„Córka nie ma szczęścia w miłości. Raz trafi na narcyza, raz na żonatego krętacza. A syn sąsiadki to taki miły chłopak"

mama pociesza córkę fot. iStock by Getty Images, fizkes
„– Dzień dobry, Wojtku, mówi mama Pauliny – przedstawiłam się. – Ona nie wie, że do ciebie dzwonię i chyba lepiej, żeby się nie dowiedziała, ale pomyślałam sobie, że moglibyście się czasem spotkać, skoro mieszkacie w jednym mieście. Ona teraz nikogo nie ma, leczy złamane serce i przydałby się jej ktoś, kto by ją zabrał do kina czy na coś słodkiego. Jak uważasz?”.
/ 15.04.2023 15:15
mama pociesza córkę fot. iStock by Getty Images, fizkes

Co jest złego w kojarzeniu par? Szczęściu trzeba czasem pomóc, zwłaszcza gdy ono samo jakoś nie chce nadejść, a zamiast tego złośliwy los wciąż rzuca kłody pod nogi. Mam nadzieję, że moja jedynaczka już teraz to rozumie. Przez długi czas nie miała nikogo, aż wreszcie poznała Janusza.

Kiedy Paulina do mnie przyjeżdżała, zawsze piekłam sernik, wstawiałam do wazonu świeże kwiaty i kupowałam tę jej ulubioną lemoniadę, która była tylko w naszym sklepie. Traktowałam te jej wizyty jak prawdziwe święta, bo córka odwiedzała mnie bardzo rzadko, raz na dwa, trzy miesiące.

– I co tam u ciebie, córcia? – zagajałam już na przystanku pekaesu, na który po nią wychodziłam. – Znowu sama przyjechałaś? Wiesz, ja cały czas czekam, że w końcu jakiegoś chłopaka ze sobą przywieziesz…

Paulina zwykle wtedy przewracała oczami i wzdychała albo prychała, że ma w życiu ważniejsze rzeczy do roboty, niż szukanie kandydata na męża, ale któregoś razu zareagowała rozpromienionym uśmiechem.

– Może następnym razem kogoś ci przedstawię, mamuś – rzuciła z tajemniczą miną. – Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że ma na imię Janusz i chyba coś fajnego z tego będzie.

Nie chciała zdradzić nic więcej ponad to, że razem pracują i spotykają się od czterech miesięcy, więc dałam spokój pytaniom, żeby jej nie spłoszyć. Trudno mi było jednak ukryć, jak bardzo ucieszyłam się, że moja piękna, zdolna córeczka wreszcie znalazła sobie kogoś wartościowego.

No bo przecież z innym by się nie zadawała, prawda? Wyobrażałam sobie, że Janusz to wysoki, przystojny mężczyzna, myślący poważnie o założeniu rodziny. Udało mi się wyciągnąć z Pauliny, że jej chłopak ma trzydzieści osiem lat i odruchowo pomyślałam, że to stary kawaler, ale nie zdradziłam się z tą oceną. W końcu Paula też nie była już dwudziestolatką. Miała trzydzieści jeden lat, więc siedmioletnia różnica wieku nie była znowu taka duża.

„Grunt, żeby ten facet traktował ją z szacunkiem i był dobrym człowiekiem” – myślałam sobie.

Po co te wszystkie przygotowania?

– To co? Mam szykować drugi komplet pościeli? – zapytałam kilka tygodni później, nie wiedząc, jak zapytać, czy Paulina przyjeżdża z chłopakiem. – I może rower od Reni pożyczę, to moglibyście pojechać na wycieczkę nad jezioro? Co ty na to?

– Oj, tam, mamo, będziesz jakiegoś grata od sąsiadów pożyczać – żachnęła się. – To już lepiej pieszo pójdziemy.

– Nie grata, tylko prawdziwego górala, co ma dwadzieścia jeden przerzutek! – obruszyłam się. – Pamiętasz Wojtka, syna Reni? Razem do szkoły chodziliście. On teraz co weekend do rodziców przyjeżdża, żeby po górkach sobie pojeździć. To on przywiózł tu swój rower z miasta. Bo wiesz, on w sumie to teraz jest twoim sąsiadem…

To odkrycie na moment wybiło mnie z toku myślenia. Jakie to dziwne, że wcześniej z Renią na to nie wpadłyśmy. Przecież nasze dzieciaki, które tak ładnie bawiły się razem w dzieciństwie, teraz mieszkały w jednym mieście. Gdyby nie ten Janusz, zaczęłabym namawiać córkę, żeby skontaktowała się z Wojtkiem, na jakąś kawę umówiła. Widziałam go, jak w niedzielę wstąpiłam do sąsiadki. Chłopak może nie był najprzystojniejszy na świecie, i jak dla mnie trochę za chudy i za żylasty, ale bardzo sympatyczny i uśmiechnięty.

– Dotleniłem się, jeżdżąc po górkach – skomentował moją uwagę na temat swojego szerokiego uśmiechu. – A jak człowiek pooddycha trochę świeżym powietrzem i jeszcze zaliczy pięć godzin wysiłku fizycznego, to nic mu nie może potem zepsuć humoru!

Spodobała mi się ta jego pogoda ducha i pasja do sportu, ale szybko o nim zapomniałam. Już nie musiałam na każdego chłopaka patrzeć jak na potencjalnego zięcia i zastanawiać się, czy moja córka zechciałaby się z nim umówić. Sprawa była przecież załatwiona. Paulina wreszcie przyjeżdża z chłopakiem, wszystko jest jak należy!

W czasie wizyty Pauli Wojtek akurat musiał zostać w mieście, więc jego rower był wolny. Renia zapewniła mnie, że nie ma problemu i mogę go sobie pożyczyć, żeby przyszły zięć miał na czym jechać nad jezioro.

– A wiesz, ja to myślałam nawet, żeby twoją Paulinkę z Wojtkiem zeswatać, ale coś się widać za późno ocknęłam. – Pokręciła głową, podprowadzając rower pod furtkę. – On się nawet o nią dopytywał ostatnio, jak przyjechał do domu na weekend.

– Tak? To ciekawe… – mruknęłam.

– No, ale już mi wspomniałaś o tym Januszu, więc powiedziałam mu, że dziewczyna zajęta – westchnęła sąsiadka. – No nic, wpadnij jak pojadą i opowiedz o tym chłopaku, bo ciekawa jestem, co to za kawaler.

Paulina przyjechała już w piątek wieczorem. Sama. Janusz miał dojechać samochodem w sobotę rano.

– To nie mogliście razem jechać? – zdziwiłam się. – Po co autobusem się tłukłaś, skoro on ma samochód.

– Oj, mamo, przecież ja tu muszę wszystko przygotować! – zawołała.

– Ale co przygotować? – wytrzeszczyłam oczy. – Przecież pościel już powlekłam, zakupy zrobiłam…

Traktowała go jak jakiegoś księcia

Szybko się okazało, że to za mało. Córka traktowała przyjazd Janusza niczym wizytę koronowanej głowy i do trzeciej nad ranem pucowała dom, zmieniała obrusy na stołach, wykąpała nawet psa. Zerwała się dwie godziny przed spodziewanym przyjazdem ukochanego i… zerwała także mnie.

– Mamo, błagam, przygotuj śniadanie w ogrodzie, ja muszę umyć włosy, umalować się, wyprasować sukienkę… – zawołała podekscytowana.

Zdziwiłam się, że spotkanie z kimś, z kim widuje się już od ponad pół roku, to dla niej taka wielka presja, ale bez słowa nakryłam pod jabłonią.

Kiedy przed mój dom zajechała srebrna limuzyna, nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Na szczęście ze schodów sfrunęła moja córka w kwiecistej sukience, z ułożonymi włosami, pachnąca i rozpromieniona.

– Kochanie, jesteś! Jak droga? Bardzo jesteś zmęczony? – krzyknęła.

A potem rzuciła się na szyję brunetowi w sportowej marynarce.

– Chodź, poznaj proszę, to moja mama. Mamo, to właśnie Janusz.

Może i wychowałam się na wsi i nie jestem z urodzenia damą, ale dobrze pamiętam zasadę, że to osobie starszej najpierw przedstawia się młodszą, ważniejszej mniej ważną, mężczyznę kobiecie, a nie na odwrót. To kwestia szacunku i byłam pewna, że wpajałam to córce wielokrotnie. Najwyraźniej jednak w jej oczach ważniejszy był chłopak niż własna matka.

Już podczas śniadania zrozumiałam, że pierwsze wrażenie było całkowicie prawidłowe. Moja córeczka dosłownie nie widziała świata poza swoim lubym. Nadskakiwała mu, przemawiała czule, smarowała mu bułeczkę masłem i biegała do kuchni podgrzać mleko do kawy, bo wystygło w dzbanku.

– Dobrze, to ja pozbieram ze stołu, a pan niech się rozpakuje – zaprosiłam go gestem do domu. – A potem możecie jechać na wycieczkę rowerową. Pożyczyłam rower górski dla pana.

Ale Janusz nie był zainteresowany zwiedzaniem pięknej okolicy. Powiedział, że po podróży musi się zdrzemnąć i przez kolejne dwie godziny Paulina pilnowała, żebym chodziła na palcach i nie szczękała talerzami.

Cała ich wizyta była dla mnie nieco krępująca. Nie, nie miałam problemu z tym, że goszczę obcego mężczyznę, ale lekko żenowało mnie zachowanie córki. Bo Paulina robiła wszystko, żeby przypodobać się Januszowi. Proponowała mu coraz to inne rozrywki, przepraszała za brak zielonej herbaty i wyglądała na strasznie zawstydzoną, że nie mamy w domu zmywarki do naczyń, kiedy Janusz łaskawie zaoferował, że pomoże mi w sprzątaniu po obiedzie.

– I jaki jest ten jej Janusz? Co, zakochany bardzo? – dopytywała się Renia, kiedy w poniedziałek przyszłam oddać nieużywany rower.

Mruknęłam coś wymijająco, bo wcale nie wydawało mi się, że Janusz zabiegał o moją córkę. Przeciwnie, traktował jej troskę i nadskakiwanie jako coś, co mu się po prostu należy. Nie widziałam, żeby choć raz powiedział jej komplement czy zwyczajne „dziękuję”. Przyjmował hołdy niczym jakiś książę, i nie wyglądał, jakby mu specjalnie zależało na uczuciach dziewczyny. Ale może się myliłam? Bo co ja właściwie wiem o dzisiejszych relacjach damsko-męskich?

Jaśnie pan się już znudził. Nic dziwnego!

Paulina przyjechała ponownie miesiąc później. Była sama. Janusz nie miał czasu na wyjazdy, zresztą „zaliczył” już wizytę w jej domu rodzinnym. Na moje pytanie, czy ona poznała jego rodziców, zaprzeczyła.

– To co, macie jakieś plany na przyszłość? – zagaiłam nieśmiało, podając jej kubek zielonej herbaty, którą tym razem przezornie kupiłam przed wizytą. – Wiesz, znacie się już chwilę…

– Mamo, z tego nic nie będzie… – nagle Paulina zaczęła się rozklejać. – Ze mną chyba coś jest nie tak. On jest taki obcy, jakby ciągle znudzony…

Pocieszałam ją, że pewnie po prostu jest zamknięty w sobie, nie okazuje emocji, może jeszcze nie dojrzał do poważnego związku, ale z całą pewnością ona robi wszystko, jak należy. Choć sama nie byłam tego taka pewna. Bo w każdym mężczyźnie jest choć odrobina myśliwego, który lubi uganiać się za rączą sarenką. A łania, która biega za łowczym, wołając „tu jestem!” niekoniecznie budzi zainteresowanie.

Moje ponure przypuszczenia sprawdziły się dwa tygodnie później. Paulina zadzwoniła zapłakana.

– Zerwał ze mną! – łkała do telefonu. – Powiedział, że wypalił się w tym związku, że czuje się znudzony… Mamo, on mnie rzucił!

Płakała tak rozdzierająco i mówiła takie niepokojące rzeczy, że postanowiłam do niej pojechać. Bałam się, że coś sobie zrobi, bo i o tym wspominała. Zastałam ją zapłakaną, z nieumytymi włosami, w rozciągniętym dresie, totalnie zrozpaczoną.

– Kotuś, nie płacz za nim, bo takich jak on są miliony. Pamiętasz, co zawsze babcia powtarzała? „Tego kwiatu jest pół światu!” Znajdziesz kogoś, kto cię pokocha we właściwy sposób.

– Właściwy? – zjeżyła się nagle. – Co dokładnie masz na myśli?

Próbowałam jej wytłumaczyć, najdelikatniej jak potrafiłam, że według mnie Janusz nigdy jej nie cenił, niezbyt szanował i zapewne stąd właśnie wynikało jego zachowanie, ale to ją tylko rozzłościło.

– Myślisz, że jak jestem twoją córką, to ze mnie taki cud?! – krzyknęła, wycierając gwałtownie nos. – To ci coś powiem, mamo! Mam trzydzieści dwa lata i ani ze mnie piękność, ani mistrzyni flirtu! Wiesz, jak trudno jest znaleźć faceta w dużym mieście? A przynajmniej na dłużej niż jedną noc? Tu się patrzy, co się opłaca w związku: czy ktoś ma mieszkanie, stabilną pracę, i czy można się z nim dobrze bawić, bo rozrywka jest najważniejsza. A kiedy zaczyna się robić poważnie, większość ludzi tchórzy i szuka kolejnej znajomości, bo wiadomo: ślub, dzieci, kredyty to przecież koniec normalnego życia! No to się nie dziw, że jak znalazłam faceta, co zgodził się poznać moją rodzinę, to się go trzymałam… Tylko co z tego, skoro on i tak mnie nie chce…

Kiedy wróciłam na wieś, poszłam do Reni. Oględnie poinformowałam ją, że Paulina rozstała się z Januszem i zapytałam, kiedy Wojtek będzie w domu.

– A co? Chcesz, żeby się spotkali? – sąsiadka przejrzała moje zamiary.

– A co w tym złego? – wzruszyła ramionami. – Kiedyś się lubili, jedli wiśnie, siedząc razem na gałęzi i spali w jednym hamaku. A nuż zaiskrzy między nimi?

Kto wie, może coś z tego będzie?

Dobrze wiedziałam, że Reni też zależy, by Wojtek znalazł sobie porządną dziewczynę. Dotąd nie poznała żadnej z tych, z którymi spotykał się w mieście, ale twierdziła, że to nie były poważne związki.

– Dziś są inne czasy, Celinko – pokręciła głową. – Teraz młodzi tylko patrzą, żeby im było wygodnie i fajnie. Nie lubią mieć obowiązków, nie myślą poważnie o życiu. On tych dziewczyn miał już sześć od kiedy wyjechał na studia, a pewnie nie o wszystkich mi mówił. Nie to co ja. Wyszłam za Jaremę, który był moim pierwszym chłopcem. Ty Waldka też poznałaś, jak jeszcze siksą byłaś, a dwadzieścia lat byliście razem…

Pogawędziłyśmy sobie jeszcze trochę, jak to się kiedyś budowało relacje męsko-damskie, a potem umówiłyśmy się, że Renia wpadnie do nas na herbatę z Wojtkiem, kiedy ten ją odwiedzi w najbliższy weekend.

Kiedy jednak uprzedziłam o tym córkę, ta wpadła w złość.

– Co ty robisz, mamo?! – krzyknęła. – Chcesz mnie swatać? Nie ma mowy, żebym brała w tym udział! To uwłacza mojej godności!

Miałam ochotę powiedzieć, że uwłaczające było podgrzewanie mleka Januszowi, bo jaśnie pan musiał mieć gorące do kawy, i ciągłe prawienie mu komplementów, ale ugryzłam się w język.

– To tylko herbata – mruknęłam. – Nikt od was niczego nie oczekuje. Po prostu zejdź do nas, kiedy przyjdą.

Paulina boczyła się trochę przez resztę dnia, ale kiedy Renia i Wojtek stanęli w drzwiach, zeszła ze schodów uśmiechnięta, w ładnej granatowej bluzce, z delikatnie podkreślonym oczami. Siedzieliśmy najpierw we czwórkę, pijąc nalewkę przyniesioną przez Renię, a potem pod pretekstem obejrzenia mojej nowej maszyny do szycia zostawiłyśmy młodych samych na ganku.

– I co? Myślisz, że coś z tego będzie? – szepnęła Renia, zerkając przez okno na nasze dzieci.

– Mam nadzieję – odparłam. – Może więcej nalewki im wynieść?

W końcu nie wyniosłyśmy, a młodzi pożegnali się po przyjacielsku.

– No i co? Fajny ten Wojtek? – nie wytrzymałam, kiedy za gośćmi zamknęły się drzwi. – Pogadaliście sobie o dawnych czasach? Mnie się wydaje, że to sympatyczny chłopak…

– Przestań, mamo! – zganiła mnie. – Nie zeswatacie nas! Nie będzie hucznego ślubu i wspólnych wnucząt! To dawny kolega i tyle.

„Cóż, zrobiłam, co mogłam, ale serce nie sługa” – pomyślałam.

Miesiąc później Paulina znowu sobie kogoś znalazła. Tym razem jakiegoś Pawła. Ten naprawdę był nią zauroczony. Spędzał z nią wszystkie  wieczory, zapraszał na kolacje i do kina, obdarowywał prezentami. Domyślałam się, że często też u niej nocuje. Ale tylko w tygodniu, bo w weekendy jeździł do innego miasta.

– Bo on jest stamtąd – tłumaczyła Paulina. – U nas tylko pracuje, a w weekendy musi być z niepełnosprawną matką, bo siostra, która się nią zajmuje przez cały tydzień też chce mieć czasem wolne.

Podobała mu się

Renia kilka razy pytała, co tam u Pauliny, bo Wojtek chciał wiedzieć.

Ona mu się bardzo spodobała, wiesz? – przyznała w końcu. – Po tej wizycie u was pytał, czy wiem, gdzie ona mieszka w mieście, bo chętnie by się z nią spotkał. Ale powiedziałam, że jakby chciała, to przecież dałaby mu swój numer telefonu. Nie chcę, żeby się jej narzucał, rozumiesz…

Rozumiałam, ale to nie znaczy, że byłam zadowolona. Tak naprawdę, to sto razy wolałam Wojtka niż tego nowego chłopaka córki, który tylko z nią sypiał, ale już nie miał czasu, by iść z nią w sobotę na ślub przyjaciółki.

– No jak to? Czyli sama pójdziesz? – zapytałam zmartwiona. – A on nie może chociaż raz kogoś do opieki nad matką wynająć, żeby ci towarzyszyć? Przecież to też jest istotna część życia, takie wspólne wyjścia…

Ale Paweł nawet nie chciał o tym słyszeć. Córka na wesele poszła więc sama, ale postanowiła porozmawiać z matką i siostrą ukochanego. Pojechała do nich, by spytać, czy choć co drugi weekend może spędzać ze swoim chłopakiem. I tak odkryła, że mama Pawła cieszy się doskonałym zdrowiem, a siostry w ogóle nie ma. Ma za to żonę i uroczego synka, z którymi mieszka. Drań pracował w innym mieście i żona oczywiście nie miała pojęcia, że pod pojęciem „praca” kryją się też noce spędzane u mojej córki.

Znowu musiałam jechać do Pauliny. Kolejny raz wyciągałam ją z depresji i pocieszałam, że znajdzie kogoś wartościowego. A kiedy wróciłam na wieś, poszłam prosto do Reni. Musiałam sama coś wykombinować…

– Daj mi numer Wojtka – poprosiłam ją bez owijania w bawełnę.

Miałam tego wszystkiego serdecznie dość. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, bo nie mogłam już patrzeć, jak Paulinka użera się z coraz to nowymi idiotami. Renia stała obok mnie, kiedy dzwoniłam do jej syna.

– Dzień dobry, Wojtku, mówi mama Pauliny – przedstawiłam się. – Ona nie wie, że do ciebie dzwonię i chyba lepiej, żeby się nie dowiedziała, ale pomyślałam sobie, że moglibyście się czasem spotkać, skoro mieszkacie w jednym mieście. Ona teraz nikogo nie ma, leczy złamane serce i na pewno przydałby się jej ktoś, kto by ją zabrał do kina czy na coś słodkiego. Jak uważasz?

Wojtek był zdecydowanie na „tak”, więc uknuliśmy we trójkę intrygę. Podałam mu adres banku, w którym pracowała moja córka i doradziłam, by „przypadkowo” miał tam coś do załatwienia. Obiecał oddzwonić, gdyby udało mu się z nią umówić.

Ale pierwsza zadzwoniła Paulina.

– Nie zgadniesz, mamuś, kto dzisiaj przyszedł do nas po pożyczkę! Wojtek, syn Reni! – zawołała wesoło.

– Naprawdę? – udałam zdziwienie. – Jaki ten świat mały! I co? Dostał ją?

– Co dostał? A, pożyczkę… – była lekko rozkojarzona. – To też, ale wiesz, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że tak się jakoś zgadaliśmy i jedziemy razem w sobotę na wycieczkę rowerową. Powiedz Reni, pewnie się zdziwi.

„No nie wiem – uśmiechnęłam się do siebie. – Żebyś ty się, dziecko, nie zdziwiła, jak te stare i niemodne metody kojarzenia ludzi w pary potrafią działać bez zarzutu”.

Rok później Paulina i Wojtek oświadczyli nam, że się zaręczyli i kupują razem mieszkanie. Chłopak w końcu powiedział jej o naszej małej intrydze, ale Paulina nie była zła i nie odebrała tego jako swatania.

– Wy po prostu dałyście nam okazję do dwóch spotkań – powiedziała ostatnio. – To jeszcze nie jest swatanie. My po prostu od początku wiedzieliśmy, że do siebie pasujemy.

„Akurat!” – pomyślałam, wspominając ich pierwsze spotkanie, ale nic nie powiedziałam. Niech uważa, co chce. Najważniejsze, że w końcu jest z właściwym mężczyzną, a my z Renią już szyjemy sukienki na wesele! 

Czytaj także:
„Zeswatałam brata z przyjaciółką. Zamieniła się w zołzę, która trzyma go pod pantoflem, dlatego teraz muszę ich rozdzielić”
„Córka wpadła w rozpacz po tym, jak jej chłopak okazał się draniem. Myślałam, że jej przejdzie, ale sprawa była poważna”
„Zeswatałam swojego byłego męża z byłą żoną obecnego męża. Nie wiem, co w tym złego, przynajmniej nie jest sam”

Redakcja poleca

REKLAMA