„Nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze, czułam się okropnie. Zwierzyłam się koleżance, a ona zadziałała błyskawicznie”

smutna kobieta przed lustrem fot. Adobe Stock, Spectral-Design
„W domu zrobiłam sobie i mężowi warzywa na parze, a dzieciom naleśniki z serem. Zbyszek co chwilę spoglądał na mnie morderczym wzrokiem, bo uwielbiał naleśniki. Wieczorem wyjęłam wszystko z lodówki. Połowę zapasów stanowiło niezdrowe jedzenie. Zbyszek aż jęknął, gdy wszystko wylądowało w koszu na śmieci. ”
/ 23.04.2023 13:15
smutna kobieta przed lustrem fot. Adobe Stock, Spectral-Design

Pewnego sierpniowego poranka wstałam w bardzo złym humorze. Mimo że za oknem świeciło słońce, a świat dookoła mnie tętnił życiem, ja byłam wściekła. I wiedziałam dlaczego.

Wczoraj odkryłam, że spódnica, którą kupiłam sobie na wiosnę, a chciałam nosić latem, jest za ciasna! Nie zapinał się guzik w pasie, suwak nie chciał się zasunąć.

A wszystko przez to, że przez ostatnie miesiące po powrocie z pracy zalegałam przed telewizorem, objadając się chipsami i pączkami. Każdy kęs tłumaczyłam sobie stresem, kłótnią z szefową, brzydką pogodą albo kłopotami z dziećmi.

No i doigrałam się

Stanęłam na wadze. No pięknie – o wiele za dużo!

Do łazienki wszedł Zbyszek, mój mąż.

Jestem gruba! – zawyłam żałośnie.

– No co ty – zdziwił się. – Mnie się podobasz! Śliczne ciałko, spory biuścik.

Przytulił mnie i pocałował w ramię.

– O nie, nie! – broniłam się. – Utyłam okropnie. Muszę coś z tym zrobić!

Miałam ochotę się rozpłakać. Nienawidzę odchudzania! Próbowałam wiele razy i nigdy nic z tego nie wychodziło. Spojrzałam na Zbyszka, który gapił się na mnie jak na wariatkę. Był w samych slipkach. No, niezły miał brzuszek…

– Ty też musisz się odchudzić! – oznajmiłam mu zdecydowanym tonem.

– Ja? Przecież wyglądam doskonale. O co ci chodzi? – powiedział, wciągając brzuch, żeby schować swój tłuszczyk.

– Zbysiu, pomożesz mnie i sobie. Odchudzajmy się razem… – zaskomlałam. Zbyszek wypuścił powietrze i wystający brzuch wrócił na swoje miejsce.

Dobrze, ale nic nie obiecuję. Za bardzo lubię jeść, żeby z tego zrezygnować.

Następnego dnia w pracy pobiegłam od razu do Marzeny

Jest na diecie od zawsze, a efekty zachwycają. To superlaska! Zwierzyłam się jej ze swojego problemu i już po chwili usłyszałam wyrok:

– Zero słodyczy, napojów gazowanych, fast foodów i tłustego mięsa, dużo owoców i warzyw, i jeszcze więcej ruchu. Mina mi zrzedła.

– No tak...

– Zaczniemy od twojego biurka. Otwórz szufladę! – nakazała mi koleżanka.

Wiedziałam, o co jej chodzi - zawsze miałam przy sobie torebkę cukierków, a także ciastka, batoniki i kisiel w torebkach. Marzena wyjęła to wszystko, włożyła do dużej torby i po prostu wyrzuciła do kosza.

Pierwszy dzień bez słodyczy to była męczarnia

Mniej więcej co godzinę miałam ochotę wyskoczyć do sklepu po jakiś batonik. Ale wytrzymałam. Kupiłam dwa jabłka, zjadłam w stołówce sałatkę z kurczakiem. Było mi słabo, ale się nie poddałam!

W domu zrobiłam sobie i mężowi warzywa na parze, a dzieciom naleśniki z serem. Zbyszek co chwilę spoglądał na mnie morderczym wzrokiem, bo uwielbiał naleśniki. Wieczorem wyjęłam wszystko z lodówki. Połowę zapasów stanowiło niezdrowe jedzenie.

Zbyszek aż jęknął, gdy wszystko wylądowało w koszu na śmieci. No cóż – jak odchudzanie, to odchudzanie.

Szło mi coraz lepiej. Pożyczyłam od Marzeny przepisy i nauczyłam się gotować dietetyczne dania. Mąż i ja zaczęliśmy chodzić na spacery. Oboje nie lubimy ćwiczyć, lecz lubimy chodzić; uznaliśmy więc, że to będzie nasz ruch. Zbyszek jadł to, co mu gotowałam i nawet za bardzo nie marudził, że nie ma deseru.

Po jakimś czasie oboje stanęliśmy na wadze

Ja schudłam dwa kilogramy, a on cztery.

– Skąd ta różnica? – zastanawiał się, ale był dumny jak paw.

Pewnego dnia w pracy do mojego biurka podeszła Marzena.

– Jak ci idzie odchudzanie? – zapytała.

– Jakoś – odrzekłam bez entuzjazmu. – Jem mniej, dużo chodzę, trochę już mi ubyło...

Marzena spojrzała mi prosto w oczy, po czym pomachała przed nosem pustym opakowaniem po batoniku.

– Znalazłam w twoim koszu na śmieci – oznajmiła tonem pełnym nagany.

– Miałam kryzys. Przepraszam.

Westchnęła ciężko, po czym uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.

– Przypominasz mi mnie samą sprzed wielu lat. Też tak robiłam. Niby się odchudzałam, zmusiłam do tego męża, a sama po kryjomu wciąż jadłam słodycze.

– I jak to się skończyło? – spytałam.

– Mąż mnie nakrył i obraził się, że go oszukuję. Musiałam długo przepraszać.

I wtedy zrozumiałam, że aby schudnąć, potrzebny jest ktoś trzeci, kto ma to za sobą. Dla mnie to była przyjaciółka. „Pomogę ci, ale tylko jeśli przestaniesz się okłamywać” – powiedziała. Dzięki niej schudłam 15 kilogramów.

Teraz ja też wyglądam jak superlaska i uwielbiam nosić obcisłe ubrania. Gdzieniegdzie wystają jeszcze boczki, ale ja czuję się na maksa atrakcyjna!

Czytaj także:
„Chłop pod żadnym pozorem nie powinien widzieć baby bez makijażu ani u fryzjera. Jeszcze się przestraszy!”
„Byłem o krok od zdradzenia żony na wyjeździe. Dobrze, że tego nie zrobiłem, bo Dorota okazała się być zwykłą lafiryndą”
„Córka nie ma szczęścia w miłości. Raz trafi na narcyza, raz na żonatego krętacza. A syn sąsiadki to taki miły chłopak"

Redakcja poleca

REKLAMA