„Urabiał sobie ręce po łokcie, ale koledzy na niego narzekali. Gdy poznałem jego tajemnicę, zbierałem szczękę z podłogi”

mężczyzna na budowie fot. Getty Images, Johny Grieger
„Nie robił z siebie ofiary i przyznał, że kiedyś miał tendencje do alkoholu, ale po śmierci matki całkowicie się zatracił”.
/ 12.03.2024 07:15
mężczyzna na budowie fot. Getty Images, Johny Grieger

Na placu budowy zawsze zjawiał się na czas. Dbał o czystość i wykonywał swoje zadania sumiennie. Jak mogłem przewidzieć, że mój nowy pracownik nie powiedział mi o sobie wszystkiego?

Dałem mu szansę

Spotkałem go po raz pierwszy cztery lata temu. To solidny facet, uczciwy, skupiony na swojej pracy... Ale to nie jedyne cechy, które zrobiły na mnie wrażenie. Zainteresowała mnie jego historia życia. Podniósł się, po tym, jak los mocno go doświadczył. Teraz ma pracę, zarabia na życie i jest szczęśliwy, pomimo tego, że w wieku pięćdziesięciu lat musiał zaczynać wszystko od początku.

– Czy ma Pan jakiekolwiek doświadczenie? – zapytałem, gdy pojawił się na moim placu budowy po raz pierwszy.

– Trzydzieści lat. Z przerwą na trzy lata.

– A na co pan wtedy robił? Doktorat? – zaryzykowałem mały dowcip.

– Można powiedzieć, że to był doktorat z realiów życia... Ale wcześniej zajmowałem się wszystkim. Elektryką, murarstwem, hydrauliką. Byłem też cieślą.

– Niewielu jest tych, co mogą pochwalić się takim zestawem umiejętności.

– Tylko nieliczni z nich rzeczywiście opanowali je wszystkie – odparł z uśmiechem.

– W porządku. Zobaczymy, czy praca idzie panu tak dobrze, jak przeprowadzenie rozmowy kwalifikacyjnej. Czy może pan zacząć od jutra?

– Oczywiście. Bardzo dziękuję. Nie zawiodę pana – zapewnił.

Wiedziałem już wtedy, że się nie rozczaruje. Wydawał się człowiekiem z dużym bagażem doświadczeń, naznaczonym przez los, ale jego spojrzenie było autentyczne, optymistyczne i pełne pewności siebie. Już na samym początku pokazał, że nie rzucał słów na wiatr.

Sprawdzał się w swojej robocie

Nie jestem w stanie spędzić całego dnia na budowie, dlatego tylko od czasu do czasu miałem możliwość obserwacji, jak pracuje. Stary i zrzędliwy majster Andrzej, opowiedział mi o jego zaangażowaniu i umiejętnościach. Kiedy Andrzej kogoś pochwalił, to naprawdę coś znaczyło. Nie zdarzało się to na co dzień.

– Wszystko ma w małym palcu. Bez względu na to, co by się działo, zawsze panuje nad sytuacją i wie, co zrobić. Poprawia szalunki, dba o piony lepiej niż inni chłopcy, pomaga w tłumaczeniu planów. Naprawił nam prąd w baraku. A co potrafi z drewna! Zrobił te schodki – majster stukał obcasem w drewniane stopnie prowadzące na piętro. – Czy szef uwierzy?

– Jeszcze cię, Andrzeju, zwolni z pracy – zażartowałem.

– Muszę przyznać, że byłby z niego świetny majster. Ma tylko jedną wadę...

– Jaką?

– Nie rozmawia. Oczywiście, kiedy trzeba, odpowiada, ale jeśli chodzi o opowiadanie o sobie czy żarty z chłopakami, to nic.

Szybko okazało się, że Andrzej ma rację. Włodek na pytania dotyczące pracy odpowiadał, ale kiedy padły pytania o sprawy osobiste, natychmiast się wycofywał. Zapytałem go jedynie, jak jego rodzina reaguje na nową robotę, czy potrzebuje wolnych sobót, aby spędzić trochę czasu z rodziną... Nie odpowiedział nic. Chłopaki czuli się głęboko urażeni, kiedy odmawiał wyjścia z nimi na piwo. Mieli taki zwyczaj, że po skończeniu pierwszej zmiany organizowali „zjazd integracyjny”. Ani razu nie zgodził się na propozycje wspólnego wypadku.

Nie pasował do reszty

Zagadka częściowo się wyjaśniła, kiedy przyszedł dzień urodzin majstra. Andrzej był już starszym panem, więc wszyscy zdecydowaliśmy się na celebracje wydarzenia. Po pracy zamknęliśmy się w baraku i wznosiliśmy toast za jego zdrowie. Było ich całkiem sporo.

– Panie Włodzimierzu – zawołałem go, kiedy nadszedł czas na zasiadanie do stołu. – Andrzej zaprasza. Proszę kończyć pracę i dołączyć do nas.

Kiwnął głową na znak, że już idzie, po czym wszedłem do baraku, w którym już wszyscy na mnie czekali. Sądziłem, że za chwilę przyjdzie za mną, ale jego nadal nie było. Po pół godziny dwóch chłopaków poszło go szukać. Okazało się, że zniknął. Nie miał ochoty spędzać czasu z nami.

– Panie Włodzimierzu, przepraszam to niby nie moja sprawa, ale inni zaczynają już gadać... – powiedziałem mu następnego dnia. – Czemu pan wczoraj zniknął? Nawet nie powiedział pan „do widzenia”.

– Przykro mi. Przepraszam.

– To przez alkohol? – zapytałem, bo przecież domyślałem się, co jest przyczyną. Niektórzy z zespołu również zaczynali podejrzewać, że to jest powód.

– Tak, szefie. Niełatwo mi to przyznać, ale nie mogę pić – odparł Włodek z grymasem na twarzy.

– Ale przecież nikt by pana nie zmuszał do picia. Mógłby pan siedzieć z nami przy herbacie.

– Tak, w teorii. Ale wie pan, jacy są ludzie. Od razu by powiedzieli, że jestem alkoholikiem. A dlaczego, a kiedy? Nie lubię mówić o sobie.

– Rozumiem. Ja już zaraz wszystko wyjaśnię kolegom, będzie pan miał ich z głowy.

Klimat się nieco oczyścił, ale Włodek wciąż zachowywał się tak samo. Spędził trochę czasu przy herbatce z innymi, ale nadal nie dzielił się informacjami ze swojego życia. Pewnego razu, gdy rozmowa przeszła na temat dzieci, Włodek nieopatrznie zasugerował, że im starsze jest dziecko, tym bardziej problematyczne się staje. Natychmiast ktoś zapytał go o wiek jego własnych dzieci. Odpowiedział jedynie, że są już dorosłe i mają własne życie. A potem, jak zwykle, oddalił się do pracy, kończąc tym samym rozmowę.

Prawda wyszła na jaw

Jednak udało nam się rozwikłać tę tajemnicę nowego współpracownika. To stało się przypadkiem. Pewnego wieczoru moja małżonka poprosiła mnie, abym odwiedził jej matkę i przywiózł pudełko z domowymi przetworami. Trudno było mi się zmobilizować, ale okazało się, że warto było zmusić się do wysiłku. Kiedy wracałem od mojej teściowej, przechodziłem obok domu dla bezdomnych i zauważyłem tam Włodka, który spokojnie siedział na ławce przy głównym wejściu.

Zatrzymałem pojazd, wyszedłem z niego i podszedłem, aby się przywitać. Włodek wyglądał na zaskoczonego, ale chyba doszedł do wniosku, że nie ma sensu udawać i z typową dla siebie rezygnacją oznajmił bezpośrednio:

– No cóż, to mnie szef przyłapał...

– Nie wiem, o co Ci chodzi – odpowiedziałem, nie łącząc jego obecności z tym miejscem.

– Mieszkam tu. Nocuję u Alberta – dodał, a ja wtedy dopiero zrozumiałem.

– Mieszkasz tutaj?! A co z twoim domem? Przecież masz już dorosłe dzieci. Sam mi o tym mówiłeś...

– Tak jest. Ale one mieszkają na swoim. Nawet nie w tym mieście. Ja pochodzę znad morza.

– Więc przez cały czas, kiedy jesteś u mnie na etacie, to tu mieszkałeś? U Alberta?

– Tak, u Alberta.

– To jest nie do pomyślenia. Sądziłem, że tutaj przebywają jedynie... – zaplątałem się, nie wiedząc, jak zakończyć zdanie.

Przegrywy życiowe – dodał Włodek.

– Nie. To nieprawda...

– Spokojnie, szefie. Już się do tego przyzwyczaiłem. Od czterech lat tu mieszkam. Czasami nawet w schroniskach, na stacjach, w parkach... Przeszedłem już przez wszystko.

– Ale jak to się stało, że nikt się nie zorientował. Nikt nie podejrzewał, że ty tu...?

– Przychodziłem do pracy schludny i punktualny. Tak jak wszyscy inni. Tylko że z hotelu dla bezdomnych – uśmiechnął się, a ja postanowiłem wyciągnąć od niego, jak tu trafił.

Chciał odmienić swoje życie

Nie robił z siebie ofiary i przyznał, że kiedyś miał tendencje do alkoholu, ale po śmierci matki całkowicie się rozpił. Jego dzieci próbowały mu pomóc, ale niestety stoczył się na dno. Życie zaprowadziło go na drugi koniec Polski. Dopiero wtedy udało mu się podnieść i iść na terapię odwykową. Później zaczął poszukiwać zatrudnienia. Okazało się, że znalazł je na moim placu budowy.

– Jestem wdzięczny szefowi. I przepraszam, że nie wspomniałem, że jestem bezdomny… Bałem się, że szef by mnie nie zatrudnił.

– Rozumiem. A twoje dzieci? Wiedzą, że wróciłeś do normalnego życia?

– Nie mam odwagi do nich zadzwonić. Przysporzyłem im wielu problemów, musieli spłacać moje długi... – odpowiedział, a w jego oczach pojawiły się łzy. Przetarł je szorstką dłonią i zapalił kolejnego papierosa.

Właśnie wówczas zdecydowałem zrobić coś, co od dawna chodziło mi po głowie.

– Słuchaj, w tym roku zaczynam już drugi projekt budowy. Chciałbyś być tam majstrem? Podołasz? – zapytałem. Włodek zastygł z papierosem przy ustach.

– Szef mówi serio?

– Tak serio. Podwyżka też będzie na serio. To Ci odpowiada?

Zgodził się. Uścisnęliśmy sobie ręce i jeszcze trochę posiedzieliśmy, rozmawiając o przyszłości. Wówczas nie byłem pewny, czy postępuję słusznie. W końcu nie znaliśmy się zbyt długo. Niemniej jednak uznałem, że ten facet zasłużył na to, aby dać mu szansę na lepsze życie.

Wykorzystał sytuację. Wynajął sobie małe mieszkanie, a następnie skontaktował się z dziećmi. Nawet spędził z nimi wakacje i ostatecznie się pogodzili. Od czterech lat jest moim pracownikiem i naprawdę dobrze się dogadujemy. Problem polega na tym, że jego wnuki mieszkają nad morzem i coraz częściej zastanawia się, czy nie powinien tam wrócić i poszukać czegoś dla siebie.

Nie zamierzam żywić urazy, ba, nawet mu pomogę. Jestem przekonany, że to ma sens, ponieważ miałem okazję poznać jego dzieci. Z nieskrywaną radością obserwowałem, jak Włodek jest przepełniony dumą, prowadząc swoje wnuki za rękę. Może chwalić się tymi dzieciakami, ale ma również prawo bycia dumnym z siebie.

Czytaj także:
„Znowu w Wielkanoc urobię się po łokcie. Nikt mi nie pomaga, a ja muszę zastawić suto stół, bo co ludzie powiedzą”
„Matka zabroniła pochowania jej w jednym grobie z ojcem, bo miała powód. Szukała sobie miejsca na innym cmentarzu”
„Związek na odległość to jakaś pomyłka. Wymarzony facet był tuż obok, a traciłam czas na byle kogo”

Redakcja poleca

REKLAMA