Wciąż mam do siebie pretensje, że tamtego dnia nie kazałem synowi zostać w domu albo że go nie zawiozłem. Ale Krzyś wsiadł na rower i ostatni raz widziałem go sprawnego.
Potem nasze życie już nigdy nie było takie samo. Zamieniło się w ciągłą walkę. O zdrowie i życie.
Był wyczekanym dzieckiem
Od urodzenia Krzysia wiedzieliśmy, że będzie jedynakiem. Żona trzy razy poroniła, zanim udało jej się donosić ciążę.
Kiedy nasz syn był już z nami, lekarz postawił sprawę jasno:
– Kolejna ciąża będzie dla pani bardzo niebezpieczna. Proszę nie ryzykować.
Krzyś był bardzo rozpieszczanym dzieckiem. Krysia chuchała na niego i dmuchała. Musiałem czasem interweniować, żeby nie wychowała chłopaka na ciamajdę. Zabierałem go w soboty do parku i graliśmy w piłkę. Uczyłem go też zapasów – w szkole trochę trenowałem. Wracaliśmy do domu brudni, spoceni i bardzo zadowoleni. Krysia udawała, że się gniewa, ale wiedziałem, że się cieszy, że spędzamy razem czas.
Tydzień przed czternastymi urodzinami Krzysiek pojechał do kolegi. Wsiadł na rower, zawołał, że wróci na kolację, i zniknął. Kilkanaście minut później pod naszymi oknami przemknęła karetka na sygnale. Godzinę później zadzwonił telefon.
– Państwa syn miał wypadek. Potrąciła go ciężarówka. Proszę przyjechać do szpitala – usłyszałem.
Zdenerwowałem się, ale wiedziałem, że żyje, i to wydawało mi się najważniejsze.
– Krysia, nie płacz, na pewno to tylko potłuczenia – próbowałem pocieszać żonę.
To nie były potłuczenia. Krzyś miał uszkodzony rdzeń kręgowy, uszkodzone liczne organy wewnętrzne. Od razu na miejscu wypadku był długo reanimowany. Potem trafił na salę operacyjną… Siedzieliśmy w poczekalni kilka godzin. W końcu wyszedł do nas lekarz.
– Państwa syn żyje, ale na razie ciężko powiedzieć, jak poważne są obrażenia. Jest w śpiączce farmakologicznej, żeby jego mózg się mógł zregenerować. Ale Krzysztof długo był niedotleniony. Może się okazać, że za długo. Muszą państwo czekać.
Zacząłem uciekać w pracę
Krzyś został wypisany ze szpitala dziesięć miesięcy później. Ma porażenie wszystkich czterech kończyn. Nie mówi. Nie wiadomo, czy i ile rozumie. Czasem się uśmiecha, czasem płacze. Ale lekarze mówią, że to mogą być po prostu odruchy.
Od wypadku nasze życie zostało podporządkowane opiece nad Krzysiem. Ale to Krysia wzięła na siebie cały ciężar tej opieki. Przestała pracować i zajmowała się Krzysiem przez całą dobę. Moja rola ograniczała się do pomocy przy kąpieli, zmienianiu pościeli, wspólnym oglądaniu telewizji i zabieraniu syna w niedzielę na spacery. To Krysia znała nazwiska lekarzy, rehabilitantów, wiedziała, jak z nim ćwiczyć i co oznacza każda jego mina i grymas.
Przez pierwsze dwa lata ciągle zadawałem sobie pytanie, dlaczego mnie to spotkało. Przecież mieliśmy z synem robić razem tyle fantastycznych rzeczy! A teraz wszystkie te plany wzięły w łeb. Nawet nie miałem pewności, że mój syn w ogóle wie, kim jestem.
Rodzina kilka razy radziła nam, żebyśmy oddali Krzysia do domu opieki.
– Przecież jemu jest wszystko jedno – mówili.
Ale Krysia nigdy nie chciała o tym słyszeć. A ja zawsze stawałem po jej stronie.
Bardzo dużo pracowałem. Oszukiwałem się, że robię to dla rodziny, że dzięki temu są pieniądze na rehabilitację, sprzęt. Tak naprawdę jednak uciekałem z domu, bo nie potrafiłem sobie poradzić z niepełnosprawnością syna. A przede wszystkim z własną bezradnością.
Przecież jestem jego tatą, powinienem go chronić, pomagać mu. W kółko myślałem o tamtym dniu. Dlaczego nie kazałem mu zostać w domu i się uczyć? Dlaczego go nie zawiozłem samochodem? Dlaczego pozwoliłem, żeby jeździł rowerem bez kasku? Nie mogłem sobie tego darować…
Kilka razy pojawiała się nadzieja
– Jest taka nowa metoda porozumiewania się z osobami w takim stanie jak wasz syn. Może się sprawdzi? – młoda lekarka naprawdę wierzyła, że się uda.
Chodziło to, żeby pokazywać Krzysiowi karty z literami. On miałby mrugnięciem wskazywać literę i w ten sposób budować słowa, zdania. Próbowaliśmy przez kilka tygodni, ale nic z tego nie wyszło.
Raz jeden rehabilitant zapewniał nas, że Krzyś kilka razy poruszył małym palcem.
– Na razie nie umie tego powtórzyć, ale będziemy nad tym pracować – zapewniał.
Po trzech miesiącach musiał przyznać, że nie udało mu się usprawnić tego palca.
– To musiał być tylko skurcz.
Przed wypadkiem co roku jeździliśmy całą rodziną na przynajmniej tygodniowe wakacje do Juraty. Zdjęcie z ostatniego wyjazdu Krysia powiesiła nad łóżkiem Krzysia. Zrobił je nam spacerowicz. Cała nasza trójka pozuje na tle morza. Jesteśmy opaleni, uśmiechnięci i szczęśliwi.
– On się zawsze patrzy na to zdjęcie przed snem i się uśmiecha – mówiła Krysia.
Wierzyłem jej, choć sam nigdy tego nie zauważyłem. Ale przecież ona znała go lepiej.
W dwudziestą rocznicę ślubu zabrałem Krysię na weekend do Juraty. Najpierw ubłagałem teściową, żeby została z wnukiem. A potem udało mi się przekonać Krysię, że synowi nic się nie stanie i że ten wyjazd jest nam potrzebny.
To był nasz pierwszy wyjazd od wypadku syna. Myślałem, że na chwilę oderwiemy się od problemów, odpoczniemy. Ale Krysia co godzinę dzwoniła do mamy. Dopytywała, co Krzyś zjadł, czy ogląda telewizję, czy był na spacerze. W niedzielę rano wsiedliśmy w auto i wróciliśmy do domu.
Nie zauważyłem, że zaczęła chorować
Krysia pewnie źle czuła się od dawna, ale pochłonięta opieką nad Krzysiem nie miała czasu użalać się nad sobą. Wiem, że powinienem zauważyć, że jest blada, że ma mniej siły. Ale my już wtedy prawie nie rozmawialiśmy. Wymienialiśmy się tylko informacjami dotyczącymi Krzysia: że trzeba go zawieźć do lekarza, że kończy się lekarstwo. I na tym koniec.
Krysia zasłabła na spacerze z synem. Pogotowie zabrało ich oboje, bo ratownik nie wiedział, co zrobić z Krzysiem. Żona oczywiście mówiła, że nic jej nie jest, i koniecznie chciała wracać do domu. Ale lekarz jej ze szpitala nie wypuścił.
Wróciłem z Krzysiem do domu. Po raz pierwszy byłem w nim sam dłużej niż godzinę. Nie umiałem go rozebrać ani nakarmić. Moja nieporadność wyraźnie go irytowała. Ślinił się, zaciskał usta. Cały czas wzrokiem szukał matki.
Byłem pewien, że Krysia za kilka dni wróci. Zrobią jej badania, dostanie coś na wzmocnienie i będzie zdrowa. Ale tak się nie stało. Okazało się, że moja żona ma bardzo zaawansowany nowotwór trzustki z przerzutami do wątroby i nerek. Choroba postępowała w zastraszającym tempie. Po czterech miesiącach byłem już wdowcem.
Obiecałem, że tego nie zrobię
Do pogrzebu jakoś dociągnąłem. Ja zajmowałem się formalnościami, teściowa opiekowała się Krzysiem. A teraz trzeba żyć dalej.
Przez ostatnie miesiące do Krzysia przychodziła opiekunka. Miała mi pomóc do czasu, aż Krysia wyzdrowieje. Trochę pracowałem, ale na pół gwizdka. Szef przymykał na to oko. A teraz musiałem podjąć decyzję. Albo rzucić pracę i opiekować się synem, albo oddać go do zakładu.
Wszyscy namawiali mnie do tego drugiego rozwiązania.
– Nie dasz sobie rady, umęczysz się i ty, i Krzyś – przekonywali mnie teściowie.
Ale ja wiedziałem, że Krysia by mi tego nie wybaczyła. Kilka dni przed śmiercią kazała mi obiecać, że będę się zajmować Krzysiem.
– Błagam. On będzie nieszczęśliwy w zakładzie. Obcy ludzie, obce kąty. Nie rób tego – prosiła.
Nie umiałem złamać danego żonie słowa. Rzuciłem pracę. Będę dostawać od państwa zasiłek na opiekę nad synem. Nie wiem, jak przeżyjemy za te pieniądze. Nie mam żadnych oszczędności. Może za jakiś czas spróbuję coś dorobić na czarno? Jakieś remonty, drobne naprawy. Tylko kto w tym czasie zajmie się Krzysiem?
Przez ostatnie tygodnie musiałem nauczyć się wszystkiego. Jak Krzysia karmić, przewijać. Co oznaczają jego miny, grymasy. Co lubi, czego nie. Jakoś sobie radzę, ale wiem, że Krysia robiła to lepiej.
Nie mam pojęcia, czy Krzyś rozumie, dlaczego nie ma mamy. I dlaczego ja się nim zajmuję. Mam wrażenie, że już jej nie szuka i na nią nie czeka. Ale czy to oznacza, że wie, że Krysia nie żyje? I że już jej nie zobaczy?
Teściowa i moja mama dbają, żebyśmy mieli co jeść. Bo gotować chyba nigdy się nie nauczę. Żyję z dnia na dzień. Wieczorem jestem tak zmęczony, że zasypiam w sekundę. W niedziele zabieram syna na grób Krysi. Dawno przestałem wierzyć w niebo i zbawienie, ale i tak rozmawiam z żoną.
Opowiadam jej o Krzysiu, że podoba mu się taka reklama z misiem i zawsze się uśmiecha, kiedy ją widzi. Że bardzo polubił pierogi z serem. Że kupiłem mu akwarium i potrafi wpatrywać się w rybki całymi godzinami.
Są chwile, że pojawia mi się w głowie myśl: a może tak chociaż na tydzień oddać Krzysia do zakładu? Wyspać się, iść wreszcie z kumplami na piwo… I już po chwili nienawidzę się, że w ogóle tak pomyślałem. Przecież Krzyś ma teraz tylko mnie.
Czytaj także:
„Mąż latami bił mnie i poniżał. Gdy złożyłam pozew o rozwód, dostał udaru. Teraz muszę się nim opiekować”
„Opiekowałam się dziadkami najlepiej jak umiałam, a oni przepisali dom na mojego leniwego brata”
„Miałam opiekować się schorowaną seniorką, a zostałam jej niewolnicą. Ta starucha czerpała radość z pastwienia się nade mną”