„Nie cierpię organizować przyjęć. Goście przychodzą napchać sobie brzuchy, a ja muszę ich obsłużyć i zabawić rozmową”

zmęczona pani domu fot. Adobe Stock, lenblr
„Było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Znajomi Przemka byli miłymi ludźmi i mieli grzeczne, dobrze ułożone dzieci, ale kiedy wyszli, a ja skończyłam sprzątać po posiłku, czułam się, jakbym własnoręcznie wykopała tunel do Złotego Pociągu. Przez litą skałę”.
/ 22.11.2022 11:15
zmęczona pani domu fot. Adobe Stock, lenblr

Kiedy w piątek wyszłam ze szkoły, było już ciemno. W piątki miałam osiem lekcji plus kółko szachowe, więc wychodziłam po szesnastej. Byłam zmęczona, a jeszcze czekały mnie zakupy i sprzątanie domu przed dwiema wizytami zapowiedzianymi na weekend. W sobotę mieli przyjechać znajomi Przemka z Londynu, para z dwójką dzieci. Musiałam przygotować obiad i kupić lody dla maluchów. Na niedzielę zapowiedział się mój brat z nową żoną – właśnie wrócili z Tajlandii i mieli dla nas jakieś drobiazgi z podróży. Nie miałam siły na dwie wizyty z rzędu, ale jak tu odmówić?

W sklepie oczywiście były dzikie tłumy, wiadomo: piątek po południu, wszyscy robią zakupy przed weekendem. Kupiłam kaczkę, słoik żurawiny, worek ziemniaków i jeszcze pół wózka innych rzeczy, a potem dźwigałam to do domu, sapiąc jak parowóz. Kiedy w końcu otworzyłam drzwi, byłam tak zmordowana, że zostawiłam zakupy w przedpokoju i padłam na kanapę, nawet się nie rozbierając. Tak znalazł mnie kwadrans później mąż.

– Celinka, co ty tak leżysz? Daj, chociaż buty ci zdejmę…

– Padłam ze zmęczenia – wymamrotałam, siadając. – Sama zdejmę, ty idź rozpakuj torby

Nic tylko gości trzeba zapraszać...

Chwilę później oboje upychaliśmy jedzenie do lodówki, przy okazji rozmawiając, co trzeba zrobić w domu.

Ja odkurzę i posprzątam łazienkę – zaoferował się Przemek.

Uśmiechnęłam się słabo. Nie mogłam powiedzieć, że mąż mi nie pomaga, ale i tak dla mnie zostało gros pracy, szczególnie w kuchni. A potem oczywiście obsługiwanie gości. I na koniec oczywiście sprzątanie całej kuchni… – czułam się zmęczona na samą myśl o tym.

Cóż, rzeczywiście było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Znajomi Przemka byli miłymi ludźmi i mieli grzeczne, dobrze ułożone dzieci, ale kiedy wyszli, a ja skończyłam sprzątać po posiłku, czułam się, jakbym własnoręcznie wykopała tunel do Złotego Pociągu. Przez litą skałę.

Wizyta brata i bratowej była mniej męcząca, ale tu z kolei przytłaczał mnie obowiązek konwersowania z Moniką. Druga żona mojego brata jest bankierką, zna się na sztuce, filmach, sytuacji geopolitycznej świata i Bóg wie, czym jeszcze; zabawianie jej potrafi człowieka wyczerpać psychicznie. A ona uwielbia ze mną rozmawiać, bo uważa, że jako nauczycielka historii jestem dla niej godną partnerką do dyskusji. A mnie nużą jej przeintelektualizowane wywody, a rozmowę podtrzymuję z poczucia obowiązku.

Pod koniec weekendu byłam jeszcze bardziej zmęczona niż w piątek po ostatniej lekcji. Na myśl o kolejnym tygodniu robiło mi się słabo. A najgorsze było to, że i na następny weekend mieliśmy już zapowiedzianych gości.

– Jeśli masz tak dość, to powiedz Elizie, żeby przywiozła ciocię kiedy indziej – zasugerował Przemek.

– Daj spokój, przekładam ją tak od świąt – westchnęłam. – Ciocia ma 82 lata, ciągle mówi, że jak się teraz nie spotkamy, to możemy w ogóle nie zdążyć… Spokojnie, damy radę.

Robiąc zakupy na obiad dla cioci, zdałam sobie sprawę, że niedługo będę musiała zrobić jeszcze większe. W marcu wypadały pięćdziesiąte urodziny Przemka, musiałam przygotować wystawne przyjęcie.

Od tamtego dnia rozpoczęłam planowanie imprezy. Wyszło mi, że musimy zaprosić 25 osób. „Trzeba będzie wynieść kanapę z salonu” – krążyło mi po głowie. „Muszę wysłać Przemka do sąsiadów, żeby pożyczył krzesła! A co podać? Mięso, to wiadomo, ale jakie? Może zrobię drób i cielęcinę. Hm, Monika jest wegetarianką, pewnie kilka innych osób też, więc trzeba będzie wymyślić coś i dla nich. Muszę poszukać przepisów dla jaroszy. Odnotowane. A co z zastawą? Nie mam tylu talerzy i szklanek. Wiem! Wypożyczę z domu weselnego! No, przynajmniej to z głowy. Ale cała reszta zostaje…”

Im bliżej było do rocznicy urodzin Przemka, tym bardziej byłam rozstrojona nerwowo. Miałam tyle spraw do załatwienia, kupienia, zaplanowania… Do tego kończył się semestr i w szkole miałam masę roboty, ciągle rady pedagogiczne, konsultacje z rodzicami, sprawdzanie dodatkowych prac uczniów poprawiających oceny.

Czułam, że mnie to przytłacza

– Ty musisz wszystkich zaprosić, ja już się nie wyrabiam – z tymi słowami wręczyłam mężowi listę gości.

– Trzydzieści osób?! – zdumiał się.

– Nie dało się mniej – mruknęłam. – Jak zapraszamy jednych, to nie możemy pominąć drugich. Nie marudź, tylko dzwoń. Ja padam na twarz…

Przyjrzał mi się z uwagą i troską. Wiedział, co planuję na jego jubileusz i kilka razy pytał, jak mi pomóc. Dawałam mu jakieś mało znaczące zadania, bo wiedziałam, że i tak praktycznie całą robotę będę musiała zrobić sama. Przemek był kompletną ofiarą w kuchni, nadawał się wyłącznie do obierania ziemniaków. No i wiadomo, że w tym, co najbardziej męczące, czyli obsługiwaniu gości, nie może mnie wyręczyć. Skoro wyprawiałam mężowi przyjęcie urodzinowe, to musiałam grać rolę doskonałej pani domu, prawda?

Dziesięć dni przed imprezą miałam iść na pierwsze zakupy, żeby nie musieć ciągnąć wszystkiego ze sklepu na ostatnią chwilę. Przemek już stał przy drzwiach z wózkiem na kółkach, gotowy do wyjścia.

– To co my właściwie dziś kupujemy? Soki, wina, owoce w puszkach i co jeszcze? – zapytał.

To było niewinne pytanie, ale ja nagle poczułam atak paniki. Tyle tego było! Całe tony jedzenia, zgrzewka wody, napoje, papierowe ręczniki i nie wiadomo co jeszcze! Czułam, że to wszystko mnie przytłacza, że zaraz zwariuję, a jeszcze mam radę pedagogiczną w piątek!

– Celinka, co się dzieje? Nie płacz, kochanie… Czekaj, jak nie chcesz iść, to ja sam te zakupy zrobię, tylko daj mi listę.

– A jak ty wybierzesz kukurydzę w puszce sam? – zaczęłam płakać na całego.

A potem ukryłam twarz w dłoniach i dałam się ponieść emocjom. Mąż dowiedział się, że tak naprawdę nie cierpię tych przyjęć u nas w domu, czuję się po nich zmęczona i sfrustrowana, bo tylko muszę wszystkim usługiwać. Szybko jednak się opamiętałam, bo pomyślałam, że będzie mu przykro. Przecież to jego urodziny.

– To znaczy… to nie tak… – zaczęłam się wycofywać ze swoich słów. – Chcę zrobić to przyjęcie, daj mi chwilę, pozbieram się i pójdziemy do tego sklepu.

Ale Przemek twardo oznajmił, że nigdzie nie pójdziemy. Co najwyżej on pojedzie sam następnego dnia. A teraz idziemy do pokoju, ja siadam na kanapie i włączam film, a on idzie zrobić mi kolację. Już nie oponowałam.

To jego dzień. Niech go spędzi, jak chce

Następnego dnia zostałam w szkole aż do dwudziestej z powodu tej rady. Kilka razy dzwoniłam do Przemka, żeby mu przypomnieć o zakupach, ale nie odbierał. Kiedy wróciłam, skonana i głodna, czekała na mnie kolacja i mąż siedzący przy stole. Przed nim leżała koperta.

– Co to jest? – spytałam.

– Prezent – odpowiedział. – Na moje pięćdziesiąte urodziny.

„Cholera! Zapomniałam o prezencie!” – przypomniałam sobie nagle. Poczułam mieszankę złości i smutku. Otworzyłam kopertę. W środku była wydrukowana rezerwacja w hotelu w Krynicy Górskiej. Spojrzałam na datę i zamrugałam oczami.

– Przecież w tę niedzielę jest przyjęcie!

Nie, kochanie – pokręcił głową. – Od dłuższego czasu cię obserwuję i widzę, jaka jesteś zmęczona, ile masz na głowie i że robisz to tylko dla mnie. I wiesz co? Nie chcę, żeby tak było. Chcę cię zabrać w góry i tam spędzić z tobą moją pięćdziesiątkę! To jest mój prezent na urodziny, innego nie chcę. I przyjęcia też, wolę zaprosić cię na kolację do restauracji. Nie możesz odmówić, to mój prezent! – pomachał z uśmiechem kopertą.

Ale goście… – jęknęłam.

– Do nikogo jeszcze nie zadzwoniłem, bo ten pomysł chodził mi po głowie od wizyty twojej ciotki. Nie byłem pewien, ale wczoraj jak się rozpłakałaś przed wyjściem na zakupy, zrozumiałem, że to najlepsze, co mogę zrobić.

Wydawało mi się, że to nie wypada, że przecież rodzina spodziewa się zaproszenia na przyjęcie. Miałam poczucie winy, że chcemy uciec przed zobowiązaniami. A potem zrozumiałam, że Przemek ma rację. To było jego święto i miał prawo spędzić je tak, jak chce.

W górach było cudownie. Odpoczęłam, byłam zadowolona z życia i nie czułam, że znowu coś „muszę”. A najbardziej podobało mi się w restauracjach. Nie, nawet nie samo jedzenie czy atmosfera, ale to, że wreszcie ja siedziałam, a ktoś mnie obsługiwał. I że nie musiałam nikogo zabawiać rozmową, tylko po prostu gawędziłam sobie z własnym mężem. W maju wypadają moje 50. urodziny. Już wiem, jak je razem spędzimy!

Czytaj także:
„Wdałem się w romans ze słodką grzesznicą. Byłem durniem, który stracił wspaniałą dziewczynę dla wyuzdanej kochanki"
„Nietrzeźwa spowodowałam wypadek. Córka przyjaciółki nie będzie chodzić. Nikt nie wie że to ja, ale wyrzuty mnie zżerają”
„Po śmierci męża sąsiadce odbiło. Sprowadza sobie kochanków, gzi się z byle kim, a Staszek się w grobie przewraca”

Redakcja poleca

REKLAMA