasz dzień. Spędziliśmy cudowny poranek i jeszcze wspanialsze popołudnie. Szósta rocznica naszego ślubu wreszcie wyglądała tak, jak powinna. Tylko my dwoje i nasza miłość. Michałka zabrała babcia, więc cały dom był do naszej dyspozycji. Takie chwile nie zdarzały się często”.
/ 12.05.2023 17:15
załamana kobieta w żałobie fot. Adobe Stock, Success Media

Dziękowałam Bogu, że jest tak zimno, sypie śnieg i wieje przenikliwy wiatr. Gdyby nie pogoda, jakże trudno byłoby oderwać myśli od tego, co dzieje się przed moimi oczyma! Nie umiałam się z tym pogodzić; nie chciałam przyjąć do wiadomości, że już nigdy nie zobaczę męża.

Wylałabym wtedy wszystkie łzy, które zebrały mi się przez lata. A przecież musiałam zachować twarz, nie mogłam okazać rozpaczy przed jego rodziną!

Z kamienną twarzą patrzyłam więc, jak czterech ubranych na czarno, postawnych mężczyzn zsuwa trumnę do ciemnego, zimnego dołu. Wokół słychać było pochlipywanie teściowej, łkanie siostry Artura i jego ciotek. I tylko ja pozostałam niewzruszona niczym Królowa Śniegu.

Znienawidzą mnie jeszcze bardziej…

„Jutro byłaby szósta rocznica naszego ślubu” – przypomniało mi się nagle i moim ciałem wstrząsnął dreszcz. – Dlaczego odszedł?! Dlaczego opuścił mnie tak szybko?…”

Nie było odpowiedzi na te pytania. Czasem coś się po prostu dzieje i już. Bez żadnych głębszych przyczyn. Tak jak tamten wypadek. Z jednej strony, pijany kierowca tira, wyprzedzający na trzeciego. Z drugiej – Artur, który wracał z pracy.

Nie miał szans przeżyć. Kiedy już mieli zasypywać grób, raptem ocknęłam się z odrętwienia. Zrobiłam dwa kroki naprzód i rzuciłam na trumnę trzymany w zaciśniętej pięści złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie połówki serca. Dostałam go od Artura jeszcze na studiach, kiedy zaczynaliśmy się spotykać. On miał taki sam. Razem tworzyły jedność. I będą tworzyć już zawsze.

Obudziłam się z krzykiem. Wzięłam głęboki wdech i otarłam zimny pot z czoła. Byłam sama w naszym małżeńskim łożu. Sypialnię zalewało mgliste światło zimowego poranka. Przez chwilę siedziałam zdezorientowana, nie potrafiąc zrozumieć, co się właściwie stało. I nagle…

– Czemu tak krzyczysz, kochanie? Miałaś zły sen? – w drzwiach zobaczyłam… uśmiechniętą twarz mojego męża!

„Mój Boże, więc to był tylko sen…” – pomyślałam z ulgą. Przetarłam oczy i, jeszcze nie do końca rozbudzona, wymamrotałam coś niezrozumiałego.

– Szykuj się, śniadanie gotowe! – zawołał wesoło i wniósł do pokoju tacę z jajecznicą na boczku, grzankami i moją ulubioną herbatą jaśminową. – Miałaś wczoraj ciężki dzień, należy ci się odrobina luksusu – mąż usiadł koło mnie. Ciężki dzień? Ach tak…

Znów pokłóciłam się z jego siostrą

Ta wredna małpa doprowadzała mnie do szału. Zawsze wszystko wiedziała najlepiej. Zwłaszcza gdy chodziło o wychowanie Michałka.

To bardzo ciekawe, że była tak obeznana, gdy chodziło o moje dziecko, skoro wciąż nie doczekała się własnego.

– Nie cierpię, jak Danka wtrąca się w nie swoje sprawy – mruknęłam.

– Tak, bywa nieznośna – przytaknął mąż, lecz po chwili dodał: – Powinniśmy ją jednak zrozumieć. Jest samotna, od lat nie może sobie ułożyć życia…

– Takie są skutki nieodpowiedniego doboru partnera – prychnęłam tylko na wspomnienie Czarka, który rzucił siostrę męża dobre dwa lata temu, a ona wciąż tęskniła za nim jak wariatka i nie chciała nawet myśleć o nikim innym. – Mogłaby już dawno mieć dzieci z jakimś porządnym facetem, zamiast interesować się cudzymi. Wystarczy tylko…

– Kochanie – przerwał mi Artur. – Chcę, żebyś dobrze żyła z moją rodziną.

Westchnęłam ciężko

Nie chciałam znowu zaczynać tego tematu. Miałam już dość dyskusji o teściowej, która nigdy nie zaakceptowała małżeństwa syna, a przynajmniej sprawiała takie wrażenie; o teściu, który uważał mnie za zimną i wyrachowaną czy szwagierce, zarozumiałej starej pannie.

Ani o całej reszcie kuzynów i cioć Artura, obrzucających mnie przy każdym spotkaniu znaczącymi spojrzeniami. Nie lubiłam ich, bo czułam, że oni nie lubią mnie.

Byłam sierotą, nie miałam krewnych. Chciałam, żeby rodzina męża mnie zaakceptowała; bardzo chciałam móc do kogoś powiedzieć „mamo”. Ale do teściowej nigdy nie powiedziałam inaczej niż „Elu”. Oni chyba sądzili, że poleciałam na majątek ich syna.

Ile razy sugerowali niestworzone rzeczy, bo niby nie widać po mnie wielkiej miłości… A ja po prostu taka jestem! Nie umiem okazywać uczuć. Co nie znaczy, że ich nie mam. Darzyłam męża miłością i wychodząc za niego, nawet przez chwilę nie pomyślałam o pieniądzach jego rodziny.

– Mimo wszystko chciałbym, żebyś dobrze z nimi żyła – powiedział Artur, patrząc na mnie jakoś tak smutno. – Ale nie mówmy już o tym. Dziś jest nasz dzień.

Spędziliśmy cudowny poranek i jeszcze wspanialsze popołudnie. Szósta rocznica naszego ślubu wreszcie wyglądała tak, jak powinna. Tylko my dwoje i nasza miłość. Michałka zabrała babcia, więc cały dom był do naszej dyspozycji.

Takie chwile nie zdarzały się często

Nawet jeśli mały jechał do dziadków, to mój mąż siedział w pracy. Dlatego dziś nie chciałam nigdzie wychodzić. Wiedziałam, że chętnie pobędzie ze mną w domu. Tak po prostu.

Wtuleni w siebie na kanapie przed kominkiem słuchaliśmy muzyki, gdy mąż wsunął mi coś do ręki. Przez chwilę myślałam, że to prezent na rocznicę, choć przecież mieliśmy nie robić sobie w tym roku upominków. Ale gdy otworzyłam dłoń, moim oczom ukazał się złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie połówki serca.

Dotknęłam ręką szyi.

– Musiałaś go zgubić, leżał przed domem... – powiedział, uśmiechając się.

– Niemożliwe, zawsze mam go na sobie… – zaczęłam i nagle przypomniałam sobie dzisiejszy sen. – Wiesz, tej nocy…

Nie pozwolił mi dokończyć. Dotknął opuszkami palców moich ust.

– Pilnuj go – szepnął mi na ucho, a ja schowałam wisiorek do kieszeni dżinsów.

Przytulił mnie i zaczął gładzić po włosach. Czułam taki błogi spokój… Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Jeden, drugi, trzeci. Dochodziły jakby z oddali, z innej rzeczywistości.

Niechętnie zwlokłam się z kanapy i podreptałam do przedpokoju. Na progu stała wyraźnie przejęta matka Artura i jego siostra. Za nimi w samochodzie czekał teść z Michałkiem.

Jesteś, kochanie! – zawołała teściowa piskliwym głosem. – Tak się martwiliśmy! Cały dzień wydzwaniam, a ty nic! Nie odbierasz telefonów?! Jak się czujesz?

Spojrzałam na nią zdumiona. Czego ona chce? Mogłaby dać nam trochę spokoju przynajmniej w naszą rocznicę!

– Czuję się dobrze – wymamrotałam trochę nieprzytomnie. – Nie słyszałam, jak dzwonisz, Elu. Pewnie przez tę muzykę. Siedzimy z Arturem przy kominku i włączyliśmy sobie parę kawałków… – umilkłam, widząc, że zbladła, po czym wymieniła z córką znaczące spojrzenia.

Mówiłam, żeby nie zostawiać jej samej! – parsknęła Danka. – Trzeba było zabrać ją do domu, razem z małym!

– Karinko, Artur nie żyje. Wczoraj był pogrzeb, nie pamiętasz? – powiedziała teściowa, a mnie zakręciło się w głowie.

Nie wiem dokładnie, co było dalej

Następne kilka godzin pamiętam jak przez mgłę. Zdaje się, że wpakowali mnie do samochodu i zawieźli do domu teściów. Byłam w jakimś transie. Coś się ze mną działo, nie do końca dla mnie zrozumiałego.

Dopiero później lekarz stwierdził załamanie nerwowe. Podobno nagła śmierć męża sprawiła, że doznałam szoku. To mogło wywołać u mnie halucynacje.

A jednak wciąż wierzę, że to, co przeżyłam tamtego dnia, było realne. Próbowałam im wytłumaczyć, lecz patrzyli na mnie, jak na wariatkę. „Biedna Karinka…” – powtarzali i ładowali we mnie leki. Ale teraz mam dowód, że mój mąż był ze mną w szóstą rocznicę naszego ślubu.

Wczoraj znalazłam w kieszeni łańcuszek. Ten sam, który przecież wrzuciłam do jego grobu, a on mi go oddał następnego dnia. A może… wcale go nie wrzuciłam? Sama już gubię się w tym wszystkim, choć minęło już pół roku od pogrzebu i przestałam brać proszki.

Mieszkam u teściów, z Michałkiem. Właśnie siedzę przy oknie na piętrze i obserwuję lilie kwitnące w ogrodzie. I myślę sobie, że może oni nie są wcale tacy źli.

– Córeczko, zejdź na dół! Obiad gotowy! – zawołała przed chwilą… mama.

Czytaj także:
„Byłam pewna, że pod naszym domem kręci się jakiś bandzior. Kiedy zobaczyłam, co ma w ręce, zamarłam”
„Chrapanie męża to prawdziwa udręka, brzmi jak warkot zepsutego samochodu. Muszę coś z tym zrobić, zanim oszaleje z bezsenności”
„Zachowanie mojej dziewczyny doprowadzało mnie do szału. Nosiła tony makijażu, a mojej mamie zwracała uwagę, że źle wygląda”

Redakcja poleca

REKLAMA