„Krystian katował mnie i tresował jak psa, a ja wciąż go kochałam. Może faktycznie zasłużyłam sobie na takie traktowanie”

Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, Goffkein
„Uwierzyłam w to, co zarzucał mi Krystian Może naprawdę byłam tępa, głupsza od psa? Może zasłużyłam sobie na takie traktowanie, a on się tylko poświęcał, bo tak bardzo mnie kochał? Kochałam go z całego serca i wierzyłam, że moja miłość go wyleczy, uratuje".
/ 14.08.2021 11:38
Kobieta, którą bije mąż fot. Adobe Stock, Goffkein

Było już po północy. krążyłam od przedpokoju do okna, nasłuchując odgłosu kroków, wypatrując znajomej sylwetki. Może to on? Może już wraca? Nie, Jeszcze nie. Na klatce schodowej było cicho, a ulica za oknem przerażała pustką.

Byłam zmęczona. Wiedziałam, że rano muszę wstać do pracy, jednak zamiast się położyć, przysunęłam krzesło do okna, oparłam łokcie o parapet i wpatrywałam się w słabo oświetloną uliczkę. Sama nie wiem, kiedy przysnęłam. Ze stanu półsnu wyrwał mnie szczęk klucza w zamku.

– Zamykasz przede mną drzwi? – usłyszałam ochrypły głos.

Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do przedpokoju.

– Jesteś już... – odetchnęłam z ulgą.

– Daj mi kolację, dziw**, zanim się wkurzę – powiedział ze złością.

Posłusznie podreptałam do kuchni. Zjawił się pijany, ale najważniejsze, że się zjawił. Nic mu się nie stało. Związek z nim nie było sielanką, ale nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Uważałam, że lepsza znana bieda niż obca, niepewna przyszłość.

O tym, że Krystian lubi zaglądać do kieliszka, wiedziałam od samego początku

Mimo to coś mnie w nim ujęło. Z jakiegoś powodu mnie do niego ciągnęło, wabił mnie, tak jak ćmę kusi płomień świecy. Zakochałam się jak nastolatka i jak naiwna nastolatka miałam nadzieję, że mój zły chłopak zmieni się dla mnie w anioła.

Nie wzięliśmy ślubu, ale byliśmy ze sobą już prawie siedem lat. Niedługo po tym, gdy zostaliśmy parą, Krystian się do mnie wprowadził i tak już zostało. Nie garnął się do pracy, a nałóg nie pomagał mu w utrzymaniu dorywczych zajęć. Dla mnie oznaczało to więcej obowiązków, branie nadgodzin, ale to nie było ważne. Liczyło się, że go mam, że nie jestem sama. Kochałam go z całego serca i wierzyłam, że moja miłość go wyleczy, uratuje. Przecież czasami było nam tak dobrze.

– Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką znam – mówił i przytulał mnie do siebie, a ja ze szczęścia niemal ulatywałam pod niebo.

Gdy miał dobry humor i był trzeźwy, robił mi śniadania do łóżka, jeździliśmy na wycieczki, oglądaliśmy filmy, śmialiśmy się, żartowaliśmy. A potem znowu było mrocznie, boleśnie, w oparach alkoholu, w smrodzie wymiocin i moczu, gdy nie zdążył do łazienki, wśród wyzwisk i przekleństw.

Czasami miałam wrażenie, że jestem na huśtawce, która wznosi się i opada. Od miłości do nienawiści, od szczęścia do dramatu, od radości do smutku, od spokoju do strachu.

– Jak ty możesz tak żyć? – dziwiła się moja siostra. – Z takim nierobem i pijakiem. Żeruje na tobie, a ty mu na to pozwalasz.

– Kocham go – odpowiadałam niezmiennie.

– Co to za miłość? – prychała. – Jesteś dorosła, to twój wybór i twoje życie, ale uwierz mi, miłość tak nie wygląda. To jakieś chore uzależnienie.

Wzruszałam ramionami.

– Przynajmniej nie jestem sama, tak jak ty – ripostowałam.

– Wolę być sama niż z takim draniem jak Krystian – spoglądała na mnie ze smutkiem. – Czy ty nie widzisz, że on cię niszczy? Wyglądasz jak cień, jakbyś była dziesięć lat starsza...

– Miłość to cierpienie. Już w epoce romantyzmu o tym wiedzieli – rzucałam na odczepnego.

– Miłość to zaufanie, bliskość, ciepło, wsparcie ze strony drugiej osoby… – powiedziała Aldona.

Gdy zaczynała kazanie, przestawałam słuchać. Cóż moja siostra mogła wiedzieć o miłości? Nikogo nigdy nie miała na dłużej, więc jakim prawem się wymądrzała na temat związków? W życiu nic nie przychodzi łatwo, tym bardziej miłość, na którą trzeba sobie zasłużyć. Widać jeszcze nie zasłużyłam.

Najwyraźniej muszę się jeszcze bardziej postarać. Może naprawdę byłam do niczego, jak nieraz zarzucał mi Krystian? Może naprawdę byłam tępa, głupsza od psa? Dlatego musiał mnie wychowywać, tresować, jeśli miałam się czegoś nauczyć. Bo jak nie on, to nikt mnie nie zechce. Tylko się poświęcał, bo mnie kochał, bo wierzył, że będą ze mnie ludzie.

Ostatnio Krystian trochę przesadził. Krzyczał, że zmarnowałam mu najlepsze lata, bluzgał, miotał się, tłukł naczynia, rozbijał meble. Wszystko wytrzymałam, ale kiedy złapał za nóż, wystraszyłam się i uciekłam do siostry. Nie pierwszy raz chroniłam się u Aldony, tym razem jednak nie poprzestała na truciu.

– Umówiłam cię na spotkanie w ośrodku uzależnień – oznajmiła, wręczając mi karteczkę z adresem, datą i godziną.

– Po co? – zdziwiłam się. – Przecież ja nie piję, nawet nie palę.

– Ale Krystian pije, a ty jesteś osobą współuzależnioną.

– Nigdzie nie pójdę! – zaoponowałam ostro.

– Albo tam pójdziesz i zaczniesz coś robić ze swoim życiem, albo... – Aldona zawiesiła głos i spojrzała na mnie surowo, choć z troską. – Albo zapomnij, że kiedykolwiek miałaś siostrę. Więcej cię nie przygarnę, jak cię znowu wywali z mieszkania, jak znowu będziesz przed nim uciekać po nocy – dokończyła twardo i wyszła.

Przeżyłam szok. Jak mogła tak powiedzieć?

Jak mogła mnie tak podle potraktować? Od śmierci rodziców byłyśmy zupełnie same, zdane wyłącznie na siebie. Wspierałyśmy się nawzajem, pomagałyśmy sobie.

To prawda, Krystian nie podobał się Aldonie od początku, ostro protestowała, gdy pozwoliłam mu się wprowadzić do mieszkania, które odziedziczyłyśmy po rodzicach, ale to był tak samo mój dom jak jej.

Sądziłam, że jest zwyczajnie zazdrosna o moje szczęście, o to, że kogoś mam, dlatego wiecznie się z nim kłóciła, aż w końcu ostentacyjnie się wyniosła. Było mi przykro, ale jej nie zatrzymywałam. Myślałam: czas pokaże, która z nas miała rację…

Po siedmiu latach nadal tego nie wiedziałam. Właściwie tylko jednego byłam pewna: Aldona na pewno mi nie zazdrościła. Bo niby czego? Miłość, która miała mnie uskrzydlać, bardziej przypominała krzyż, który musiałam dźwigać… Boże, kiedy pojawiły się w mojej głowie te nielojalne myśli? Czyżby moja siostra wreszcie osiągnęła swój cel i wbiła klin między mnie a Krystiana?

A może on sam to zrobił, gdy zagroził mi nożem…?

Długo się wahałam, czy iść na umówione spotkanie do ośrodka. Gdyby Krystian się dowiedział, na pewno by się zdenerwował, a ja wolałam go nie drażnić. Kiedy nadszedł termin spotkania, zdecydowałam się niemal w ostatnim momencie i w każdej chwili byłam gotowa uciec.

Psycholog wyglądał na miłego i uprzejmym gestem zaprosił mnie do gabinetu, a właściwie małego pokoiku. Zaczęliśmy rozmawiać, ale choć pozostał grzeczny i spokojny, nie podobało mi się to, co mówił. Przecież to nie ja piłam, nie ja byłam uzależniona. Więc czemu miałam tu przychodzić regularnie? Na spotkanie z nim i na spotkania grupowe, z innymi kobietami, które miały podobny problem. Bo tak to nazwał: problemem.

Oburzyłam się. Miłość między dwojgiem ludzi to problem? Troska o osobę, którą się kocha, to problem? Nawet jeśli założymy, że jest chora, zwłaszcza jeśli uznamy, że jest chora… Ale psycholog nie stosował żadnej taryfy ulgowej. Wspieranie alkoholika, ciągłe wybaczenie mu, tłumaczenie go, dbanie o niego jak o dziecko to umacnianie w nałogu i pogłębianie współuzależnienia.

Siostra zadzwoniła wieczorem. Streściłam jej rozmowę z psychologiem i stanowczo oznajmiłam, że więcej tam nie pójdę.

– Ten facet gada jakieś głupoty!

– Grażynko, to fachowiec, zna wiele przypadków takich jak twój.

– Nie jestem przypadkiem!

– Ale jesteś ofiarą. Skoro mnie nie chciałaś uwierzyć, uwierz jemu. Krystian to alkoholik, który bezwzględnie cię wykorzystuje. Pasożytuje na tobie. Żebyś go nie zostawiła, by dalej mógł żyć, jak żyje, pozbawia cię poczucia własnej wartości, dołuje cię, sprawia, że czujesz się winna, choć to on pije. Grażyna, błagam cię, otwórz oczy!

– Nie wtrącaj się w moje życie! – wykrzyczałam. – Jesteśmy razem blisko siedem lat! Kochamy się!

– Świetnie. Jak sobie chcesz. Twój wybór. Mój jest taki, że póki nie zaczniesz chodzić na terapię, nie będę z tobą gadać. Mam dość patrzenia, jak ten gnój cię niszczy – oznajmiła Aldona i się rozłączyła.

Miałam nadzieję, że siostra tylko mnie straszy

Nadszedł dzień siódmej rocznicy mojego związku. Przygotowałam kolację, zadbałam o nastrój, kupiłam Krystianowi prezent. Nie docenił moich wysiłków. Nawet ich nie zauważył. Nawet nie pamiętał o rocznicy, choć na wszelki wypadek mu przypomniałam i powiedziałam, że coś przyszykuję, więc niech się nie spóźni.

Wrócił bardzo późno, pijany w sztok, brudny, śmierdzący, z opuchniętą, pokrwawioną twarzą, i zwalił się do łóżka. Nie pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Nie pierwszy raz czułam się okropnie – bezsilna, upokorzona, nieważna. Ale pierwszy raz poczułam złość. Uprzedziłam go, postarałam się, a on co? Nie dość, że zapomniał, że znowu mnie zlekceważył, to jeszcze sprawił, że mój dom, dom moich rodziców, cuchnął i wyglądał jak melina, a ja musiałam spać na kanapie, bo we wspólnym łóżku się nie dało. Jak śmiał?

Sama się dziwiłam – skąd ten gniew? Przecież zwykle się o niego martwiłam. Przebierałam go, myłam, wycierałam i pilnowałam, żeby się nie zakrztusił, nie udusił, żeby się obudził. Tego dnia opanowała mnie taka złość, że było mi wszystko jedno. Niech leży, jak padł, zasikany, zarzygany, pobity. Zadzwoniłam do Aldony, żeby się zwierzyć, ale nie odebrała telefonu ode mnie. Naprawdę nie chciała ze mną rozmawiać…
Kilka dni zajęło mi podjęcie decyzji o tym, by pójść na terapię.

Początkowo było ciężko. Bardzo ciężko. Kiedy opowiedziałam swoją historię, jedna z kobiet zaśmiała się nerwowo. Nie rozumiałam dlaczego. Poczułam się urażona, że się ze mnie wyśmiewa, ale zaraz przeprosiła.

– Z siebie się śmieję – wyjaśniła.

– Przepraszam. Po prostu byłam taka sama, naiwna i uparta. Zakochana nie w nim, tylko w idei miłości. Ale to, co nas łączyło, nie było szczerym uczuciem, tylko jakimś chorym przywiązaniem. Jakby mnie trzymał na niewidzialnej smyczy. A gdy krzyczał i brał się do bicia, myślałam, że widocznie zasłużyłam.

Zrozumienie, że miłość to dar, że nie trzeba na nią zasłużyć, przyszło z czasem. Im dłużej chodziłam na zajęcia z grupą i psychologiem, tym szerzej otwierałam oczy. Coraz częściej przyłapywałam się na myśli, że mój związek z Krystianem to patologia. Tym bardziej że zaczęłam zauważać miłość okazywaną sobie przez ludzi, którzy naprawdę się kochali.

Widziałam czułe spojrzenia, gesty opiekuńczości, troskę. Serce ścisnęło mi się ze wzruszenia, gdy pewnego dnia ujrzałam na ławeczce w parku starszą parę. Karmili gołębie, trzymając się za ręce. Oboje siwi, pomarszczeni, a on patrzył na swoją towarzyszkę, jakby była ósmym cudem świata. Nie pamiętałam, czy Krystian kiedykolwiek tak na mnie patrzył. Dla niego byłam służącą, wyrobnicą, salową sprzątającą jego brudy, obiektem kpin i tresury. Czy tego chciałam? Czy tego potrzebowałam? Bałam się jednak go opuścić, bo co miałam w zamian? Samotność…?

Musiałam się nauczyć być sama. Musiałam docenić własne towarzystwo, odkryć swoją siłę. Musiałam zdobyć się na odwagę, by z pomocą policji i Aldony wyrzucić Krystiana z domu.

Minęło wiele tygodni, zanim się na to odważyłam. Potem usiadłyśmy przy jednym stole z siostrą i sobie popłakałyśmy. Z ulgi, z żalu, ze smutku zmieszanego z radością

– A jeśli już nikt mnie nie pokocha? – spytałam.

– Ja cię kocham. Rodzice cię kochali. Umarli, i to nadal boli, ale błagam cię, nie mów mi, że wciąż uważasz, że miłość to cierpienie.

Nie, już tak nie uważałam. Wieczorem usiadłam przy stole i wpatrzyłam się w pustą kartkę. Na zajęciach zadano nam ćwiczenie do wykonania w domu.

Ręce mi drżały, gdy pisałam kolejne zdania.

Ja, Grażyna, jestem naprawdę wartościową osobą.

Ja, Grażyna, zasługuję na miłość.

Ja, Grażyna, sobie poradzę.

Ja, Grażyna, zasługuję w życiu na wszystko, co najlepsze.

Ja, Grażyna, wierzę, że los się jeszcze do mnie uśmiechnie.

Czytaj także
„Moją dziewczynę zabił syn komendanta. Ustawiony w Policji tatuś chcąc zatuszować fakty, wrobił mnie w to morderstwo"
„Ukrywam przed córką, że jej narzeczony prowadzi podwójne życie. Weszłam z nim w układ: milczenie za ślub”
„Babcia długo żyła nadzieją, że ukochany ją odnajdzie, ale słuch po nim zaginął. To dziadek zatajał listy od niego"

Redakcja poleca

REKLAMA