„Nie dałam Grześkowi rozwodu, ale on i tak ożenił się z inną. Zachciało mu się oszustwa, to niech teraz płaci za błędy”

żona, która nie chce dać mężowi rozwodu fot. Adobe Stock, fizkes
„– Jak to? Nie rozumiem... Ja mam wszystkie dokumenty! – jąkała się młoda. – Niech pani spojrzy na zdjęcia, to z wesela, sprzed czterech lat. Grzegorz nie przyznał mi się, że był wcześniej żonaty, ale przecież nikt by nam ślubu nie udzielił, gdyby nie miał orzeczenia rozwodu”.
/ 03.06.2022 09:30
żona, która nie chce dać mężowi rozwodu fot. Adobe Stock, fizkes

Zamieszkali przy sąsiedniej ulicy w służbowym mieszkaniu, które zapewniała szkoła. Samotna kobieta z synem maturzystą chwytającym się każdej pracy, by pomóc matce.

– Ojciec tego Grześka jest jakimś profesorem, bardzo bogatym – opowiadała mi dobrze poinformowana koleżanka. Żyli w luksusie, a matka nie musiała pracować. Potem profesor znalazł sobie młodszą i wyjechał z nią za granicę. Chciał żonę zabezpieczyć, byle tylko dała mu rozwód. Ale matka Grzesia uniosła się honorem, rozwodu nie dała, rzuciła wszystko i przyjechała do naszego miasteczka, bo tu była praca z mieszkaniem. A syn ujął się za nią i odtąd razem gospodarują.

Myślę, że już wtedy podkochiwałam się w Grzesiu. Gdy mnie w końcu zauważył na letniej zabawie, potraktowałam to jak coś w rodzaju cudu. Całe dnie spędzaliśmy nad rzeką albo na łąkach za miastem tylko we dwoje. Grześ opowiadał mi o swoich planach. Nie zrezygnował z myśli o studiach, choć na razie musiał zarabiać na życie. Chciał pokazać ojcu, ile jest wart i czego dokona bez jego pomocy. Pod koniec sierpnia traktowano nas w miasteczku jak narzeczonych.

Ta kobieta od początku mnie nie lubiła

Moja rodzina nie miała nic przeciwko temu, bylebym po ślubie wyprowadziła się z domu, gdzie w każdym pokoju spały trzy osoby. Za to matka Grzesia nie okazała entuzjazmu. Była dla mnie miła, czułam jednak, że wolałaby dla swojego jedynaka lepszą partię niż uboga panna po szkole gastronomicznej.

– Jesteście tacy młodzi – kręciła z powątpiewaniem głową. – Tak naprawdę nie macie nic prócz dobrych chęci. Zastanówcie się, przemyślcie sprawę.

Jednak już we wrześniu nie było czasu na przemyślenia. Z mieszaniną lęku i radości oznajmiłam Grzesiowi, że jestem w ciąży. Zachował się bardzo przyzwoicie i od razu poprosił mnie o rękę. Pospiesznie wzięliśmy skromny ślub, a na wiosnę przyszła na świat Madzia.

Gnieździliśmy się we czwórkę w służbowym mieszkaniu matki Grzesia. Byłabym ślepa, gdybym nie dostrzegła, że z dnia na dzień tracę sympatię teściowej. Skarżyła się Grzesiowi na moje prawdziwe czy urojone przewinienia, spiskowała z sąsiadkami i nieustannie sączyła jad psujący nasze pożycie. Kiedyś usłyszałam, jak przyciszonym głosem rozmawia z Grzesiem w kuchni, sądząc, że już śpię. Namawiała go, żeby zrobił badania potwierdzające ojcostwo!

– Bo ta Madzia do ciebie niepodobna – mówiła. – Nos taki kartoflany i włosy ciemne, a ty jesteś blondynem jak twój ojciec.

– No nie wiem, Danka to porządna dziewczyna – odparł Grześ jakoś bez przekonania.

Męczyliśmy się tak jeszcze kilka miesięcy, kiedy niespodziewanie wybuchła prawdziwa bomba!

Pewnej niedzieli przed naszą odrapaną kamienicą zatrzymała się elegancka limuzyna. Wysiadł z niej przystojny siwowłosy pan i udał się wprost do kuchni, gdzie moja teściowa kroiła warzywa na sałatkę. Gdy zobaczyła gościa, salaterka wypadła jej z rąk… Potem pojechali razem na długą przejażdżkę, a wieczorem matka Grzesia rozpoczęła wielkie pakowanie.

– Twój ojciec postanowił do mnie wrócić na moich warunkach – oznajmiła uroczyście synowi. – Prosi nas oboje o wybaczenie, chce nam wszystko wynagrodzić. Ja stąd wyjeżdżam już jutro. Ty sam zdecydujesz, jakie życie chcesz dalej prowadzić. Będziemy na ciebie czekać z otwartymi ramionami.

Mówiąc to, ani razu nie spojrzała na mnie, mąż zaś milczał.

Wierzyłam, że kiedyś wróci...

Po jej wyjeździe musieliśmy opuścić służbowe mieszkanie. Udało mi się namówić moją zamężną siostrę, żeby nam odstąpiła za opłatą pomieszczenia gospodarcze za domem, które wielkim wysiłkiem przerobiliśmy na zdatne do zamieszkania. Wkrótce Madzia trafiła do żłobka, a ja zaczęłam dorabiać w lokalnej gastronomii – jak było trzeba, to i na zmywaku.

Pewnego dnia odebrałam Madzię wyjątkowo późno ze żłobka, bo w knajpie, gdzie pracowałam, szykowano wesele. Zasapana dotarłam do domu, by ze zdziwieniem stwierdzić, że w oknach jeszcze ciemno… Na stole znalazłam list, w którym mój mąż wyjaśniał, że chce wyegzekwować od ojca, co mu się należy. Zdaje sobie sprawę, że byłabym źle widziana w domu jego rodziców, więc jedzie do nich sam, a gdy się tylko usamodzielni, ściągnie mnie i dziecko.

Zabrał wszystkie swoje rzeczy, na pocieszenie zostawiając mi kilka stówek w kopercie. Adresu nie zostawił, a potem nie odezwał się przez cały następny rok. Pomogli mi dobrzy ludzie i trochę rodzina, więc z głodu nie umarłyśmy.

Koleżanki namawiały, żebym ścigała Grzesia o alimenty, ale ja wolałam z tym poczekać. Nie wierzyłam, że mógłby zapomnieć o mnie i własnej córce. Niestety, następnego lata przyszedł od Grzesia pozew rozwodowy. Pojechałam na rozprawę w najlepszej sukience, ale nie zrobiłam na nim wrażenia. Zachowywał się i mówił jak obcy człowiek. Przed sądem oświadczył, że jego zdaniem „nastąpił całkowity rozkład pożycia” i nie zamierza ze mną ponownie zamieszkać. Jednak nie zgodziłam się na rozwód. Wolałam, żeby Madzia miała ojca, choćby daleko, zamiast alimentów.

– Twoja matka ojcu rozwodu nie dała i jak się okazało, słusznie! – rzuciłam na odchodnym.

Myślałam, że Grzegorz będzie walczył, opłacał adwokatów, jednak on zerwał wszelkie kontakty. Trochę żałowałam, bo w sądzie mogłam chociaż na niego popatrzeć. Mimo wszystko pozostałam jego prawowitą żoną.

Jakim cudem wziął drugi ślub?

Minęło kilka lat. Madzia szykowała się akurat do zerówki, ja awansowałam na szefową dużej jadłodajni. Byłam oszczędna i gospodarna, udało mi się nawet parę groszy odłożyć. Marzyłam, żeby podłączyć mój dwuizbowy baraczek do miejskiego wodociągu, jednak brakowało mi trochę do pełnej sumy.

– Przecież ojciec Madzi nie poniósł dotąd żadnych kosztów. Niechże chociaż zafunduje wam czystą wodę! – namawiała mnie koleżanka. – Chyba już się odkuł i ma własne pieniądze. Teraz łatwo go znaleźć. Zobacz, w tej gazecie napisali, że słynny profesor N. razem z synem otworzyli prywatną klinikę.

Czym prędzej wybrałam się więc do stolicy. Cierpliwie czekałam przy parkingu dla personelu luksusowej kliniki, aż wypatrzyłam swego męża, gdy wsiadał do lśniącego auta. Kazałam taksówkarzowi jechać za nim – jak na filmie. Grześ mieszkał teraz w prześlicznym domku na przedmieściu; na podjeździe stał jeszcze jeden samochód. Ukryłam się za kioskiem i obserwowałam. Widziałam w oknie sylwetkę kobiety…

Światło zapalało się i gasło, wreszcie Grześ wyszedł z domu i gdzieś odjechał. Poczułam ukłucie dawno zapomnianej zazdrości.

Zadzwoniłam do drzwi.

Otworzyła mi bardzo ładna dziewczyna w obcisłych dżinsach. Zapytałam o Grzegorza.

– Mąż przed chwilą wyszedł, dostał pilne wezwanie z kliniki – odparła. – A o co chodzi?

Może powinnam sobie pójść, bo co mi zawiniła ta sympatycznie wyglądająca dziewczyna? Lecz nagle zza niej wyjrzał ciekawie może trzyletni chłopczyk z puchatym kociakiem na rękach.

– A tata przywiezie mi nową zabawkę! – zagadał.

Pomyślałam wtedy o trzech biednych lalkach Madzi i o tym, jak beznadziejnie marzy o własnym zwierzątku… I szlag mnie trafił na miejscu!

– Ja właściwie do pani przyszłam. Mogę wejść? Ale synka niech pani odeśle do jego pokoju.

Po chwili dziewczyna słuchała moich rewelacji:

– Nigdy nie dałam Grzesiowi rozwodu, więc formalnie nadal jestem jego prawowitą żoną. Zupełnie nie rozumiem, jakim cudem wzięli państwo ślub.

– Jak to? Ja mam wszystkie dokumenty! – jąkała się młoda. – Niech pani spojrzy na zdjęcia, to z wesela, sprzed czterech lat. Grzegorz nie przyznał mi się, że był wcześniej żonaty, ale przecież nikt by nam ślubu nie udzielił, gdyby nie miał orzeczenia rozwodu!

– Ja też wzięłam swoje papiery – nie ustępowałam. – Proszę, to nasz akt małżeństwa, a to akt urodzenia Madzi. A tu odpis protokołu z ostatniej rozprawy, gdzie wyraźnie napisano, że strona pozwana, czyli ja, na rozwód zgody nie wyraża. Nigdy więcej nie spotkaliśmy się z Grzesiem w sądzie, gdzie indziej też nie. Przez lata w ogóle nie interesował się losem swojego dziecka, więc teraz uznałam, że może wreszcie coś dla Madzi zrobić.

Chce spokoju, niech płaci

W tym momencie klucz zazgrzytał w zamku i po chwili mąż stanął między swoimi dwiema żonami. Zamurowało go na mój widok, ale tylko na chwilę.

– Izuniu, zaraz wszystko ci wyjaśnię, to absurdalna sprawa – odezwał się do dziewczyny.

– Mam nadzieję – rzuciła tamta chłodno i patrzyła mu wyczekująco w oczy.

Od razu było widać, że Grześ bardzo się z nią liczy. No cóż, mnie się nigdy nie bał.

– Mój związek z Danką to była pomyłka młodości – zaczął. – Mama przestrzegała mnie, ale krew nie woda. Danka wpadła, a ja nie chciałem być takim łajdakiem jak ojciec, więc się z nią ożeniłem. Oboje już po paru miesiącach wiedzieliśmy, że to się kupy nie trzyma, prawda?

– Jeśli chodzi ci o to, że było ciężko, a twoja matka jeszcze wszystko utrudniała, to faktycznie nie trzymało się to kupy – potwierdziłam łaskawie.

– Wróciłem do rodziców, kiedy się pogodzili, bo chciałem studiować. Nie chcieli słyszeć o sprowadzeniu Danki z dzieckiem do ich domu – ciągnął Grześ. – Początkowo naprawdę liczyłem, że się szybko usamodzielnię, ale medycyna to trudne studia. No a potem poznałem ciebie, Izuniu… Chciałem rozwodu, ale Danka się zaparła! Żadnych pieniędzy, żadnych alimentów, tylko żebym pozostał jej mężem.

Tu przerwał, obrzucając mnie spojrzeniem pełnym wyrzutu.

– Takie rzeczy na siłę nie wychodzą – dodał. – Za to na naszym ślubie zależało mi tak bardzo, że dokonałem oszustwa.

– Podrobiłeś dokumenty? – jęknęła Iza. – Taki skandal!

– Nie musiałem niczego podrabiać – tłumaczył Grzegorz. – Wszystkie papiery są autentyczne, może poza jednym czy dwoma podpisami.

– Beze mnie nie odbyłaby się żadna rozprawa – przerwałam.

– To fakt – przyznał Grześ. – Kumpel, który się wcześniej rozwodził, podsunął mi pomysł oparty na spostrzeżeniu, że podczas kolejnych rozpraw rozwodowych nie sprawdza się za każdym razem dowodów osobistych obu stron. Wystąpiłem więc o następny termin i zbajerowałem urzędniczki, że sam dostarczę Dance zawiadomienie, którego, rzecz jasna, nie dostała. Potem urobiłem prezentami jedną znajomą, żeby się ucharakteryzowała na Dankę i wystąpiła przed sądem.

– Co?! – aż mną zatrzęsło.

– No tak – Grzegorz wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie. – I ona jako moja żona oświadczyła, że doszliśmy do porozumienia i teraz zgadza się na rozwód. Potem podpisała dokumenty, wzorując się na podpisie w aktach. W gruncie rzeczy niewiele ryzykowaliśmy: było mało prawdopodobne, żeby zapracowany sędzia dokładnie zapamiętał, jak naprawdę wyglądała Danusia.

– A gdyby chciał zobaczyć dowód osobisty? – wtrąciła Iza.

– Okazałoby się, że żona zapomniała swojego, i tyle. Bez gadania zaakceptowałem wysokość alimentów, więc sędzia szybko zakończył sprawę.

Przecież ty nie płaciłeś żadnych alimentów – zdziwiła się Iza. – Wiedziałabym o tym, mamy wspólne finanse…

– Jakbym zaczął płacić, toby się wydało, że był jakiś rozwód i orzeczenie o zobowiązaniach – tłumaczył się pokrętnie Grzegorz. – A ponieważ Danka nie wysuwała roszczeń, sądziłem, że dobrze sobie radzi, i wolałem nie przypominać jej o sobie.

Synek tatusia, wypisz wymaluj! Myślałeś, że z czasem o tobie zapomnę? – uśmiechnęłam się złośliwie. – Owszem, radzę sobie, ale skoro twoje pozamałżeńskie dziecko może mieć, co tylko zechce, to chyba prawowitej córce nie odmówisz wsparcia?

– Oczywiście, jak najbardziej, przecież ja nie dlatego, że nie chciałem… – nawijał Grześ.

– A jak wysokie miały być te orzeczone alimenty?

– Osiemset złotych na miesiąc.

– Całkiem nieźle – ucieszyłam się. – Zwłaszcza jak się je pomnoży przez dwanaście miesięcy, a wynik jeszcze przez pięć lat.

– Zapłacę ci, ale to już będzie koniec – targował się, cwaniak! Najpierw zaległa kasa, potem rozwód.

– Nie ma mowy, złociutki – odparłam spokojnie. – Widzę, że się kochacie z Izą, jesteście dobraną parą, przed wami szczęśliwe życie. Nic mi nie przyjdzie ze zniszczenia tego oskarżeniami o bigamię, oszustwo, fałszerstwo i co tam jeszcze. Mogę uznać nasz rozwód, ale ze wszystkimi konsekwencjami. Nie tylko oddasz mi to, co do tej pory powinieneś zapłacić, ale też będziesz dalej łożył na Madzię. Tyle że nie żadne 800 zł, tylko 1600 zł. Inflacja w końcu jest. I nie kombinuj, bo stanę się dokuczliwa.

Grzegorz po chwili zgodził się na moje warunki. Nie wątpiłam, że Iza dopilnuje, aby się z nich wywiązywał. Istniała niewielka możliwość, że jego przestępstwo wyjdzie na jaw w jakiś inny sposób.

Mnie nic nie zagrażało. Jestem tylko ofiarą, porzuconą żoną, samotną matką z trudem wiążącą koniec z końcem. Ale teraz będzie mi łatwiej, wreszcie poczuję się bezpiecznie i nigdy już nie będę musiała odmawiać Madzi przyjemności!

Czytaj także:
„Żona zwyzywała mnie od starych dziadów, uciekła do córki, a teraz chce wracać? Spóźniła się, mam już inną na jej miejsce”
„W młodości zawróciła mi w głowie, lecz ta miłość nie była nam dana. Po latach nasze serca odnalazły do siebie drogę”
„Synowa zostawiła syna dla innego. Teraz wnuk wysłuchuje, jak wyzywa jego ojca od biedaków, bo ten pracuje w szkole”

Redakcja poleca

REKLAMA