Tamtego dnia znalazłem się w tej okolicy przypadkiem. Mój autobus, którym codziennie wracam z pracy, skręcił nagle między stare kamienice. „Objazd” – zdążyłem tylko przeczytać żółtą tabliczkę i nagle znalazłem się w tak dobrze znanym mi świecie.
Pub na rogu, potem naprawa antyków, zakład szewski. Apteka, sklepik z warzywami, w którym kupowałem kapslowaną oranżadę. I wreszcie brama, ciemna i mroczna, która wyglądała zawsze tak, jakby miała mnie wciągnąć i pochłonąć. Chłodna nawet podczas najgorętszego lata, jadąca stęchlizną i siuśkami. Odrażająca, a zarazem tak swojska, znajoma, nawet powiedziałbym… kochana.
Po rozwodzie mama kupiła maleńki domek za miastem
Mimowolnie poczułem bolesne ukłucie w sercu i już, już chciałem odwrócić wzrok, lecz wtedy spojrzałem na okno na piętrze i… zamarłem. Wyraźnie paliło się w nim światło!
„To niemożliwe! Przecież ojciec jest we Francji – pomyślałem. – Czyżby wrócił? A jeśli tak, to dlaczego się nie odezwał? Ani do mnie, ani do Ewy”. Nagle odniosłem wrażenie, że za firanką widzę kobiecą sylwetkę.
Teresa. Druga żona ojca. Koszmar mojego dzieciństwa.
Kiedy moi rodzice się rozwiedli, miałem zaledwie osiem lat. Nie rozumiałem, co się między nimi dzieje, tym bardziej że nigdy nie słyszałem, aby się kłócili o cokolwiek. Mama wydawała się taka wyrozumiała dla pracy ojca. Czy raczej dla jego „tworzenia”, bo przecież był artystą malarzem.
Nie tak znanym, aby na dźwięk jego nazwiska ludzie kiwali głowami ze zrozumieniem, wystarczająco jednak, abyśmy mogli całkiem nieźle żyć z tego, co namalował. Jak każda wrażliwa dusza miał jednak swoje fobie i depresje. Nawet nie zdawałem sobie wtedy sprawy, jak bardzo mama starała się trzymać mnie i Ewę od niego z daleka, gdy wpadał w jeden ze swoich twórczych szałów. Albo wręcz przeciwnie, gdy przeżywał niemoc twórczą.
Ta druga była zresztą znacznie gorsza, bo sprawiała, że sięgał po jakieś proszki albo po butelkę.
W sumie, ilekroć patrzę wstecz, myślę, że rodzice nie byli takim normalnym małżeństwem. A moja mama tak bardzo marzyła o normalności – małym domku z ogródkiem, wczasach w Juracie… Wiem, że nienawidziła mieszkania w tej kamienicy, wysokiego na ponad cztery metry,
z ogromnymi oknami.
Mówiła, że czuje się w nim jak na dworcu, bo każde jej słowo odbija się echem, a żeby oświetlić te pomieszczenia, trzeba wieszać pod sufitem dwa razy mocniejsze żarówki.
– Inaczej światło do nas nie dotrze – ironizowała i robiła wszystko, aby namówić ojca na przeprowadzkę.
Tylko że on kochał te okna, przez które wpadało do jego pracowni poranne słońce. Dlatego gdy mama postawiła wszystko na ostrzu noża, zwyczajnie zaproponował jej rozwód.
Wyprowadziliśmy się potem z mamą do małego domku pod miastem. Takiego, jaki sobie wymarzyła.
Opuszczając kamienicę, nie sądziłem, że będę tęsknił, ale jednak tak było. Przyjeżdżaliśmy z Ewą do ojca na weekendy i wtedy polubiłem te pokoje w amfiladzie, długi korytarz, w którym można było kopać piłkę, i pracownię taty pachnącą farbami.
Dawał nam stare blejtramy i pozwalał malować. Staliśmy czasami jedno za drugim, we troje, zajęci każde swoim dziełem. I było nam dobrze. Ale los chyba nie lubi harmonii i zawsze musi coś namieszać. Dlatego zjawiła się w naszym życiu Teresa. A raczej pojawiając się w życiu ojca, wtargnęła i w nasze.
Podobno tata nie lubił, gdy wpadaliśmy bez zapowiedzi
Była jedną z jego wielbicielek, znawczyń sztuki, tych wszystkich suchych i kościstych babek, które chodzą na wernisażach od obrazu do obrazu, z papierosem w jednej dłoni i kieliszkiem wina w drugiej.
I wygłaszają nadęte komentarze, których chyba nikt nie rozumie, chociaż wszyscy udają, że i owszem.
Adorowała tatę, nas dwojga wręcz organicznie nie znosząc. Uważała, że jesteśmy mu potrzebni tak samo jak wrzód na tyłku. Tak się zresztą kiedyś o nas wyraziła.
– Taki wielki artysta nie powinien mieć dzieci! One tylko ograniczają. Wymuszają tworzenie dla zarobku, bo je trzeba z czegoś utrzymać. Wołają stale jeść, nie rozumiejąc, że niektóre dzieła rodzą się w bólach całymi miesiącami – mówiła tym swoim afektowanym tonem, patrząc na nas jak na robaki, które pewnie najchętniej wdeptałaby w ziemię.
Trudno się więc dziwić, że kiedy dorastałem, wszystko się we mnie buntowało przeciwko Teresie.
Nie rozumiałem, jak ojciec mógł się jej dać usidlić. Przecież w porównaniu z naszą łagodną, wspaniałą mamą, była zwyczajnie potworem.
Nie wiem, czy ją kochał, może tak. Grunt, że się z nią ożenił.
Kiedy się pobrali, miałem czternaście lat i to był koniec mojego dzieciństwa. Od tego momentu już nic nie było tak samo. Teresa zaczęła się panoszyć w naszym mieszkaniu i w naszym życiu, a ojciec z kolei coraz bardziej się zamykał. Oddalał się od nas albo raczej ona, jego żona, spychała nas na margines.
Kiedy kończyłem liceum, niewiele już łączyło mnie z ojcem. Dawno straciłem zwyczaj wpadania do niego bez zapowiedzi. Przeważnie wtedy nie miał dla mnie czasu, co Teresa oznajmiała mi z zimną satysfakcją.
– Ojciec nie lubi, kiedy go tak nachodzicie z Ewą – mówiła.
No to przestaliśmy go nachodzić.
Kiedy tuż po tym, jak skończyłem studia, zdecydował się wyjechać do Francji, wcale się nie zmartwiłem. Najpierw planował kilka miesięcy, bo chciał tam stworzyć cykl obrazów. Potem miesiące przeszły w lata…
Prawie nie odwiedzał Polski, ale zachował sobie mieszkanie w starej kamienicy. Czasami zastanawialiśmy się z Ewą, po co mu ono, przecież kiedy przyjeżdżał na dwa, trzy tygodnie, mógł się zatrzymać w hotelu, mieszkanie zaś wynająć lub nawet sprzedać. Albo… pozwolić tam mieszkać któremuś z nas.
Ani mnie, ani siostrze w życiu się nigdy nie przelewało. Oboje borykaliśmy się z rozmaitymi finansowymi kłopotami, zresztą jak chyba wszyscy młodzi ludzie. Długo mieszkaliśmy razem z mamą, potem wynajmowaliśmy jakieś klitki. Ewie się poszczęściło, bo wyszła za mąż za faceta
z własnym mieszkaniem.
My z żoną musieliśmy wziąć po ślubie spory kredyt, aby zamieszkać we własnych dwóch pokojach. Starałem się o tym nie myśleć, jednak czasami nachodziła mnie gorzka refleksja, że moje mieszkanie zmieściłoby się trzy razy w mieszkaniu ojca, a biorąc pod uwagę wysokość, to nawet prawie… sześciokrotnie.
Czy trudno więc się dziwić, że miałem do niego żal? A skoro on się do nas nie odzywał, to także ja nie czułem takiej potrzeby.
Jak to, ona wróciła, a on sam został we Francji?
Sięgnąłem teraz pamięcią wstecz i wyszło mi, że nie rozmawiałem z nim od kilkunastu miesięcy. Kiedy siedział w tej swojej cholernej Francji, nie kontaktował się z nami. Ale co innego, gdy przyjeżdżał do kraju, wtedy zawsze się do nas odzywał.
– Dlaczego teraz tego nie zrobił? – zastanawiałem się następnego dnia w rozmowie z Ewą.
– Ja wcale nie chcę tego wiedzieć, nie mam zamiaru się denerwować – stwierdziła moja siostra.
Była akurat w zaawansowanej ciąży i doskonale rozumiałem, dlaczego tak zareagowała. Mną chyba także bardziej powodowała złość niż miłość synowska, kiedy kolejnego dnia zapukałem do drzwi taty…
Długo nikt mi nie otwierał. Już myślałem, że się pomyliłem, i światło sączące się przez dziurkę od klucza istnieje tylko w mojej wyobraźni. W końcu rozległo się jakieś szuranie, szczęknął zamek i pojawiła się Teresa.
Chyba mnie nie poznała w pierwszej chwili, bo wpatrywała się w ciemność wielkimi oczami, dopóki ja się nie odezwałem.
– Dzień dobry…
– Bogdan? – spytała z niechęcią, nadal trzymając mnie na progu. – Ojca nie ma.
– Mogę przynajmniej wejść? – spytałem, czując się raczej nieswojo.
– Po co? – zatarasowała mi przejście. – Powiedziałam przecież, że ojca nie ma. Został we Francji!
To była dla mnie taka absolutna nowość, że aż zamarłem.
– On tam, a ty… tu? – wydukałem.
Wzruszyła tylko ramionami.
– Chcesz czegoś? – jej głos był nieprzyjemny jak zgrzyt metalu po szkle.
„Nic i zarazem tysiąc rzeczy. Przede wszystkim, abyś zniknęła" – pomyślałem, ale na głos powiedziałem:
– Chyba nie.
– Jeśli nie, to pozwolisz, że cię pożegnam. Kładłam się już spać – powiedziała Teresa bez sensu, bo przecież minęła ledwie siódma wieczorem, a i ona była kompletnie ubrana.
Posłusznie jednak zrobiłem krok w kierunku schodów. Kiedy zamknęła drzwi, coś mnie zastanowiło. Przypatrywałem im się chwilę, po czym nagle mnie oświeciło. W tych drzwiach były nowe zamki!
Moja siostra przypomina czasem rozpędzony bolid
„Kiedy ojciec je zmienił? – zdumiałem się. – I dlaczego nic z Ewą o tym nie wiemy? Przecież każde z nas, mimo wszystko, miało komplet swoich kluczy do jego mieszkania”.
– Niemożliwe! – moja siostra także była poruszona tą informacją. – Słuchaj, to dziwne i ja na pewno tego tak nie zostawię. Czuję, że powinniśmy zareagować! – upierała się.
Ale co mieliśmy zrobić? Przecież żadne z nas nie mogło rzucić w diabły roboty i rodziny, i jechać do ojca, do Francji. A telefon taty uporczywie milczał…
Po kilku dniach dzwonienia Ewa w końcu mi powiedziała.
– Napisałam wczoraj do niego długi list, w którym wszystko mu wygarnęłam. Zobaczymy, czy mi odpowie.
Nie odpowiedział. Ale nie dlatego, że nie chciał, po prostu nie mógł…
Kiedy siostra ponownie ze mną się skontaktowała, płakała tak bardzo, że w pierwszej chwili sądziłem, że coś strasznego stało się jej nowo narodzonemu dziecku.
Jednak ona wyszlochała:
– Tata nie żyje!
– Jak to? Dlaczego? Kiedy zmarł? – te pytania cisnęły mi się na usta.
Świat wokół mnie zawirował, bo nie mieściła mi się w głowie ta wiadomość. W pierwszym odruchu miałem nawet zamiar pojechać do Teresy i jej o tym powiedzieć. Bo przecież ona jest w Polsce, a tymczasem tata tam we Francji…
– Nic nie rozumiesz, braciszku. Ojciec nie żyje od kilku miesięcy. Ta krowa przed nami to zataiła! – wyjaśniła mi przez zaciśnięte zęby Ewa.
Zataiła?! Jakby mi ktoś wbił sztylet w samo serce! Jak ona śmiała nie poinformować mnie i siostry o śmierci naszego ojca! Nie byliśmy na pogrzebie, nawet nie wiemy, gdzie jest jego grób! Tu czy tam.
Przyznam, że ja i Ewa jesteśmy najlepszym dowodem na to, iż określenie „słaba płeć” wcale nie musi się odnosić do kobiety.
Z nas dwojga słabszy jestem ja, a Ewa, kiedy ktoś jej dokuczy, zamienia się w rozpędzony bolid. Teraz także, z noworodkiem przy piersi, postawiła na nogi wszelkie urzędy. Przede wszystkim polską ambasadę we Francji. W ciągu kilku dni dowiedziała się, że tata został skremowany i pochowany na małym cmentarzu na południu Francji, w miasteczku, w którym spędził ostatnie lata. Właśnie stamtąd, jak powiedziała Ewa, obiecano nam przysłać akt zgonu.
– I co dalej? – zapytałem.
– Jesteśmy jego dziećmi! Będziemy walczyć o spadek!
No tak, samo mieszkanie w centrum było warte z półtora miliona złotych. A pewnie zostały po tacie także jakieś obrazy, grafiki…
Macocha nie pojawiła się na rozprawie sądowej
– Nic wam się nie należy! – ostudziła nas natomiast Teresa, kiedy przyszliśmy do niej oboje z pretensjami.
– Wszystko odziedziczyłam po Maksymilianie ja jako jego żona!
– Masz to na piśmie, w testamencie? Bo jeśli nie, to jesteś spadkobiercą na równi z nami! Jesteśmy jego dziećmi, pamiętasz? – moja siostra jednak nie dała się tak łatwo spławić.
– Tak? Ciekawe, co zrobicie – spytała zaczepnym tonem macocha.
– Spotkamy się w sądzie! – zapowiedziała na to Ewa.
Byliśmy z siostrą przygotowani na to, że sprawa o podział majątku po tacie może się ciągnąć latami. Ale wiedzieliśmy także, że żadne z nas nie odpuści. Nie po tym, jak nas Teresa potraktowała. Jak śmieci!
Kiedy więc w dniu rozprawy druga żona naszego ojca nie pojawiła się na sądowym korytarzu, myśleliśmy, że to jeden z jej wybiegów, aby przedłużyć postępowanie.
– Pewnie przysłała zwolnienie, że jest chora – warknęła Ewa. – Mam nadzieję, że jednak sędzia zgodzi się na wstępne przesłuchanie.
Jakże jednak byliśmy zdumieni, kiedy Teresy jako spadkobiercy w ogóle nie wyczytano!
Nie zgłosiła siebie? Niemożliwe…
Byliśmy z siostrą w szoku, ponieważ wyrok zapadł szybko i zgodnie z naszym wnioskiem. Krótko mówiąc, odziedziczyliśmy majątek po tacie pół na pół. Zastanawialiśmy się, co kombinuje ta pazerna baba.
Cokolwiek by to było, postanowiliśmy się z nią rozmówić! Do tej pory pozwoliliśmy jej zostać w mieszkaniu taty, nie chcąc wszczynać awantur. Jednak teraz, skoro zgodnie z prawem należało ono do nas…
– Powinna się z niego jak najszybciej wynieść! – stwierdziła siostra. – Powiem jej to prosto w oczy! A niech się babsko udławi, nie będziemy jej szukać!
Niestety, nikt nam nie otworzył.
– Bezczelna! Wołamy ślusarza! – postanowiła Ewa.
Całe szczęście, że upierałem się, by zrobić to w asyście policji, bo… Mieszkanie taty było ogołocone!
Żadnych mebli, obrazów, nic.
Teresa wywiozła wszystko w niewiadomym kierunku. A co najgorsze, podczas dochodzenia okazało się, że wcale nie była już żoną taty, kiedy on zmarł. Rozwiódł się z nią, nic nam na ten temat nie mówiąc, dosłownie kilka tygodni przed śmiercią.
Kiedy zmarł, sprytna Teresa podejrzewała, że możemy nic nie wiedzieć o ich rozstaniu. Pochowała ojca po cichu we Francji, zagarniając jego rzeczy z wynajmowanego mieszkania, po czym pojawiła się w Polsce.
Pewnie miała nadzieję, że sobie tu spokojnie pomieszka, bo żadnemu z nas nie przyjdzie nawet do głowy, że tata już nie żyje, a ona jest uzurpatorką. W końcu nie byliśmy z ojcem w najlepszych stosunkach.
Kiedy jednak sprawa się wydała, grunt zaczął się jej palić pod nogami. Udała, że ma prawo do spadku, a gdy my naiwnie postraszyliśmy ją sądem, ona spakowała wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. I zniknęła.
Nie mamy z siostrą pojęcia, czy jest w kraju, czy za granicą. Nie potrafimy także określić, jakie wzięła przedmioty i jaką one miały wartość.
– Zawsze może, niestety, powiedzieć, że były mąż jej ofiarował ten czy inny obraz – powiedział nam szczerze policjant. – Moim zdaniem, powinniście się państwo cieszyć z odzyskanego mieszkania, a o reszcie spadku zapomnieć. Szkoda waszych nerwów i pieniędzy na szukanie tej osoby. Możecie nic nie zyskać.
I tak chyba zrobimy, chociaż oboje nie możemy przeboleć, że ta larwa wydarła nam dorobek całego życia ojca. A niech się nim udławi!
Czytaj także:
„Zdradziłam męża, ale to jego wina. Kochaliśmy się tylko 3 razy w miesiącu, a ja mam dopiero 30 lat i swoje potrzeby"
„Asystentka ukartowała nasz romans, by dostać awans. Zagroziła, że jeśli go nie dostanie, to oskarży mnie o molestowanie"
„Krystian katował mnie i tresował jak psa, a ja wciąż go kochałam. Może faktycznie zasłużyłam sobie na takie traktowanie”