„Zajmowanie się wnukiem jest męką, ale na placu zabaw można poderwać całkiem atrakcyjne babcie i opiekunki”

Miłość na placu zabaw fot. Adobe Stock, PictureArt
„I tak poznałem Zosię. Nie znosiłem aktywności z Kubą, ale czego się nie robi dla tych zgrabnych nóg i miłego uśmiechu? No dobra, wpadłem jak śliwka w kompot - nie chciałem przyznać, że po prostu się w niej zakochałem!”.
/ 11.08.2021 13:39
Miłość na placu zabaw fot. Adobe Stock, PictureArt

Kiedy moja córka, Martyna, zapytała, czy nie mógłbym dwa lub trzy razy w tygodniu zająć się jej synkiem Kubusiem, zareagowałem bez entuzjazmu. Lubiłem tego malca i z radością się z nim czasem widywałem, ale perspektywa takiego półetatu trochę mnie przerażała. Byłem wdowcem od 10 lat i właśnie zostałem emerytem. Pomyślałem, że to ostatnia chwila, żeby zrobić w życiu coś ciekawego, póki jeszcze sił w człowieku trochę drzemie.

Dlatego nie uśmiechało mi się branie sobie na głowę takiego obciążenia. Bo to ani gdzieś wyjechać, ani zaplanować sobie cokolwiek. Ponadto Kubuś miał ogromne zapasy energii, właściwe chyba tylko trzylatkom. Byłem pewien, że po dziesięciogodzinnej opiece nad nim, kolejnego dnia musiałbym odpoczywać.

I tak upływałby mi tydzień za tygodniem. Wprawdzie tak intensywna opieka trwałaby tylko pół roku, zanim Kubuś pójdzie do przedszkola. Ale potem i tak, przez kolejnych kilka lat musiałbym go odbierać z przedszkola i zajmować się nim trzy, cztery godziny, do czasu powrotu z pracy jego rodziców…

Tak jak mówiłem, średnio uśmiechała mi się taka perspektywa. Ale jednak w końcu zgodziłem się i zająłem Kubusiem, na zmianę z matką mojego zięcia. Malec chyba od początku wyczuł, że staram się opiekować nim jak najmniejszym nakładem sił i nie przepadał za dniami, gdy zostawał ze mną.

Wtedy nie mógł liczyć na to, że poszaleje na placu zabaw z kolegami ani nawet, że wyjdziemy na dwór. Dla złapania świeżego powietrza wypuszczałem go tylko na balkon. Dawałem coś do jedzenia, a sam głównie czytałem gazety lub oglądałem telewizję. A mimo to po dniu takiej opieki byłem bardzo zmęczony, bo cały czas musiałem uważać, żeby wnuk, którego wszędzie było pełno, nie narozrabiał albo nie zrobił sobie krzywdy.

– A może tata kiedyś wyjdzie z nim na dwór? – zaproponowała któregoś dnia córka.

– Martynko, nie gniewaj się, ale ja w domu ledwo daję radę go upilnować. Na dworze bym za nim mógł nie nadążyć i nieszczęście gotowe.

– Ale on potrzebuje więcej ruchu.

– To ja się nie narzucam. Jak wolisz, żeby się nim zajmowała tylko twoja teściowa, to proszę bardzo. Ja nie mam kwalifikacji na niańkę.

– Spróbuj choć raz. Zobaczysz, jak go zaprowadzisz na plac zabaw, to się tam wybiega, wyszaleje i po powrocie do domu będziesz miał spokój.

– Akurat – burknąłem. – Ale dobrze, pójdę z nim raz na ten plac zabaw. Tylko jak sobie rozbije nos albo coś w tym stylu, to nie miej do mnie pretensji.

Dwa dni później, z duszą na ramieniu poszedłem na plac zabaw z Kubusiem

Usiadłem sobie na ławeczce z boku i z przerażeniem patrzyłem, jak mój wnuk śmiga po przeróżnych drewnianych, metalowych i linowych konstrukcjach. Nie robił tego sam, za towarzysza miał nieco starszego blondynka o imieniu Karol, pozostającego pod opieką eleganckiej starszej pani, siedzącej niedaleko mnie.

Z podziwem patrzyłem, jak ta kobieta nie reagowała na różne karkołomne wyczyny chłopców. Zauważyła, że się jej przyglądam i uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. A potem podeszła, przedstawiła się (miała na imię Zofia) i zagaiła:

– Widzę, że dzisiaj, to nie Helenka – tak miała na imię teściowa mojej córki – ale pan zajmuje się Kubusiem?

– A i owszem. Zresztą nie tylko dzisiaj. Zajmuję się nim dwa razy w tygodniu.

– Naprawdę?! – spojrzała na mnie zdziwiona. – Wydawało mi się, że jeszcze pana tu nie widziałam. A jestem tu z Lolkiem codziennie, bo uważam, że dla dziecka w tym wieku najważniejszy jest ruch na świeżym powietrzu. Prawda?

Trochę mnie zaskoczyła tym pytaniem. Oczywiście, nie miałem nic przeciwko ruchowi takich brzdąców na świeżym powietrzu, pod warunkiem że nie musiałem się nimi w tym czasie opiekować. Ale w głosie pani Zofii było coś, co nie pozwalało się jej sprzeciwić. Dlatego niemal odruchowo przytaknąłem.

– Tak… Ale ja chodzę zwykle na ten drugi plac zabaw, tam dalej…

– Tam też bywam.

– Widać się mijamy. Poza tym lubię prowadzać Kubusia po prostu na długie spacery – kłamałem jak z nut.

– Aha… – spojrzała na mnie nieco podejrzliwe. – Tak też można. Ale nie wolno zapominać o kontakcie z rówieśnikami.

– Naturalnie. Też tak uważam. Postaram się bywać tu częściej.

Dopiero po powrocie do domu pomyślałem, że te moje kłamstwa na nic się zdadzą. Bo przecież skoro pani Zofia znała się z teściową mojej córki, to mogła od niej wiedzieć, jaki model opieki nad wnukiem preferuje „dziadek Romek”. A i sam Kubuś mógł się kiedyś poskarżyć, że nie przyjdzie następnego dnia na plac zabaw, bo opiekuje się nim dziadek.

Postanowiłem jednak trwać przy swojej wersji i częściej teraz wychodzić z wnukiem. Zwłaszcza, że spostrzegłem, iż rzeczywiście po wybieganiu się jest jakby spokojniejszy w domu. Ale nie chodziłem z Kubą na ten plac zabaw, gdzie spotkałem panią Zofię, tylko na drugi. Ewentualnie spacerowałem z nim między blokami i tylko z daleka widywałem moją znajomą, kłaniając się jej elegancko.

Jednak Kubuś tak mnie męczył, żebyśmy poszli na plac zabaw, gdzie był Karolek, że w końcu się zgodziłem. I kiedy on hasał ze swoim kolegą, my z panią Zofią zaczęliśmy rozmawiać o nas.

Dopiero wtedy się dowiedziałem, że „Loluś” nie jest jej wnukiem tylko podopiecznym, bo ona sama jest wykwalifikowaną opiekunką do dziecka, czyli mówiąc inaczej, nianią. Zajmowała się tym od blisko trzydziestu lat, kiedy żył jeszcze jej mąż pułkownik.

Od tej pory, jeśli można tak powiedzieć, spotykaliśmy się regularnie. Ba, nawet wymieniliśmy się z panią Zofią numerami telefonów, żeby wiedzieć, na jaki plac zabaw danego dnia wychodzimy.

Kubuś któregoś dnia wypalił przy Martynie

– Dziadku, a jutro spotkamy się z twoją dziewczyną?

– Z jaką dziewczyną, o czym ty mówisz? – spojrzałem na niego zdezorientowany.

– No z ciocią Zosią.

– No co ty opowiadasz, to tylko moja znajoma, a nie dziewczyna!

Powiedziałem to z pełnym przekonaniem, a jednak czułem, że się trochę zaczerwieniłem, co chyba nie uszło uwagi mojej córki. Dyskretnie jednak nie kontynuowała tematu i o nic się nie dopytywała. Ja sam miałem problem z określeniem mojego stosunku do Zofii (w międzyczasie przeszliśmy na „ty”). Bardzo ją lubiłem i lubiłem z nią przebywać, ale w życiu bym nie pomyślał, że coś mogłoby między nami zaiskrzyć.

– Wiesz, Romek, na początku jak mi powiedziałeś, że wychodzisz z Kubusiem prawie codziennie, nie wierzyłam ci – wyznała mi któregoś dnia Zofia. – Nie widywałam cię. A ja mam oko na osoby zajmujące się małymi dziećmi. Takie skrzywienie zawodowe…

– To może przez to, że ja krócej bywałem na dworze – wciąż nie zdecydowałem się powiedzieć jej prawdy, bo bałem się, że stracę w jej oczach. – Wtedy miałem taki gorszy okres, słabiej się czułem i nie miałem tyle siły co teraz.

– Rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć. Tak tylko chciałam powiedzieć, żebyś wiedział, zanim przestaniemy się widywać, że jako profesjonalistka naprawdę doceniam to, jak zajmowałeś się wnukiem i…

– Zaraz, zaraz – przerwałem jej. – Co powiedziałaś?

– Że jako profesjonalistka…

– Wcześniej. O tym, że zanim przestaniemy się widywać…

– A nie mówiłam ci tego? – spojrzała na mnie zdziwiona. – Lolek idzie do przedszkola, odbierać go będzie mama, bo pracuje tylko na pół etatu. A ja już mam następne dziecko do opieki. Szkoda, że to na drugim końcu miasta, ale nie mogę wybrzydzać. Teraz coraz mniej osób zatrudnia nianię…

Do tej pory miałem nadzieję, że po pójściu do przedszkola Karola, a wkrótce potem Kubusia, niewiele się zmieni, bo jednak popołudniami będę mógł widywać Zofię. Tymczasem wyglądało na to, że z dnia na dzień nasza znajomość się zakończy. I trochę przeraziła mnie ta perspektywa, bo już bardzo przyzwyczaiłem się do spotkań z Zosią.

Postanowiłem wymyślić coś, żeby przedłużyć tę znajomość

Na początek udałem przeziębienie i zadzwoniłem do niej, żeby zaopiekowała się Kubusiem. Wiedziałem, że ma teraz kilka tygodni urlopu, bo Karolek już poszedł do przedszkola, a opieka nad nowym dzieckiem miała się jej zacząć dopiero za czas jakiś. Córce zadeklarowałem, że pokryję koszty wynajęcia niani, bo Martyna w pierwszej chwili chciała mnie zastąpić teściową. Pod koniec tygodnia poszedłem na plac zabaw do Zosi i Kubusia i powiedziałem, że już wracam do zdrowia i mogę tu wpadać, żeby ją wspomóc. Dzięki temu fortelowi mogłem widywać ją kilka dni dłużej.

Jednak w końcu musiałem wyzdrowieć, bo inaczej córka zaczęłaby mnie ganiać po lekarzach. Wtedy wpadłem na pomysł, że mogę poskarżyć się na ból kręgosłupa, który uniemożliwi mi opiekę nad Kubusiem. Przy okazji najbliższej wizyty u córki jęknąłem boleśnie i oznajmiłem, że przynajmniej na jakiś czas nie ma mowy, bym zajmował się wnukiem.

Zadzwoniłem sam do Zofii i oznajmiłem jej tę „dobrą nowinę”. Ona jednak odmówiła, twierdząc, że ma już pewne zobowiązania.

– Naprawdę wolisz jeździć na drugi koniec miasta? – próbowałem ją przekonać. – Same dojazdy mogą cię zmęczyć. Nie lepiej byłoby, żebyś zajęła się Kubusiem?

– Lepiej dla kogo?

– No… dla ciebie. I dla mojej córki…

– Rozmawiałam wcześniej z twoją córką. Powiedziała, że nie stać ich na wynajęcie opiekunki i gdyby nie twoja pomoc…

– Ale ja im nadal będę pomagał.

– Coś kręcisz, Romciu. Powiedz wprost dlaczego ci zależy na tym, żebym zajmowała się twoim wnukiem?

– Bo wiesz… – westchnąłem i stwierdziłem, że czas już przestać zmyślać. – Ja tak naprawdę, zanim cię spotkałem, to właściwie z nim nie wychodziłem. Nie chciało mi się… A potem mi się chciało…

– Aha…

– No... po prostu chciałbym cię czasem widywać.

– Ale ja jestem porządną kobietą – uśmiechnęła się filuternie. – Mnie nie trzeba płacić za możliwość spotkania się ze mną. Wystarczy poprosić. Ale szczerość za szczerość. Nie mam żadnej pracy na drugim końcu miasta.

– Jak to? To po co mi o tym mówiłaś?

– Bo inaczej w życiu byś mi się nie przyznał, że chcesz mnie po prostu widywać.

Odtąd często razem odbieraliśmy Kubusia z przedszkola. Zofia nie szukała już zajęcia w swoim zawodzie. Do utrzymania wystarczała jej emerytura po mężu pułkowniku. Zajmowała się niańczeniem dzieci głównie dlatego, że kochała tę profesję, a na własne wnuki nie mogła się doczekać. Teraz na szczęście miała Kubusia, dla którego przestała być „panią Zosią”, a stała się „babcią Zosią”.

Czytaj także:
„Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę, a jego matka miała pretensje”
„Moja żona się nade mną znęcała. Mówiła, że jestem nikim, biła, a gdy straciłem pracę... zabroniła jeść"
„Byłem pewien, że mam kobietę idealną. Gdy poznałem jej przeszłość, nie mogłem uwierzyć. Weronika była... prostytutką"

Redakcja poleca

REKLAMA