Gdy koleżanki narzekały na kłopoty ze swoimi nastolatkami, uśmiechałam się pod nosem. Uważałam, że popełniły jakieś błędy wychowawcze i w gruncie rzeczy to ich wina. Ja nie miałam z moją Mariolą najmniejszego kłopotu.
Córka była w trzeciej klasie liceum, znakomicie się uczyła, dużo czasu spędzała w domu, nie interesowały ją imprezy, nie paliła, nie piła alkoholu. Doceniałam, że traktowała mnie nie tylko jak matkę, ale i przyjaciółkę. Nie miała przede mną tajemnic.
– Mamo, zapisałam się na wykłady o hinduizmie – powiedziała na początku września.
Ucieszyłam się, że Mariolę interesują świat i ludzie. Zamierzała studiować socjologię – nie zaszkodzi, gdy pozna inne kultury.
– Poznałam cudownych ludzi – relacjonowała mi pierwszy wykład. – Oni nie patrzą, co kto posiada, ale czy ma dobre serce.
– Dobrze, że cenisz takie wartości, córciu – pochwaliłam, byłam strasznie z niej dumna.
Marioli nie zamykała się buzia. Opowiadała o przeznaczeniu, karmie, reinkarnacji, celu życia… Przyznam, że niewiele z tego zrozumiałam. Jestem zwyczajną kobietą: cały dzień pracuję w sklepie, robię zakupy, gotuję obiad, piorę, prasuję. Wieczorem jestem tak zmęczona, że nie mam sił sięgnąć po książkę. Ale każdą wolną chwilę staram się poświęcać Marioli.
Tyle że moja córka coraz mniej mnie potrzebowała. Popołudniami często wychodziła, wieczorami zamykała się w swoim pokoju, nie była chętna do rozmów.
– Co chcesz, dziewczyna dorasta, więc ma swoje sprawy – uspokajał moje obawy mąż.
Tymczasem pod koniec września córka poinformowała nas przy niedzielnym obiedzie, że przechodzi na wegetarianizm.
– Od dzisiaj nie jem mięsa, ryb ani jajek – oświadczyła.
– Przecież zawsze lubiłaś mięso, więc dlaczego? – zapytałam.
– Nie zdawałam sobie sprawy, że jedzenie go jest szkodliwe i napędza złą karmę – odpowiedziała.
– Jeszcze zatęsknisz za schabowym – wzruszył ramionami Darek.
Niestety, pomylił się. Mariola zaczęła sobie gotować sama. Przyrządzała warzywa, czasami fasolę, soczewicę, groch. Nie służyła jej ta dieta. Schudła, była apatyczna, jakaś zmęczona.
W jej pokoju przybyło dziwnych figurek, posążków, obrazków. Często paliła kadzidełka, siedziała po turecku na podłodze. Twierdziła, że medytuje.
Nie była skora do jakichkolwiek wyjaśnień
Zmiany w zachowaniu Marioli zauważyła nawet jej wychowawczyni.
– Czy córka ma jakieś kłopoty? – zapytała mnie na zebraniu. To dopiero początek roku szkolnego, a ona już nałapała jedynek. Przecież wkrótce matura… I dużo zajęć opuszcza.
– Jak to, przecież nie chorowała, codziennie wychodzi do szkoły. – zdziwiłam się.
– Proszę z nią porozmawiać – doradziła wychowawczyni.
Tak też zamierzałam zrobić. Wieczorem weszłam do pokoju Marioli. Siedziała na podłodze.
– Córciu, dlaczego przestałaś się uczyć? – zapytałam wprost.
– Nauka nie ma sensu, zamierzam rzucić szkołę i wyjechać do Indii – odparła.
Na chwilę mnie zatkało.
– Ale jak, za co, po co?!
– I tak nie zrozumiesz – ucięła.
Do późna w nocy omawialiśmy sytuację z mężem. Nareszcie zrozumiał, że z Mariolą dzieje się coś niedobrego. Zaczęliśmy kojarzyć fakty. Zaczęło się od medytacyjnych spotkań, na których poznała jakichś ludzi. Przestała się uczyć, przeszła na skrajny wegetarianizm, odurzała się dymem kadzidełek i wciąż medytowała.
– Czy Mariola wymieniła nazwę tej organizacji? – zapytał Darek. – Wiesz, Halinka, ja podejrzewam, że to jakaś sekta. Włosy zjeżyły mi się na głowie, mąż mógł mieć rację!
Następnego dnia, gdy Mariola była w szkole, weszłam do jej pokoju. Wszędzie leżały broszurki stowarzyszenia „Dzieci Nowej Ery”. Teksty nawoływały do pokoju na świecie, obiecywały wspólną budowę sprawiedliwego świata, rezygnację z dóbr materialnych, oddanie się medytacji.
Żadne argumenty jej nie przekonały
Weszłam do Internetu i zaczęłam czytać… „Dzieci Nowej Ery” były sektą, której guru prowadził aśram w Indiach i pławił się w luksusie. Podejrzewany był nawet o handel bronią, lecz nigdy mu tego nie udowodniono…
– Kochanie, zobacz czego dowiedziałam się o „Dzieciach Nowej Ery” – zagadnęłam córkę, ledwo wróciła do domu.
Byłam pewna, że informacje te zrobią na niej wrażenie. Jednak ona tylko wzruszyła ramionami.
– Nawet mi tego nie pokazuj. To kłamstwo i propaganda!
Zastanawiałam się, co robić. Z Mariolą było coraz gorzej, do szkoły chodziła w kratkę, miała nieciekawe stopnie, nas traktowała jak wrogów.
Wreszcie postanowiliśmy z mężem zobaczyć wroga na własne oczy, czyli wybrać się do siedziby sekty. Dowiedzieliśmy się, że grupa spotyka się na piętrze willi należącej do jednego z jej członków.
Następnego dnia zadzwoniliśmy do drzwi.
Otworzył młodzian w pomarańczowych spodniach i obszernej koszuli, na szyi miał korale.
– Chcielibyśmy porozmawiać z kimś, kto tu jest szefem – niepewnie zaczął Darek.
– Nie mamy szefów, wszyscy jesteśmy braćmi. A o co chodzi?
Powiedziałam mu o Marioli. Zaczęłam błagać, żeby pozwolili jej wrócić do dawnego życia.
– Mariola jest pełnoletnia. Nie mam państwu nic do powiedzenia – mężczyzna usiłował zatrzasnąć nam drzwi przed nosem.
Darka poniosły nerwy. Wywiązała się awantura
Krzyczeliśmy, że nie odejdziemy, zanim się nie dowiemy, co zrobili naszemu dziecku.
– Jeżeli natychmiast nie odejdziecie, dzwonię na policję – zagroził mężczyzna.
Odeszliśmy od drzwi. Nic nie pomógłby dalszy upór. Spotkanie to jednak miało sens. Przekonaliśmy się, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie mają uczciwych zamiarów…
Prawdziwe piekło rozegrało się jednak wieczorem w domu. Mariola zarzuciła nam, że ją ośmieszyliśmy, skompromitowaliśmy, upokorzyliśmy. Zagroziła, że jeszcze jeden taki „wyskok”, a wyprowadzi się z domu. Nie chciała powiedzieć dokąd.
Następnego dnia pobiegłam do „Centrum Informacji o Sektach” mieszczącego się przy jednej z parafii w centrum miasta. Ksiądz, z którym rozmawiałam, doskonale znał „Dzieci Nowej Ery”. Nie miał o nich do powiedzenia nic dobrego.
– Sekta zrobi wszystko, aby skłócić państwa z córką – ostrzegał. – Łatwiej jest manipulować osobą, która nie ma wsparcia bliskich. Proszę nie tracić kontaktu z Mariolą. Nie wdawać się w spory, nie przekonywać. Szukać tego, co was łączy, a nie tego, co dzieli. Gdy zobaczycie, że dziewczyna ma jakiekolwiek wątpliwości dotyczące nowych znajomych, podsycajcie je, podawajcie przykłady.
Rozmowa ta bardzo mi pomogła. Zmieniłam swoje postępowanie. Gdy Mariola mówiła, że wyjedzie do Indii, kiwałam głową. Nie protestowałam, kiedy mi oznajmiła, że nie wybiera się na studia, zrywa
z dawnymi koleżankami.
Nie mogłam jednak milczeć, gdy zauważyłam, że drastycznie ograniczyła ilość przyjmowanych pokarmów. Jadła wyłącznie hinduskie pieczywo, które nazywała czapati, i popijała je wodą.
– Muszę oczyścić się z toksyn zalegających w ciele od wielu lat, post to znakomity sposób – wyjaśniła, gdy ją o to zapytałam.
Martwiłam się o Mariolę. Nie spałam po nocach. Najgorsze jednak, że byłam bezradna. Podsuwałam córce książki o sektach, lecz nie chciała ich czytać.
Tłumaczyłam, że i ja, i jej ojciec bardzo ją kochamy, że chcemy dla niej jak najlepiej. Prosiłam, aby porozmawiała z księdzem albo psychologiem. Wszystko na nic. Nie przypuszczałam, że z pomocą przyjdzie nam sam los, i że to, co wydawało się złe, obróci się na dobre…
Niewiele brakowało do nieszczęścia!
Ostatniego dnia października, gdy byłam w pracy, zadzwoniła moja komórka.
– Mariola straciła w trakcie lekcji przytomność, zadzwoniłam po karetkę – usłyszałam głos wychowawczyni.
Natychmiast pojechałam do szpitala. Mariola leżała na łóżku w jednej z sal. Uśmiechnęła na mój widok, pomachała rękę. Zasypałam ją pytaniami, całowałam, przytulałam. Lekarz zlecił podanie jej kroplówki.
– Pani córka jest zagłodzona, ma anemię i bardzo złe wyniki krwi – powiedział.
Zdecydowałam się powiedzieć mu prawdę o poście Marioli, o jej zainteresowaniu sektą i własnej bezradności. Lekarz bardzo się tym przejął. Obiecał, że porozmawia z Mariolą, a nawet poprosi
o pomoc szpitalnego psychologa.
Nie wiem, co wpłynęło na zmianę postawy Marioli. Lekarz, który wytłumaczył jej szkodliwość dotychczasowej diety? A może słowa psychologa, które coś ważnego jej uświadomiły? Albo po prostu się przestraszyła?
W każdym razie po powrocie ze szpitala pozdejmowała ze ściany obrazy guru, spakowała książki, w których była mowa o „Dzieciach Nowej Ery”, na kolację bez protestu zjadła szynkę.
Spojrzeliśmy na siebie z Darkiem porozumiewawczo. Pomyśleliśmy to samo: wreszcie odzyskaliśmy nasze dziecko.
Czytaj także:
„Moja córka jest lekko opóźniona w rozwoju. Wprawdzie urodziła zdrowe dziecko, ale nie ma instynktu macierzyńskiego”
„Mąż nie pozwala mi studiować. Boi się, że wymienię go na mądrzejszy model, bo nie będę chciała takiego robola jak on"
„Miałam w życiu wszystko, a jednak czułam pustkę. Pomyślałam, że gdybym umarła, nikt by nawet nie tęsknił"