Co roku, gdy pożółkną liście, spadną kasztany, nastanie chłód i słota, dopada mnie podły nastrój. Najchętniej zaszyłabym się w domu i przesiedziała otulona szlafrokiem te szare dni. Ale nie mogłam. Każdego ranka przymuszałam się do wstania z łóżka i pójścia do pracy. Jeszcze niedawno pędziłam do firmy z ochotą, ciekawa, co przyniesie kolejny dzień. Teraz to był dla mnie tylko przykry obowiązek. Siostra, która odwiedzała mnie co tydzień, oczywiście zauważyła, że dzieje się ze mną coś niedobrego.
– Słuchaj, ostatnio jesteś jakaś zgęziała – zagaiła, sięgając po kawałek ciasta, które ze sobą przyniosła, pokroiła i wyłożyła na stół. – Nieumalowana, ubrana byle jak, nieuczesana, z odrostami… – krytycznie zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. – Jesienne smuteczki, co? Przykre, ale nie możesz się im poddawać.
– Przecież wiesz, że zawsze tak reaguję na jesień – broniłam się. – Nic na to nie poradzę, że brakuje mi ciepła, słońca, światła.
– Jakby mało go było tego lata… – mruknęła. – No ale skoro dalej masz niedosyt, to czemu gdzieś nie wyjedziesz? Teraz biura podróży mają ekstra zniżki, bo po sezonie. Powiedzmy sobie szczerze, strzaskać się na plaży to już raczej nie zdołasz, ale trochę się wygrzejesz na południowym słońcu, zrelaksujesz i oderwiesz od ponurych myśli.
– Bogna, to nie takie łatwe – zaprotestowałam, bo w tej chwili trudne wydawało mi się nawet zrobienie herbaty. – Z kim pojadę? Wiesz przecież, że wycieczki są organizowane głównie dla par. Dla osób, które coś łączy, które nie będą czuły się skrępowane, dzieląc hotelowy pokój czy siedząc ileś godzin obok siebie w autobusie.
– Oj, wielkie mi rzeczy. Nie dramatyzuj! – prychnęła. – Wielu ludzi jeździ solo i jakoś dogadują się z innymi. Niektórzy wręcz sobie chwalą taki sposób zawierania nowych znajomości. Po prostu dziwaczysz, Kinia, jak zwykle.
– Rozważam wszystkie „za” i „przeciw” – broniłam się. – Nie chcę wyjechać i wrócić jeszcze bardziej zdołowana, bo wydałam kasę na nieudany wyjazd.
– Jak tak będziesz podchodzić do tematu, to nigdy nie uporasz się ze swoim złym nastrojem – przerwała mi wywód Bogna. – Według mnie jesteś na najlepszej drodze do wpadnięcia w depresję. Więc potraktuj wyjazd jako lekarstwo. Drogie, ale na pewno przyjemniejsze od łykania prochów czy sesji u terapeuty. Więc nie oszczędzaj na własnym zdrowiu i jedź.
– Zastanowię się – odparłam wymijająco. Ale Bogna nie odpuszczała.
– Masz czas do końca tygodnia – zapowiedziała. – Załatwisz sobie tydzień urlopu, skompletujesz garderobę, a ja w tym czasie wyszukam najkorzystniejsze oferty. Tylko nie wymyślaj żadnych wymówek. – Pogroziła mi palcem.
Kiedy wyszła, długo myślałam o jej propozycji
Wprawdzie bałam się, że trafię na nieciekawe towarzystwo, na przykład ostro pijące albo marudzące, ale sam pomysł mi się podobał. Przymknęłam oczy i wyobraziłam sobie błękitne niebo, zielone pióropusze palm, turkusową wodę morską. Od razu poczułam, że krew płynie mi w żyłach szybciej. Bogna miała rację: to mógł być sposób na przegnanie jesiennej chandry. Siostra dotrzymała słowa i po kilku dniach zjawiła się z ofertami biur podróży. Wspólnie uznałyśmy, że najatrakcyjniejsza jest wycieczka na Teneryfę. Oferta typu „last minute”, więc cena przystępna, wylot za dwa dni.
W sobotni poranek stawiłam się na lotnisku. Podczas zbiórki mojej grupy zagadnęła mnie kobieta w moim wieku.
– Hej, jestem Justyna – przedstawiła się, wyciągnęła do mnie rękę.
– Też lecisz sama?
– Kinga. – Uścisnęłam podaną dłoń. – Tak, nikogo tu nie znam.
– To może będziemy razem w pokoju? – uśmiechnęła się. – Wydajesz się fajna, a nie wiadomo, kogo los przydzieli. Zawsze możemy trafić gorzej – puściła do mnie oko.
– Dobra – zgodziłam się.
Podobała mi się otwartość Justyny. Okazało się, że trafiłam doskonale. Dziewczyna była niekonfliktową i pełną pomysłów kompanką. To ona zaproponowała, żebyśmy wynajęły samochód i objechały wyspę „na własną rękę”. To jej zawdzięczam szaleństwa w nocnych klubach, bo sama nigdy nie odważyłabym się tam pójść. Czas zleciał jak z bicza strzelił i był jednym pasmem przyjemności. Poza jednym zgrzytem.
Zgubiłam pierścionek, który dostałam od ojca
Przede wszystkim dlatego był dla mnie ważny i cenny. Tata kazał przerobić kolczyki babci na pierścionki dla córek i każda z nas dostała swój na osiemnaste urodziny. Kiedy zauważyłam stratę, wpadłam w panikę. Razem z Justyną przeszukałyśmy cały pokój, przetrząsnęłyśmy wszystkie zakamarki, i nic. Pierścionek przepadł jak kamień w wodę.
– Co się z nim mogło stać? – zamartwiałam się. – Przecież wczoraj jeszcze go miałam…
– Może zsunął ci się z palca podczas kąpieli? Chodź, zapytamy przy basenie, czy nikt go nie znalazł.
Mimo że szukałyśmy wszędzie i pytałyśmy wszystkich dookoła, pierścionek się nie znalazł. To zdarzenie położyło się cieniem na wspomnieniach z pobytu na rajskiej wyspie. Wróciłam do Polski opalona i wypoczęta, ogólnie zadowolona, choć z zadrą w sercu. Obiecałyśmy sobie z Justyną, że będziemy podtrzymywać kontakt, ale jak to w życiu bywa, zadzwoniłyśmy do siebie ze trzy razy i na tym się skończyło.
Powoli moja opalenizna bladła, a wraz z nią miłe wspomnienia. Tylko wąski, jaśniejszy paseczek na palcu wciąż przypominał mi o utracie rodzinnej pamiątki. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy podczas wizyty u lekarza na dłoni badającej mnie pani doktor zauważyłam swój pierścionek! Oczywiście zapytałam o niego.
– Oryginalny, prawda? – kobieta z zadowoleniem patrzyła na swoją rękę.
– Przepraszam, ale skąd pani go ma?
Lekarka nie poczuła się urażona moim pytaniem, bo odpowiedziała swobodnie.
– Kupiłam go niedawno.
– Od kogo?
– Od córki mojej znajomej. Ona zajmuje się sprzedażą nietypowej biżuterii.
– Czy mogłaby mnie pani z nią skontaktować? Bardzo mi zależy. – popatrzyłam na nią błagalnie, a ona nagle spoważniała.
– Coś nie tak z tym pierścionkiem? O co chodzi? – zaniepokoiła się.
– Chodzi o to, że to mój pierścionek.
– Co takiego?!
Żeby ją przekonać, opowiedziałam jej historię bliźniaczych pierścionków zrobionych z kolczyków babci. Zapewniałam, że to pamiątka rodzinna, co mogę udowodnić, bo siostra nadal ma swój pierścionek. Mój, identyczny, zginął podczas pobytu na Teneryfie i jestem bardzo ciekawa, w jaki sposób znalazł się na dłoni pani doktor. Lekarka słuchała początkowo nieufnie, ale w miarę opowieści wydawała się coraz bardziej poruszona.
W końcu nieświadomie nabyła trefny towar
Dlatego bez oporów wyznała mi, iż sprzedawczyni nazywa się Justyna G. Justyna?! Byłam zupełnie zaskoczona. Nie mogłam uwierzyć. Dzieliłam z nią pokój i wrażenia. Zbliżyłyśmy się, zaprzyjaźniłyśmy. Wydawała się taka szczera, gdy wraz ze mną się martwiła i próbowała odnaleźć zgubę. Tymczasem to ona ukradła mój pierścionek i bezczelnie go sprzedała. Miałam wyjątkowe szczęście, a ona pecha, że trafiłam akurat do tej lekarki. Zdemaskowałam Justynę. Czy powinna ponieść karę?
Podziękowałam za wizytę i informacje. Natychmiast po wyjściu z gabinetu zadzwoniłam do Justyny. Nie wiem, czy coś przeczuwała, ale wykręcała się od spotkania brakiem czasu i pilnym wyjazdem. Nie wytrzymałam.
– Znowu zamierzasz kogoś okraść? To twój sposób na minimalizowanie kosztów?
– Kinga! Zwariowałaś?! O czym ty mówisz? – starała się mówić hardo, ale w jej tonie wychwyciłam nutki paniki.
– O tym, że właśnie wyszłam od lekarza, i wyobraź sobie, że pani doktor miała na palcu mój pierścionek. I powiedziała mi, od kogo go kupiła. Zatem… spotkasz się ze mną czy mam iść na policję?
Justyna skapitulowała. Kiedy się spotkałyśmy, z płaczem przepraszała i przysięgała, że to był jeden jedyny raz, kiedy sięgnęła po cudze, ale jakoś jej nie wierzyłam. Zbyt dobrze udawała zatroskaną. Twierdziła, że znalazła pierścionek na dnie hotelowego basenu, i uległa pokusie. Błagała, żebym nie zawiadamiała policji, obiecywała, że wszystko załatwi. Byłam w rozterce.
Z jednej strony uważałam, że Justyn powinna ponieść karę. Z drugiej jakoś nie widziałam siebie w roli donosicielki, no i nie miałam dowodów, iż okradła kogoś poza mną. Nie miałam też serca z kamienia, a ona wydawała się okropnie zawstydzona. Nie zła, że ją przyłapałam, ale właśnie zawstydzona. Okej, może jestem naiwna, ale chciałam wierzyć, że to będzie dla niej wystarczająca nauczka na przyszłość.
Postawiłam jednak warunek: pierścionek musi do mnie wrócić. Zgodziła się. Oddała lekarce pieniądze, a ta zwróciła mi moją własność. Od tej pory jestem mniej ufna i bardziej pilnuję cennych dla mnie przedmiotów. Zaś co do jesiennych smuteczków – wyparowały jak kamfora. Zwłaszcza że złota polska jesień tego roku była wyjątkowo długa, ciepła i słoneczna...
Czytaj także:
Ciotka była taką jedzą, że mąż uciekł od niej na tamten świat. Ciągnęliśmy losy, u kogo nocuje
Mój mąż miał kompleks - on był robotnikiem, ja lekarką. To dlatego usprawiedliwiał przemoc
Syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego matka zginęła w wypadku, ja już wtedy znałam jego ojca