„Nie jestem złodziejką. Jestem kleptomanką. To utrudnia mi życie, ale boję się iść do lekarza. Może zawiadomi policję?”

kobieta która cierpi na kleptomanię fot. Adobe Stock, Anton
Wcale nie chcę kraść. Po prostu muszę. W domu mam setki nigdy nierozpakowanych rzeczy. Po każdej kradzieży pojawiają się potworne wyrzuty. Chciałabym pomocy, ale jeśli lekarz zawiadomi policję? Kiedyś zadałam anonimowo pytanie w internecie. „Powinnaś się wstydzić! Stać cię na te rzeczy, a okradasz sprzedawczynie, które potem mają za to potrącane z pensji!”.
/ 26.05.2021 10:33
kobieta która cierpi na kleptomanię fot. Adobe Stock, Anton

Przeciętny mężczyzna nazwałby ten kolor po prostu czerwonym, ale dla mnie to było bardziej bordo, może nawet wpadający w szkarłat. Piękny lakier do paznokci, takiego jeszcze nie miałam.

– Dzień dobry, czy mogę w czymś pomóc? – zapytała sprzedawczyni, czy raczej konsultantka, bo byłyśmy w eleganckiej perfumerii.
– Nie, dziękuję – spławiłam ją. – Na razie tylko się rozglądam.

Nie spieszyłam się. Dokładnie obejrzałam buteleczki z lakierami

Już wiedziałam, że nie uda mi się powstrzymać. Czułam wewnętrzny dygot i pokusę nie do odparcia. Rosło we mnie napięcie i wiedziałam, że mogę je rozładować tylko w jeden sposób. Miałam wrażenie, że jeśli tego nie zrobię, adrenalina dosłownie mnie rozsadzi. Lakier nie miał żadnego zabezpieczenia. Dyskretnie wsunęłam go do cholewki buta, kiedy udawałam, że poprawiam nogawkę spodni. A potem wolnym krokiem skierowałam się ku wyjściu. Nikt niczego nie zauważył.

Już na ulicy przyszło oszałamiające poczucie spełnienia. Miałam go! Miałam ten śliczny, szkarłatny przedmiot!

Leżał w mojej kieszeni. Obracałam go w palcach, rozkoszując się gładkością szkła, a kiedy doszłam do domu, wyjęłam swoją zdobycz i napawałam się nią. A potem wyciągnęłam z szafy wielką kosmetyczkę w groszki i włożyłam do niej nowy lakier. Stanął obok dwudziestu paru innych buteleczek w różnych kolorach. Żadnego z nich nigdy nawet nie otworzyłam… W moim mieszkaniu ukrywałam jeszcze kilka takich kosmetyczek.

W dużej, przezroczystej, trzymałam tusze do rzęs, w większości już przeterminowane, także ani razu nie użyte. W kolejnej były szminki i błyszczyki. Najstarsze z nich miały około pięciu lat. To wtedy zaczęłam kraść. 

Oczywiście wiedziałam, co nastąpi po kilku godzinach od dokonania kradzieży

To, co zawsze. Wstyd, poczucie winy, świadomość, że jestem złym człowiekiem. Wszystkie te emocje zaczęły atakować mnie niczym stado wściekłych psów. Szarpały i nie dawały zapomnieć o tym, kim naprawdę jestem. Złodziejką. Na początku męczyłam się tak strasznie, że chciałam odnosić ukradzione przedmioty i niepostrzeżenie podrzucać je na miejsce.

Panicznie się jednak bałam, że ktoś mnie na tym przyłapie i będę miała kłopoty. Co absurdalne, nie miałam takich lęków, kiedy kradłam. Wtedy myślałam tylko o jednym: żeby wynieść przedmiot mojego pożądania ze sklepu i poczuć to, co zawsze w momentach, kiedy mi się to udawało: euforię na miarę narkotykowego haju! Czułam się wtedy szczęśliwa, lekka, miałam wrażenie, że skoro udało mi się wynieść kolejny fant, to jestem nie do pokonania. Miałam poczucie, że mogę wszystko i całkowicie kontroluję moje życie, los i przeznaczenie.

Poczucie ulgi, jakiego doświadczałam po potwornym napięciu w sklepie porównywałam do orgazmu. Wiedziałam jednak, że coś ze mną jest nie tak. Znałam nazwę mojego zaburzenia. Byłam kleptomanką. Nie zwykłą złodziejką, bo nie kradłam z chęci zysku. Nie potrzebowałam nawet tych przedmiotów, które zwijałam ze sklepowych półek. Na początku miałam ochotę je po prostu wyrzucać, ale przyszło mi do głowy, że ktoś je znajdzie i jakoś mnie wytropi, może po odciskach palców. Dopiero długi czas później zorientowałam się, że to były myśli paranoidalne, kompletnie wyolbrzymione.

Przecież policja nie zdejmowałaby odcisków palców z buteleczki z lakierem znalezionej w śmietniku. Mój umysł jednak nie działa tak jak mózgi normalnych ludzi… W każdym razie nie wyrzucałam swoich łupów, tylko chowałam je w szafie, nawet nierozpakowane, nigdy nieużyte. Dużo czytałam o mojej chorobie. Wiedziałam, że powinnam iść do psychiatry, ale bałam się i wstydziłam. A co, jeśli uzna mnie za zwykłą złodziejkę? Może nawet powiadomi policję? Kiedyś weszłam na forum internetowe, żeby dyskretnie popytać, czym dokładnie jest tajemnica lekarska. Chciałam się dowiedzieć, czy lekarz czasem nie ma obowiązku zgłaszania popełnionych przestępstw.

Zalogowałam się tam zupełnie anonimowo, więc w pewnym momencie, kiedy padło wiele pytań, o jakie dokładnie przestępstwo chodzi, odważyłam się napisać, że jestem kleptomanką i chcę poszukać pomocy. Skala nienawiści i pogardy internautów mnie przeraziła. „Nie jesteś żadną kleptomanką, tylko kryminalistką” – pisano do mnie. „Powinnaś się wstydzić! Stać cię na te rzeczy, a okradasz sprzedawczynie, które potem mają za to potrącane z pensji!”. „Cholerna złodziejko, powinnaś iść siedzieć!”.

To po tym doświadczeniu wpadłam w depresję. Leczyłam ją alkoholem

Żeby unikać pokus w sklepach, przerzuciłam się na zakupy on-line. Ale to działało tylko na krótką metę. Któregoś razu byłam tak potwornie nieszczęśliwa, tak niemożliwie napięta, że po prostu musiałam sobie ulżyć. Nawet nie wiem, kiedy weszłam do butiku z tanią biżuterią i ozdobami do włosów. Włożyłam do koszyka dwie spinki i zapłaciłam za nie grzecznie w kasie. W drodze do domu rozkoszowałam się poczuciem niewyobrażalnej ulgi, jakie towarzyszyło oglądaniu pary tandetnych kolczyków, za które nie zapłaciłam. Ukradłam je i byłam z tego powodu szczęśliwa. Najśmieszniejsze jest to, że nawet nie mam przekłutych uszu…

Wreszcie spotkałam kogoś, kto mnie rozumie

Jakieś pół roku temu poznałam Wiktora. On nie ma pojęcia, z jak żałosną istotą jest związany. Nigdy nie wybrałam się z nim na zakupy, bo bałam się, że wizyta w sklepie (jeśli w końcu mnie złapią) skończy się aresztowaniem. Gdyby on był tego świadkiem, musiałabym chyba potem popełnić samobójstwo.

Pewnego dnia byłam z Wiktorem w cukierni. W pewnym momencie weszła tam bardzo otyła kobieta. Na pierwszy rzut oka było widać, że w ogóle nie powinna nawet patrzeć na słodycze. Przez chwilę stała przed ladą, jakby walcząc z sobą. Zrobiła kilka kroków w tył, jakby zamierzała bohatersko wyjść bez kupienia porcji cukru. Ale potem niemal doskoczyła do lady i zamówiła cztery eklerki. Pożarła je w takim tempie, że aż obojgu nam zrobiło się niedobrze.

Widziałam, że Wiktor patrzy na nią z obrzydzeniem i niemym pytaniem: „Jak można tak nie kontrolować swoich impulsów? Jak można tak łatwo ulegać głupiej pokusie?”. Ja spuściłam głowę, bo wiedziałam, co ona czuła. Też nie mogła się powstrzymać, też MUSIAŁA ulec. Jak alkoholik, seksoholik, zakupoholik… jak każdy nieszczęśnik z zaburzeniami psychicznymi. Ta cukiernia była niedaleko mojej pracy, a gruba kobieta okazała się być osobą ubiegającą się o stanowisko recepcjonistki.

Tego dnia miała u nas rozmowę o pracę. Tydzień później dołączyła do zespołu

Ewelina, bo tak ma na imię, nie miała pojęcia, że widziałam ją tamtego dnia, pochłaniającą cztery eklerki naraz. W pracy była przesympatyczna, uczynna, po prostu: złota dziewczyna. Widziałam, jak katuje się dietetycznym chlebem i razowym makaronem na lunch. Domyślałam się jednak, że nim dojdzie do domu, nie wytrzyma i kupi sobie batona albo wielkie ciastko. Tak jak ja nie wytrzymywałam i kradłam kolejne kosmetyki, których nawet nie potrzebowałam.

Zaprzyjaźniłam się z Eweliną. To ona pierwsza przyznała się, że ma problem. Poprosiła, żebym wychodziła z nią z pracy i żebyśmy szły razem na przystanek.

– Nie pozwól mi po drodze kupować nic słodkiego – błagała.

Okazało się, że zaczęła terapię i terapeuta doradził jej, żeby komuś powiedziała o swoich zaburzeniach odżywiania, kompulsywnym objadaniu się słodyczami. Potrzebowała przyjaciela i… strażnika.

– Ja też mam problem… – zebrałam się na odwagę i powiedziałam jej o kleptomanii.

Nie oceniała mnie, nie nazwała złodziejką. Pierwszy raz w życiu miałam wrażenie, że ktoś wierzy, że jestem osobą chorą, a nie złą i słabą. Ewelina pomogła mi znaleźć odpowiedniego terapeutę i chodzi ze mną na zakupy. Pilnuje, żebym nic nie ukradła, a jeśli nawet mi się to zdarzy, zabiera mi tę rzecz i odkłada na miejsce. Lekarz przepisał mi też leki regulujące pracę neuroprzekaźników w mózgu. Po nich nie czuję już tego napięcia, nie mam potrzeby rozładowania go za pomocą zwinięcia buteleczki lakieru.

Doktor mówi, że powinnam powiedzieć o swoim zaburzeniu Wiktorowi, ale na razie nie jestem na to gotowa. Umówiłam się jednak z Eweliną, że zrobię to, kiedy jej uda się schudnąć 15 kilo. Na razie schudła dziewięć. Z jednej strony nie mogę doczekać się tego momentu, z drugiej – bardzo się boję. Mam nadzieję, że mój chłopak mnie nie odrzuci, że okaże mi wsparcie, a nie pogardę. Ale wcale nie jestem pewna, czy tak będzie…

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA