Moje relacje z córką, zawsze były dość bliskie. Od małego mogłyśmy rozmawiać o wszystkim – o szkole, o przyjaciółkach, o marzeniach, a nawet o chłopakach, chociaż w tych ostatnich tematach średnio się dogadywałyśmy. Bo, nie oszukujmy się, moim zdaniem Ania nie miała szczęścia do mężczyzn.
Pierwszy poważniejszy związek, który zapamiętałam, to była kompletna katastrofa. Piotrek był od niej starszy o trzy lata i miał być na ostatnim roku studiów, ale nieustannie przesuwał terminy obrony, bo wiecznie nie był gotowy. Jak miał się poczuć gotowy, skoro całe dnie spędzał przed komputerem, grając w jakieś gry?
Ania mówiła wtedy, że to „jego pasja”, a ja z trudem powstrzymywałam się, by nie zapytać, czy przypadkiem takich pasji to nie mają chłopcy w podstawówce. Ale nie zapytałam, bo byłaby awantura. Na szczęście i tak wkrótce zerwali.
Codziennie dzwonił do matki
Kolejny był Łukasz. Niby bardziej dorosły, bo już pracował, ale jak przyszło co do czego, to okazał się być typowym maminsynkiem. Codziennie dzwonił do matki, żeby zapytać, co ma zjeść na kolację albo jak wyprasować koszulę. Od Ani oczekiwał, że będzie się nim zajmować jak dzieckiem.
Na szczęście ta przygoda też trwała tylko kilka miesięcy. Któregoś dnia Ania wróciła do domu zapłakana, trzymając w dłoni walizkę pełną jej rzeczy. Było mi jej żal, oczywiście, ale nie mogłam powiedzieć, że byłam zaskoczona. Każda kolejna relacja mojej córki kończyła się fiaskiem.
Po Piotrku i Łukaszu przyszli kolejni: niedojrzali, nieodpowiedzialni, bez perspektyw. Nie potrafiłam tego zrozumieć: moja córka była piękna, mądra, dobra i zasługiwała na kogoś znacznie lepszego. Na kogoś, kto będzie ją wspierał, kto będzie miał ambicje i jakiś plan na życie. Z kim mogłaby budować coś trwałego, stabilnego. Dlaczego trafiała na takich chłopków-roztropków i nie mogła w końcu ułożyć sobie życia?
Pewnego wieczoru, gdy tak siedziałam przy stole, znowu myśląc o jej pechowym życiu uczuciowym, Ania przysiadła się do mnie z uśmiechem na twarzy.
– Mamo, mam ci coś ważnego do powiedzenia – zaczęła, a ja podniosłam wzrok znad książki, którą udawałam, że czytam.
– Tak? Co się stało? – zapytałam z nadzieją, choć starałam się nie pokazywać zbyt wielkiego entuzjazmu.
Doświadczenie nauczyło mnie, że takie rozmowy zwykle kończą się informacją o kolejnym związku, który „jednak nie wyszedł”.
– Poznałam kogoś – wypaliła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Tym razem jest inaczej, naprawdę.
Westchnęłam, w duchu modląc się, żeby tym razem miała rację. Widziałam, jak jej twarz rozjaśniają radość i ekscytacja. Nie chciałam zabijać w niej tych uczuć, wiedziałam, że i ona jest zmęczona tymi ciągłymi zawodami.
Moje serce podskoczyło z radości
– To wspaniale, kochanie! A kim jest ten... szczęśliwiec? – zapytałam, starając się, by moje słowa brzmiały jak najbardziej neutralnie.
– Nazywa się Maciej – odpowiedziała z dumą w głosie. – Jest architektem, ma własną pracownię, odnosi sukcesy.
Na te słowa moje serce podskoczyło z radości. Architekt z własną pracownią? Brzmiało zbyt pięknie, żeby mogło być prawdą! W końcu ktoś dojrzały, odpowiedzialny, z ambicjami! Czy w końcu przyszedł ten, którego sobie wymarzyłam na swojego zięcia?
– Chciałabym, żebyście go poznali. Może przyjdzie w weekend na kolację? – zapytała.
Kolacja z rodzicami to już pewne zobowiązanie, w dodatku tak szybko. To znaczy, że Ania naprawdę myśli o tym związku poważnie.
– Oczywiście, zapraszaj – odpowiedziałam, próbując nie okazać zbytniej ekscytacji. – Tata na pewno się ucieszy.
Następne dni upłynęły mi na planowaniu kolacji. W końcu, jeśli miałam poznać mężczyznę, który być może zostanie moim zięciem, chciałam, by wszystko było perfekcyjne. Przeanalizowałam menu, przemyślałam każde danie i w piątek wieczorem wszystko było gotowe. Razem z mężem siedzieliśmy przy stole, czekając, aż Ania przyjdzie z Maciejem.
Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, serce mi zabiło mocniej. Marek podszedł, by otworzyć, a ja czekałam, wstrzymując oddech. W drzwiach pojawiła się Ania, piękna, uśmiechnięta i promieniejąca, a za nią... ktoś, kto przedstawił się jako Maciej.
Był starszy ode mnie
Nie wyglądał tak, jak sobie wyobrażałam. Był mężczyzną niewątpliwie przystojnym, dobrze ubranym, eleganckim, ale... wyglądał na co najmniej pięćdziesiąt lat, a może i więcej! Na pewno był starszy ode mnie.
– Dzień dobry, pani Lucyno. Miło mi panią poznać – powiedział, podając mi piękny bukiet kwiatów.
Jego głos był niski, spokojny, pełen pewności siebie. Uprzejmie przyjęłam bukiet, zachwycając się jego urodą: zawsze marzyłam o tym, żeby dostać taki podarunek od któregoś z adoratorów Ani, ale przecież żaden z tych poprzednich knypków nawet o tym nie pomyślał. Powinnam być więc zachwycona, ale... czułam pewien niepokój.
– Dzień dobry, witamy, zapraszamy do stołu – powiedziałam w końcu żywo, czując, jak krew napływa mi do policzków.
Próbowałam ukryć swoje zaskoczenie i... rozczarowanie. Widziałam, że i mój mąż nie do końca wie, jak powinien się zachować. Po chwili wszyscy usiedliśmy przy stole. Marek, widząc moje zakłopotanie, na szczęście podjął się rozmowy, zadając Maciejowi pytania o jego pracę.
– Podobno jesteś architektem? – zapytał.
– Tak, to prawda. Prowadzę własną pracownię od ponad dwudziestu lat. Specjalizuję się w projektach komercyjnych, ale czasem robię też domy jednorodzinne i mieszkania – odpowiedział Maciej spokojnym tonem.
– To musi być wymagające zajęcie – odparł Marek, próbując podtrzymać rozmowę. – A jak ci się udaje łączyć pracę z... życiem osobistym?
– Czasem bywa trudno, ale zawsze staram się znaleźć równowagę – odpowiedział Maciej. – Szczęśliwie mam teraz Anię, która pomaga mi ją utrzymać.
Nie chciałam psuć jej szczęścia
Po tych słowach Maciej złapał Anię za rękę i ucałował ją szarmancko. Widziałam w oczach Ani, że jest w nim bardzo zadurzona. Nie chciałam więc burzyć jej szczęścia, ale...
– Ania, czy jesteś pewna tego związku? – zapytałam, gdy tylko zamknęły się drzwi.
Marek spojrzał na mnie z boku, ale nic nie powiedział, pozwalając mi kontynuować.
– Maciej jest... starszy. O wiele starszy.
Ania westchnęła, jakby spodziewała się tego pytania.
– Mamo, wiem, co myślisz. Ale w końcu spotkałam kogoś dojrzałego. Kogoś, kto wie, czego chce od życia. Wszyscy faceci w moim wieku zachowują się jak dzieci, a ja mam dość wiecznego niańczenia człowieka, który powinien być dla mnie partnerem, a nie podopiecznym.
– Rozumiem – odparłam, chociaż wcale nie byłam pewna, czy faktycznie rozumiem.
– Czy nie chciałaś dla mnie kogoś takiego, jak Maciej? Zawsze powtarzałaś, że facet powinien być pewny siebie, opanowany i dojrzały, a on właśnie taki jest. Cały wieczór zachowywał się wzorowo, był dla was uprzejmy, odpowiadał na wszystkie wasze pytania, pokazywał, że mu na mnie zależy.
W mojej głowie kotłowały się myśli, ale chciałam, żeby Ania wiedziała, że ją wspieram, nawet jeśli czułam się zagubiona.
– Ale... czy ta różnica wieku nie będzie wam przeszkadzać? Przecież Maciej jest praktycznie w naszym wieku...
Ania uśmiechnęła się łagodnie.
– Mamo, wiek to tylko liczba. Ważne, jak się z kimś czujesz. A ja przy Macieju czuję się naprawdę szczęśliwa.
Nie miałam wyboru, musiałam spojrzeć na tę sytuację inaczej. W końcu co innego mogłam zrobić? Chciałam, żeby Ania była szczęśliwa. Jeśli Maciej dawał jej to szczęście, musiałam to zaakceptować, nawet jeśli wciąż czułam się z tym nieswojo.
– Wydaje się być naprawdę porządnym facetem, lubię go – odezwał się nagle Marek.
Jak zwykle, pozwolił mi odwalić całą brudną robotę i wszedł na gotowe, jako kochany tatuś... Ech.
– Cieszę się, wasze zdanie naprawdę dużo dla mnie znaczy – uśmiechnęła się Ania, po czym zebrała swoje rzeczy, zabrała resztki z obiadu, które jej zapakowałam i wróciła do swojego mieszkania.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć, przewracając się z boku na bok. Myśli o córce, jej wyborach i jej przyszłości nie dawały mi spokoju. W końcu jednak doszłam do konkluzji, która pozwoliła mi chociaż trochę się odprężyć: jeśli dziecko mówi, że jest szczęśliwe, uwierz mu i nie stwarzaj problemów na zapas.
Każdy musi się nauczyć na swoich błędach. A może tym razem faktycznie nie będzie to błąd?
Lucyna, 49 lat
Czytaj także:
„Zawsze w październiku jadę na weekend do lasu. Ale nie szukam tam podgrzybków, tylko przygody z krzepkim gajowym”
„Wyprawa na grzyby zakończyła się miłosną przygodą. Oprócz podgrzybków i prawdziwków znalazłam też niezłego kozaka”
„Nienawidzę wypraw z mężem na grzyby, lecz robię to, by dał mi spokój. Mam w nosie podgrzybki, kanie i inne borowiki”