„Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze, mam obwisły brzuch, kompleksy. Chciałabym to zmienić”

Kobieta chce schudnąć fot. Adobe Stock, Seventyfour
Trzy miesiące katowania się i nic, żadnych zmian na lepsze! Jeżeli tak ma być, to nie chcę już żyć, nie zniosę obserwowania tego, jak pogrążam się w nicość… Wolę umrzeć. Brzmi radykalnie, ale nie umiem się pogodzić ze swoim wyglądem.
/ 25.05.2021 21:54
Kobieta chce schudnąć fot. Adobe Stock, Seventyfour

Zdradziło mnie moje własne ciało! Ledwie przekroczyłam pięćdziesiątkę, a już zaczynam przypominać eksponat muzealny. I to jeszcze przed renowacją!

Pamiętam moment, gdy po raz pierwszy dotarła do mnie groza sytuacji: wybrałam się do fryzjera, rozsiadłam w fotelu, a potem spojrzałam w lustro i zamarłam… Boże, to naprawdę ja?! Nie mogłam w to uwierzyć! Moja twarz wyglądała, jakby się podtopiła w zbyt wysokiej temperaturze i powoli spływała w dół – oczy ledwo było widać spod zbyt luźnych powiek, policzki się zsunęły, tworząc fałdy od nosa do ust, podbródek ginął gdzieś pod golfem.

Zerknęłam jeszcze raz, tym razem na odbicie fryzjerki, w nadziei, że też będzie zniekształcone, ale pani Magda wyglądała jak zwykle, co oznaczało, że lustro jest w porządku, za to jednak ja… O, mogłabym bez charakteryzacji spokojnie zagrać czarownicę! Przymknęłam oczy i błyskawicznie zrobiłam rachunek sumienia. Tak, dużo pracowałam, przez przygotowania do ślubu córki nie dosypiałam, poza tym jadłam w biegu, zżerały mnie stresy, od dawna na nic nie miałam czasu.

„Eee tam, przejściowa sprawa” – rozgrzeszyłam się i poprosiłam panią Magdę dodatkowo o zrobienie pasemek, bo to zawsze trochę rozświetla twarz. Potem znów porwał mnie wir obowiązków, wreszcie jednak wesele Anki przeszło do historii i mogłam wrócić do rzeczywistości. Tymczasem zrobiło się naprawdę chłodno i trzeba było ściągnąć zimowe ubrania z pawlacza i zrobić w szafach remanent.

Nawet to lubię, znajdowanie ciuchów, o których przez sezon zdążyłam już zapomnieć. Na przykład brązowe sztruksy… Ejże! Skurczyły się?! Jakoś się wbiłam w ulubione spodnie, ale nawet gdy już dopięłam zamek, znad paska wylał mi się ohydny wałek tłuszczu! Tego samego dnia nadeszły wreszcie zdjęcia z wesela córki. Mężulek przywiózł je radosny jak skowronek, nawet kupił ciastka, żeby świętować jak należy. Zaczęliśmy oglądać, jedno, drugie, trzecie i wtedy piernik z marcepanem stanął mi w gardle.

– Ten fotograf to straszliwy partacz – wykrztusiłam. – Co to ma być? „Park Jurajski” czy „Noc żywych trupów”?! Mąż się żachnął:

– O co ci chodzi? Świetne zdjęcia!

– Wyglądam na nich jak potwór! – wybuchłam.

– Patrz! – zaczęłam mu pokazywać. – Jakie łydy grube… A gęba jak z listu gończego, brrr…

– Nie przesadzaj, Ula – wzruszył ramionami Misiek. – Ze mnie też żaden Brad Pitt, o, łysinkę mi uchwycił, patrz, jak się błyszczy.

– Chcesz mi powiedzieć, że ja naprawdę tak wyglądam?!

Mnie się podobasz – mąż był taki radosny, że miałam ochotę mu przywalić. – A że nie młodniejemy, to inna rzecz. Trzeba się przyzwyczajać.

– Sam się przyzwyczajaj! – fuknęłam i poszłam zaparzyć herbatę. Wieczorem wzięłam się na odwagę i… wyjęłam spod wanny zakurzoną wagę, żeby się zmierzyć z faktami.

Siedemdziesiąt dwa kilo? Musiała się zepsuć

Nazajutrz po pracy poszłam wprost do apteki, ale ich wymyślny sprzęt pokazywał nawet o kilogram więcej. Tak się sfrustrowałam, że od razu kupiłam jakieś tabletki odchudzające, najnowszy krem przeciwzmarszczkowy – na dzień, na noc i pod oczy. Razem poszło na to, bagatela, trzysta złotych.

Trudno, trzeba się leczyć z tej wstrętnej starości! Potem wstąpiłam do sklepu z naturalną żywnością i nabyłam torbę otrąb oraz nasion na kiełki.„Wezmę się w garść i wrócę do formy” – postanowiłam. Nie jest łatwo dbać o linię, gdy się pracuje z samymi kobietami. Bez przerwy coś żuły, to czekoladki, to jakieś ciasteczka. Koszmar.

I ciągle były czyjeś imieniny albo urodziny, solenizantce nie wypadało odmawiać przyjęcia kawałka tortu – raz nawet posunęłam się do tego, że w ubikacji sprowokowałam wymioty. W domu jadłam same otręby i surowe warzywa, w efekcie wciąż chodziłam głodna i okropnie wściekła.

– Co ty tak nic nie jesz? – spostrzegł się mój ślubny gdzieś po miesiącu. – Chora jesteś?

– Odchudzam się – mruknęłam.

– Po co? – wytrzeszczył oczy. – Dobrze wyglądasz, poza tym mówią, że w pewnym wieku to już albo figura, albo twarz. Chcesz mieć zmarszczki jak Kanion Kolorado? Boże, wyszłam za nieczułego gbura! Ten to potrafi człowieka pocieszyć!

Po wszystkich mękach nadal ważyłam tyle samo, nie zauważyłam też znaczącej poprawy po kosmetykach. Za to na skutek tabletek odchudzających miałam zupełnie rozregulowany żołądek.

Postanowiłam biegać. Próbowałam namówić którąś z koleżanek, ale tylko patrzyły na mnie jak na wariatkę. Michał stwierdził, że, jeśli będę nalegać, ostatecznie może się wybrać ze mną na basen.

– Myślisz, że się rozbiorę?! – ryknęłam. – Przy tych wszystkich laskach?!

– Nie przesadzaj, Ula – bąknął zniecierpliwiony. – To pływalnia, a nie wybieg dla modelek. I w końcu będziesz w wodzie, nie? – wysilił się na dowcip. Po tylu latach małżeństwa okazuje się nagle, że mam obok siebie kogoś pozbawionego empatii. Zbywa mnie tanimi komplementami, nawet nie odrywając oczu od telewizji i klepiąc formułki, że kocha za wewnętrzne wartości. No ale czego spodziewać się po facecie, skoro własne ciało zdradza człowieka tak podle?

Obwisa, marszczy się, tyje. Wieczorem stanęłam nago przed lustrem. Boże, wkrótce będę wyglądać jak wielki, aseksualny bobas z twarzą mistrza Yody! Trzy miesiące katowania się i nic, żadnych zmian na lepsze! Jeżeli tak ma być, to nie chcę już żyć, nie zniosę obserwowania tego, jak pogrążam się w nicość… Wolę umrzeć. 

Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii

Redakcja poleca

REKLAMA