„Nie mogłam dać mężowi dziecka. Dała mu je 19-letnia kochanka. Błagał o wybaczenie...”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Liza5450
Nadal nie porzuciliśmy starań, ale nasze zbliżenia stały się mechaniczne, bardziej wynikające z obowiązku niż z rzeczywistej chęci bliskości. Zniknął cały romantyzm, zostało liczenie dni płodnych i seks jak w zegarku, w ściśle określonym czasie.
/ 20.05.2021 09:29
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Liza5450

Długo staraliśmy się o dziecko, pragnęliśmy go oboje. Niestety, ja nie byłam w stanie donosić ciąży… Kiedy pierwszy raz wzięłam ją na ręce, moje serce zalała fala niewyobrażalnej miłości. W jednej chwili pokochałam to maleństwo.

Tak będzie pięknie, spójrz w lustro, kochanie… – białe kwiaty we włosach Gabrysi wyglądały rzeczywiście wspaniale. Zresztą, ona cała wyglądała zjawiskowo. Biała gustowna suknia z trenem leżała jak ulał na jej szczupłej figurze, a delikatna uroda znakomicie współgrała z całością.

– Córcia, no proszę, spójrz wreszcie. A może lepiej przypiąć je z drugiej strony?

– Nie, mamuś, tak jest dobrze – uśmiechnęła się, a w jej oczach widziałam szczęście. – Leć, pokaż się ojcu…

Wiedziałam, że Tomek będzie zachwycony. Bardzo kochał Gabrysię i był wobec niej całkowicie bezkrytyczny. To ja, choć kochałam ją tak samo, pełniłam rolę tej bardziej surowej, dyktującej normy, wymagającej. Myślę jednak, że dzięki temu dobrze ją wychowałam. A teraz… teraz oddajemy ją człowiekowi, którego ona sama pokochała, myślę, że z wzajemnością.

A jednak coś ściska mnie w sercu, łza się w oku kręci

Mam nadzieję, że będzie szczęśliwa. Choć Bóg jeden wie, ile przeszkód na tej drodze do szczęścia przyjdzie jej pokonać. Oby było ich mniej, niż w moim wypadku…

Ja też miałam na swoim ślubie przepiękną, białą suknię i jeszcze wianek na znak niewinności. Tomek był moim pierwszym mężczyzną, pierwszą wielką miłością.

– Żeby tylko kiedyś nie zamarzyło ci się spróbować, jak to jest z innymi – przekomarzał się ze mną, ale ja nawet bym na to nie wpadła, byłam zakochana po uszy! Poznaliśmy się na imprezie u znajomych. Od razu mi się spodobał. I nie tylko mnie! Prawie wszystkie dziewczyny wodziły za nim wzrokiem, ale on od razu przysiadł się do mnie.

Gadało nam się, jakbyśmy się znali od lat. Bardzo szybko mi się oświadczył, a ja oczywiście powiedziałam: „tak”. Pamiętam, jak mój ojciec trochę w żartach, a trochę na serio pogroził mu palcem:

– Tylko nie zrób Kasi krzywdy, bo będziesz miał ze mną do czynienia!

– Ja miałbym ją skrzywdzić?! – Oburzył się. – Prędzej siebie skrzywdzę.

Zamknęłam się w sobie, odsunęłam od Tomka

W dzień ślubu byłam bardzo szczęśliwa i pełna jasnych myśli, tak jak teraz Gabrysia. Kościół pękał w szwach od gości, a proboszcz naszej parafii pięknie poprowadził ceremonię. „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza” – te słowa wbiły mi się w pamięć. Po ślubie Tomek dosłownie nosił mnie na rękach, wielbił ziemię, po której stąpałam. Nie szczędził mi też czułości, nie bacząc, że inni patrzą i słuchają. Moje koleżanki, chyba z zazdrości, mówiły, żebym się cieszyła, póki proza życia nas nie dopadnie, zwłaszcza jak przyjdzie na świat dziecko.

Straszyły, że wtedy wszystko się zmieni – nieprzespane noce, chroniczne zmęczenie, dodatkowe obowiązki, kłótnie. Wpuszczałam wszystko jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Dziecka pragnęliśmy z Tomkiem najbardziej na świecie. Ale czas mijał, a ono się nie pojawiało.

– Tata powiedział, że wyglądam jak księżniczka i że będę najpiękniejszą panną młodą – zaśmiała się z zadowoleniem Gabrysia, wpadając jak wiosenna burza do pokoju.

– Spokojnie, bo podrzesz suknię – udawałam, że ją karcę. – A to byłaby zła wróżba dla małżeństwa.

– Oj, mamuś, ty to zawsze… – westchnęła. – Jaka zła wróżba? Choćbym jeszcze obcas w bucie połamała, to nic złego nie może się wydarzyć. Przecież my się z Adasiem kochamy! Tak jak my z Tomkiem… Też byliśmy pewni, że nic nie zburzy naszej miłości. Ale los wystawił nas na ciężką próbę.

Nasze starania o dziecko nie przynosiły efektu. Kiedy po dwóch latach nadal nie byłam w ciąży, wybraliśmy się do lekarza. Jak się okazało, przyczyny leżały po mojej stronie. Zaczęliśmy więc leczenie. Z pomocą lekarzy udało mi się zajść w ciążę. Trzy razy. I wszystkie trzy zakończyły się poronieniem na wczesnym etapie.

Wyglądało na to, że nie jestem w stanie donosić dziecka…

W miarę upływu czasu, coraz bardziej zamykałam się w swoim świecie. Tomek próbował się czasem do niego wedrzeć, ale sam też przeżywał to, co się działo. Bardzo pragnął być ojcem i choć nigdy nie powiedział tego na głos, miałam wrażenie, że obwinia mnie o to, że nadal nim nie jest. Sama siebie też obwiniałam. To sprawiło, że zaczęliśmy się od siebie oddalać. Już nie siadaliśmy wieczorami przytuleni, opowiadając sobie wydarzenia z mijającego dnia, w ogóle mało rozmawialiśmy.

Nadal nie porzuciliśmy starań, ale nasze zbliżenia stały się mechaniczne, bardziej wynikające z obowiązku niż z rzeczywistej chęci bliskości. Zniknął cały romantyzm, zostało liczenie dni płodnych i seks jak w zegarku, w ściśle określonym czasie.

Nie miałam na to wszystko ochoty, wiedząc, że spowoduje to u mnie tylko dodatkowy stres i poczucie presji. Mimowolnie zaczęłam unikać męża… Pławiąc się w swoim nieszczęściu, nawet nie zauważyłam, kiedy Tomek zaczął coraz później przychodzić z pracy do domu. Wracał często po północy, czuć było od niego alkohol. Dopiero kiedy to stało się nagminne, zauważyłam, że coś jest nie tak.

– Całymi wieczorami siedzę sama w domu, a ty gdzie się włóczysz? – spytałam go z pretensją.

– Mam swoje sprawy – odburknął i zamknął się w drugim pokoju. Nawet nie uznał za stosowne się wytłumaczyć! No tak, kim ja teraz dla niego byłam? Bezwartościową kobietą, która nigdy nie urodzi mu dziecka. Tak o sobie myślałam. Utwierdzała mnie w tym przekonaniu jego matka. Dawniej zawsze była dla mnie miła, a teraz powiedziała:

– Jak mężczyzna dostaje to, czego potrzebuje w domu, to nie szuka na zewnątrz. Nawet się nie zdziwiłam, kiedy usłyszałam plotki, że mojego męża widziano na mieście z jakąś młodą dziewczyną. Tak naprawdę spodziewałam się tego od dawna. Mimo wszystko, zabolało. Niedługo później przyszedł do mnie i powiedział:

– Musimy porozmawiać. Piekłam właśnie ciasto. Pierwsze od wielu miesięcy. Bo pomyślałam sobie, że trzeba się wreszcie ogarnąć i spróbować przynajmniej ratować to małżeństwo. Poczęstować Tomka kawałkiem szarlotki, przytulić się do niego i powiedzieć, jak bardzo mi go brakuje… To było ponad moje siły.

Wyprowadziłam się

– Będę miał dziecko – oznajmił, a ja w pierwszej chwili nie zrozumiałam, co do mnie mówi. – Moja… pewna kobieta jest ze mną w ciąży. Nie kocham jej, ale kocham to dziecko, które ma się urodzić. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz mnie znać, ale proszę, zostań. Potrzebuję cię – dodał po chwili cicho. Milczałam skamieniała, ale wewnątrz wszystko wyło we mnie z bólu i rozpaczy. Nie chodziło o zdradę, tylko o to dziecko.

Poczułam się totalnie bezwartościowa. Nawet zwykła kochanka potrafi zajść w ciążę, a ja, żona, nie mogę. Jak bardzo w tamtym momencie zazdrościłam tej kobiecie! Na drugi dzień spakowałam się i wyjechałam na wieś do mamy. Z dnia na dzień rzuciłam pracę, rzuciłam dom, rzuciłam całe moje dotychczasowe życie. Nie zależało mi na tym, co powiedzą ludzie. W ogóle na niczym mi już nie zależało.

Myślałam, że Tomek będzie chciał rozwodu albo przynajmniej separacji. Niby twierdził, że nie kocha tamtej i prosił, bym została, ale co innego miał powiedzieć, żeby choć trochę lepiej wyglądać w swoich własnych oczach? Nie wierzyłam, że jeszcze mnie kocha. Jak można kochać kogoś, kto tak bardzo zawiódł twoje oczekiwania.

A jednak Tomasz nie uczynił żadnego kroku w stronę rozwodu. Ja również. Trwaliśmy tak w zawieszeniu, z dala od siebie, przez kilka kolejnych miesięcy. On czasem dzwonił, pytał, co u mnie, gadał o mało istotnych rzeczach, jakby próbował wysądować, jak się czuję, co o tym wszystkim myślę, czy coś się zmieniło. Ale u mnie nic się nie zmieniało, odkąd straciłam ostatnią ciążę. Cierpiałam.

Pielęgnowaliśmy ją oboje. Odeszła spokojna

Dopiero po czasie, bardzo powoli, zaczęłam odzyskiwać równowagę. Od znajomych dochodziły do mnie strzępy informacji o tym, co się dzieje u Tomka, bo on sam niewiele mówił. Kobietą, która miała urodzić mu dziecko, była dziewiętnastoletnia dziewczyna, była wychowanka domu dziecka. Tomek pomagał jej w trakcie ciąży finansowo, ale nie zamieszkali ze sobą. Ona miała przyznany przez miasto mały pokoik z kuchnią, on nadal zajmował nasze wspólne mieszkanie. no i któregoś dnia pojawił się w domu mojej mamy.

– Sylwia, wróć do mnie, proszę. Ja już tak dłużej nie mogę… bez ciebie.

– Jak wróć? Przecież będziesz miał dziecko z inną, jak ty to sobie wyobrażasz? – powiedziałam.

– Kochanie, będę dla niego ojcem, ale dla ciebie nadal chcę być mężem…

– Na to już chyba za późno… – westchnęłam, unikając jego wzroku.

Wiadomość, że na świat przyszła dziewczynka, przyjęłam nawet spokojnie, choć coś boleśnie zakłuło mnie w środku. Dopiero w nocy, nerwy mi puściły, przepłakałam wiele godzin. Pół roku później dostałam mail podpisany imieniem Małgorzata. Był krótki, prosiła w nim o spotkanie, podkreślając, że jest to bardzo ważne dla nas wszystkich. Nie miałam na to najmniejszej ochoty.

Podejrzewałam, że będzie próbowała namówić mnie do rozwodu, a to był krok, na który wciąż nie mogłam się zdecydować. Postanowiłam zignorować tę wiadomość. Nazajutrz pojechałam do miasta. Zrobiłam zakupy, załatwiłam sprawy, które miałam do załatwienia i… sama nie wiem jak, znalazłam się pod blokiem Małgosi. Trochę wbrew sobie nacisnęłam dzwonek.

– Dziękuję, że pani przyszła. To naprawdę bardzo ważna sprawa – uśmiechnęła się nieco speszona. Była młodziutka i drobna. Ładna, nawet bardzo. Znów poczułam ukłucie zazdrości.

– Zgadzam się na rozwód – wyrzuciłam z siebie szybko; chciałam to już mieć za sobą. – Mogła do mnie pani zadzwonić, oszczędziłybyśmy sobie nieprzyjemności…

– Nie, nie chodzi o rozwód – zaprzeczyła zdumiona. – Chodzi o… W tym momencie w drugim pokoju zakwiliło niemowlę. Pobiegła tam czym prędzej. Nieśmiało podeszłam do drzwi, zajrzałam. Trzymała dziecko w ramionach, tuląc je do siebie. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Proszę wejść, ja właśnie w sprawie Gabrysi… – szepnęła. – Chciałabym panią prosić, żeby się nią pani zaopiekowała, gdyby… ze mną coś się stało. Oczywiście wspólnie z Tomkiem. Wiem, że on mnie nie kocha. Kocha panią. Długo nie mogłam się z tym pogodzić, ale teraz to widzę, rozumiem i… właściwie to wszystko już nie ma znaczenia. Mam czerniaka. Lekarze nie są dobrej myśli. W lutym przejdę operację, ale gdyby się nie udała… Nie zniosłabym myśli, że mała trafi do domu dziecka. Jak ja kiedyś. Chciałabym, żeby miała kochającą rodzinę. Dlatego do pani napisałam.

Byłam zszokowana jej wyznaniem. Patrzyłam na tę dziewczynę tulącą swoje dziecko i nagle zdałam sobie sprawę, że w tej naszej powikłanej ludzkiej historii nie ma wyłącznie ofiar i winnych, że wszyscy po trosze jesteśmy poszkodowani przez los. Ja dostałam do udźwignięcia niepłodność i zdradę ukochanego, Tomek, który totalnie się pogubił – poczucie winy, Małgosia – los dziecka bez rodziny i świadomość, że sama także musi opuścić swoje maleństwo.

Dlaczego tak się stało? Może dlatego, żeby na świecie mogła pojawić się Gabrysia. Żeby mogła zostać… moją córką.

Małgosia nie przeżyła operacji

Pielęgnowaliśmy ją z Tomkiem do końca i odeszła uśmiechnięta. Mała miała wówczas osiem miesięcy. Kiedy wzięłam ją po raz pierwszy w ramiona, poczułam wielką miłość. Już wtedy, kiedy pulchną rączką wodziła mi po twarzy, pokochałam to dziecko. Przebaczyłam Tomkowi i on przebaczył sobie. Dopiero wtedy z czystą kartą mogliśmy zamieszkać razem i rozpocząć nowy etap życia. Razem z naszą córeczką. Patrzyłam, jak dorasta, rozkwita.

To do mnie po raz pierwszy powiedziała „mamo”, to ja koiłam dziecięce smutki, chodziłam na wywiadówki, wysłuchiwałam zwierzeń z pierwszych miłosnych zawodów. Gabrysia od początku wiedziała, że ma dwie mamy – jedną na ziemi, drugą w niebie. Może dlatego przyjmowała to naturalnie. A dziś wychodzi za mąż… Wygląda pięknie w białej sukni z trenem.

Za chwilę przyjdzie jej ukochany, pojedziemy do kościoła i ksiądz zwiąże ich węzłem małżeńskim na całe życie. A ona usłyszy jak ja kiedyś: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. Chciałabym, żeby los oszczędził jej życiowych zakrętów, takich jakich doświadczyłam ja sama. Choć to właśnie takie zakręty sprawiają, że stajemy się mądrzejsi, umiemy kochać i przebaczać. I wszystko w naszym życiu, to dobre i to złe, jest przecież po coś…

Czytaj także:
„Teściowa myślała, że już zawsze będę zbolałą wdową. Gdy związałam się z nowym partnerem, chciała odebrać mi syna”
„Wiem, że wiele matek nie lubi dziewczyn swoich synów, ale ona jest okropna. To przez nią mój syn został aresztowany!”
„Miałem dobrą pracę, piękną żonę i dziecko w drodze. Straciłem wszystko, gdy oskarżono mnie o molestowanie”

Redakcja poleca

REKLAMA