Jarek jest miłością mojego życia. Spotkałam go na studenckiej imprezie i od razu zakochałam się jak wariatka. Zaczęliśmy się spotykać, a po roku wzięliśmy ślub. Rodzice martwili się, że się tak śpieszymy. Mówili, że powinniśmy się poznać, ale nie chcieliśmy czekać. Czuliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Wszystko układało się wspaniale. Mieliśmy dobrą pracę, własny kąt, sprawdzoną grupę przyjaciół, z którymi spędzaliśmy miło czas. I kochaliśmy się tak samo mocno jak w dniu ślubu. Ale po kilku latach zaczęło nam czegoś brakować.
– Kochanie, chyba już najwyższy czas pomyśleć o dziecku – powiedziałam do Jarka.
– Pomyśleć? A po co? Musimy zabrać się do roboty! – uśmiechnął się.
Byłam pewna, że za kilka tygodni, najdalej miesięcy będę mogła obwieścić najbliższym, że nasza rodzina się powiększy. Niestety, czas mijał, a ja ciągle wciąż nie byłam w ciąży. Poszliśmy na badania. Miałam nadzieję, że wszystko z nami w porządku, że to tylko chwilowe trudności. Tymczasem okazało się, że mam minimalne szanse na to, by zajść w ciążę. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Przez następne lata leczyłam się, brałam hormony, próbowałam sztucznego zapłodnienia. Wydaliśmy mnóstwo pieniędzy. Bez efektów. Byłam załamana. Pewnie wpadłabym w depresję, gdyby nie Jarek.
– Nie zamartwiaj się. Przecież jest tyle niechcianych dzieci na świecie. Może pomyślimy o adopcji? – zapytał.
Na początku nie chciałam się zgodzić. Bałam się, że nie pokocham cudzego dziecka. Byłam wściekła na los, że nie chce dać mi własnego. Ale mąż nalegał, przekonywał. Bardzo chciał być ojcem. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechaliśmy do domu dziecka pełnego twarzyczek wpatrzonych w nas wielkimi, pełnymi smutku oczami. I te najmniejsze, takie bezbronne, samotne… Ten widok bardzo mnie poruszył. Postanowiłam, że zrobię wszystko, by choć jednemu z tych maluchów dać dom.
Formalności załatwialiśmy prawie rok
Musieliśmy odpowiadać na dziesiątki czasem intymnych pytań, wypełniać jakieś testy, udowadniać, że nadajemy się na rodziców, mamy odpowiednie warunki mieszkaniowe i zarabiamy. Chwilami miałam tego dość. Ze smutkiem myślałam, że gdybym sama zaszła w ciążę, nikt by nas tak nie męczył. Ale opłacało się pocierpieć. Pewnego jesiennego dnia wróciliśmy do domu z niespełna rocznym Rafałkiem. O jego prawdziwej matce wiedzieliśmy niewiele. Miała ponoć siedemnaście lat i go nie chciała.
Pierwsze wspólne dni i lata były pełne radości i szczęścia. Do dziś pamiętam pierwszy kroczek Rafałka, pierwsze „mamo”, pierwszą niewprawnie narysowaną laurkę, kwiatki tylko dla mnie. Kochałam synka nad życie i byłam pewna, że nic tego nie zmieni. Był moim największym skarbem. Oczami wyobraźni widziałam, jak wyrasta na dobrego, prawego człowieka. Wiele razy zadawałam sobie później pytanie, kiedy zaczęło się to wszystko psuć.
Gdy Rafał poszedł do przedszkola i usłyszał od dzieci, że jest adoptowany? Kiedy nie chciał posprzątać klocków, bo nie jestem jego prawdziwą mamą i nie mogę mu rozkazywać? A może kiedy pojawiła się Kasia? Cztery lata po adopcji, udało mi się zajść w ciążę i urodziłam córeczkę. Byłam taka szczęśliwa.
Zaczął być złośliwy i agresywny
– Zobacz, jaką masz śliczną siostrzyczkę – powiedziałam do Rafała.
– Jest okropna, nie potrzebujemy jej! – krzyknął i pobiegł do swojego pokoju.
Nie przejęłam się jego zachowaniem. Dobrze wiedziałam, że dzieci bywają zazdrosne o młodsze rodzeństwo, a potem nie mogą bez siebie żyć. Niestety, u Rafała nic takiego się nie stało. Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej uparty, agresywny, zaborczy.
– Nienawidzę cię! Idź sobie! – krzyczał, ilekroć Kasia chciała się do niego przytulić.
Nie potrafiłam na to spokojnie patrzeć. Wrzeszczałam na niego, odsyłałam do kąta, karałam. Nie rozumiałam, dlaczego się w ten sposób zachowuje. Potem, gdy już emocje opadały, próbowałam z nim rozmawiać. Tłumaczyłam, że jest dla nas tak samo ważny, jak Kasia, poświęcałam czas tylko jemu. Zaprowadziłam go nawet do psychologa. Nie pomogło.
Było mi wstyd
Kiedy Rafał poszedł do szkoły, posypały się na niego skargi. Nie było tygodnia, by wychowawczyni nie wzywała mnie na rozmowę. Skarżyła się, że syn bije inne dzieci, niszczy im zeszyty, zabiera kredki. Byłam przerażona.
– Jarek, Rafał ma dopiero siedem lat. Co będzie, jak skończy piętnaście?! Przecież my nawet nie wiemy, kim był jego ojciec…
– Zwariowałaś, Iwona? To dobre dziecko, ale nie radzi sobie z emocjami. Przestań się go wreszcie czepiać! – złościł się.
Bronił syna jak lew. Kochał go tak samo jak Kasię. Ja już nie potrafiłam. To wtedy pojawiła się w mojej głowie myśl, że nie chcę go już w swoim życiu. Córeczka była taka słodka, kochana, grzeczna, uśmiechnięta. A Rafał tylko sprawiał kłopoty. Długo nie przyznawałam się do swoich uczuć. Było mi wstyd, że już nie kocham syna, tak jak na początku. Starałam się udawać, że nadal jesteśmy szczęśliwą rodziną. Ale w końcu coś we mnie pękło.
Miałam dość syna
Nie wiem dokładnie, co było przyczyną tej awantury. Rzucony przez córeczkę klocek czy wylany sok na zeszyt. W każdym razie Rafał popchnął Kasię tak mocno, że się przewróciła i złamała rękę. O Boże, jak ona płakała! Przerażona zawiozłam ją do szpitala. Rafał nie okazał skruchy ani współczucia. Stał z boku i patrzył. Tego było już za wiele.
– Mam dość Rafała – powiedziałam do męża. – Musimy go oddać – oznajmiłam w pewnym momencie.
– Słucham? O czym ty mówisz? – Jarek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Nie mamy wyjścia! On nienawidzi naszej córki! Następnym razem uderzy ją mocniej i skrzywdzi jeszcze bardziej. Nie pozwolę na to! – zdenerwowałam się.
Kasia wciąż pyta nie tylko o tatę, ale też o Rafała. Nie rozumiem tego!
– Nie przesadzaj, to był tylko wypadek. Rafał żałuje, że tak się stało, tylko nie potrafi tego okazać. Porozmawiam z nim. Zobaczysz, wszystko się ułoży – tłumaczył.
– Przykro mi, ale nie zamierzam ryzykować. Bezpieczeństwo Kasi jest dla mnie najważniejsze – ucięłam.
Mąż był przeciwny
Nie zamierzałam dłużej dyskutować na ten temat. Uważałam, że Rafał zagraża Kasi i chciałam, żeby jak najszybciej zniknął z naszego domu. Byłam zła, że Jarek go broni i przeciąga sprawę. W końcu nie wytrzymałam.
– Jutro idziemy do adwokata. Niech wystosuje do sądu odpowiedni wniosek. Podpiszemy go, odbędzie się rozprawa i będzie po kłopocie – powiedziałam stanowczo. Jarek spojrzał na mnie spod oka.
– Niczego nie podpiszę – warknął.
– Słucham?
– Rafał nie jest kłopotem tylko dzieckiem. Nie zgadzam się na rozwiązanie adopcji!
– A ja nie życzę sobie, żeby dłużej z nami mieszkał! – tupnęłam nogą.
Mąż zastanawiał się przez chwilę.
– W porządku. W takim razie przeniosę się z nim do rodziców. Jutro nas tu już nie będzie – powiedział spokojnym głosem.
Potem odwrócił się na pięcie i poszedł do pokoju syna. Spędził w nim całą noc. Nie mam pojęcia, czy rozmawiali, czy spali. Prawdę mówiąc, nic mnie to nie obchodziło. Nie sądziłam, że mąż spełni groźbę. Myślałam, że tak tylko powiedział, że mu się wymsknęło. Gdy jednak następnego ranka wstałam, już ich nie było. Na stole w kuchni leżała kartka: „Kocham cię, kocham Kasię, ale kocham też Rafała. Nie mam sumienia go oddać. I mam nadzieję, że twoje też się obudzi. Gdy zrozumiesz, jaki chcesz błąd popełnić, zadzwoń” – przeczytałam.
Podobno nie mam sumienia
Zdębiałam. Nie mogłam uwierzyć, że Jarek zdecydował się na taki krok. Zostawił mnie i rodzoną córkę dla chłopaka z domu dziecka? Byłam tak wściekła i rozżalona, że aż się w środku gotowałam. Musiałam się komuś wyżalić. Złapałam za komórkę i zadzwoniłam do swojej najlepszej przyjaciółki. Miałam nadzieję, że gdy opowiem jej o wszystkim, to mnie pocieszy, wyzwie Jarka od sukinsynów i szantażystów. Tymczasem po drugiej stronie słuchawki panowała kompletna cisza.
– Jesteś tam jeszcze? – zdenerwowałam się tym milczeniem Dominiki.
– Jestem, jestem. Słuchaj, mogę cię o coś zapytać? – odezwała się po chwili.
– Jasne! Pytaj śmiało!
– Jak Kasia zacznie w przyszłości sprawiać kłopoty, to też będziesz chciała się jej pozbyć? – zapytała poważnym tonem.
– No co ty opowiadasz, przecież to moje dziecko! – obruszyłam się.
– A Rafał już nim nie jest? – zapytała.
– Na twoim miejscu jeszcze bym to przemyślała – odparła i się rozłączyła.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Jarek i Rafał ciągle mieszkają u teściów. A ja siedzę w domu, dumam i coraz częściej łapię się na myśli, że powinnam ratować naszą rodzinę, zwłaszcza że Kasia wciąż zamęcza mnie pytaniami. Nie tylko o tatę, ale także o brata. Nie rozumiem tego. Przecież ją odpychał i zrobił jej krzywdę… Czyżby już o tym zapomniała? Ja też chciałabym zapomnieć, pokochać syna jak dawniej. Tylko czy dam radę? No i kto da mi gwarancję, że Kasia jest przy nim bezpieczna?
Iwona, 34 lata
Czytaj także: „Straciłam głowę dla faceta, który mógłby być moim ojcem. Wieczorami zamienia się jednak w namiętnego amanta”
„Marzyłam o dobrym zięciu dla mojej córki. Miałam jednak nadzieję, że będzie choć trochę młodszy ode mnie”
„Syn wziął sobie miastową pannicę i olał rodzinną spuściznę. Nie po to go urodziłam, by pracował w korporacji”