„Nie lubiłam dziewczyny syna, więc uknułam intrygę. Sama sobie wybrałam synową i wpędziłam tego naiwniaka w jej ramiona”

Teściowa pogoniła synową fot. Adobe Stock, goodluz
„Mój syn ma coś ze swojego ojca. Dlatego potrzebuje mądrej kobiety, która nim pokieruje, wskaże cel, zmobilizuje i zdopinguje do osiągnięcia go. A wtedy oboje będą szczęśliwi. Krystyna się do tego nie nadawała, więc ją pogoniłam”.
/ 18.01.2023 12:30
Teściowa pogoniła synową fot. Adobe Stock, goodluz

Manipulantka – tak nazwała mnie Krystyna, była dziewczyna mojego syna, po tym jak z nią zerwał. Cóż, jej prawo patrzeć na moje postępowanie z niechęcią. Ja jednak wiem, że nie nadawała się na żonę dla Janka. Przyszłość potwierdziła, że miałam rację.

Nigdy nie chodziłam do wróżek, nie czytałam horoskopów. Uważałam, że los leży w naszych rękach – zarówno los dobry, jak i zły. Nikt nie będzie mi mówił, jak ma być. Nikt i nic – włącznie z losem, Bogiem i partią – nie będzie układał mi życia. Ma być tak, jak ja chcę. Myślę, że takie podejście do życia wyniosłam z domu.

Może dlatego, że widziałam, jaki jest efekt grzecznego poddawania się losowi. Nienawidziłam, kiedy matka mówiła: „Widocznie tak musiało być” – kiedy sąsiad podstępem zabrał przydział na węgiel, ojciec nie dostał awansu, gdy zmarło jej trzecie dziecko…

Najwidoczniej tak musiało być. Gówno prawda. Przepraszam za słownictwo, ale czasem człowiek musi, bo się udusi. Rozumiecie. Nie pochodzę z zamożnej rodziny. Przed wojną na takich jak my mówiło się z pogardą biedota miejska. Teraz powiem rzecz mało popularną – doceniam władzę ludową. Może i była zła dla bogatszych, mądrzejszych i sprytniejszych.

On jest głową rodziny, ja szyją

Może ci, którzy pragnęli wolności ducha, umysłu – i paszportów we własnych biurkach – czuli się stłamszeni i uciskani. A dla takich jak my, biednych, wywalonych na margines społeczny, komuna okazała się błogosławieństwem. W dawnej Polsce byłabym skazana na życie takie, jakie prowadziła rodzina: biedne, bez perspektyw. W Polsce Ludowej zdałam maturę, zdobyłam dobry zawód i zaczęłam nawet studia. Tylko że przyszła na świat córka, potem syn i marzenia o nauce same się rozwiały.

Męża, Henryka, poznałam na pierwszym roku studiów. Ja studiowałam ekonomię, on inżynierię lądową. Ja zrezygnowałam, on cztery lata później został magistrem. Czy się kochaliśmy? To zależy, co ktoś rozumie pod słowem miłość. Z pewnością nie łączyła nas wielka namiętność.

Żadne z nas nie było romantykiem, nie tęskniło do wierszy czytanych przy świetle Księżyca – i tych podobnych bzdur. Byliśmy oboje praktyczni. Dążyliśmy do wspólnego celu, wspieraliśmy jedno drugie w trudnych chwilach i byliśmy sobie wierni. I nie chodzi o wierność fizyczną, ta sprawa chyba nigdy nie zaprzątała nam głowy. Wierność dla nas obojga znaczyła przede wszystkim całkowite zaufanie, że druga strona zawsze mówi i robi to, co jest dla rodziny najlepsze. Ufaliśmy sobie i przez trzydzieści lat małżeństwa wszelkie sporne kwestie rozstrzygaliśmy spokojnie, na zdrowy rozsądek.

Kiedyś jedna z moich przyjaciółek stwierdziła, że nasze małżeństwo jest zimne i nudne. Nie zgodziłam się z tą opinią. Ona i jej mąż – podobnie jak większość małżeństw naszych znajomych – pobrali się z namiętności, a kiedy ta wygasła, okazało się, że niewiele więcej ich łączy. A każde z nich – zwłaszcza Irenka – tęskniło za poprzednim stanem  bycia na haju.

On więc od czasu do czasu miał kochanki, a ona była zła i robiła się coraz bardziej dla niego wredna. I wreszcie, po ponad piętnastu latach wojowania, rozeszli się z hukiem, zionąc wzajemną nienawiścią i przy okazji unieszczęśliwiając dzieci.

Tak to jest, kiedy emocje stawia się na pierwszym miejscu, a daleko w tyle ciągnie się rozum. Zupełnie bez sensu. Myślę, że oboje z Henrykiem byliśmy wzajemnie z siebie zadowoleni. Żadne z nas nie dostarczało partnerowi emocjonalnej jazdy bez trzymanki i zabezpieczeń. I kiedy teraz po latach spoglądam na nasz związek, to mogę powiedzieć z ręką na sercu, że byliśmy naprawdę szczęśliwą parą.

Nie ukrywam, że spora w tym moja zasługa. Jak to mówią: mąż jest głową, a żona szyją. No więc obracałam tą głową z korzyścią dla naszej rodziny. Mąż nie miał nic przeciw temu, a przynajmniej nigdy mi nie zarzucił, że źle kieruję naszymi losami. To prawda, czasami bywałam apodyktyczna i wręcz żądałam, żeby postępował tak, a nie inaczej – ale to zazwyczaj w drobnych sprawach. W poważnych, życiowych… cóż, ludzie wolą myśleć, że to oni sami wybrali drogę.

Anita będzie dla Janka w sam raz!

Myślę, że z takim talentem ludzie się rodzą, trudno się tego wyuczyć. Wiedzieć, co powiedzieć, gdzie nacisnąć, co podsunąć – by ktoś popatrzył w kierunku, który wybrałam, by w głowie zalęgły się myśli, które przyniosą mu korzyść, a które beze mnie nie znalazłyby do niego drogi.

Tak, przyznaję, byłam manipulantką, czasami nawet intrygantką – ale nigdy nie wykorzystywałam swojego talentu, by komuś zaszkodzić. Dzięki mnie moja córka zamiast do szkoły aktorskiej poszła na krawiectwo – teraz robi stroje do teatru i filmu, i świata nie widzi poza swoją pracą. A tak by grała ogony w jakimś prowincjonalnym teatrze, o ile w ogóle. Szczerze mówiąc, talentu aktorskiego nie ma za grosz, za to zawsze miała dryg do igły z nitką.

Albo Henryk – jest w nim coś z mojego ojca, któremu nigdy nie było potrzeba więcej, niż miał. Nawet jeśli nie miał nic. Brał, co mu los dawał, i tyle. Pracowałam ciężko na to, by mój mąż został kierownikiem biura projektowego. Rozmowy, podsuwane artykuły w gazecie, męczenie go tym, że potrzeba więcej pieniędzy, więc musi postarać się o awans. Nawet robiłam w domu obiady dla tych, którzy mieli coś do powiedzenia w firmie. Beze mnie Henryk do samej emerytury taplałby się w błocie budów.

A wracając do Krystyny, byłej dziewczyny Janka… Kiedy syn z nią zerwał, powiedziała mi, że jestem manipulantką, intrygantką, i kiedyś za to wszystko zapłacę. Odpowiedziałam jej z kamienną twarzą:

– Ja nigdy nie wtrącam się w sprawy moich dzieci. Zerwał z tobą? Widocznie tak chciał. Nie moja wina.

Przecież nie mogłam się jej przyznać, że ma rację. Że gdyby nie ja, to wziąłby sobie za żonę ją – trzpiotkę, która puściłaby go z torbami i z porożem godnym króla puszczy. Mój syn ma coś ze swojego ojca. Dlatego potrzebuje mądrej kobiety, która nim pokieruje, wskaże cel, zmobilizuje i zdopinguje do osiągnięcia go. A wtedy oboje będą szczęśliwi.

Krystyna się do tego nie nadawała. Dziś chciała tego, a jutro już sięgała po coś innego. Zawsze niezdecydowana i wiecznie nadąsana. Gdy to zrozumiałam – co nie zabrało mi zbyt dużo czasu – zaczęłam po cichu mieszać w ich związku. Subtelnie, w żadnym razie nachalnie. A to zauważyłam, że Krysia sama jest niestarannie ubrana czy umalowana, a jednocześnie ma do niego pretensje, że nie wystroił się na randkę. Albo że wypowiada się na jakiś temat, nie mając pojęcia, o czym mówi. Albo że nigdy nie zaproponuje, że zrobi herbatę, tylko czeka, aż ja jej podam…

Zresztą rozumiecie, o co mi chodzi

Zarazem zwróciłam uwagę na mieszkającą w sąsiednim bloku dziewczynę. Dowiedziałam się od sąsiadek, że to spokojna i rezolutna panienka, która stale trzyma nos w książkach. Była na ostatnim roku medycyny, co tym bardziej podniosło jej wartość w moich oczach. Szybciuteńko uknułam plan…

Pewnego dnia, niby to przypadkowo, zaaranżowałam nasze spotkanie na podwórku. Wiedziałam od sąsiadek, kiedy Anita wraca z uczelni. Poczekałam z zakupami i udałam, że jest mi słabo. Dziewczyna zareagowała prawidłowo, czyli chciała mi pomóc. Pozwoliłam, żeby odprowadziła mnie do domu. Tam czekał na mnie Janek, któremu wcześniej kazałam wyglądać mojego przyjścia, „bo mam mu coś ważnego do zakomunikowania”.

– Podobno studiujesz medycynę, więc może mnie przebadasz – rzuciłam od niechcenia do Anity, gdy stanęłyśmy pod moimi drzwiami.

– Nie jestem jeszcze lekarzem.

– Ale jakąś wiedzę już masz. Wejdź, proszę – zaprosiłam ją.

Trochę niechętnie – ale przecież dobrze wychowana dziewczyna nie odmówi starszej pani – Anita przystała na moją prośbę. W domu rozpakowała mi zakupy i pochowała je do lodówki i szafek. Aż przyjemnie było patrzeć, jak krząta się po kuchni.

Nie była najpiękniejsza, ale to w małżeństwie nie jest najważniejsze. Za to była lekko puszysta, a zorientowałam się, że w takich kobietach mój synek najbardziej gustuje.
Anita zmierzyła mi ciśnienie, temperaturę. Lekko wystraszony Janek pomagał jej przy badaniu. Polopiryna i chwila odsapki pomogła. Kolejnego dnia, znowu „przypadkiem”, spotkałam Anitę i zaprosiłam na kawę w ramach podziękowania za pomoc. Opierała się, ale na mnie nie ma mocnych.

Z czasem zaprzyjaźniłyśmy się

Oczywiście ani jej, ani synowi nie sugerowałam, że może by tak i w ogóle, wiadomo o co chodzi. Wiedziałam, że w końcu zaiskrzy – oboje szybko się polubili. Wystarczyło tylko szepnąć od czasu do czasu teksty w stylu: „Zauważyłeś, jak Anita na ciebie dziś patrzyła?”. Nic więcej. Nakierowanie uwagi na drugą stronę. I tyle.

Pół roku później, ku mojemu „zaskoczeniu” dowiedziałam się od Janka, że rozstał się z Krysią i umawia się z Anitą na randki. Po roku wzięli ślub i dwa lata później zostałam babcią. Oboje są szczęśliwi i zadowoleni z życia. Podobnie pomogłam swojej córce.

Dwa lata pracowałam nad tym, by zrozumiała, że jej mąż to pijak i obibok. Wreszcie wystąpiła o rozwód i uwolniła się od finansowej pijawki. Dziś jest już z innym i znowu widzę szczęśliwy uśmiech na jej twarzy. Wszystko dzięki mnie - manipulantce!

Czytaj także:
„Szkolni koledzy zastraszyli niepełnosprawnego Adama i zmusili go do kradzieży. Kurator grozi matce, że zabiorą jej syna”
„Wynająłem z żoną kobietę, która urodziła nam dziecko. Teraz płacę alimenty na nieślubnego syna, którego nie widuję”
„Nie kocham mojego syna, ale nikt poza terapeutą się o tym nie dowie. Boję się ostracyzmu, pogardy i wytykania palcami”

Redakcja poleca

REKLAMA