„Moja 22-letnia pasierbica jest nierobem i darmozjadem. Nie uczy się i nie pracuje. Teraz jeszcze spłacam jej długi”

Pasierbica i macocha fot. Adobe Stock, JackF
„Nie jestem złą macochą. Zawsze starałam się robić wszystko, by Monika mnie lubiła. Potrafiła to wykorzystać. Powoli zaczynam mieć dosyć swojego małżeństwa i związanych z nim problemów. Po dwunastu latach mordęgi czara goryczy się przelała i chyba dłużej nie wytrzymam. A wszystko przez moją pasierbicę".
/ 21.07.2021 09:45
Pasierbica i macocha fot. Adobe Stock, JackF

Kiedy poznałam Rafała, od trzech lat był wdowcem. Początkowo sądziłam, że nie mieli z żoną dzieci, bo mieszkał sam.

Kiedy jednak lepiej żeśmy się poznali, przyznał mi się, że ma córeczkę. Byłam tym zaskoczona, ale w pozytywny sposób. Nie miałam nic przeciwko temu, że jest ojcem, sama miałam synka z pierwszego małżeństwa. Zdziwiło mnie tylko, że mała nie mieszka z nim, a z babcią.

Choć w sumie go rozumiałam.

Najpierw choroba żony, potem jej śmierć i żałoba. Na pewno nie mógł sobie ze wszystkim poradzić, więc teściowa wzięła na siebie część obowiązków. Małej u niej na pewno nie działa się żadna krzywda.

Byłam zdziwiona, a nawet zrobiło mi się przykro

Kiedy nasza znajomość zaczęła się rozwijać i zmierzać w kierunku małżeństwa, dałam Rafałowi jasno do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko temu, aby Monika zamieszkała z nami. Wręcz przeciwnie: uważałam, że powinna, i mówiłam o tym otwarcie swojemu narzeczonemu.

Dziecko potrzebuje ojca – namawiałam go. – I nawet macochy, która chociaż częściowo spróbuje zastąpić mu matkę.

Nie przewidziałam, że to… Monika nie będzie chciała zamieszkać z nami. Kiedy nam to zakomunikowała, byłam zdziwiona, a nawet zrobiło mi się przykro. Do tej pory sądziłam, że mnie polubiła. Nie zajęłam przecież miejsca jej mamy, odnosiłam się do Moniki z sympatią, podobnie jak mój pięcioletni synek, któremu dziewięcioletnia dziewczynka imponowała.

– Bardzo bym chciał mieć taką siostrzyczkę! – zwierzył mi się nawet kiedyś.

Monika w każdym razie stanowczo stwierdziła, że woli zostać u babci. Trochę trwało, nim wytłumaczyłam sobie, że w tej decyzji wcale nie musi chodzić o mnie. Skoro dziewczynka mieszkała u dziadków już od jakiegoś czasu, była do nich przyzwyczajona i ich dom nazywała swoim. Dlatego nie paliła się do tego, by go opuszczać.

Choroba i śmierć mamy była dla niej na pewno ciężkim przeżyciem, podświadomie więc nie chciała sobie dokładać kolejnego stresu, jakim jest przeprowadzka do domu obcej kobiety (po ślubie zdecydowaliśmy się zamieszkać u mnie).

Zależało mi na jej zaufaniu

Usilnie zabiegałam o to, aby Monika mi zaufała. I zaczęła traktować jak członka rodziny. Jednak nigdy mi się to nie udało. Niby nie spotkałam się z jej strony z jawną wrogością, ale już z niechęcią – owszem. Oliwy do ognia dolewała co i rusz jej babcia, która rozpieszczała wnusię do granic możliwości, bo mała taka biedna i bez mamusi. A ja uważałam, że dziewczyna wcale nie ma w życiu aż tak źle. Była otoczona miłością babci i ojca, ja czułam do niej sympatię, finansowo także stała nie najgorzej.

Rafał łożył na jej utrzymanie, dostawała także rentę po zmarłej mamie. Mogła sobie pozwolić na wiele, czasem nawet na dość ekstrawaganckie rzeczy. I chyba zanadto przyzwyczaiła się do tego dobrobytu, bo kiedy dorosła, nie umiała z niego zrezygnować. A sytuacja, niestety, uległa zmianie. Babcia zmarła, zostawiając 20-letniej Monice mieszkanie, czyli rachunki, za które trzeba było płacić.

Renta po mamie przysługiwała jej tylko do 18. roku życia, chyba że dziewczyna będzie kontynuować edukację. A że nie chciało jej się uczyć, straciła rentę. Sądziłam, że w tej sytuacji moja pasierbica się pozbiera i pójdzie do pracy. Ależ byłam naiwna. Bo jej ani trochę się do tego nie spieszyło. Ponieważ nie miała wykształcenia – co w naszych czasach znaczy matura?! – pozostawała jej posada kasjerki lub sprzątanie.

– Do marketu nie pójdę! To straszna harówka za marne grosze – zapowiedziała od razu Monika. – A sprzątać nie mam zamiaru, bo to uwłaczające.

Załatwiłam jej więc pracę sekretarki u swojej koleżanki, która miała własną firmę. Po dwóch tygodniach usłyszałam od pasierbicy, że tam jest… nudno. Koleżanka odetchnęła z ulgą, kiedy Monika zrezygnowała, bo ponoć nic nie robiła, za to wypiła więcej darmowej kawy niż reszta pracowników razem wziętych.

To była dla mnie lekcja na przyszłość

Nigdy więcej nikomu nie poleciłam swojej pasierbicy. Tylko bym się wstydu najadła i musiała przepraszać koleżanki. Po tym doświadczeniu stwierdziłam, że dziewczyna musi po prostu wiedzieć, co właściwie chce w życiu robić.

– Zostanę masażystką. One zawsze świetnie zarabiają – zadecydowała Monika i poprosiła o pieniądze na kurs.

Dostała kasę, a po tygodniu stwierdziła, że od masowania bolą ją ręce, więc nie będzie dłużej chodzić na kurs. Wkurzyłam się, że wyrzuciła nasze pieniądze w błoto, tym bardziej że nie była to mała kwota. Nie zarabiamy z Rafałem kokosów, każdy nieplanowany wydatek jest dużym obciążeniem dla domowego budżetu.

– Następnym razem nie będę taka głupia! – piekliłam się. – Niech Monika sama opłaci sobie jakiś kurs, a my jej najwyżej zwrócimy, jak już go ukończy.

Ale, oczywiście, takie postanowienie było czystą utopią, bo moja pasierbica kasy nie miała i już. I nie kwapiła się do zdobycia zawodu. Wkrótce zorientowałam się też, że nie płaci za mieszkanie. Zalegała za czynsz, nie miała opłaconej elektryczności, gazu i wody, więc pewnego dnia pod jej blok zawitali monterzy z elektrowni i zwyczajnie odcięli jej zasilanie.

Zrobiło mi się przykro, że mąż mnie oszukiwał...

Przyleciała wtedy do nas z płaczem. No bo jak tu mieszkać, kiedy nic nie działa? Siedzieć przy świeczce, bez lodówki, bez telewizora i komputera?

Mąż wziął wtedy córkę na poważną rozmowę. Zapytał ją, gdzie się podziały pieniądze, które dawał jej co miesiąc na opłaty. Swoją drogą zdębiałam, słysząc tę kwotę, bo sądziłam, że daje jej dużo mniej. Zrobiło mi się przykro, że mnie oszukiwał. Ja przecież zawsze rozliczałam z nim co do złotówki… Ale jeszcze bardziej wkurzyła mnie Monika, która wykrzyczała ojcu, że nie była w stanie utrzymać się „za te grosze”, bo musi ubrać się modnie i umalować.

– Jestem młoda! Mam swoje potrzeby. – wrzeszczała na całe gardło.

Najchętniej bym ją wtedy kompletnie odcięła od pieniędzy, tak mnie wyprowadziła z równowagi. Jednak doskonale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Mąż z pewnością by się na to nie zgodził i jeszcze wyszłabym na złą macochę. Usiedliśmy więc z Rafałem i ustaliliśmy, że pokryjemy długi Moniki, biorąc kredyt w wysokości 20 tysięcy złotych. Właśnie tak! Dokładnie tyle po trzech latach niepłacenia wynosiły jej zobowiązania!

Niestety, los nie był dla nas łaskawy...

Choć wiedziałam, że będzie nam trudno, postanowiłam zacisnąć zęby. „Jakoś sobie poradzimy” – myślałam.

Niestety, los nie był dla nas łaskawy.

Rafał stracił pracę i spłacanie długu spoczęło na moich barkach. Byłam wściekła… Monika nadal zbijała bąki, a ja harowałam nie tylko na swoją rodzinę, ale i na nią! Strasznie mi to podnosiło ciśnienie i w końcu nie wytrzymałam. Znów wzięłam ją na poważną rozmowę. Powiedziałam, że musi dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje życie, także finansową.

– Nikt nie będzie utrzymywał cię do końca życia – tłumaczyłam jej jak dziecku. – Powinnaś zdobyć jakiś zawód, pójść do szkoły pomaturalnej. Odzyskałabyś wtedy rentę po mamie, miałabyś pieniądze. Wyglądała na obrażoną, ale po kilku dniach przyszła i przyznała mi rację.

– Znalazłam sobie szkołę! Zostanę technikiem farmaceutą – powiedziała.

Brzmiało to całkiem rozsądnie, w końcu ludzie zawsze będą potrzebowali leków. Pasierbica pokazała mi stronę szkoły, plan zajęć, no i monstrualne czesne. Po raz ostatni je zapłaciłam. Monika dostała się do szkoły i zaniosła dokumenty do ZUS-u świadczące o tym, że się uczy. Przywrócono jej rentę po mamie. Była w siódmym niebie! Ja także, bo wydawało mi się, że wreszcie odciąży mój rodzinny budżet. Niestety, tak mi się tylko wydawało…

Monika po raz kolejny okazała się zwyczajną kłamczuchą

Do szkoły chodziła przez pierwsze dwa tygodnie, a potem jej się znudziło. Czesne zapłaciła tylko za pierwszy miesiąc, resztę za pierwszy semestr przywłaszczyła sobie i przehulała. A co najgorsze, mimo że już nie była studentką, nadal pobierała rentę z ZUS. A to już przecież przestępstwo.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że mogą cię za coś takiego ukarać? – spytałam ją.

– O ile ktoś się zorientuje… – stwierdziła beztrosko, zakładając chyba, że w tym ZUS-ie siedzą sami kretyni. Wiedziałam, że jak zawsze wszelkie konsekwencje jej głupiego postępowania poniesiemy my. A konkretnie ja – jako jedyna pracująca osoba w rodzinie. Przecież ta dziewczyna sama nie spłaci długu i nie pokryje kary…

To nas znowu trzepnie po kieszeni. A ja nie dam rady spłacać kolejnego kredytu. I nie chcę tego robić! Wkurzyłam się nie na żarty i doniosłam na nią do ZUS, a kiedy prawda wyszła na jaw, Monika zwyczajnie się obraziła. Co gorsza, obraził się także mój mąż.

Głupia smarkula sprawiła więc, że w naszym domu zapanowały ciche dni

– Nie powinnaś była tego robić! – wyrzucał mi, nie zważając na moje argumenty, że inaczej dziewczyna nigdy się nie nauczy normalnie żyć. Aż się we mnie gotowało, gdy patrzyłam, jak mężnie broni córeczki, chociaż oboje wiedzieliśmy, że nie ma racji. Głupia smarkula sprawiła więc, że w naszym domu zapanowały ciche dni. Byłam załamana, za to mój nastoletni syn zdumiony, że jego ojczym postępuje w tak niedojrzały sposób.

– Mnie by coś takiego w życiu nie uszło na sucho! – stwierdził z przekąsem.

– Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz się tak zachowywał – powiedziałam, przytulając mojego jedynaka, którego za kilka miesięcy czekała matura i studia. Nie miałam pojęcia, co w tej sytuacji zrobić. Rafał nie przyjmował żadnych argumentów. Wciąż tylko powtarzał, że jego córka „to przecież jeszcze dziecko”. „Dwudziestodwuletnie! – dodawałam w myślach.

– Ja w jej wieku byłam już w ciąży i musiałam wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za dziecko”. Zdawałam sobie sprawę, że choć opłaciliśmy Monice zaległe rachunki za mieszkanie, bieżące pewnie narastają. Wprawdzie Rafał zaczął znowu pracować, ale nie zarabiał wiele, więc Monika zwyczajnie nie miała z czego płacić. Czekałam na rozwiązanie tej sytuacji, lecz w najgorszych snach nie spodziewałam się takiego, jakie zaproponował mąż.

– Moniczka powinna komuś wynająć mieszkanie po babci i zamieszkać z nami – stwierdził pewnego dnia przy obiedzie.

– Ona doskonale rozumie, że to rozsądne wyjście i nawet się już zgodziła. Zaraz, zaraz… Ona się zgodziła? A ja? Co ja mam w tej sprawie do powiedzenia? Przecież chodzi o mój dom, do diabła! Może nie mam ochoty gościć w nim dorosłej pasierbicy, która od lat nic nie robi, tylko pasożytuje na innych?!

– Kiedy miała dziewięć lat, nie chciała nawet słyszeć o zamieszkaniu z nami. Przez nią musiałam wysłuchiwać docinków znajomych. A teraz nagle do tego dojrzała, kiedy wszystkie inne normalne dzieci właśnie tym wieku się usamodzielniają? – denerwowałam się. Czuję, że ta sytuacja mnie przerasta i że już nie chcę się w to wszystko bawić. Mam dosyć płacenia za kogoś, kto wyda moje ciężko zarobione pieniądze na przyjemności, będzie u mnie mieszkać i się stołować, a sam nawet palcem nie kiwnie, żeby zrobić coś pożytecznego.

Nie sądzę, by Monika po przeprowadzce do mojego domu w czymkolwiek mi pomogła, choćby głupie naczynia zmyła. Nie mówiąc już o tym, że pewnie wyrzuciłaby mnie z mojej własnej sypialni, bo potrzebny będzie dla niej pokój. Kiedyś byłam gotowa na takie poświęcenie, ale teraz już nie. Nie zgodzę się na to i jestem już nawet gotowa na rozwód.

Czytaj także:
„Pobraliśmy się po 40 latach miłości. Otworzyliśmy się przed sobą dopiero po śmierci naszych małżonków"
„Rozwód rodziców był dla mnie dramatem. Próbowałam uwieść swojego ojczyma, żeby się go pozbyć i mieć mamę dla siebie"
„Mój mąż ma zespół Tourette’a. Tiki towarzyszą nam cały czas. Przeklął głośno nawet przed ołtarzem”

Redakcja poleca

REKLAMA