„Nie mam żadnych praw do tego dziecka, ale kocham je jak własne. Jego matka zniknęła, a ja boję się, że mi go odbiorą”

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, samuel
„Mam zgłosić zaginięcie Izki na policji? A jak zabiorą mi małego? Umieszczą w pogotowiu opiekuńczym? Boże, ani Dominik, ani ja byśmy tego nie przeżyli. Zżyłem się z dzieciakiem, pokochałem go całym sercem. Będzie dobrze, jak nie oskarżą mnie o porwanie".
/ 22.07.2021 11:10
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, samuel

Z troską dotknąłem rozpalonego czoła Dominika. Nie wiedziałem, co jeszcze mogę zrobić, żeby obniżyć gorączkę. Do tej pory postępowałem według porad udzielanych mi telefonicznie przez moją koleżankę farmaceutkę, ale bez skutku. Po raz kolejny sięgnąłem po komórkę. Nie chcąc obudzić małego, wyszedłem do drugiego pokoju.

– Dorcia, nic nie działa! – poskarżyłem się.

– Uspokój się, nic nie działa natychmiast. Daj organizmowi trochę czasu. Dzieci chorują, nie ma w tym nic nadzwyczajnego – uspokajała mnie. – Zobaczysz, rano będzie lepiej. Dawaj mu tylko dużo pić. I błagam, nie dzwoń do mnie co chwilę, chciałabym się choć trochę wyspać – dodała już innym tonem.

Wróciłem do małego. Spał niespokojnie, posapując i zrzucając z siebie kołdrę. Troskliwie okryłem go ponownie, a na głowie położyłem chłodny okład z wilgotnego ręcznika. Po czym usiadłem obok łóżka i zamyśliłem się.

Nigdy bym nie przypuszczał, że ten szkrab tak mną zawładnie. Przecież to synek jakiegoś nieznanego mi faceta i kobiety, którą, owszem, znałem, ale jak się okazało, niedostatecznie.

Nagle wrócił dzień, kiedy poznałem Dominika

Siedziałem wtedy w kawiarni i czekałem na Izę, z którą spotykałem się od jakiegoś czasu.
Spóźniała się. Zacząłem się niecierpliwić; nie wiedziałem, czy po prostu mnie olała, czy może stało się coś złego. Kręciłem się na niezbyt wygodnym krześle, kiedy zadzwoniła.

– Przepraszam, będę za piętnaście minut – oznajmiła zdyszanym głosem. – Mam dla ciebie niespodziankę – dodała tajemniczo.

– Dużą?

Ulga, że nie zostałem wystawiony do wiatru, sprawiła, że miałem ochotę żartować.

– Bo tylko taka jest mi w stanie wynagrodzić ponadnormatywne czekanie.

– Całkiem sporą – odparła.

Niespodzianka rzeczywiście okazała się na tyle duża, że szła samodzielnie, trzymana za rączkę. Chłopczyk, na oko trzyletni, z poważną miną przyciskał do siebie obszarpanego misia.

– To jest Dominik, mój syn – powiedziała Iza i z napięciem mi się przyglądała, badając moją reakcję na tę nowinę.

– Miło mi, ja mam na imię Przemek – wyciągnąłem do małego dłoń.

Zawstydził się i zasłonił buzię misiem, ale jego oczy patrzyły na mnie z zaciekawieniem.

Lubię dzieci, w przeciwieństwie do mojej byłej żony, która nie chciała słyszeć o ciąży. Między innymi dlatego się rozstaliśmy. Pojawienie się Dominika jako dodatku do Izy w niczym mi nie przeszkadzało. Z czasem zresztą to się zmieniło: to Iza stała się dodatkiem do Dominika. Cieszyłem się, że mały szybko nabrał do mnie zaufania i chętnie spędzał ze mną czas.

Starałem się, aby nasze spotkania były dla Dominika jak najbardziej atrakcyjne. Zabierałem go na basen i uczyłem pływać, i byłem dumny, jak prawdziwy ojciec z jego postępów. Wprowadzałem go w tajniki jazdy na rowerze, siusiania na stojąco, robienia kogla-mogla. Słowem wszystkiego, co facet umieć powinien.

Iza doceniała moje starania, mały przywiązał się do mnie, a ja byłem szczęśliwy, że wreszcie mam rodzinę. Coraz częściej nagabywałem więc Izę o sformalizowanie naszego związku. Chciałem adoptować Dominika, dać mu swoje nazwisko, żeby w przyszłości nie musiał tłumaczyć, dlaczego nazywa się inaczej niż jego rodzice.

Niestety, Iza niezbyt się do tego pomysłu paliła. Niby nie oponowała wprost, ale zwlekała z konkretną decyzją. Przyciśnięta do muru, wyznała wreszcie, że dostaje na Dominika dość wysokie alimenty, których nie chciałaby stracić.

– Przecież muszę dbać o dobro syna! Należą mu się te pieniądze, może nie?

– Stać mnie na to, żeby naszemu Dominikowi niczego nie brakowało – odparłem z godnością, kładąc nacisk na słowo „naszemu”.

Uraziło mnie i mocno rozczarowało, że dla Izy względy materialne są ważniejsze niż emocjonalny i psychiczny komfort jej dziecka.

– Przemyśl to, proszę, i załatwmy sprawę.

– Dlaczego tak ci na tym zależy? – Iza przylgnęła do mnie i zaczęła skubać ustami moje ucho, wyraźnie próbując odwrócić moją uwagę. – Przecież jest dobrze tak, jak jest…

– Teraz tak, ale nigdy nie wiadomo. Jako „nie ojciec” nie mam żadnego prawa do decydowania o Dominiku. A może się zdarzyć, że pod twoją nieobecność trzeba będzie podjąć natychmiastową decyzję, i co wtedy?

Tłumaczyłem, przekonywałem, na próżno szukając oznak zrozumienia na jej twarzy. Wymogłem na Izce tylko tyle, że upoważniła mnie do samodzielnego odbierania Dominika z przedszkola.

Liczyłem jednak na to, że w końcu przełamię ten jej niezrozumiały dla mnie opór w kwestii naszego małżeństwa.

A potem Iza zniknęła

Szalałem z niepokoju, kiedy nie wróciła na noc, wydzwaniałem na jej komórkę, która uparcie głosiła komunikat: „abonent jest chwilowo niedostępny”. Od jej szefowej usłyszałem, że Izabela wzięła urlop na żądanie i więcej się nie pojawiła. Do mnie też się nie odzywała. Ani do tych kilku koleżanek, które znałem. Nie wiedziałem, co robić.

Zgłosić zaginięcie Izki na policji? A jak zabiorą mi małego? Umieszczą w pogotowiu opiekuńczym? Boże, ani Dominik, ani ja byśmy tego nie przeżyli. Zżyłem się z dzieciakiem, pokochałem go całym sercem.

Teraz ten czteroletni chłopiec był całym moim światem. Wiedziałem, że Iza nie ma bliskiej rodziny, tylko jakieś pociotki gdzieś na południu Polski. Nie utrzymywała z nimi kontaktu.

Przez jakiś czas udawałem przed sąsiadami, że Iza wyjechała za granicę do pracy. Wierzyli w to. Uważali nas za młodą, kochającą się rodzinę nad dorobku.

A teraz Dominik zachorował

Bałem się pojechać z nim do szpitala, obawiałem się pytań o stopień naszego pokrewieństwa, o jego matkę. Ale bałem się też o zdrowie małego, dlatego ze wszelkich sił starałem się zbić gorączkę.

Musiałem chyba przysnąć, bo kiedy otworzyłem oczy, już świtało. Spojrzałem na Dominika; nie spał, a jego oczy pozbawione były gorączkowej szklistości. Przyłożyłem dłoń do jego czoła. Po prostu ciepłe. Odetchnąłem z ulgą.

– Jak się czujesz, synku? – zapytałem, z czułością głaszcząc jego zmierzwione jasne włoski.

– Jeść mi się chce – uśmiechnął się do mnie promiennie, prezentując dwie wystające jedynki. – Zrobisz mi kanapkę, tato?

To jego „tato” za każdym razem mnie rozczulało. Mały cwaniaczek zorientował się, że okraszając prośbę tym słowem, uzyska ode mnie wszystko, czego zechce. Nie przeszkadzało mi, że taki berbeć mną manipuluje. Dominik był rozsądnym dzieckiem.

Zrobiłem nam śniadanie i patrząc, jak malec z apetytem pałaszuje, pomyślałem, że najgorsze minęło. Kiedy zjadł, wykąpałem go, zmieniłem mu piżamkę i położyłem z powrotem do łóżka, włączając kanał z bajkami. Ponieważ rzadko pozwalałem Dominikowi na dłuższe oglądanie telewizji, był zachwycony.
Tylko co dalej?

Po głowie chodziły mi różne scenariusze; żaden z nich nie wydawał się doskonały. Mogłem zmienić mieszkanie, dzielnicę, nawet miasto i wejść w nowe środowisko jako samotny ojciec. To nie stanowiło problemu; mam taki zawód, że wszędzie znajdę pracę. Ale co będzie, jak Iza wróci i zacznie szukać syna? Może jednak powinienem zostać na miejscu?

Nagle wstrząsnęła mną myśl, którą do tej pory konsekwentnie odrzucałem, zanim zdążyła się porządnie skrystalizować… A jeśli gdzieś odkryją jej zwłoki? Jeśli Iza nie żyje? Jeśli pewnego dnia zapuka do mnie policja, zacznie wypytywać i zabierze małego? Bo kto mi uwierzy, że kierowałem się jedynie dobrem dziecka?

Nie, chyba jednak powinienem zmienić mieszkanie, a najlepiej także miasto. Zniknę tak jak Iza. Tylko jak sprawić, żeby na zawsze zatrzymać Dominika? Cholera, trzeba było zmusić Izę, żeby formalnie uczyniła mnie chociażby prawnym opiekunem dziecka.

Rozważałem jeszcze jedną kwestię. Biologiczny ojciec chłopca. Nic o nim nie wiedziałem, ale to nie znaczy, że on nic nie wiedział o mnie. A jak nagle zatęskni za ojcostwem?

Z doświadczenia wiedziałem, że do takich pragnień dochodzi się z wiekiem. Jeśli naraz przypomni sobie o potomku, na którego latami płacił, i upomni się o niego, oddadzą mu dziecko, nie pytając mnie o zdanie.

Nikt nie będzie się przejmował tym, że chłopiec jest bardziej związany ze mną, a biologiczny ojciec to dla niego zupełnie obca osoba. Wyroki sądu bywają w takich sprawach bezduszne.

Będzie dobrze, jak nie oskarżą mnie o porwanie

Boję się coraz bardziej. I ten mój strach chyba udziela się Dominikowi. Chłopiec ostatnio niechętnie się ze mną rozstaje, nawet na czas pobytu w przedszkolu, do którego dotąd bardzo lubił chodzić. Teraz przy pożegnaniu w szatni wtula się mocno we mnie i szepce: „nie zostawiaj mnie, tato”. Może nawet tę jego ostatnią chorobę wywołała podświadoma chęć pozostania ze mną w domu?

Jedno wiem: nie oddam Dominika, nie wyczerpawszy wszystkich możliwych sposobów zatrzymania go przy sobie. Jeśli trzeba będzie, ucieknę się nawet do tych niezbyt legalnych. Przecież tu chodzi o mojego syna, o moje dziecko wybrane sercem.

Czytaj także:
„Mąż odszedł ode mnie, a ksiądz w konfesjonale powiedział, że to moja wina, bo nie umiałam zadbać o faceta”
„Nasze małżeństwo było jak transakcja. Tak się umówiliśmy. Byliśmy przyjaciółmi, mieliśmy dzieci, ale nigdy się nie kochaliśmy”
„Po wypadku urzędnicy zrobili mi z życia piekło. Nie dość, że straciłem sprawność, to jeszcze mogę zapomnieć o pomocy”

Redakcja poleca

REKLAMA