„Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż odrzucona kobieta. 34-letni artysta przypłacił to życiem”

Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock
Ten facet popełnił jeden bardzo poważny błąd. Roześmiał się w najmniej odpowiednim momencie. W dodatku roześmiał się w twarz zakochanej w nim kobiety. To nie mogło skończyć się dobrze…
/ 23.02.2021 08:13
Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock

Mężczyzna siedział przy stole. Wyglądał, jakby wbijał wzrok w jakiś punkt na blacie. Oczy miał szeroko otwarte, lecz martwe, nieruchome… Jasna koszula cała była nasiąknięta krwią. Patrząc na wyraz jego twarzy, w pierwszej chwili można było odnieść wrażenie, że nieboszczyk jest zdziwiony faktem, że w klatce piersiowej ma otwór po wbitym nożu, który potem został wyciągnięty i położony na stole.

Pół godziny wcześniej wszedłem do mieszkania wraz z ekipą techników kryminalistyki. Dochodziła dwudziesta. O morderstwie dowiedzieliśmy się godzinę wcześniej od anonimowego informatora, który zadzwonił do naszego oficera dyżurnego. Z jakiegoś powodu nie chciał ujawniać swej tożsamości…

Wystrój mieszkania wskazywał na to, że jego właściciel był zamożną osobą. Zgromadzone w nim meble były wartościowe, chociaż niezbyt zadbane. Jakby ich właściciel nie przywiązywał wagi do tego, że ma do czynienia z antykami. Sugerował to na przykład ślad po zgaszonym papierosie na blacie bardzo drogiego stołu wykonanego z różnych gatunków drewna.

Jeśli zaś chodzi o samego nieboszczyka, ten liczył sobie 34 lata. Badający ciało lekarz stwierdził, że denat bardzo dbał o swój wygląd, na co wskazywały zrobione kilka dni temu manikiur i pedikiur. To nie jest norma wśród mężczyzn. Ktoś rzucił z boku, że może gość był odmiennej orientacji seksualnej. Taką opcję mógł sugerować buduar, który pachniał perfumami i świeżymi kwiatami.

Centrum pokoju zajmowało wielkie rozłożyste łoże, które przykrywała wzorzysta kapa w delikatnych jasnych odcieniach.
– Jeśli to nie homo, to gość miał bardzo wyśrubowany gust estetyczny – stwierdził jeden z techników.

Wytarto odciski palców, ale nie odcisk ust!

Okazało się, że to drugie przypuszczenie było najbliższe prawdy. Pan Tomasz był artystą plastykiem, który jednak własną twórczość artystyczną traktował po macoszemu.
– Jemu nie zależało na zrobieniu kariery – dowiedziałem się kilka dni później od marszanda, który wystawiał w galerii jego obrazy. – Chciał imponować kobietom, które wprost ubóstwiają, gdy kocha się w nich artysta.

To była cała prawda o zamordowanym – facet uwielbiał kobiety i zmieniał je jak rękawiczki. Dlatego pierwszą moją myślą było podejrzenie, że sprawcą morderstwa mógł być jakiś facet, któremu malarz przyprawił rogi. Okazało się jednak, że pan Tomasz ściśle przestrzegał swojego kodeksu podrywania. Otóż nigdy nie angażował się uczuciowo w związki z kobietami zamężnymi. Podrywał tylko takie, które nie ukończyły 28. roku życia.

Najczęściej były to damy z towarzystwa, dosyć majętne, które również przestrzegały pewnej zasady – angażowały się w dany związek jedynie dla przeżycia krótszej lub dłuższej romantyczno-łóżkowej przygody. Tak więc obie strony znały zasady gry i każda wiedziała, że wspólne wizyty w łóżku nie są początkiem drogi, która oboje zaprowadzi do urzędu stanu cywilnego. Czasami jednak bywa tak, że dwoje ludzi ustala między sobą jedno, ale po pewnym czasie którejś ze stron zaczyna się wydawać, że może osiągnąć coś innego.

Na miejscu zbrodni technicy zabezpieczyli ślad, który mógł pozostawić po sobie morderca. Nie chodziło o odcisk palca na rączce noża. Ta była dokładnie wytarta, co wskazywało, że zbrodniarz zamierzał zatrzeć wszystkie ślady swojej obecności u denata. Ale nie zrobił tego zbyt dokładnie. Oto bowiem na brzegu kieliszka z winem pozostawił odcisk… szminki, który mógł zdradzić jego tożsamość. A właściwie jej.

Niewiele osób wie o dziedzinie kryminalistyki, która nazywa się cheiloskopia. Mówiąc w skrócie, zajmuje się ona badaniem odcisków warg, które są pozostawiane na brzegach naczyń. Ów odcisk fachowo nazywa się „czerwienią wargową” i do pewnego stopnia przypomina osławione odciski palców.  Naukowcy zajmujący się kryminalistyką odkryli, że na wargach człowieka znajdują się cechy indywidualne. Przyjmuje się, że rysunek ten jest niezmienny dla poszczególnych osób w okresie co najmniej 10 lat.

Sądy od dawna nie mają wątpliwości w uznawaniu czerwieni wargowej za dowód, gdyż obecnie na pojedynczym odcisku można wyróżnić nawet do 1200 cech indywidualnych, które jednoznacznie wskażą sprawcę danego przestępstwa lub osobę, która znajdowała się w pomieszczeniu, gdzie owo przestępstwo zostało dokonane. Do pobierania śladów cheiloskopicznych  używa się podobnych metod jak w przypadku odcisków palców. Tak więc wszystko wskazywało na to, że mordercą mogła być kobieta, która najprawdopodobniej doznała zawodu miłosnego lub też została oszukana i wywiedziona w pole przez przemyślnego podrywacza.

Nie pozostawało zatem nic innego, jak skoncentrować się na kobietach, które ostatnimi czasy były „narzeczonymi” pana Tomasza. Sprawę mieliśmy ułatwioną, bo facet robił skrupulatne notatki na temat tego, z kim i jak długo się spotykał, a także zapisywał na marginesie, jaki dana partnerka miała temperament. No cóż, jedni kolekcjonują znaczki, a nasz malarz zbierał intymne informacje o swoich partnerkach seksualnych.

Nie był profesjonalistą, popełnił błąd…

Dodatkową sugestią, że mordercą mogła być kobieta, była informacja z całkiem innej beczki.
– W mailu znajdziesz analizę głosu osoby dzwoniącej do komendy z informacją o śmierci Tomasza N. – powiedział mi technik kryminalistyki. Wszedłem w sieć intranetu, którą rozsyłane są między wydziałami utajnione informacje i na swoim koncie znalazłem wspomniany plik.

Wynikało z niego, że osoba dzwoniąca najprawdopodobniej okręciła czymś mikrofon telefonu, żeby przytłumić i zmienić głos. Próbowała go też sztucznie obniżyć. Przez cały czas używała w wypowiedziach rodzaju męskiego: „Zobaczyłem w oknie cienie walczących ze sobą ludzi”; „Kilka minut później zobaczyłem wybiegającą z bramy kobietę”. I nagle padło: „ZOBACZYŁAM panikę na jej twarzy”. Bingo!

Oczywiście nie każdy ma ochotę podawać swoje personalia w sprawach, które potem mogą wymagać stawiania się w sądzie lub na przesłuchania w komendzie policji. Należało jednak brać pod uwagę, że osoba dzwoniąca mogła być zamieszana w morderstwo. Oto bowiem z ustaleń techników kryminalistyki wynikało, że denat najwyraźniej nie spodziewał się ataku. Gdyby się bronił, na jego przedramionach można byłoby zobaczyć charakterystyczne cięcia. Niczego takiego jednak nie było. Odpadała zatem możliwość, by przypadkowy świadek „zobaczył w oknie cienie walczących ze sobą ludzi”.

Trzeciego dnia po odnalezieniu zwłok, za zgodą prokuratora, zacząłem spotykać się z byłymi kochankami malarza. W sumie znalazłem w notatniku 48 imion, nazwisk, telefonów i maili kobiet. Zacząłem od ostatniej. Z każdą umawiałem się na określoną godzinę w komendzie. Kobieta była proszona o zajęcie miejsca w pokoju, w którym miałem z nią rozmawiać. Za każdym razem policjant przepraszał delikwentkę za to, że w wyniku nieoczekiwanych wydarzeń spóźnię się na spotkanie 15 minut.

Kolejne przeprosiny tyczyły popsutej klimatyzacji i ciepła panującego w pokoju. Na wszelki wypadek policjant zostawiał karafkę z wodą źródlaną i szklankę. Po 15 minutach czekania w nagrzanym pokoju każda z kobiet sięgała w końcu po wodę. Potem szklanka z odciskiem ust, opatrzona stosownym numerem, trafiała do laboratorium, gdzie dokonywano porównania odcisków warg z tymi, które znaleźliśmy na miejscu zbrodni.

Gdy po kilkunastu minutach przychodziłem do pokoju, przepraszałem czekającą kobietę za spóźnienie i zaczynałem przesłuchanie. Wszystkie panie podkreślały, że pan Tomasz był człowiekiem niezwykłym, o wyjątkowych zaletach i przymiotach osobistych.
– On miał coś takiego w oczach, co obezwładniało kobietę – stwierdziła pierwsza z przybyłych. – Chociaż nie planowaliśmy wspólnej przyszłości, było nam ze sobą dobrze. Ten mężczyzna rozumiał kobietę jak żaden inny. Prócz tego miał coś, czym może pochwalić się niewielu – był szarmancki, czysty, zadbany, zawsze elegancko ubrany i pachnący.

Pozostałe kobiety to potwierdzały. W żadnej z nich nie dostrzegłem cienia złości na kochanka. Ale pozory czasami mylą… W ciągu pięciu tygodni przesłuchałem 17 kobiet. Aż pewnego dnia zadzwonił do mnie technik z informacją: – Mamy ją. Okazało się, że wstępne porównanie cech indywidualnych ze szklanki pokrywało się z tymi, które zidentyfikowano na brzegu kieliszka z winem w mieszkaniu denata.
– Jaki szklanka nosiła numer? – rzuciłem do słuchawki. Po drugiej stronie zapadła chwila konsternacji.
– No właśnie – technik bąknął niepewnie.
– Nie zanotowaliście numeru na szklance, którą przyniesiono wam ode mnie z pokoju? Już miałem zrobić dziką awanturę, gdy okazało się, że wszystkie 17 szklanek jest dokładnie ponumerowanych.
– Ta jest ponadnormatywna – rzucił technik. – Można jej dać numer 18.
– Kiedy do was trafiła?
– Wczoraj, około 15.30. Zerknąłem w rozpiskę kobiet, które tego dnia mnie odwiedziły.

Okazało się, że wówczas do komisariatu przyszła Jolanta C., sąsiadka mieszkająca na tym samym piętrze, co zamordowany. W trakcie krótkiej rozmowy zeznała, że przez ścianę słyszała podniesione głosy, a potem kobiecy krzyk: „Zabiję cię. Zabiję”. W czasie naszej rozmowy dwa razy nalała sobie wody do szklanki. Odetchnąłem głęboko. Zazwyczaj odnajdujemy sprawcę przestępstwa dzięki żmudnych badaniom, dochodzeniom. A czasami – tak jak tym razem – dzięki przypadkowi. Zadzwoniłem do Jolanty C., jakbym zamierzał uściślić szczegóły naszej niedawnej rozmowy. Wszystko nagrałem.

Nigdy nie rozwścieczaj zakochanej kobiety!

Parę dni później nie mieliśmy już żadnych wątpliwości. Czerwień wargowa ze szklanki nr 18 była tożsama ze znalezioną na brzegu kieliszka stojącego w mieszkaniu denata, zaś głos anonimowej informatorki, która powiadomiła nas o podejrzeniu morderstwa, należał do Jolanty C. Ponownie do niej zadzwoniłem i poprosiłem o spotkanie.

Kiedy kobieta usiadła na wprost mnie, bez zbędnego krążenia wokół tematu, spytałem, patrząc jej w oczy:
– Dlaczego zabiła pani Tomasza N.?
Jolanta C. zachłysnęła się powietrzem. Najpierw poczerwieniała na twarzy. Widać było, że za sekundę wybuchnie gniewem, że ośmielam się podejrzewać ją o coś tak strasznego. Jednak równie szybko miejsce oburzenia zajęła rezygnacja, a wreszcie wyraz satysfakcji, że prawda wyszła na jaw.
– Zatem…? – zawiesiłem głos.

Chwilę patrzyła na mnie spod przymkniętych powiek, jakby wracała w myślach do przyjemnych wspomnień.
– Właściwie to zwróciłam na Tomka uwagę w dniu, kiedy się do nas sprowadził. Zawsze na takiego mężczyznę czekałam i zawsze w taki sposób wyobrażałam sobie przyszłego męża – uśmiechnęła się do własnych myśli. – Można powiedzieć, że zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Czasami mijaliśmy się na klatce schodowej lub na podwórku. On jednak nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Postanowiłam więc zaaranżować pewną sytuację – poprosiłam go o pomoc w dostrojeniu telewizora. Spotkaliśmy się potem jeszcze kilka razy, gdyż grałam rolę kompletnej idiotki. Nie ukrywam, że gdyby zażądał zapłaty w naturze, to nie wahałabym się ani chwili. Ale on przez cały czas patrzył na mnie obojętnie, jakby w ogóle nie widział, że jestem w nim do szaleństwa zakochana.
– Kiedy postanowiła go pani zabić?
– Nie chciałam go skrzywdzić, przysięgam. Ale moja miłość sprawiła, że zwariowałam. Byłam zazdrosna o każdą kobietę, która go odwiedzała i zostawała u niego na noc. Kiedy porównywałam się do nich, od razu wiedziałam, że nie jestem w jego typie i w ogóle nie mam co marzyć, żeby kiedykolwiek znaleźć się z nim w łóżku. Nie chciałam jednak, żeby robił to z innymi kobietami. No i jakiś czas temu kupiłam dobre wino i tamtego dnia zapukałam do jego drzwi. Na jego pytające spojrzenie powiedziałam, że to w ramach podziękowania za pomoc sąsiedzką. On oczywiście wymawiał się, że nie ma o czym mówić, ale w końcu nie mógł mi zatrzasnąć drzwi przed nosem. Zaprosił mnie więc do środka i przygotował dwa kieliszki. Kiedy usiadł na wprost mnie, jeszcze nie miałam zamiaru go zabijać. Pomyślałam sobie, że i tak wystarczająco się wygłupiłam. Chciałam wypić kieliszek wina i wrócić do siebie. On jednak przez cały czas patrzył na mnie z tą swoją obojętną miną. Sięgnęłam wtedy do torebki po nóż, który ze sobą zabrałam. Kiedy zobaczył, jak go wyciągam, tylko roześmiał się pogardliwie. I właśnie wtedy coś we mnie pękło.

Jolanta C. nie odpowiedziała już na żadne inne pytanie. A ja, kiedy zakończyłem sprawę, pomyślałem, że wiele prawdy jest w stwierdzeniu, że nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż wzgardzona kobieta. Dlatego wracając tego dnia do domu, choć panuje u nas zgoda i miłość, kupiłem żonie bukiet róż. Tak na wszelki wypadek.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”

Redakcja poleca

REKLAMA