Ślub ze starszym ode mnie o kilkanaście lat Grześkiem nie tyle był aktem miłości, co raczej wzajemnym kontraktem. Ja byłam wtedy trzydziestoczteroletnią panną, on bezdzietnym wdowcem. Nie powiem, w porządku był z niego mężczyzna. Nie pił, nie robił awantur… Szybko jednak zrozumiałam, że Grześ potrzebuje bardziej gospodyni niż partnerki.
Starał się być miły, ale łatwo dawało się poznać, że nie ceni mnie za bardzo. No cóż, pewnie miał rację. Moja edukacja zakończyła się na szkole zawodowej, a on miał maturę. Nasz związek nie był wyjątkowy. Ja sprzątałam, gotowałam, dbałam o dom i – jako że byłam woźną w szkole – chodziłam do pracy, którą mój Grześ traktował jako babską fanaberię.
Nie doczekaliśmy się dzieci. Mąż dawał do zrozumienia, że to moja wina, bo kiedy mnie „wziął”, miałam już swoje lata. Mnie się wydaje z kolei, że problem leżał po jego stronie. Przecież w poprzednim małżeństwie też nie miał potomka. Nie powiedziałam mu jednak o tym. Bo o co tu kruszyć kopie? I tak nasze pożycie intymne daleko odbiegało od tego, co wypisują w tych różnych harlequinach. Ot, raz czy dwa razy w miesiącu Grześ kładł się na mnie po zgaszeniu lampki i na tym koniec. Nie rozumiem, o co ludzie robią tyle hałasu z tym seksem…
I tak przeżyliśmy razem dwadzieścia pięć lat. W zgodzie, w spokoju i ciszy, a pod koniec to już właściwie wyłącznie przed telewizorem. W sumie to dobrze mi z nim było. Tylko czasem, przy jakimś programie przyrodniczym czy filmie przygodowym pojawiała się we mnie tęsknota, żeby kiedyś zobaczyć kawałek świata. Szybko mi jednak te fanaberie z głowy wietrzały. A to obiad trzeba było na jutro zrobić, a to iść po zakupy.
Słowo „służąca” trochę mnie zabolało
Dopiero kiedy go żegnałam na cmentarzu, po tym jak powalił go atak serca, przypomniałam sobie o tych niespełnionych marzeniach. Ale zaraz! Dlaczego niby niespełnionych? Miałam dopiero sześćdziesiąt lat, akurat przeszłam na emeryturę, a obowiązków znacząco mi ubyło. Może więc teraz właśnie nadszedł czas, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko nasze miasto? Tylko za co miałabym pojechać na tę wyprawę? Przecież nie za emeryturę!
Początkowo traktowałam więc te swoje fantazje lekceważąco. Zupełnie jakby wszedł we mnie duch zmarłego męża. Ot, starej babie przygód się zachciewa!
Kiedy jednak w ręce wpadła mi gazeta, a w niej ogłoszenie, że agencja pośrednictwa potrzebuje opiekunek dla seniorów, zaświeciła mi się w głowie lampka. Opieka nad staruszkiem? A co to dla mnie takiego! Zajmowałam się tatą, mamą i na koniec mężem. I to za darmo. Mogę teraz pozajmować się za pieniądze kimś obcym.
Kiedy więc jeszcze wyczytałam, że jedna z ofert dotyczy Nowego Targu, a to przecież trzysta kilometrów stąd, wzięłam głęboki oddech i sięgnęłam po telefon, wybierając numer agencji. Dalej sprawy potoczyły się jak z płatka. Zaprosili mnie na spotkanie, wypytali o doświadczenie i w końcu zaproponowali na początek trzymiesięczny kontrakt za nienajgorszą pensję plus spanie i wyżywienie.
Rano mycie, śniadanie i ubieranie siedemdziesięciopięcioletniej pani, potem obiad i czas wolny aż do kolacji. Dość czasu, żeby pozwiedzać, odetchnąć innym powietrzem, kto wie? Może nawet poznać jakichś ciekawych ludzi? Choć więc serce aż podchodziło mi do gardła, bo przecież nigdy nie wyjeżdżałam z naszego miasta, podpisałam umowę.
Bałam się podróży, ale poszło lepiej, niż się spodziewałam. I na dworcu, i w pociągu jakoś sobie poradziłam, a pod wskazany adres – do wolno stojącego domu już na obrzeżach miasta – dostałam się taksówką. Co tam dwadzieścia złotych, skoro za chwilę mam zarobić znacznie więcej!
Drzwi otworzyła mi chuda i pomarszczona, ale wysoka i krzepka starsza pani. Przy mnie, niskiej i pulchnej, wyglądała jak księżniczka! Szczęka opadła mi z wrażenia, kiedy mi zakomunikowała, że ma na imię Helena i to właśnie nią mam się opiekować.
– Agencji płaci Darek, mój syn, który nie ma czasu dla matki – oznajmiła. – Woli sprowadzić tu jakąś służącą, niż samemu o mnie zadbać.
Słowo „służąca” nieco mnie zabolało, ale postanowiłam nie protestować. Zastanawiałam się tylko, na czym polegać ma moja rola, bo pani Helena sprawiała wrażenie silniejszej i zdrowszej ode mnie – z pewnością nie brakowało jej sił, żeby się ubrać, umyć i zrobić jedzenie.
Pastwienie się nade mną sprawiało jej radość
Wciąż się nad tym zastanawiałam, kiedy kazała mi oddać dowód osobisty oraz telefon.
– A jak będę chciała zadzwonić? – spytałam niepewnie.
– Wtedy poprosisz, a ja ci wydam komórkę – odparła, jakby reglamentowanie kontaktu ze światem było czymś najzupełniej oczywistym.
Mimo ukłucia niepokoju wykonałam jej polecenie. I się zaczęło!
– No to skoro nasiedziałaś się w pociągu, a potem w taksówce, idź na podwórko narąbać szczap do kominka. Nie czujesz, jak strasznie tu zimno?
Nieśmiało zwróciłam jej wtedy uwagę, że prace poza domem nie należą do moich obowiązków. Aż poczerwieniała na twarzy!
– To co?! – syknęła. – Myślisz, że przyjechałaś tu na wakacje? Niedoczekanie! Marsz do drewutni albo zadzwonię do agencji. Nie dość, że cię wyleją, to jeszcze obciążą kosztami manipulacyjnymi!
Nie wiedziałam, co to te „koszty manipulacyjne”, ale naprawdę się zlękłam. Potulnie poszłam do pracy.
Ta moja pierwsza kapitulacja otworzyła Helenie drogę do dalszych żądań. Z dnia na dzień okazywało się, że mam coraz więcej do zrobienia. Gotowanie, sprzątanie, zamiatanie obejścia, rąbanie drewna, noszenie z piwnicy węgla, a nawet czyszczenie rynien na dachu. Byłam tak zajęta, że czasem nie miałam chwili, żeby pójść do toalety.
– Jak masz taki słaby pęcherz, to lej w galoty! – rechotała Helena, która zdawała się wręcz wyżywać i realizować w wymyślaniu mi kolejnych robót i egzekwowaniu ich wykonania.
Zupełnie, jakby znudzona monotonią codzienności paniusia, dzięki pastwieniu się nade mną odzyskała sens życia.
Byłam potwornie zmęczona, bolały mnie stawy, miałam na dłoniach pęcherze. Do tego ciągle chodziłam głodna, bo zawsze kiedy nie wyrobiłam się o czasie z kolejną robotą, Helena karała mnie pozbawieniem posiłku.
Jej syn błagał, bym nie szła z tym na policję
– Mam dość! Odchodzę! – coś we mnie pękło mniej więcej po trzech tygodniach. – Wolę zapłacić karę niż harować o głodzie i chłodzie!
Spojrzała na mnie wzrokiem żmii. Nieruchome, puste oczy. Ja jednak, choć całe życie byłam szarą myszką, tym razem wytrzymałam jej wzrok. Naprawdę już miałam dość! Nie spodziewałam się ciosu. Uderzenie otwartą dłonią w twarz tak mnie zaskoczyło, że aż się zatoczyłam. A ona to wykorzystała i mocnym popchnięciem wrzuciła mnie do komórki pod schodami. Upadłam, ale wstałam. Akurat, żeby przekonać się, że zostałam zamknięta na klucz.
Nie mam pojęcia, jak długo trzymała mnie w ciemnościach. Gdy w końcu otworzyła drzwi, po mojej wojowniczej postawie nie pozostał ślad. Złamała mnie. Od tego czasu potulnie wykonywałam wszelkie jej polecenia. Naprawdę stałam się jej służącą! A Helena? Od tamtej pory nie szczędziła mi policzkowania, ostrych słów, szarpnięć i poszturchiwań. Późną nocą kładłam się więc posiniaczona, obolała, słaba z głodu. Ucieczka? Tak, w marzeniach widziałam, jak wyskakuję z okna, a potem znikam w jesiennej mgle. Za bardzo się jednak bałam, żeby je zrealizować. A zresztą… Wszystkie okna i drzwi były pozamykane.
– O Boże! Kim pani jest? – pewnego późnojesiennego dnia zobaczyłam, jak przez furtkę wchodzi na posesję młody mężczyzna w garniturze.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy z domu wybiegła Helena.
– Och, synku! Jaka niespodzianka! – paplała. – Nie zwracaj na nią uwagi. To… to ta moja opiekunka. Chodź do środka, ona zaraz poda nam obiad.
Wróciłam do zamiatania. Mężczyzna jednak nie poszedł za matką.
– Wszystko w porządku? – spytał, zbliżając się, a ja uchyliłam się, jakbym obawiała się ciosu.
– O Boże… – zrozumiał natychmiast. – Moja matka znów to zrobiła! Przepraszam, jest chora. Od śmierci ojca ma problemy psychiczne.
Następnego dnia własnym autem odwiózł mnie do domu. Do zarobionych w agencji pieniędzy dorzucił drugie tyle, błagając, żebym nikomu nie mówiła o tym, co przeżyłam u jego matki, a już w żadnym wypadku nie dzwoniła na policję. Zgodziłam się, jak zwykle. Byłam tak szczęśliwa, że ktoś wyciągnął mnie z tego piekła, że nawet diabłu cyrograf bym podpisała! A kiedy wyszedł, dokładnie zamknęłam drzwi. Od tamtej pory boję się, że się rozmyśli i po mnie wróci. Dlatego w ogóle nie wychodzę z domu.
Czytaj także:
„Mąż zamykał mnie w domu. Znęcał się nade mną i bił dzieci. Jakimś cudem udało mi się uciec”
„Ojciec znęcał się nade mną i moim młodszym rodzeństwem, ale gdy szukaliśmy pomocy, nikt nam nie wierzył. Nienawidziłam go, siebie i świata”
„Moja żona się nade mną znęcała. Mówiła, że jestem nikim, biła, a gdy straciłem pracę... zabroniła jeść"