„Moja córka jest lekko opóźniona w rozwoju. Wprawdzie urodziła zdrowe dziecko, ale nie ma instynktu macierzyńskiego”

kobieta, która nie czuje instynktu macierzyńskiego fot. Adobe Stock, Photographee.eu
Ucieszyłam się, gdy Ala odnalazła miłość, a potem urodziła zdrową dziewczynkę. Ale Marysia podrosła i Ala zaczęła traktować ją nie jak córkę, tylko jak siostrę, z którą rywalizowała o nasz czas, o nasze względy. Potrafiła wyrywać jej słodycze, bo sama miała na nie ochotę…
/ 07.07.2021 11:44
kobieta, która nie czuje instynktu macierzyńskiego fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Powinnam być na emeryturze, odpoczywać i mieć czas dla siebie. A ja haruję od rana do wieczora i często nie wiem, w co mam włożyć ręce! No naprawdę, aż się czasami zastanawiam, czy los mnie za coś pokarał, czy życie się na mnie uwzięło. Bo zawsze miałam pod górkę. Kiedy już wydawało mi się, że wreszcie będzie dobrze, wszystko się wyprostuje – to zaraz wydarzało się coś, co podcinało mi skrzydła. Jak w koszmarze.

Mój pierwszy mąż pił, a jak wypił, to się awanturował. Nieraz podniósł na mnie rękę

Znosiłam to cierpliwie, bo wydawało mi się, że sama z dzieckiem nie dam sobie rady. Ale pewnego dnia miałam już dość. Rozwód był bolesny i przykry, lecz w zamian odzyskałam wreszcie spokój. Mniej więcej w tym czasie poznałam Ryśka. Nie byliśmy najmłodsi, oboje z jakimiś doświadczeniami, jednak zakochaliśmy się. I kiedy poprosił mnie o rękę, długo się nie zastanawiałam. Tym bardziej że był dobry nie tylko dla mnie, ale i dla Wojtka. A polubić zbuntowanego trzynastolatka na pewno nie było łatwo!

Jakiś rok po ślubie okazało się, że jestem w ciąży. Wcale tego nie planowałam – zbliżałam się już do czterdziestki i byłam po prostu za stara za matkę. Oczywiście pomyślałam o aborcji, lecz Rysiek bardzo chciał zostać ojcem. Ze swojego poprzedniego związku nie doczekał się dzieci. To, które nosiłam w brzuchu, miało być jego pierwszym…

Kiedy na świat przyszła Ala, od razu się w niej zakochał. A ja widząc, jaki jest szczęśliwy, byłam zadowolona, że jednak zdecydowałam się ją urodzić. Ja też ją pokochałam, a instynkt macierzyński rozbudził się we mnie na nowo. Miałam wrażenie, że teraz już wszystko będzie dobrze, że na pewno życie się ułoży.

Nasza beztroska radość trwała niespełna cztery lata

Kiedy Ala poszła do przedszkola, zostaliśmy poproszeni przez panią dyrektor na rozmowę. Nigdy nie zapomnę jej słów.

– Ala jest wspaniałym, radosnym dzieckiem – powiedziała. – Zauważyliśmy jednak, że odstaje od rówieśników. Rozmawiałam z naszą panią pedagog i z psychologiem, i jesteśmy zgodni co do tego, że powinniście państwo zapisać córkę do psychologa.
– No dobrze, ale co się dzieje? – niczego nie rozumiałam.

– Mamy podejrzenia, że Ala rozwija się nieco wolniej – pani dyrektor uśmiechnęła się do nas smutno, a ja zdrętwiałam. – Wie pani, każde dziecko rośnie i uczy się w swoim własnym, indywidualnym tempie. Ale są pewne normy, które w danym wieku powinno spełniać. Alusia ich nie spełnia. Dlatego prawdopodobnie trzeba będzie jej nieco pomóc. I im wcześniej otrzyma tę pomoc, tym dla niej lepiej.

Byliśmy zdruzgotani. Spełniły się moje obawy z czasów ciąży, gdy denerwowałam się, że jestem za stara, że przecież dzieci z tak późnych ciąż często rodzą się chore, upośledzone! Gdy Ala była malutka, przyglądałam się jej uważnie, ale nie zauważyłam żadnych niepokojących objawów. Może nieco później zaczęła mówić, do tej pory miała ubogie słownictwo. No i kłopoty z koncentracją – puzzle i układanki nigdy jej nie bawiły, nie lubiła też rysować. Jednak do głowy mi nie przyszło, że to może świadczyć o jakimś opóźnieniu! Rysiek też tego nie zrozumiał.

– To musi być jakaś pomyłka! – rzucił po wyjściu z przedszkola. – Przecież gdyby z Alusią coś było nie w porządku, na pewno byśmy to zauważyli! A poza tym chodziliśmy z nią do lekarza na wszystkie badania i żadne nie wykazało żadnych odchyleń od normy. A na placu zabaw też zawsze ładnie się bawiła z dziećmi! To na pewno pomyłka…
– Mam nadzieję, ale myślę, że powinniśmy jednak iść do tego psychologa – odpowiedziałam mężowi. – Niech się wypowie. A jakby się okazało, że coś jest nie tak, no to nam pomoże, nie?

Poszliśmy do poradni z duszą na ramieniu. Pani – bardzo sympatyczna – od razu nas uprzedziła, że musi przeprowadzić różne testy i badania, że diagnozę postawi dopiero po kilku miesiącach. Ala nawet chętnie tam chodziła – mówiła, że się bawi z panią i rysuje. A my z niepokojem czekaliśmy na werdykt.

Niestety, obawy dyrektorki potwierdziły się. Ala była opóźniona w rozwoju

W stopniu lekkim, mogła więc funkcjonować w społeczeństwie, jednak oznaczało to, że z wieloma rzeczami sobie nie poradzi. Na pewno nie będzie się uczyć tak dobrze jak inne dzieci. Pewnych fragmentów materiału w ogóle nie opanuje. Poza tym powinna trafić do przedszkolnej grupy integracyjnej, a potem do szkoły specjalnej. Byliśmy z Ryśkiem załamani, chociaż pani psycholog próbowała nas pocieszać.

– To naprawdę jest lekki stopień – tłumaczyła. – Ala ma szansę żyć jak wszyscy ludzie. Nie będzie naukowcem, ale przecież są inne wspaniałe zawody. A poza tym opóźnienie zostało wykryte dość wcześnie, więc już teraz można z nią pracować, stymulować jej rozwój. Właśnie dlatego sugeruję grupy i klasy zintegrowane. Po pierwsze, dostanie tam odpowiednią opiekę, po drugie, nie będzie odstawała od rówieśników. A to sprawi, że uwierzy w siebie, nikt jej nie odtrąci.

Posłuchaliśmy jej rad. Znalazłam naprawdę fajne przedszkole, później szkołę. I zgodnie ze wskazówkami kolejnych psychologów cały czas pracowaliśmy z Alą. Naiwnie miałam nadzieję, że… wyzdrowieje. Chociaż każdy kolejny lekarz mówił nam to samo. Czyli że Ala nigdy nie będzie tak rozwinięta jak jej zdrowi rówieśnicy.

– Od państwa ciężkiej pracy i cierpliwości zależy, jak bardzo będzie od nich odstawała – powiedział nam któryś z lekarzy.

Ala rozwijała się w sumie dobrze, robiła postępy. Wreszcie jednak zrozumieliśmy, że musimy się pogodzić z jej upośledzeniem, że tak będzie łatwiej i nam, i jej.

Marysię uznała za konkurencję

Kiedy córka miała 19 lat, poznała chłopaka. Chodzili razem do liceum integracyjnego, on też jest nieco opóźniony. Wcale nie byłam zachwycona tym związkiem. Z jednej strony cieszyłam się, że żyje jak inne nastolatki. Z drugiej bałam się. No bo przecież wiadomo, że Ala nie może być w żadnym poważnym związku. W każdym razie nie z osobą, która jest na jej poziomie rozwoju! Ale tego, co się stanie, nie przewidziałam.

Córka pewnego dnia powiedziała mi, że jest w ciąży. Myślałam, że nie wie, o czym mówi; że naczytała się jakichś głupot albo koleżanka jej coś takiego podsunęła. Jednak kiedy ją popytałam, okazało się, że ma rację. Kupiliśmy test – dwie kreski nie pozostawiały najmniejszych złudzeń. Byłam przerażona. Bo jakie dziecko mogło się narodzić z takiego związku? Rodzice opóźnieni w rozwoju…

Spotkaliśmy się oczywiście z rodziną tego chłopca. Na początku nie było przyjemnie, bo zamiast poważnej rozmowy wynikła kłótnia. Zarzucali nam, że nie upilnowaliśmy córki, że to nasza wina. Jednak w końcu opanowaliśmy sytuację i zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej. Wiedzieliśmy, że i Ala, i Piotrek chcą tego dziecka. Mówili też o ślubie, lecz ja oponowałam.

– Może niech na razie po prostu będą ze sobą – stwierdziłam. – A potem się okaże, jak się dogadują, jak się to wszystko rozwija.
– A dziecko? – zapytała mama Piotrka. – Co z dzieckiem?
– Będzie mieszkało z nami i z Alą – wzruszyłam ramionami. – W tej sytuacji to chyba najlepsze i jedyne rozwiązanie.

Marysia przyszła na świat pewnego styczniowego poranka. Dostała 10 punktów. Od razu została objęta obserwacją neurologa – ze względu na chorobę rodziców – lecz wszystko było dobrze. Chociaż ja, nauczona doświadczeniem z Alą, przez cały czas miałam wątpliwości. Jednak mijały lata, Marysia poszła do przedszkola i wydawało się, że stał się cud. Jest zdrowa, rozwija się prawidłowo! Przynajmniej ten problem mnie ominął.

Mnie, bo przecież to ja się nią zajmuję. Ala w ogóle nie ma instynktu macierzyńskiego

Kiedy Marysia była malutka, denerwowało ją, że cały czas płacze. Pewnej nocy usłyszałam, jak Ala na nią krzyczy – i zabrałam małą do naszej sypialni. Marysia podrosła i Ala zaczęła traktować ją nie jak córkę, tylko jak siostrę, z którą rywalizowała o nasz czas, o nasze względy. Potrafiła wyrywać Marysi słodycze, bo sama miała na nie ochotę… W tym samym roku, gdy Marysia poszła do szkoły, zmarł mój mąż.

Ryś chorował już od dawna, wiedzieliśmy oboje, że choroba może go zabrać w każdej chwili. Dziękowałam za kolejne tygodnie, kiedy jeszcze ze mną był. Lecz odszedł i zostałam sama, bo Wojtek od dawna żył własnym życiem. Dziś Ala ma ponad 30 lat. Wprawdzie pracuje, lecz do życia niewiele się dokłada. Wymusiłam na niej, żeby dorzucała cokolwiek do czynszu, bo alimenty opłacane przez rodziców Piotra to kropla w morzu naszych potrzeb.

Marysia też ma swoje potrzeby i różne zachcianki, a mnie na nie po prostu nie stać. Pracuję na dwóch etatach, żeby to wszystko jakoś połączyć. A po przyjściu do domu muszę pomóc Marysi w lekcjach, ingerować w kłótnie pomiędzy nią a jej mamą. Czasem mam już dość. Całe szczęście, że Marysia jest zdrowa, dobrze się uczy. Mam nadzieję, że ułoży sobie kiedyś normalne życie. A ja? Zostanę z jej mamą. Dorosłą kobietą, która zawsze będzie niesfornym i nieporadnym dzieckiem. Taki już mój los.

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA