Od kiedy się urodził, od kiedy pierwszy raz wzięłam go na ręce i przytuliłam, wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. Będę go musiała wypuścić, oddać… Wszyscy ci o tym mówią, znajomi, rodzina, poradniki. Klepią cię po plecach i ostrzegają, żeby lepiej się zawczasu przygotować mentalnie, żeby szoku nie było. Każą brać głębokie oddechy, pić ziółka, pisać wspomnienia na pocieszenie i tak dalej. Prawda jest jednak taka, że nic nie jest cię w stanie przygotować na tę chwilę, która zawsze następuje w najmniej odpowiednim momencie.
Żaden nie byłby odpowiedni
Los to skurczybyk i lubi walić pięścią między oczy, kiedy najmniej się spodziewasz, a ty odkrywasz z bólem serca, że nie jesteś już jedyną i najważniejszą kobietą w życiu swojego syna. Owszem, wykazywał zainteresowanie płcią przeciwną już wcześniej. W przedszkolu miał „nazeconą”, choć nie potrafił zapamiętać dobrze jej imienia, bo nosiła staroświeckie miano Bronisława. W zerówce uraczał ulubioną koleżankę lizakami i żabami. Co do sympatii w podstawówce, musiałam go uczyć, że ciągnięcie za włosy to nie dowód uczucia, tylko chuligaństwo, i że normalne dziewczynki wolą małych dżentelmenów, a nie łobuzów. Potem był dłuższy okres spokoju. Nauka, koledzy, egzaminy do liceum, znowu nauka i koledzy…
Aż nagle, w trzeciej klasie, bach, normalnie nie ma chłopaka, po człowieku. I już wiedziałam, że to nie jakiś zwykły, codzienny stres. Z dnia na dzień przestał jeść. Jeśli jesteś matką nastolatka płci męskiej, to doskonale wiesz, że ktoś mógłby go podmienić na dorosłego hipopotama, a ty nie zauważyłabyś różnicy w ilości pochłanianych posiłków. Po prostu tachasz siaty ze spożywczaka, a potem przerabiasz półprodukty na zupy, naleśniki i kotlety. Kiedy nagle w lodówce zostają ci jakieś resztki, a nawet całe, nietknięte posiłki, jako czujna matka zaczynasz się niepokoić. Chore toto czy coś innego się dzieje?
– Artur nie zjadł dziś obiadu – powiedziałam do męża.
– Widocznie nie był głodny – wzruszył ramionami.
– Tydzień temu zjadał po trzy kotlety. Jeszcze sam mu wypominałeś, że mógłby chociaż przytyć, bo w ogóle po nim nie widać tych ton żarcia. A teraz mi mówisz, że nie jest głodny? Proszę cię… Kiedy nastolatek traci apetyt, za to zaczyna spędzać coraz więcej czasu w łazience, choć do tej pory wodę lubił głównie w formie doustnej, gazowanej, najlepiej z dużym dodatkiem cukru, plus zaczął używać obficie dezodorantu, a ubrania przestał dzielić na te „do prania” i te „chodzone, ale jeszcze można włożyć”, no i co godzinę ciężko wzdycha – to już wiesz. Zakochał się. Na poważnie. Dogłębnie.
Tego specyficznego ukłucia w sercu nie da się pomylić z niczym innym, nawet jeśli nigdy wcześniej się go nie czuło. Połączenie żalu, zazdrości, a zarazem smutnej dumy i wzruszenia, że synek już taki duży… Oto, co ci los funduje wraz z pierwszą miłością twojego pierworodnego. Ponieważ smutek góruje, matczyne serce powoli pęka. Przegrałam z hormonami. Do tej pory ja byłam tą jedną jedyną, do której mówił: „ożenimy się ze sobą, mamuniu”. To ja tuliłam, gdy miał zły sen i nie mógł później zasnąć. Ja sprawdzałam, czy ma gorączkę, i budziłam się pięćdziesiąt razy w nocy, żeby podać leki, picie, zmierzyć temperaturę. To ja cieszyłam się z każdego sukcesu, to do mnie przybiegał, gdy miał problem. Ze mną rozmawiał godzinami, kiedy potrzebował rady. A teraz co?
Zastąpi mnie jakaś smarkula, która zacznie go urabiać?
Sprawi, że zmieni w jakiegoś zapatrzonego w nią zombi, które nie będzie już logicznie myśleć, a na pewno nie będzie słuchać matki, gdy ta ośmieli się złe słowo na jego ukochaną powiedzieć? Makabra!
– Artek się zakochał chyba.
– No, nareszcie. Coś długo mu zeszło, już się bałem, że nie gustuje w pannach… – mój mąż uśmiechnął się lekko.
– Jak cię zaraz patelnią strzelę!… – niemal się wściekłam.
To poważny temat, a ten sobie głupio dowcipkuje.
– No co? To chyba normalne, że się zakochał. Ma siedemnaście lat, pamiętasz, co robiłaś, jak miałaś siedemnaście lat? Znaliśmy się już i nie jestem jeszcze taki stary, żeby nie pamięć, co wyczynialiśmy… – mąż podszedł, przytulił mnie i pocałował za uchem.
– Przestań! Mówimy o naszym dziecku…
– Dziecku? Chłop jak byk. O pół głowy wyższy od ciebie i dalej rośnie.
– Ale zaraz przestanie, bo prawie nic nie je, tylko wzdycha. Nawet z nami nie porozmawia, nie powie, co go dręczy… – głos zaczął mi się łamać.
– No już, już, nie martw się, pogadam z nim, wezmę na spytki.
Ojciec roku, pomyślałam, ale z drugiej strony, czemu nie? Może Artek łatwiej się otworzy przez ojcem niż przed matką? Gdybym miała córkę… No ale los nie pozwolił mi się wykazać w tym temacie. Do tej pory nie narzekałam, że urodziłam chłopca. Dopiero teraz poczułam się bezradna, bo wolałabym przeprowadzić z dzieckiem taką rozmowę od razu, a nie czekać z założonymi rękami, aż ojciec się do tego zabierze. Parę dni chodziłam i obgryzałam paznokcie, chcąc przejąć sprawy w swoje ręce i choćby wołami wyciągnąć z synka, co go gryzie. Ale gdy otwierałam usta, natrafiałam na twarde spojrzenie męża, które mówiło: „pozwól mi to rozegrać po mojemu”. Nie miałam więc wyjścia, musiałam zaczekać, aż sytuacja się wyklaruje. No to czekałam. Dzień, dwa, pięć. A moje dziecko dalej pościło, odzywało się półsłówkami i słuchało rzewnych piosenek.
W końcu się doczekałam!
– To Patrycja z równoległej klasy, z III e. Niestety, ona z kolei jest zakochana w Piotrku z III c, z którym chodzi jej koleżanka z ławki, Ania. To ich chodzenie to świeża sprawa, bo Piotrek to jakiś etatowy łamacz serc, dopiero był z Kasią, a wcześniej z Agnieszką… Ta Agnieszka to też święta nie jest, bo niby chodziła z Piotrkiem, a za jego plecami kręciła z takim jednym, z innego liceum. Podobno ktoś ich nakrył i…
– Ty mi streszczasz „Modę na sukces” czy co? – spytałam, bo zaczęłam się gubić w miłosnych niuansach i meandrach.
Zabrzmiałabym jak własna matka, wiem, ale miałam ochotę powiedzieć, że kiedyś życie było jednak prostsze.
– I w czym ten cały Piotrek jest lepszy od naszego syna? Czemu za tamtym Patrycja wypatruje oczy, a Artka olewa? To jakaś beznadziejna dziunia, skoro nie potrafi poznać się na najlepszym z najlepszych…
– Rany, nie gadaj jak matka-fanka. A w czym ja byłem lepszy od innych, że mnie wybrałaś? To nastolatki. Czego oczekujesz? Zachwytu nad wartościami etycznymi czy poziomem erudycji? Może ma lepszy telefon albo coś. Mięśnie na przykład. Tego już mi Artur nie powiedział. Udało mi się wyciągnąć z niego tyle, że Patrycja jest świetna z matmy, ponoć najlepsza w szkole, więc nie może być całkiem głupia. Proszę cię, nie wyciągaj pochopnych wniosków.
Powinnam być zadowolona, że to ambitna dziewczyna… Musiałam to wszystko przetrawić. Skoro mój syn zaczął patrzeć z podziwem na obce dziewuchy, przynajmniej dobrze, że wybierał takie, które mu czymś imponowały. Matematyka… Okej, bez paniki. Mogło być gorzej. Dużo gorzej. Kiedy słuchałam opowieści znajomych, którzy mieli o kilka lat starsze dzieci i przeszli już przez etap pierwszych zauroczeń, robiło mi się słabo. Jeśli Artek trafił na bardziej mądrą niż ładną dziewczynę, to powinnam być zadowolona. Powinnam być zadowolona, powtarzałam sobie. Więc czemu zgrzytałam zębami? Bo bolało i uwierało. Bo ciężko mi było pogodzić się z sytuacją, że to już ten etap. Niby wiedziałam, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Wychowujesz dzieci dla innych, nie dla siebie, przynajmniej w normalnych, nie toksycznych rodzinach. Zdawałam sobie sprawę, że gdy syn dorośnie, wyfrunie z gniazda, uwije własne i będzie wychowywał swoje pisklaki, podrzucając je na weekendy dziadkom, bo każdy rodzic musi być czasem ja ta kukułka, żeby choć przez kilka godzin odpocząć, żeby nie zwariować, ale…
On jeszcze nie był dorosły!
A ja nie byłam gotowa na tę ruszającą właśnie karuzelę… Pierwsza dziewczyna, pierwsza miłość, potem przyjdą kolejne, ale pierwsza miłość jest najważniejsza. Na zawsze zostaje w pamięci, czasem nie tylko w pamięci. Uśmiechnęłam się do wspomnień. Mój mąż nie miał pojęcia, że kiedy on próbował nieporadnie mnie podrywać, ja byłam wpatrzona jak w obrazek w Jarka, który grał na gitarze i śpiewał w zespole rockowym naszego liceum. Miał długie włosy i smukłe dłonie, a wszystkie dziewczyny spekulowały co do długości jego palców i tego, co potrafi nimi zrobić, nie tylko, hm, z gitarą. Miał piękny głos i pisał własne teksty, które wyśpiewywał tym pięknym głosem, co niebotycznie mi imponowało, bo ja ani śpiewać, ani tworzyć nie umiałam. Wzdychałam z miłości do niego, a kiedy przechodził korytarzem, w ogóle ledwie oddychałam. Niestety, wiedziałam, że nie mam u niego żadnych szans. Pewnie nawet nie wiedział, że istnieję. Na złość – sama nie wiem komu – umówiłam się więc z niepozornym kujonem z równoległej klasy, który do mnie zagadywał i nie ukrywał, że mu się podobam. Taki śmiały i bezczelny był, w przeciwieństwie do mnie, bo ja umiałam tylko tęsknie patrzeć, kiedy korytarzem przechodził obiekt moich westchnień.
Randka, z którą nie wiązałam żadnych nadziei, a właściwie to chciałam po niej spławić namolnego nerda w okularkach, okazała się, o dziwo, mile spędzonym czasem. Więc była następna i kolejna, na których odważny kujon nie marnował czasu i dawał mi korepetycje z całowania. Na temat jego dłoni też nie musiałam długo spekulować, bo szybko przechodził od słów do czynów, a czasem w ogóle pomijał etap gadania… Zakochaliśmy się w sobie bez pamięci, na zabój, na amen, po grób. To był naprawdę piękny czas. Mieliśmy naście lat, wszystko było takie czarno-białe, choć jednocześnie wyraziście kolorowe, na zawsze albo nigdy, natychmiast albo wcale. Randki były proste i niemal darmowe – nastolatki nie miały telefonów, modnych gadżetów, umawiało się na spacery, a całowało na schodach, w bramach albo na ławce w parku, jak się dorwało jakąś niezajętą w ustronnym zakątku.
Wróżono nam kilka tygodni
Przecież zaraz matura, egzaminy na studia, wyjazd na dwie różne uczelnie. Mieliśmy gdzieś te wróżby i spędzaliśmy razem niemal każdą chwilę, kuliśmy wspólnie do matury i odpytywaliśmy nawzajem z tego, czego się nauczyliśmy.
– Tego kwiatu pół światu… – mówiła moja mama, wałkując ciasto. – A trzy czwarte nic niewarte! – wskazywała wałkiem na ojca, który zazwyczaj zaraz po pracy zasypiał w fotelu. – Nie spiesz się, nie ma do czego. Poznaj jednego, drugiego, piątego, porównaj i dopiero męża wybieraj …
Ale ja się uparłam. Nie chciałam żadnych badań porównawczych. Mój kujon, który nie ograniczył nauki tylko do szkolnych przedmiotów, był moim wyborem i strzałem w dziesiątkę. Po co dalej szukać, tracić czas, skoro już znalazłam swoją połówkę? Skoro żaden inny nie dorastał mu do pięt? Że za szybko, za wcześnie? A jest na to jakaś reguła? Z mojego upierania się wyszła ciąża i ślub – skromny, kameralny, bo na trzecim roku studiów nie mieliśmy pieniędzy na wielkie przyjęcia. I tak oto moja licealna, szczenięca miłość przerodziła się w głęboką, dorosłą relację przyjacielsko-miłosną, która trwa do dziś. Swoją drogą ciekawe, jak wtedy czuł się mój już świętej pamięci tata. Czy myślał, jak ja dzisiaj, że w pewnym sensie traci swoje dziecko, swoją małą księżniczkę? Że oto dziewczyneczka, którą nosił na barana i uczył jeździć na rowerze, wchodzi w etap dorosłości, dla niego niedostępny?
Czy był smutny, zazdrosny, zatroskany?
Czy właściwie było mu wszystko jedno, byleby mógł spać po powrocie z pracy do domu? Dzisiaj już nie mogłam go o to zapytać, a wtedy zupełnie o tym nie myślałam. Syn poczerwieniał, zaskoczony albo rozzłoszczony propozycją Postanowiłam, że nie będę czekała, aż moje serce całkiem popęka. Nie będę się gryźć tym, na co nie miałam wpływu, zastanawiać się, czy stracę syna, a raczej czy zostanę zdetronizowana w jego sercu przez jakąś młódkę. Utrata głównej roli bolała, ale starałam się przez te kilkanaście lat wychować syna na porządnego faceta i człowieka, więc powinnam wiedzieć, że matka, która go kochała, od kiedy zaistniał, i która dałaby się za niego pokroić, zawsze będzie dla niego ważna. A ponieważ – co sobie wciąż powtarzałam – wychowywałam go nie dla siebie, ale dla świata, powinnam podejść do sprawy odpowiedzialnie.
Nie chciałam przecież dać temu światu maminsynka, który do czterdziestki nie odetnie pępowiny. Nie chciałam też być traktowana jak relikwia czy coś. Nikt mi syna nie ukradnie, jeśli rozsądnie się nim podzielę i nie będę robić tragedii z tego, że zauroczył się koleżanką.
– Zaprosiłbyś Patrycję na urodziny – napomknęłam przy kolacji.
Przy stole zapadła głucha cisza. Mężowi mało oczy nie wypadły na stół, tak je wybałuszał, próbując dawać mi jakieś znaki. Artur poczerwieniał, rozzłoszczony albo skrępowany moją bezpośredniością, i wpatrywał się w talerz, na którym leżała niemal nietknięta lasagne, jego ulubiona potrawa.
– Nie miej pretensji do taty. Wyciągnęłam to z niego. Wiesz, że mam swoje sposoby.
– Mamo, weź… – Artur skrzywił się i uniósł głowę.
Przyjrzałam mu się uważniej. Był raczej zmieszany niż wściekły.
– No co? Czy to źle zaprosić dziewczynę, która ci się podoba, na imprezę? To chyba dobra okazja? Zaproś więcej osób, z różnych klas, będzie wyglądało naturalnie, a ty zyskasz okazję do pokazania się jej w innych okolicznościach niż w szkole. Tylko dobrze się zastanów, kogo jeszcze zaprosisz.
– W sumie… Ale… – wahał się. – Nie będziecie mi patrzeć na ręce? Kurde, kiepsko zabrzmiało – zmitygował się. – Nie będziemy. Urządzimy sobie weekendowy wypad, żebyś miał wolną chatę. Tylko teraz coś zjedz.
Młody spałaszował danie w takim tempie, że zachodziła obawa niestrawności. Wieczorem, kiedy leżeliśmy w łóżku, mąż przytulił mnie i pocałował w czubek głowy.
– Jestem z ciebie dumny – powiedział.
– Tak? Czym sobie zasłużyłam na taką pochwałę? – krygowałam się.
– Jeszcze parę dni temu syczałaś jak wściekła kotka na myśl o tym, że zostaniesz zepchnięta na boczny tor, a dziś? Impreza, wolna chata, my do hotelu… No, no, jestem pod wrażeniem i broń Boże nie narzekam.
– Byś spróbował. W końcu też skorzystasz. Zresztą co mi dadzą protest i lamenty? Nic. Tylko kwasy w rodzinie. Nie chcę być zaborczą matką, która zamyka syna w złotej klatce, niby dla jego dobra. A jak się dzieciak ośmieli ożenić, nie chcę być wredną teściową z horrorów, która nęka synową i niszczy małżeństwo syna. Brr. Strach się bać takiej zołzy. Co zrobić… – westchnęłam. – Synek nam dorasta. Dopiero co jeździł na trójkołowym rowerku, a teraz za dziewczynami się ogląda, za chwilę matura, studia… Tylko my ciągle piękni i młodzi…
Zaśmialiśmy się, a potem znaleźliśmy sobie zajęcie, do którego świadków nie potrzebowaliśmy. To niesamowite, że po tylu latach nadal byliśmy dla siebie atrakcyjni, pod każdym względem.
Miałam nadzieję, że mój syn też znajdzie w życiu taką miłość. Może będzie nią właśnie Patrycja i synek podtrzyma rodzinną tradycję? A może będzie musiał dłużej szukać? Tak czy siak, detronizacja nie była przyjemna i choć obiecywałam sobie nie robić tragedii, zdarzało mi się łzę uronić za czasami, gdy mama była najładniejsza, najukochańsza i najlepsza na świecie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”