„Nie martwiłam się orientacją syna. Kocham go takim, jaki jest. Bolał mnie tylko brak akceptacji męża”

kobieta, która cierpi z powodu braku wsparcia męża fot. Adobe Stock, thodonal
„Akceptowałam syna i jego orientację - w końcu go urodziłam, jak mogłabym go nie wspierać?! To było oczywiste, że kocham go nad życie. Bolało mnie jednak, że musi się mierzyć z niechęcią własnego ojca”.
/ 29.10.2021 11:46
kobieta, która cierpi z powodu braku wsparcia męża fot. Adobe Stock, thodonal

Patrzyłam na fotografię mojego syna. Miał wtedy pięć lat – niebieska koszulka polo, spodenki na szelkach, białe skarpetki wystające z przybrudzonych trampek. Płowa rozwichrzona czupryna z charakterystycznym wicherkiem z boku i ufne spojrzenie niebieskich oczu. Tym spojrzeniem rozbrajał wszystkich. Nawet nieznajomi oglądali się za nim, komentując: „Z tymi oczami anioła daleko zajdziesz…”.

Prawda okazała się jednak brutalna

Wizerunek aniołka, który dawał tyle popularności Zbysiowi w dzieciństwie, stał się jego przekleństwem w okresie dojrzałości. Ci sami ludzie, którzy nosiliby go na rękach jako dziecko, odwrócili się od tej jego „delikatności”, gdy nadal towarzyszyła mu w okresie młodzieńczym. Los bywa przewrotny. Jako matka niczego nie podejrzewałam. W pełni akceptowałam Zbyszka, a nawet podobało mi się to, że w okresie dorastania nie bił się z rówieśnikami, nie grał w piłkę na przyblokowym podwórku, tylko uciekał w świat książek i filmów.

Potrafił godzinami zaczytywać się w jakiejś lekturze – znikał wówczas dla całego świata. Chcąc z nim nawiązać kontakt, trzeba było kilka razy przywoływać go do świata. „Zbysiu, tu Ziemia!” – wołałam nieraz. Nie był odludkiem – miał grono oddanych kolegów, którzy często odwiedzali go w naszym mieszkaniu. Z jednym z nich, Jerzykiem, był nawet bardzo zaprzyjaźniony. Tylko Robert, mój mąż, narzekał na wrażliwość i delikatność Zbyszka. Za wszelką cenę próbował go włączyć w męski świat, który jego pochłaniał: proponował synowi treningi piłki nożnej, zapisywał go na obozy skautów, ciągnął na ryby…

Zbyszek posłusznie poddawał się temu, ale widać było, że realizuje nie swoje, ale Roberta marzenia. I ta świadomość Roberta jeszcze bardziej wkurzała. „Facet musi nauczyć się życia, nie może siedzieć w książkach, bo zginie!” – powtarzał w kółko.

Kiedy poznamy twoją dziewczynę?

Dlatego, w ten pamiętny piątkowy wieczór, którego datę zapamiętam do końca mojego życia, wyznanie Zbyszka spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Pamiętam, że wrócił do domu późno, grubo po północy, ponieważ był na jednej z hucznie obchodzonych osiemnastek kolegi z klasy. Wyjrzałam z pokoju, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Dobrze się bawiłeś, synku? – zapytałam, widząc, jak skrada się do kuchni i otwiera lodówkę.
– Może być – odparł. – Nawet fajni ludzie byli na tej imprezie – dodał wyraźnie ożywiony.
– A ty z kim się wybrałeś? Kiedy w końcu poznam twoją dziewczynę? – zapytałam zachęcona jego niecodzienną rozmownością.
– Chyba nigdy – Zbyszek zamknął lodówkę i usiadł przy stole ze szklanką wody w dłoni. – Jestem gejem, mamo – popatrzył mi w oczy.

Na początku tego nie usłyszałam. Patrzyłam na niego bez słowa i dopiero po chwili zareagowałam ostro:

– Co ty bredzisz! Upiłeś się czy co?! – odezwałam się gwałtownie, nie kontrolując nawet tego, co mówię.
– Nie upiłem się – odpowiedział spokojnie. – Ale to, że jestem na lekkim rauszu, ośmieliło mnie do tego, żeby powiedzieć ci w końcu to, o czym wiem od jakiegoś czasu.

Opadłam na drugie krzesło i, nie wiedząc, co robić, zaczęłam mówić to, co przychodziło mi do głowy:

– Zbyszek, jesteś w trudnym okresie dojrzewania… Sam nie wiesz, czego jeszcze chcesz… Przeżywasz pierwsze zauroczenia… Wiesz, hormony buzują, jestem pewna, że wydaje ci się… Kiedy spotkasz tę właściwą dziewczynę, wszystko wróci do normy. Ja sama, pamiętam…

– Mamo – przerwał mi. – Gdybym nie był pewien, nie mówiłbym ci tego. Takie pytania i wątpliwości miałem dwa lata temu. I wtedy poszedłem skonsultować to u specjalisty. Mamo, ja to wiem i czuję to, że jestem gejem – dokończył, kładąc nacisk na każde słowo.
– Zbyszku… – popatrzyłam na niego bezradnie. – O Boże, synku… I co…I co my teraz zrobimy?

Przegadaliśmy tę noc do rana

Zamiast być wsparciem dla mojego syna, płakałam i rozczulałam się nad nim, i nad sobą. Zamiast konstruktywnie myśleć, widziałam przyszłość w czarnych barwach i kreowałam same tragiczne scenariusze. W rezultacie to Zbyszek mnie pocieszał.

Nad ranem oboje położyliśmy się do łóżek, wyczerpani, ale też trochę uspokojeni. Widziałam, że Zbysiowi ulżyło, gdy powiedział mi o „tym”. Nie chciał jednak, abym wtajemniczała w naszą rozmowę Roberta:

– Mamo, ojcu nie mów ani słowa, okej? – upewnił się, zamykając drzwi do swojego pokoju; kiwnęłam głową.

Obudził nas Robert, który około dziewiątej rano wrócił z nocnej wyprawy na ryby. Był w dobrym humorze, widocznie połów się udał. Krzątał się w kuchni i pogwizdywał wesoło.

– A co wy tacy skwaszeni? – popatrzył na nas. – Wybralibyście się raz ze mną na ryby, to od razu by wam humor wrócił – zawołał.
– Wiesz, Zbyszek wrócił późno z tej osiemnastki… – zaczęłam mówić.
– Zbyszek, to rozumiem – przerwał mi mąż. – Ale ty? Czyżbyś z nim poszła na balety? – zaśmiał się.
– Obudziłam się, jak wrócił… – mówiłam dalej, popijając kawę.
– Tak, tak, nadmiernie opiekuńcza mama – mrugnął do mnie. – Musisz już zrozumieć, że twój syn jest dorosły – poklepał Zbyszka po plecach. – I może już imprezować. Ma to po mnie – kontynuował z dumą. – Ja w jego wieku co tydzień chodziłem na balety. I to za każdym razem z inną panną – zarechotał.

Wymieniliśmy ze Zbyszkiem spłoszone spojrzenia. On dyskretnie wycofał się do swojego pokoju, a ja nagle poczułam wielki ciężar. Uzmysłowiłam sobie w tym momencie, jak trudno będzie powiedzieć Robertowi, że jego syn jest gejem. Czy on ze swoim stereotypowym, czarno-białym światem będzie w stanie zaakceptować taką informację? Przez kolejny tydzień jeszcze miałam nadzieję. W każdej wolnej chwili zaglądałam do internetu, poszukując opisów przypadków skutecznego leczenia homoseksualizmu, czytałam fora grup wsparcia dla homoseksualistów i ich rodzin, zadzwoniłam nawet do wybranego losowo seksuologa, który zasugerował wizytę u terapeuty.

Za każdym razem, kiedy dowiedziałam się czegoś, co dawało mi nadzieję na zmianę sytuacji, której nie umiałam zaakceptować, zaczynałam rozmowę ze Zbyszkiem, proponując mu sprawdzenie jakiejś metody „uzdrowienia” z homoseksualizmu. Na początku syn wykazywał dużo zrozumienia, słuchał lub udawał, że słucha uważnie tego, co mu proponowałam, ale w końcu nie wytrzymał i powiedział:

Mamo, homoseksualizm to nie jest choroba, z której można się wyleczyć. Im szybciej to zaakceptujesz, tym łatwiej nam będzie ze sobą rozmawiać.

Zeszło ze mnie całe powietrze. Opadłam na kanapę

Uświadomiłam sobie, że Zbyszek miał kilka lat na oswojenie się z tą sytuacją, ja borykam się z nią dopiero od kilku dni. Poczułam wyraźnie, że tego, że mam syna geja nie zmienię, natomiast to, co mogę zrobić, to poukładać na nowo swoje, nasze życie, które w tym momencie rozsypało mi się jak zabawkowe klocki. Starałam się. Naprawdę się starałam. Weszłam w wir swoich codziennych zajęć, nie mając nawet czasu myśleć o tym, że jestem jedyną osobą wtajemniczoną w sekret Zbyszka.

Byłam jednak zła. Zła na Zbyszka, „że mi to zrobił” – obojętnie, jak absurdalnie brzmiało to oskarżenie. Byłam zła na całe środowisko homoseksualne, które „zabrało mi moje ukochane dziecko”. Przestałam oglądać swój ulubiony dotąd program o stylu, bo prowadził go zdeklarowany gej, przestałam czytać artykuły w gazecie mojej ulubionej felietonistki, która otwarcie mówiła o swojej odmiennej orientacji.

Tego się po mężu nie spodziewałam

Okazywałam, że akceptuję sytuację, ale tak naprawdę buntowałam się. A najbardziej buntowałam się przeciw temu, że muszę być z tym sama. Z nikim nie mogłam porozmawiać o swoich rozterkach, nikomu się zwierzyć, poprosić o radę, pomoc. W końcu pękłam. „Po co mi taki mąż? – pomyślałam. – Żeby ukrywać przed nim swoje bolączki? Żeby codziennie odstawiać teatr, udając, że jest inaczej niż jest?”.

Postanowiłam o wszystkim powiedzieć Robertowi i wybrałam weekend, w którym Zbyszek pojechał do znajomych. Po południu zrobiłam nam kawę i razem z Robertem usiadłam w kuchni. Powoli, powoli zaczęłam opowiadać… Nie wiem, czego się spodziewałam. Wiedziałam, że będzie trudno, ale naprawdę nie przypuszczałam, że Robert tak zareaguje.

– Co ty bredzisz, kobieto! – zawołał. – Czy wam się kompletnie w głowach poprzewracało?! – poderwał się od stołu, wylewając kawę.
– Nikomu się nic w głowie nie poprzewracało – próbowałam mówić spokojnie. – Zbyszek powiedział mi o tym zaraz po tamtej impre…
– Zbyszek, Zbyszek! – przerwał mi Robert, przedrzeźniając mój ton głosu. – Raczej Zbysiuniek! Zmarnowałaś mi dziecko! To przez te twoje chuchanie na niego wyrósł z niego jakiś popapraniec! Gdybym ja go wychowywał, to byłoby zupełnie inaczej, cholera!!! – pieklił się.

– Kto ci zabraniał wychowywać swoje dziecko? – odparowałam. – Nigdy dla niego nie miałeś czasu! – teraz ja zaczęłam wysuwać absurdalne wymówki. – A poza tym, nie obwiniaj mnie za coś, za co nie jestem odpowiedzialna. Nikt nie jest za to odpowiedzialny! – krzyknęłam, ale mój głos został zagłuszony trzaskiem rozbitego kubka po kawie, którym Robert cisnął w podłogę z całej siły.

Nie chcę mieć z tym dziwolągiem nic wspólnego – wycedził przez zęby, patrząc na mnie zmrużonymi oczami. – Uważam, że to fanaberie, i albo Zbyszek wybije to sobie z głowy, albo nie chcę go znać! – zakończył z mocą i wyszedł z mieszkania.

I znowu zostałam sama. Sama ze Zbyszkowym problemem, do którego właśnie dołączył kolejny – z własnym mężem. Oczekiwałam wsparcia, a dostałam po głowie. Chciałam dobrze, a rozpętałam piekło. Zniechęcona wylałam swoją kawę do zlewu i też wyszłam z domu – musiałam czymś się zająć, bo czułam, że za chwilę zacznę wyć.

Czy ty i Jerzyk… Czy wy jesteście…?

Kiedy wróciłam, nikogo jeszcze nie było. Po jakimś czasie pojawił się Robert, ale od razu zamknął się w pokoju telewizyjnym i ani słowem nie odezwał się do mnie. Nie naciskałam, myślałam, że potrzebuje czasu, że chce to wszystko sobie przemyśleć. Rozłożyłam gazetę na kuchennym stole i próbowałam czymś zająć swoje rozbiegane myśli. Wieczorem pojawił się Zbyszek. Wszedł do mieszkania w wesołym nastroju, wołając od progu:

– Cześć, jak wam minął weekend? Bo mi wspania… – nie dokończył, bo z pokoju wypadł Robert.

Zbyszek popatrzył na niego i od razu skierował pytający wzrok na mnie. W mig pojął, co się między nami wydarzyło.

– Albo wszystko odszczekasz, albo nie chcę cię znać! – warknął Robert i, nie czekając na wyjaśnienia Zbyszka, znowu zamknął się w pokoju.

Wzięłam kompletnie zaskoczonego Zbyszka pod rękę i wyprowadziłam go z mieszkania.

– Chodź, pójdziemy na spacer – powiedziałam. – Wszystko ci opowiem.

Po drodze opisałam przebieg mojej rozmowy z Robertem, próbując usprawiedliwiać go za taką reakcję i jednocześnie przepraszając Zbyszka, że nie dochowałam tajemnicy.

– Było mi bardzo ciężko, synku…
– Mamo, przestań się obwiniać – powiedział. – Kiedyś i tak musieliśmy mu powiedzieć. Jeszcze dzisiaj się wyprowadzę. Nie wyobrażam sobie życia z nim pod jednym dachem – dodał z goryczą, a ja uświadomiłam sobie, jak mocno Robert zranił swojego syna, reagując w ten sposób.
– Nie ma mowy, nie! – zawołałam. – To twój dom. Nie chcę do tego dopuścić. Jesteś też moim synem i ja chcę z tobą mieszkać.
– Cieszę się, że tak mówisz, mamo – Zbyszek uśmiechnął się gorzko. – Ale w tej sytuacji przeniosę się na kilka dni do Jerzyka. Wiesz, u niego w domu jest sporo miejsca.
– Czy wy…? – zapytałam ostrożnie.
– Nie! – odpowiedział zdecydowanie. – Jerzyk jest hetero, ale jako jedyny kumpel wie o mnie. Bardzo mi pomaga, i nie wiem, co bym zrobił bez niego, naprawdę – westchnął.

Dobrze. Tak chyba będzie najlepiej Jerzyk był najlepszym przyjacielem Zbyszka i spędzali ze sobą od dzieciństwa dużo czasu. Często zdarzało się, że Zbyszek nocował u niego, bo Jerzyk mieszkał z rodzicami w dużym dwurodzinnym domu – rodzice zajmowali parter, a Jerzyk miał do dyspozycji całe piętro.

– Dobrze – zgodziłam się. – Masz rację, że w tej sytuacji mieszkanie razem będzie dla nas wszystkich udręką. Ale pamiętaj, że traktuję to jako etap przejściowy. Jesteś moim synem bez względu na to, jaki jesteś. I chcę, żebyś wiedział, że pomimo tego, co wyznałeś, akceptuję cię w pełni. Na sto procent – powiedziałam ze wzruszeniem to, co układałam sobie w głowie od jakiegoś czasu, a co z różnych powodów do tej pory nie przeszło mi przez gardło.

– Dobrze, że to mówisz – Zbyszkowi głos zadrżał. – Prawdę mówiąc, czekałem na te słowa…

Wróciliśmy do domu. Zbyszek zadzwonił do Jerzyka, spakował się i, uścisnąwszy mnie na pożegnanie, wyszedł z mieszkania. A ja zostałam sama i ze złością popatrzyłam na drzwi wciąż zamkniętego pokoju telewizyjnego, z którego dobiegał odgłos telewizora. „Nawet gdybym miała nigdy więcej nie zamienić słowa z własnym mężem, nie wyprę się syna i będę zawsze stać za nim murem – postanowiłam z mocą. – Trudno, los chciał, że podzieliło nas własne dziecko”.

Kolejne tygodnie były dla mnie próbą sił, ale zaparłam się i postanowiłam, że drugi raz nie wyciągnę ręki pierwsza. Sama się męczyłam, ponieważ Robert nie odzywał się do mnie ani słowem. Po pracy zamykał się w pokoju telewizyjnym i wychodził stamtąd jedynie po to, żeby zrobić sobie coś do jedzenia. Nie mogąc tego znieść, wychodziłam na działkę, do sąsiadki, znajdowałam sobie dodatkowe prace, jak zupełnie niepotrzebne rozmrażanie lodówki, porządki w szafie bądź pranie i prasowanie bielizny pościelowej. A wszystko po to, by zagłuszyć myśli i rodzącą się w sercu rozpacz.

Robert też się męczył. Znałam go dobrze i zauważałam posępny wyraz twarzy, przyłapywałam na gestach bezsilności, kiedy myślał, że go nie widzę. A raz nawet usłyszałam jego stłumiony szloch w łazience. Radził sobie inaczej niż ja – wychodził z kolegami na ryby i częściej niż zwykle zaglądał do kieliszka. Po miesiącu Robert zmiękł.

Zadzwonić? Ale co chcesz mu zrobić?!

Siedziałam wieczorem w kuchni, jak zwykle pochylona nad gazetą, gdy usłyszałam jego cichy głos:

– Ty wiesz, gdzie jest Zbyszek…

Wzdrygnęłam się przestraszona, bo czytając, nie zauważyłam, kiedy wyszedł ze swojego pokoju.

– Tak, wiem – odparłam ostrożnie. – Wyprowadził się z domu.
– Przeze mnie? – bardziej stwierdził, niż zapytał Robert.
– No… – próbowałam wykręcić się od odpowiedzi wprost. – Postanowił, że to będzie najlepsza decyzja – nie chciałam zaogniać tej rozmowy i wprost wskazywać winnego przeprowadzki naszego syna.
– Wiem, wiem, dałem ciała – westchnął Robert i siadł na krześle obok. – Zachowałem się jak ostatni gnojek – zaczął trzeć dłonią czoło.
– Ja też nie byłam szczęśliwa, kiedy się dowiedziałam – odparłam. – I przypuszczam, że moja reakcja również daleka była od tej, jakiej się Zbyszek spodziewał.
– I co my teraz zrobimy? – zapytał Robert bezradnym głosem.
– Nareszcie! – odetchnęłam spontanicznie z ulgą.
– Co, nareszcie? – Robert podniósł na mnie zdziwione spojrzenie.
– Nareszcie mówisz: my – wyjaśniłam szybko. – Wiesz, co najbardziej przez ten czas mnie bolało? Nie to, że mam syna geja, ale to, że zostawiłeś mnie z tym samą! Nie dość, że musiałam sobie to wszystko poukładać, to nie miałam z kim porozmawiać. Odciąłeś się! A nawet obwiniałeś mnie! – zaczęłam płakać, bo nie mogłam już dłużej powstrzymać emocji.

Robert przytulił mnie mocno.

– Cicho… – szeptał. – Wiem, wiem… Już jestem. Już będę. Z tobą.

Odetchnęłam z ulgą. Poczułam, że nareszcie mam wsparcie i mogę śmielej patrzeć w przyszłość.

– Jak myślisz, mogę zadzwonić po tym wszystkim do Zbyszka? – zapytał Robert ostrożnie.
– A po co? Co ty chcesz zrobić? – przestraszyłam się.
– Porozmawiać z synem – odparł.
– Ale… – wahałam się. – Wasza ostatnia rozmowa nie była udana.
– Wiem, wiem… – zgodził się Robert. – Nie jestem w tym mocny, zachowałem się okropnie – westchnął. – Ale nie zamierzam rozmawiać ze Zbyszkiem o… o tym, wiesz. Jeszcze nie teraz, nie umiałbym. Chcę go po prostu zaprosić na ryby i pobyć z nim sam. Strasznie za nim tęsknię.

Popatrzyłam na Roberta i stwierdziłam, że kocham swojego męża.

– Zadzwoń – uśmiechnęłam się do niego. – Koniecznie zadzwoń. Zrobię coś pysznego na obiad! 

Czytaj także:
Zamiast spadku po ojcu, dostałam jego długi. Wszystko przez jego głupotę
Wymyśliłam sobie chłopaka, żeby zabłysnąć przed znajomymi w pracy
To, że jestem wdową, nie znaczy że umarłam za życia

Redakcja poleca

REKLAMA