Sporo czasu minęło, nim dotarło do mnie, że zawsze należy mieć nadzieję. Innym również powtarzam: „Czujesz się osamotniony? Otwórz oczy i rozglądnij się dookoła...”.
Nie wspomniałam nikomu o czekającej mnie operacji. Każdy ma swoje sprawy na głowie, po co dokładać innym trosk i zmartwień. Niegdyś moja babcia często mi powtarzała:
– Nie traktuj innych jak śmietnika, Basiu. Radź sobie w życiu sama. A gdy los naprawdę da ci w kość, po prostu się pomódl. To na pewno ci pomoże!
No to podlałam kwiatuszki, żeby starczyło im na dłużej, porządnie pozamykałam wszystkie drzwi i pojechałam do szpitala sama. Od dawna przymierzałam się do zabiegu tarczycy.
Stan po zabiegu był nienajlepszy
Dopadła mnie jakaś infekcja, którą niechcący złapałam na wychłodzonej sali po operacji. Opanowanie napadów kaszlu graniczyło niemal z niemożliwym, rany po zabiegu sprawiały mi ból, a głowa zdawała się nie trzymać karku. Parę dni minęło, zanim jako tako stanęłam na nogi.
Za szybą promieniało majowe słoneczko, w parku obok szpitala rozkwitały różaneczniki i drzewa magnolii. Każda wolna ławeczka była okupowana przez spacerujących chorych i odwiedziny. W końcu ja również zdecydowałam się zaczerpnąć trochę świeżego powietrza...
Podczas porannej wizyty lekarskiej zezwolono mi na krótki, trzydziestominutowy spacerek wzdłuż obsadzonych zielenią ścieżek. W pobliżu drewnianej rzeźby łabędzia z rozłożonymi skrzydłami znajdowała się ławeczka. Pech chciał, że nie zdołałam jej zająć, gdyż gdy byłam już prawie na miejscu, zza grupki miniaturowych świerków wyłonił się mężczyzna odziany w pasiasty szlafrok i mnie ubiegł. Początkowo miałam zamiar się wycofać, ale jako że żal mi było tak pięknego dnia, przysiadłam na przeciwległym końcu ławki.
Zapewne trwalibyśmy w ciszy, a następnie każde z nas powędrowałoby do swojego lokum, jednak stało się inaczej za sprawą przepięknego motyla. Ów owad wylądował na metalowym oparciu ławki, na której siedzieliśmy, wyraźnie odpoczywając i regenerując siły.
– Człowiek zaczyna zauważać urodę otaczającego go świata dopiero wtedy, gdy znajdzie się o krok od śmierci – rzekł mężczyzna. – Szkoda, że nie starczy już czasu, by ujrzeć wszystko.
Zabrzmiało to tak przygnębiająco, że zdecydowałam się coś odrzec, mimo iż mój głos wciąż był niemrawy i zachrypnięty.
– Dlaczego uważa pan, że nie zdąży? Przecież jest pan jeszcze w kwiecie wieku!
– Skończyłem pięćdziesiąt pięć lat i o mały włos nie wyzionąłem ducha po ataku serca. Całe życie cieszyłem się końskim zdrowiem, moje serce pracowało jak szwajcarski zegarek, aż tu nagle bęc i wszystko mogło się skończyć w mgnieniu oka!
– Ale jakoś pan to przeżył! – zauważyłam. – Nie ma co się nad sobą użalać. Są tu ludzie w gorszym stanie i jakoś nie narzekają.
Mężczyzna odwrócił się, przyjrzał mi się uważnie i niespodziewanie przyznał mi rację.
– Prawda, co ja wygaduję? Proszę nie zwracać na mnie uwagi.
Motyl wciąż spoczywał na oparciu ławki. Otwierał i zamykał barwne skrzydełka, unosił odnóża, ruszał wydłużonymi wąsikami. Na jego trójdzielnym łebku osadzona była para sporych ślepi.
– Zastanawiam się, czy patrzy na to z takiej samej perspektywy jak my – powiedziałam. – A może żyje w zupełnie odmiennej, bardziej interesującej, lepszej i uczciwszej rzeczywistości? Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
– Też bardzo chciałbym to wiedzieć… Ale dlaczego sądzi pani, że nasz świat został kiepsko zaprojektowany?
– Bo ludzkie pragnienia często nie stają się rzeczywistością, a przynajmniej nie wszystkie.
– Pani też czegoś nie udało się osiągnąć?
Życie nie było dla nas łaskawe
W tamtej chwili kierowana niezrozumiałym impulsem, wbrew zdrowemu rozsądkowi, postanowiłam podzielić się moimi najskrytszymi pragnieniami z tym obcym facetem, którego widziałam po raz pierwszy na oczy.
– Zawsze śniłam o ślubie w długiej, koronkowej sukience z welonem, który ciągnąłby się za mną przez całą nawę. Na głowie miałabym wianek upleciony z konwalii. Wyobrażałam sobie, jak organista przygrywa, a zgromadzeni w kościele szepczą między sobą, jaka to śliczna i urocza z tej panny młodej. Koleżanki pękałyby z zazdrości...
– No i jak?
– A nijak. Żadnej białej kiecki, tiulu na głowie, kwiatów w bukiecie ani koleżanek w identycznych sukienkach. Po prostu zero ceremonii ślubnej. Nawet takiej skromniutkiej!
– Coś takiego! – zdumiał się mężczyzna. – To znaczy, że nikt pani nie wpadł w oko?
– Raczej ja nikomu nie wpadłam, przynajmniej na tyle mocno, żeby stanąć ze mną na ślubnym kobiercu! A teraz to już kompletnie za późno. No bo kto by spojrzał przychylnym okiem na takie babsko jak ja? Zdrowej mnie nie chcieli, a co dopiero teraz, jak jeszcze skrzeczę i jęczę!
Obcy mężczyzna uniósł dłonie ku niebu, wyrażając autentyczne oburzenie.
– Pani ma przepiękne oczy – pierwsza klasa! Nikt pani o tym nie wspominał?
– Raczej nie. Panu też niespecjalnie daję wiarę, w końcu mam lustro.
– Niby po co miałbym kłamać?
– Aby poprawić mi samopoczucie?
– Nie nadaję się na takiego pocieszyciela. Pani wolno ufać lub nie. Ja po prostu mówię, jak jest.
Czas na leki i mierzenie temperatury nadchodził wielkimi krokami, dlatego rzuciłam krótkie „na razie” i wstałam z siedziska.
– Przyjdzie pani tu znów następnego dnia? – dobiegło mnie pytanie i sama nie wiem czemu, ale odparłam:
– Tak, zjawię się po obiedzie.
Inne pacjentki z mojej sali momentalnie spostrzegły, że mam lepszy nastrój i więcej werwy.
– Czuje się pani lepiej? – dopytywały. – Pani Basiu, widać, że pani nabiera sił i zdrowia!
Szybciej nabierałam energii
Dzień w dzień chodziłam do parku, żeby spotkać się z panem Witoldem. Zawsze był pierwszy i zajmował tę samą ławeczkę, która stała się „naszym miejscem”. Przesiadywaliśmy tam aż do piątej po południu, pogrążeni w rozmowach.
Sama nie wiem czemu, ale zwierzałam mu się z niełatwego dzieciństwa, jakie miałam. Opowiadałam o matce, która faworyzowała moich braci, a mnie jedynie akceptowała. Wspomniałam też o tacie, który regularnie zaglądał do kieliszka i bywał agresywny. Nie ukrywałam przed nim, że szybko wyprowadziłam się z rodzinnego gniazdka w poszukiwaniu lepszego życia i prawdziwego uczucia.
Mój pierwszy kawaler dał nogę, gdy tylko urósł mi brzuch. Bobas przyszedł na świat cherlawy, ledwo czwórkę dostał w Apgarze. Wróciłam do domu z sama… Długo potem żyłam w pojedynkę, aż trafił mi się facet podobny do ojca. Męczyłam się z nim bez końca, nie potrafiłam powiedzieć stop. Gdy granice stanęły otworem, ruszył w siną dal za chlebem.
Zjawił się z powrotem po kilku miesiącach, ale był bez kasy. Tym razem nie wpuściłam go do środka. Niedługo później zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem…
Witek opowiadał, że przez dwa lata był w seminarium. Jego mocno religijna babka naopowiadała mu, że ma powołanie. Bardzo chciała, żeby został księdzem, bo to był jej jedyny wnuczek.
– Kochałem ją – wyznał – dlatego dopiero po jej odejściu z tego świata, zdobyłem się na szczerość przed sobą, że to nie moja bajka. Mimo to przez długi czas gryzło mnie sumienie, że zawiodłem na całej linii, zdradziłem zaufanie i po prostu zwiałem… Nie potrafiłem zbudować żadnej trwałej relacji, partnerki odchodziły twierdząc, że jestem dziwakiem, który nawet nie wie, do czego dąży. O mały włos sam dałbym temu wiarę.
Czy żal mi niezrealizowanych pragnień? Odrobinę
Każdą negatywną rzecz, jaka go spotykała, postrzegał jako boską karę za to, że się poddał... Nawet atak serca początkowo Witold odebrał jako cios z góry: „To twoja wina, nie bądź bezczelny, zasłużyłeś sobie na to!”. Dostrzegłam, że coś go dręczy w środku. Z własnego doświadczenia wiem, jak to jest bolesne, dlatego zdecydowałam się dociekać głębiej. Niekiedy rzeczywiście korzystniej jest się wygadać, teraz i ja zaczęłam to pojmować.
– Czyli zmieniłeś zdanie? – zagadnęłam, gdyż niezauważalnie zaczęliśmy sobie mówić po imieniu.
– Teraz już inaczej na to patrzę. Od kiedy cię spotkałem i zaczęliśmy rozmawiać o różnych sprawach, to jakby mi się w mózgu światełko zapaliło. Zostając księdzem bez powołania, dopiero bym sobie życie zmarnował i był nieszczęśliwy!
– Dobrze gadasz – pochwaliłam go. – W sumie to jesteś w porządku. Dobrze, że na siebie trafiliśmy.
Chwycił moją dłoń, ucałował ją, a mnie serduszko zaczęło walić jak oszalałe. Przestraszyłam się nawet, że Witek usłyszy to puk, puk, puk... Z zaskoczenia sama sobą, z odwagą zapytałam:
– Mam nadzieję, że nasza relacja nie skończy się wraz z końcem hospitalizacji? Wpadniesz do mnie czasem?
– Bardzo chętnie. Też miałem ochotę ci to zasugerować, ale obawiałem się, że uznasz mnie za „namolnego faceta” – wyznał z uśmiechem, muskając moją rękę. – Dlatego czekałem, aż ty zdecydujesz.
– A co jeśli byś się nie doczekał?
– Wtedy wziąłbym sprawy w swoje ręce. Nie dałbym ci tak po prostu zniknąć. Jesteś dla mnie zbyt ważna!
Nasze spojrzenia się spotkały, a między naszymi dłońmi przeskakiwały elektryczne wyładowania. Zastanawiałam się, czy to przez upał, czy może dlatego, że oboje czuliśmy, jak krew szybciej płynie w naszych żyłach… Po prostu para ozdrowieńców siedzących na ławeczce przed szpitalem przeżywających coś zupełnie nowego. Rzeczywistość nagle zaczęła się kręcić, a wszystko stało się jaśniejsze i bardziej barwne niż kiedykolwiek przedtem. W ten sposób zaczęła się moja pierwsza miłość, gdy miałam pięćdziesiąt cztery lata. Jednak chwilę zajęło mi prawdziwe uwierzenie w to, że na szczęście nigdy nie jest za późno.
Przez długi czas żyłam w przekonaniu, że nie zasługuję na prawdziwą miłość. Uważałam, że nie jestem wystarczająco atrakcyjna, zbyt wiekowa i zwyczajnie nie mam nic, czym mogłabym zaimponować mężczyznom. Sądziłam, że muszę prezentować się jak z okładki, by ktoś zwrócił na mnie uwagę, niczym na atrakcyjny produkt na sklepowej półce. Jednak los zaskoczył mnie totalnie – najpierw doświadczył mnie boleśnie i naznaczył, a następnie hojnie wynagrodził! Zrozumiałam, że wszystko jest możliwe, nawet w chwilach, gdy ziemia usuwa się spod stóp. Od tamtej pory, kiedy słyszę czyjeś narzekania, zawsze powtarzam:
– Nie patrz pod nogi, tylko podnieś wzrok i otwórz oczy szeroko. Nie poddawaj się ponurym myślom, które przychodzą ci do głowy. Gdzieś w okolicy może być ktoś życzliwy, kto wyciągnie do ciebie pomocną dłoń, a jednocześnie liczy na to samo z twojej strony. Zdarza się bowiem, że człowiek przez długie lata kogoś szuka i w końcu przestaje wierzyć, że mu się uda.
Osobiście przekonałam się, że to nie ma sensu. Lada moment staniemy na ślubnym kobiercu. Założę stonowaną garsonkę w kolorze łososiowym i wezmę do ręki drobny bukiecik niezapominajek. Czasami trochę żałuję, że nie spełnię marzeń o koronkowej kreacji z długim trenem i ślubnym welonie, ale mimo to rozpiera mnie radość! Liczy się tylko to, byśmy zawsze byli razem, bo tylko to ma znaczenie. Gdy jesteśmy we dwoje, stajemy się niepokonani!
Barbara, 54 lata
Czytaj także:
„Wakacje na Majorce kosztowały mnie majątek. Ukradziono mi portfel z dokumentami, a z mojego konta zniknęło 150 tysięcy”
„Do miłości zabierałam się dwa razy, a i tak poległam. Mam narzeczonego, ale wciąż jestem samotna jak kołek w polu”
„Wuj chciał oddać mężowi stary dom >>na piękne oczy<<. Bez spisanej umowy nie dam na remont tej rudery ani grosza”