Mijałam nadmorskie kwatery zamknięte już na cztery spusty. Wyglądało to tak, jakby wszyscy nagle, w obawie przed czymś strasznym, opuścili miasto. Padał deszcz. W przeciwieństwie do innych lubiłam przechadzać się w taką pogodę pustymi ulicami.
Już z daleka usłyszałam szum morza. Uśmiechnęłam się do siebie. Słyszałam groźny huk fal uderzających o brzeg. Szłam przed siebie, byle szybciej do morza. Znałam tę drogę na pamięć. Zbliżałam się do wydm.
Wiele razy wędrowałam wzdłuż tych wydm
Tam, gdzie przyroda jest niemal dziewicza.
– Jesteś jak kot – śmiał się Marcin. – Chodzisz zawsze swoimi drogami.
– Towarzystwo nie jest mi potrzebne – odpowiadałam.
– No wiesz – udawał obrażonego. – Nie jestem ci potrzebny?
– Czasami jesteś – śmiałam się i całowałam go w ucho.
Lubię być sama – może zbyt często mu to powtarzałam? Może dlatego tak się zachował? Rzeczywiście, od czasu do czasu chętnie samotnie spacerowałam w miejscach rzadko uczęszczanych przez turystów.
Ale już od 4 lat robiłam to tylko w samotności
Każdą wolną chwilę spędzałam w tym samym pensjonacie. Kiedyś przyjeżdżaliśmy tu z mężem, ale odkąd go zabrakło, sama przemierzałam tutejsze szlaki.
„To niemożliwe! Marcin?!” – pomyślałam, niespodziewanie ujrzawszy tamtego mężczyznę.
Spojrzałam jeszcze raz uważniej na szerokie, lekko przygarbione plecy, ciemne włosy, nieco dłuższe na karku. Przyspieszyłam kroku, serce zaczęło walić mi w piersiach jak oszalałe. Muszę to sprawdzić. Spojrzeć mu w twarz, zapytać, dlaczego mi to zrobił.
Mężczyzna stanął koło pustego o tej porze stanowiska ratownika i nerwowo szukał czegoś w kieszeni. No tak, dzwoniła jego komórka. Wyjął telefon z kieszeni i wdał się z kimś w rozmowę. Kiedyś wierzyłam, że poznam Marcina nawet z bardzo daleka. On śmiał się z tego.
– Ale po czym? – pytał. – Chyba po kanciastej czaszce, wielkim nosie i odstających uszach.
Teraz miałam szansę sprawdzić swoją teorię
Z duszą na ramieniu pobiegłam w stronę mężczyzny. Wiatr utrudniał mi ruchy, stopy zapadały się w piasek.
– Marcin? – krzyknęłam, kładąc rękę na ramieniu mężczyzny.
Odwrócił się powoli. Gorączkowo wpatrywałam się w niego, szukając znajomych szczegółów – krzaczastych brwi, odstających uszu, uśmiechu.
– Słucham? – spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony.
– Przepraszam – cofnęłam rękę. – Pomyliłam pana z kimś…
To nie on... To nie Marcin… To nie mój mąż.
– Nie szkodzi – mężczyzna uśmiechnął się, a potem dodał bez związku: – Lubię deszcz, pani chyba też? – patrzył na mnie uważnie.
Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, obróciłam się na pięcie i uciekłam, nie słuchając, co do mnie mówi.
– Proszę, zaczekaj – usłyszałam za sobą głos nieznajomego mężczyzny, ale nie zatrzymałam się, biegłam dalej.
Mocniejszy podmuch wiatru sypnął mi morskim piaskiem prosto w twarz. Zaklęłam głośno.
– No przestań w końcu padać! – krzyknęłam, bo deszcz jak nigdy zaczął działać mi na nerwy.
Krople spływały mi po twarzy i mieszały się ze łzami.
– Marcin – powiedziałam już ciszej, patrząc w niebo. – Gdzie teraz jesteś? Gdzie jesteś, do cholery?
Poznaliśmy się na 2 roku studiów
Od tego czasu byliśmy nierozłączni. Rozumieliśmy się bez słów, wiele nas łączyło. Oboje bardzo kochaliśmy morze. To tu spędzaliśmy każdą wolną chwilę, to tu Marcin wyznał mi miłość i to właśnie na tej plaży mi się oświadczył.
Wzięliśmy ślub i żyliśmy dalej tak jak w narzeczeństwie. Szczęśliwi, na luzie... Dziś zastanawiam się, czy Marcin miał drugie oblicze? Czy planował swoje odejście od dłuższego czasu? Może miał kłopoty w pracy? Może w domu było nie tak, jak to sobie wymarzył? A może w jego życiu była jakaś inna kobieta?
Te i mnóstwo innych pytań zadawałam sobie codziennie. Potem robiła to policja, bez litości, aż do znudzenia. A ja zrozumiałam, że nic nie wiem o swoim mężu. Że nie poznałam go wcale. Dziś nasze wspólne miesiące i lata, dobre i złe chwile zlały mi się w jedno niewyraźne wspomnienie. Wszystkie, oprócz tego jednego dnia...
Rano piliśmy w kuchni kawę i planowaliśmy, co będziemy robić na wakacjach. Ja zamierzałam wylegiwać się na plaży, a on obiecywał, że będziemy się kochać na piasku pod rozgwieżdżonym niebem. Pociąg nad morze mieliśmy o dziewiątej. Już czekał podstawiony na stacji, gdy obładowani bagażami zjawiliśmy się na dworcu.
Nic nie wskazywało na to, że Marcin coś planuje
Nic. Śmiał się jak zwykle, żartował z tłoku na dworcu, cieszył się z urlopu.
– Wieczorem polecę na ryby – planował. – Możesz pójść ze mną, chcesz?
– O nie, dziękuję bardzo – zaśmiałam się. – W nocy to ja śpię. Idź sobie sam.
– Zaraz, zaraz – złapał się za głowę. – Czy ja zabrałem żyłki? Muszę sprawdzić – gotów był rozpakować nasz bagaż.
– Uspokój się, nawet jeśli zapomniałeś, to i tak teraz nie wrócisz.
– No tak, masz rację. Już nie wrócę – podrapał się w głowę.
Czy słowa „już nie wrócę” odnosiły się do obecnej sytuacji, czy do dalszego życia? Czy tak zachowuje się człowiek, który zamierza odejść? Planuje, marzy, myśli, co dalej? A może to był tylko kamuflaż, żebym się niczego nie domyśliła?
Jeśli tak, to świetnie mu się to udało.
– Dobrze się pani czuje? – z zamyślenia wyrwał mnie głos.
Odwróciłam się spłoszona. Obok mnie stał mężczyzna z plaży.
– Tak..., tak – wydukałam mało przytomnie. – To tylko wspomnienia..
– Może w czymś pomóc? – spytał.
A ja pomyślałam: „jest natarczywy czy po prostu miły?”.
– Nie trzeba, dziękuję – ten mężczyzna zakłócił mój spokój.
A ja chciałam być sama
Pociąg mknął, koła dudniły miarowo. Mieliśmy dyżury – najpierw ja pilnowałam nas i bagaży, a potem Marcin. Czy już wtedy wiedział, że mnie opuści? To pytanie wciąż kołacze mi się w głowie. Przecież chwilę wcześniej przytulał mnie, okrywał swoją bluzą. Całował…
– Miło patrzeć, jak się państwo kochają – skomentowała starsza pani siedząca z nami w przedziale.
Co ona musiała myśleć, patrząc, jak Marcin zabiera swoją torbę z rzeczami i wychodzi z przedziału jak złodziej, po cichu, na palcach. Spałam wtedy ukołysana stukotem kół. Obudził mnie zgrzyt hamulców, pokrzykiwania konduktora..
– Marcin? – rozejrzałam się rozespana i od razu uderzyła mnie strapiona mina mojej współpasażerski.
– Pani mąż już wysiadł – usłyszałam. – Nie kazał pani budzić, bo mówił, że pani o wszystkim wie i spotkacie się na miejscu.
– Na miejscu? – powtórzyłam nieprzytomnie.
– No, tak – przytaknęła.
Chciałabym spotkać tę kobietę, porozmawiać, usłyszeć jak to było, dowiedzieć się, jak wychodził, jaką miał wymówkę, jaką minę. Czy się uśmiechał, może pocałował mnie na do widzenia? Nic nie rozumiałam. Może ktoś do niego zadzwonił, może coś się stało, może dzwonili z pracy? Wyszłam na korytarz, wyjęłam telefon i wybrałam numer męża.
– Abonent czasowo niedostępny – usłyszałam w słuchawce.
Odchodziłam od zmysłów, obdzwoniłam rodzinę, znajomych, przyjaciół.
Nikt nic nie wiedział, z nikim się nie kontaktował
Przesiedziałam jak na szpilkach ten jeden dzień w pensjonacie. Jeszcze łudziłam się, że wpadnie roześmiany, zadowolony z kawału, jaki mi zrobił. Godziny wlokły się niemiłosiernie. Patrzyłam na telefon. Milczał. Powoli zapadł zmrok, a Marcina wciąż nie było.
Wykluczyłam porwanie i napad. Przecież wysiadł sam, zabrał swoje rzeczy, nie pozwolił mnie obudzić...
„Co za świnia!” – zaczęła rodzić się we mnie złość. „Jak on mógł tak uciec? Cholera jasna, co on sobie myślał?”
– Czy podejrzewa pani, że mąż odszedł do innej kobiety? – pytał policjant.
– Nie wiem.
– Czy zauważyła pani coś dziwnego w jego zachowaniu?
– Nie.
– Czy miał kontakty ze światem przestępczym?
– Nie wiem.
– Pokłóciliście się w czasie podróży?
– Nie.
– Psycholog policyjny jest do pani dyspozycji. Chce pani z nim porozmawiać?
– Nie!
Byłam w szoku. Chciałam, żeby wszyscy dali mi spokój, abym mogła zaszyć się gdzieś i nie myśleć, nie czuć, nie mówić.
Od tamtych dni minęły 3 lata
Nie wiem, gdzie jest mój mąż. Ani ze mnie wdowa, ani rozwódka. I to jest najgorsze. Bo jak człowiek umiera, to nosi się po nim żałobę, wspomina dobre chwile, odwiedza się jego grób. A co ja mam? Na początku były rozpacz i łzy, potem wściekłość, a teraz? Teraz już nic nie czuję. Poza ciekawością, dlaczego odszedł i co się z nim dzieje...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”