„Nie lubię i nie chcę mieć dzieci, podobnie jak mąż. Mamy siebie i to nam wystarcza. Gdy o tym mówię, ludzie załamują ręce”

Kobieta nie chce mieć dzieci fot. Adobe Stock, Paolese
„To się zdarzało ciągle. Jeszcze w pierwszym roku małżeństwa ludzie dawali nam spokój, potem jednak zaczęli dopytywać, kiedy będziemy mieli dziecko. I to nie tylko rodzice. Ich mogliśmy zrozumieć. Ale uwagi ze strony znajomych czy nawet krewnych okropnie nas irytowały”.
/ 07.11.2022 19:15
Kobieta nie chce mieć dzieci fot. Adobe Stock, Paolese

Nie będziemy mieć dziecka, bo aby je począć, musielibyśmy z Miłoszem zrobić coś, czego żadne z nas nie lubi. Obudził mnie zapach czegoś pysznego. Naleśniki?

– Słyszę, że wstałaś. Chcesz gofra? – krzyknął Miłosz z kuchni.

Okazało się, że poprzedniego dnia kupił gofrownicę, ale mi o tym nie powiedział. Chciał mi zrobić niespodziankę o poranku. Udała mu się! Tak cudownie rozpoczęty dzień po prostu musiał być udany. I był. W salonie miałam wprawdzie urwanie głowy, ale napiwki klientki zostawiały hojne. Cieszyłam się, bo zbierałam na prezent rocznicowy dla Miłka.

– To już pięć lat po ślubie? – zdziwiła się Bożena. – Chyba czas na dziecko…

Zaśmiałam się uprzejmie, ale uciekłam wzrokiem

To się zdarzało ciągle. Jeszcze w pierwszym roku małżeństwa ludzie dawali nam spokój, potem jednak zaczęli dopytywać, kiedy będziemy mieli dziecko. I to nie tylko rodzice. Ich mogliśmy zrozumieć. Ale uwagi ze strony znajomych czy nawet krewnych okropnie nas irytowały.

– Przecież to jest wtrącanie się w życie innych ludzi! – denerwował się Miłosz. – Czy ja ich pytam, ile razy w tygodniu się kochają i dlaczego mają tylko jedno czy dwoje dzieci?

W końcu dla świętego spokoju, zaczęliśmy kłamać. Na jakąkolwiek wzmiankę o tym, że czas pomyśleć o powiększeniu rodziny, robiliśmy smutne miny, dając do zrozumienia, że mamy problem. Byli tacy, co zaczęli nam znosić ulotki klinik leczących bezpłodność, ale większość odpuściła

Miłosz był moim trzecim chłopakiem. Poprzedni powinni nosić imiona Katastrofa i Porażka. Kiedy się z nimi rozstałam, obiecałam sobie, że już nigdy nie zwiążę się z żadnym facetem. Miałam dosyć zmuszania się do seksu. Proszę bardzo, próbowałam! Najwyraźniej nie byłam do tego stworzona.

Seks nigdy mnie nie pociągał. Nie czułam podniecenia, nie miałam żadnych fantazji na ten temat, sceny erotyczne na ekranie mnie nudziły. Myślałam, że przy mężczyźnie, w którym się zakocham, „zaskoczę”, ale po dwóch związkach już wiedziałam, że nic z tego. Byłam po prostu aseksualna.

Nie, nie przeżyłam żadnej traumy na tym tle, nie byłam molestowana, dorastałam w normalnym, pełnym miłości domu. Po prostu ta sfera życia zupełnie dla mnie nie istniała. Właśnie dlatego postanowiłam, że nie będę już nikogo oszukiwać, niczego udawać ani do niczego się zmuszać.
A potem spotkałam Miłosza.

Właściwie nigdy nie byliśmy na randce

Od początku każde z nas podkreślało, że to tylko przyjacielskie spotkania. Kino, koncerty, wspólne gotowanie, wycieczki do Ikei i składanie razem mebli w jego nowym mieszkaniu – to wszystko nas zbliżało, ale wyłącznie w sensie koleżeńskim.

Do poważnej rozmowy doszło między nami ponad rok od pierwszego spotkania. Miłosz próbował mnie pocałować podczas kolacji, na którą poszliśmy po basenie. Pocałunek był całkiem przyjemny, ale wiedziałam, że to jest moment, w którym muszę postawić sprawę jasno. Powiedziałam mu, że jeśli liczy na coś więcej, to musimy się rozstać. Nie chcę go krzywdzić, ale nie  będę z nim uprawiać seksu.

– Ty też tego nie lubisz? – zapytał. Zawsze rozmawialiśmy szczerze.

– Też? – zdziwiłam się.

I wtedy dowiedziałam się, że Miłosz był taki jak ja. Nie interesowały go zbliżenia cielesne. Uwielbiał rozmawiać, dzielić się emocjami i potrzebował bliskości. Ale nie tej fizycznej. Wtedy uzgodniliśmy, że w oczach świata zostaniemy parą. Przy znajomych i rodzinie zaczęliśmy okazywać sobie czułość, chodzić za rękę i mówić o wspólnym zamieszkaniu.

Po trzech latach związku opartego na zaufaniu i głębokiej przyjaźni, postanowiliśmy się zaręczyć. Moi rodzice byli wniebowzięci. Rodzice Miłosza od początku traktowali mnie jak córkę. Już wtedy wiedzieliśmy, że jesteśmy swoimi bratnimi duszami. Kochałam Miłosza każdą komórką ciała! Dałabym się za niego zabić!

– Gdyby nie ty, moje życie nie miałoby sensu – powtarzał mi narzeczony. – Nigdy nie śmiałem nawet marzyć, że spotkam kogoś idealnego!

Jeśli ktoś myśli, że się siebie brzydziliśmy czy unikaliśmy dotykania się, jest w błędzie! Uwielbialiśmy się przytulać, każdego wieczoru zasypialiśmy wtuleni w siebie na łyżeczkę. Dla postronnego obserwatora byliśmy najbardziej zakochaną parą pod słońcem. 

Po ślubie doszliśmy do wniosku, że musimy „to” zrobić chociaż raz. Przymierzaliśmy się do tego dwa miesiące. Żadne z nas nie miało ochoty, ale ustaliliśmy, że spróbujemy. Pojechaliśmy na romantyczny weekend nad morzem, kupiłam sobie seksowną bieliznę, zapaliliśmy świeczki…

Było strasznie… – westchnęłam po tych okropnych kilkunastu minutach.

– Nigdy więcej! – przyznał mi rację.

– Idziemy pobiegać po plaży?

– Dobra, a potem na lody!

Wspominałam, że lubimy słodycze?

Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Czasem miałam wrażenie, że dzielimy z Miłoszem jeden mózg. Nie było rzeczy, której on by o mnie nie wiedział.

– Kocham cię jak nikogo na świecie – powiedział tamtego wieczora. – Uważam, że jesteś przepiękną, atrakcyjną kobietą i wiem, że niejeden facet miałby ochotę zaciągnąć cię do łóżka. Ale ja nie. Seks nie jest dla mnie.

Zdecydowaliśmy, że będziemy tak zwanym białym małżeństwem. Sporo czytaliśmy na temat. I wiemy, że takich osób, jak my, jest więcej, niż mogłoby się wydawać. Szacuje się, że nawet jeden procent całego społeczeństwa. Wcale nie żyje się im łatwo. Rodziny i otoczenie najczęściej postrzegają osobę aseksualną jako chorą.

Chcą jej pomóc, swatają, umawiają na siłę na randki, dają dobre rady. My doświadczyliśmy jedynie wypytywania o to, kiedy będziemy mieć dziecko. Cóż, biologia jest nieubłagana. Nie da się spłodzić dziecka, nie uprawiając seksu. A do tego nie zamierzamy się zmuszać. Nasze życie, nasza sprawa. Nie mamy też potrzeby bycia rodzicami. Jesteśmy szczęśliwi we dwoje, dopełniamy się wzajemnie i chcemy razem przejść przez życie. Czy przez to mamy czuć się gorsi? Nie, na pewno nie jesteśmy gorsi!

Czytaj także:
„Rodzice mojego męża zginęli w wypadku, ale i tak postanowiłam od niego odejść. Miałam już dość małżeństwa z litości”
„Na wczasach wcale nie znalazłam miłości. Za to straciłam coś niemal równie cennego... I to przez przyjaciółkę”
„Magda była moją przyjaciółką, ale potem została szefową. Odmawiała mi przerw i urlopu, wytykała błędy i wyśmiewała”

Redakcja poleca

REKLAMA