„Nasze małżeństwo było transakcją. Tak się umówiliśmy. Byliśmy przyjaciółmi, mieliśmy dzieci, ale nigdy się nie kochaliśmy”

Żona, która nigdy nie kochała swojego męża fot. Adobe Stock, goodluz
„Co ze skokami w bok? Poruszyliśmy również tę kwestię i daliśmy sobie wolną rękę. Umówiliśmy się, że nie będziemy o siebie zazdrośni. Nie będziemy robić afery, póki ewentualny romans któregoś z nas nie zakłóci spokoju naszej rodziny”.
/ 02.06.2021 13:00
Żona, która nigdy nie kochała swojego męża fot. Adobe Stock, goodluz

Skończyłam studia, podjęłam pracę, zaczęłam dorosłe, samodzielne życie i wtedy dotarło do mnie, że jestem sama. Tak wyszło. I trwało. Próbowałam szukać swojej połówki, ale bezskutecznie. Jeśli jakiś mężczyzna wpadł mi w oko, okazywał się zajęty bądź zupełnie mną niezainteresowany. Z kolei ci, którym ja się podobałam, byli dla mnie zupełnie nie do zaakceptowania.

– Córeczko, nie możesz tak wybrzydzać – mama miała irytujący zwyczaj poruszania przy niedzielnym obiedzie tematu mojego zamążpójścia. – Kogo ty szukasz? Ideałów nie ma.
– Właśnie, Ilonko – ojciec wytrącił swoje trzy grosze. – Kiedy przedstawisz nam narzeczonego?
– Gdy trafię na tego odpowiedniego – mruknęłam na odczepnego.

Bo ile można? „Jak nie przestaną, zacznę unikać niedzielnych obiadków, gdzie na deser serwowano porady matrymonialne” – myślałam.

Byliśmy w podobnej sytuacji. To nas połączyło

Cóż, w oczach moich rodziców – a także rodziny i sąsiadów – byłam trzydziestoletnią panną bez widoków na ślub. Może w dużym mieście to nic takiego, ale w moim małym miasteczku... Oficjalnie byłam starą panną. Wszystkie koleżanki powychodziły za mąż, urodziły dzieci, a ja stałam się bywalczynią portalów randkowych.

Na jednym z nich poznałam Krzysztofa. Szybko połączyła nas nić porozumienia. Oboje byliśmy samotni i mieliśmy dosyć ciągłych pytań rodziców, kiedy uszczęśliwimy ich wnukami. Dobrze nam się rozmawiało. Potem wymieniliśmy się zdjęciami i... poczułam rozczarowanie. Wyobrażałam sobie Krzysztofa jako wysokiego bruneta o ciemnych oczach, wysportowanego, pełnego pasji. Jednak ze zdjęcia patrzył na mnie drobny blondyn w okularach. Nie wiedziałam, co zrobić. Kontynuować znajomość czy sobie odpuścić?

Skłaniałam się ku temu drugiemu, uznawszy, że znowu trafiłam na faceta, któremu ja bardziej podobałam się niż on mnie. Nic nie mogłam poradzić, on w ogóle nie był w moim typie. Zastanawiałam się, jak delikatnie dać mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana dalszymi rozmowami przez internet… Nie zdążyłam. On był szybszy.

„Do ideału ci daleko”, odczytałam do bólu szczery komentarz. „Wyobrażałem sobie ciebie inaczej”. „Ja ciebie też”, zrewanżowałam się. „Może więc to zakończymy, skoro się sobie nie podobamy”. „Nie przesadzaj”, odpisał. „Spotkajmy się najpierw na kawie. Posiedzimy w miłej kawiarni, pogadamy, zobaczymy, jak to będzie w realu”. Pomyślałam sobie, że to jakiś desperat, a w każdym razie ktoś bardziej zdesperowany niż ja. Nie zamierzałam się z nim więcej zadawać.

Jednak gdy podczas kolejnego niedzielnego obiadu usłyszałam z ust mamy: „I jak, Ilonko? Poznałaś już kogoś?” – zmieniłam zdanie. To była ta kropla, która przepełniła czarę goryczy. Zgodziłam się na spotkanie z Krzysztofem i tym razem miło się rozczarowałam. Nie podobał mi się fizycznie, nie budził motyli w brzuchu ani nie powodował szybszego pulsu, ale okazał się sympatycznym mężczyzną.

Przekonałam się, że można mu zaufać

Bez skrępowania, bez krygowania się, bo gdy ci nie zależy, by udawać lepszego, niż w rzeczywistości jesteś, można być szczerym. To wygodne uczucie i komfortowa sytuacja. Nie zakochałam się w Krzysztofie, ale go polubiłam. Czy to podstawa do związku? On tak uważał i oświadczył się w praktyczny, nieromantyczny sposób.

– Cóż... lata lecą, rodzice nalegają na założenie rodziny, marzą im się wnuki, wydajesz się odpowiednią kobietą na żonę. Pobierzmy się.
– A co z miłością?
– Czasami wystarczy przyjaźń – odpowiedział. – Miłość... się zdarza, ale nie musi. Możemy się nie doczekać. Lubimy się, to już coś. W naszym wieku nie ma co wybrzydzać.

Jego słowa wydały mi się cyniczne, ale po kilku dniach namysłu doszłam do wniosku, że Krzysztof ma rację. Czas płynął i dotąd nie pojawił się ktoś, kto poruszyłby moje serce i rozpalił ciało. A jeśli nigdy się pojawi? Zresztą jaką miałam gwarancję, że nawet gdyby ktoś taki się znalazł, stworzyłabym z nim rodzinę? W przypadku Krzysztofa przynajmniej wiedziałam, że ma takie same plany jak ja i podobnie patrzy na życie.

Wybrałam małżeństwo z rozsądku

Nasi rodzice byli szczęśliwi i nawet nie pytali o takie detale jak miłość. W końcu nie my pierwsi, nie ostatni pobieraliśmy się z obawy przed samotnością. Lepszy letni mariaż z przyjaźni niż pustka zapełniana marzeniami o gorącym, namiętnym uczuciu. Miłość nie jest potrzebna do założenia rodziny. Wszystko dokładnie zaplanowaliśmy. Ślub, dom, dziecko, potem drugie, zgraliśmy nasze ambicje zawodowe.

Co ze skokami w bok? Poruszyliśmy również tę kwestię i daliśmy sobie wolną rękę. Umówiliśmy się, że nie będziemy o siebie zazdrośni. Nie będziemy robić afery, póki ewentualny romans któregoś z nas nie zakłóci spokoju naszej rodziny. Co nie znaczy, że z góry założyliśmy zdrady. Po prostu w tym praktycznym kontrakcie na przyszłość znalazł się również taki punkt.

Przez 15 lat małżeństwa nie skorzystałam z tego prawa. Nie miałam czasu szukać kogoś, kto wywołałby w moim sercu owo słodkie, ekscytujące poruszenie.

Urodziłam dzieci, zajmowałam się domem, pracowałam

Czy Krzysztof skorzystał, czy mnie kiedykolwiek zdradził? Nie wiem. I niespecjalnie mnie to obchodziło, póki sumiennie wywiązywał się ze swoich obowiązków męża, ojca i przyjaciela. A robił to bez zarzutu. Wspólnie zarządzaliśmy domowym budżetem, wychowywaliśmy dzieci, wyjeżdżaliśmy na wakacje, odwiedzaliśmy rodziny. Czasami nasze małżeństwo kojarzyło mi się z pracą w dobrze zorganizowanej firmie. Lubiliśmy się, mieliśmy wspólne cele, chętnie ze sobą rozmawialiśmy, wspieraliśmy się, omawialiśmy problemy, mogliśmy na siebie liczyć.

Co z miłością? Nie pojawiła się. Oczywiście posiadanie dzieci wymagało seksu, ale w określonych dniach i w określonym zamiarze. Poza tym dotykaliśmy się jak rodzeństwo, nie więcej, nie mniej. Przytulaliśmy się, chodziliśmy pod rękę, dawaliśmy sobie całusy, ale bez podtekstów erotycznych. W żartach mówiłam, że żyjemy jak królewska rodzina z dawnych czasów. W sypialni spotykamy się tylko w celu przedłużenia rodu. Gdy więc ród został przedłużony, odpuściliśmy sobie ten aspekt i odtąd żyliśmy jak bliscy współlokatorzy, niedzielący ze sobą łoża.

I choć to może się komuś wydawać dziwne, byłam szczęśliwa. Miałam rodzinę, dom, dobrego męża. Brakowało mi tylko pełnej pasji miłości. Nigdy nie zaznałam tego ognia, żaru, który sprawia, że cały świat nabiera barw. Nie narzekałam jednak, w końcu nie można mieć wszystkiego. Dzieci podrosły, miały własnych znajomych, swój świat, a my z Krzysztofem wciąż żyliśmy niby razem, a jednak obok siebie. Myślałam, że tak już będzie zawsze… Pewnego dnia wracałam z pracy pieszo, padał deszcz, a ja zapomniałam parasolki. Stałam na przystanku i mokłam, przeklinając pod nosem wandali, którzy zniszczyli wiatę.

– Pani Ilono, niech pani wsiada – tuż przy przystanku zatrzymało się auto sąsiada. – Jadę do domu, podrzucę panią.

Nie zastanawiałam się długo. Prędko wsiadłam na miejsce pasażera.

– Dzień dobry – usłyszałam niski, męski głos.

Dobiegał z tyłu. Aż dreszcz przebiegł mi po plecach. Odwróciłam się i spojrzałem w piękne ciemne oczy…

– To mój kolega z pracy – wyjaśnił sąsiad. – Andrzej, pani Ilona – przedstawił nas krótko.
– Mechanik jeszcze nie naprawił mojego auta – poinformował mnie ciemnooki brunet. Mój typ. – Skorzystałem więc z uprzejmości Marcina.

Co za głos… Mogłabym go słuchać godzinami!

– Czy pan pracuje w radiu? – spytałam jak ostatnia idiotka. Sąsiad roześmiał się.
– Pani Ilono, przecież mówiłem, że to mój kolega z pracy. Zapomniała pani, że ja w logistyce pracuję?
– Ach, no tak – bąknęłam i zarumieniłam się.

Poprawiłam prędko włosy, odchrząknęłam i ścisnęłam kurczowo torebkę. Serce waliło mi jak młotem, a moje myśli krążyły wokół mężczyzny siedzącego na tylnym siedzeniu.

– Byliśmy jeszcze odebrać kota ze schroniska. Andrzej przygarnął biedaka – zaczął pogawędkę pomocny sąsiad.
– Kota? – wydusiłam z siebie.
– Taki koci bidulek – rozczulił się Andrzej.

Odwróciłam się ponowie i zauważyłam, że trzyma na kolanach zwinięty kocyk. Boże, nie dość tych zalet? Uniosłam wzrok i utonęłam w czekoladowym spojrzeniu. Gapiłam się na niego jak zauroczona przystojnym nauczycielem nastolatka. Przez kilka kolejnych dni chodziłam zamyślona i nieobecna. Nawet Krzysztof, który od jakiegoś czasu bywał gościem w domu i wydawał mi się dziwnie rozkojarzony, zauważył, że jestem inna niż zwykle.

– Nie chciałabyś mi o czymś powiedzieć? – zapytał po kolacji.
– Dzisiaj nie zostałeś dłużej w pracy? Kłopoty się już skończyły? Niby nic nie mówiłeś, ale chyba od pół roku nie spędziliśmy razem weekendu...
– Zmieniasz temat. Czemu? Coś się stało?

Co miałam mu powiedzieć?

Od pierwszego spojrzenia, od pierwszego słowa, które usłyszałam z jego ust? Pokręciłam przecząco głową.

– Szkoda, bo miałem nadzieję, że ty też… – zawahał się.

Wyczułam, że chce mi wyznać coś ważnego, co wstrząśnie naszym wygodnym, praktycznym układem. Bałam się, ale był moim przyjacielem, powinnam go wysłuchać.

– Mów – zachęciłam go.

Nigdy cię nie zdradziłem, choć daliśmy sobie wolną rękę. Po prostu… – znowu się zawahał, szukając słów. – Chodzi o to – podjął po chwili – że dotąd nie spotkałem kogoś ważniejszego dla mnie od ciebie. Kogoś wartego zakłócenia naszego spokoju. Ale to się zmieniło. Poznałem kogoś.

Nagle mnie olśniło.

– Jakieś pół roku temu.

Kiwnął głową.

– Nie mówiłem, bo chciałem się upewnić, że to coś poważnego. Dzieci już podrosły, więc pomyślałem... – spojrzał na mnie niepewnie.
– Chcesz odejść? Chcesz rozwodu?
– Nie chciałbym cię skrzywdzić, zostawić samej, nie chciałbym, żebyś czuła się porzucona, oszukana – zapewniał lojalnie. – Nie zdecydowałbym się na tę rozmowę, ale…
– Zakochałeś się. Rozumiem.

Bałam się tego, co przyniesie przyszłość

Bałam się zostać sama, bez Krzysztofa, który trwał u mego boku tyle lat, ale on też był dla mnie ważny i chciałam dla niego jak najlepiej. Skoro poczuł to, na co nigdy nie mieliśmy wielkiej nadziei, jakże mogłabym stanąć mu na drodze? Jakże mogłabym odmówić mu prawa do miłości, za którą sama tak tęskniłam? Z zazdrości, której nigdy nie czułam? Z zawiści, że doświadczył czegoś niezwykłego? Ja też przez chwilę to poczułam...

– Wykonaliśmy zadanie. Spełniliśmy nasze marzenia o domu, dzieciach, rodzinnym życiu. Dobrze się spisaliśmy. Pozostaje zatem jakoś zgrabnie to załatwić. Rozwiedziemy się czy nie, rodzicami pozostaniemy na zawsze.

Krzysztof uśmiechnął się z ulgą.

– Liczyłem, że tak to przyjmiesz, ale i tak znowu przerosłaś moje oczekiwania. Dziękuję.

Dziś widzę, że to była bardzo dobra decyzja

Podobnie jak 15 lat temu ustaliliśmy zasady naszego małżeństwa, tak teraz omówiliśmy z Krzysztofem szczegóły rozwodu, podziału majątku oraz dalszego naszego życia, tak żeby dzieci jak najmniej na tym ucierpiały. Ale też, żeby nikogo z nas nie obwiniały i zaakceptowały fakt, że ich rodzice mają, jak każdy, prawo do szczęścia. Chciałabym powiedzieć, że ciemnowłosy, ciemnooki Andrzej również się mną zauroczył, że próbował przez sąsiada się ze mną skontaktować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zniknął z mojego życia równie nagle, jak się w nim pojawił. Drzwi jednak zostały uchylone…

Obecnie ja i Krzysztof żyjemy w nowych związkach. Gdy spotykam się z byłym mężem, widzę w jego oczach blask, radość, której nie widziałam nigdy wcześniej. Odmłodniał. Zresztą on mówi to samo o mnie. Uważa, że wypiękniałam i promienieję. Nie żałujemy wspólnych lat. Dzisiaj, z perspektywy czasu, podjęłabym taką samą decyzję. Przecież mamy dzieci, które oboje kochamy.

Gdybym czekała na miłość, nie zostałabym matką

A gdybym nie poznała smaku macierzyństwa, gdybym nie wyszła za Krzysztofa, gdyby nie nasze małżeństwo z rozsądku, mogłabym się stać zgorzkniałą kobietą w średnim wieku, niepotrafiącą docenić uczucia, które w końcu na mnie spadło. Jak wiatr.

Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem

Redakcja poleca

REKLAMA