Najpierw do tego dużego mieszkania obok nas weszła ekipa remontowa. Byliśmy ciekawi, kto się wprowadzi. Czy znowu hałaśliwa, wielodzietna rodzina? Nie. Lokum kupiło zamożne samotne małżeństwo lubiące przestrzeń w domu. Przypadliśmy sobie do gustu i zaczęliśmy się trzymać razem. Byliśmy mniej więcej w tym samym wieku, no, my parę lat młodsi, ja miałam swojego Zbyszka, Melania swojego Staszka, my psa, oni kota. Polubiliśmy się i nadawaliśmy na tych samych falach, choć pozornie wiele nas różniło.
Bardzo podobało mi się jej imię – Melania. Wydawało mi się takie dystyngowane. Dostała je po prababci, drugiej żonie przedwojennego hrabiego, który przeminął z wiatrem, jak opowiadała ze śmiechem. Byle nie „Mela”, zaznaczała, bo to zdrobnienie uważała za okropne.
Ja się zachwycałam: staroświeckim mianem i nią całą. Bo Melania miała nie tylko hrabiowskie korzenie, ale też upodobania. Nie pracowała. Utrzymywał ją Staszek, który przejął po ojcu warsztat samochodowy i rozbudował go o stację kontroli pojazdów. Miał chłop głowę do interesów. Nie to co mój Zbyś, który zawsze pracował dla kogoś i na kogoś, i pozwalał, by to samo robiła jego żona. Mela codziennie zalegała na szezlongu (tak nazywała swoją jednoosobową kanapę) i czytała książki, na co ja nie miałam czasu.
– Och, no wiesz, żeby nie zaśniedzieć intelektualnie – mówiła, gdy spotykałyśmy się na szybką kawę. – A w piątek może wybierzemy się do teatru…
Bo Melania regularnie chadzała z mężem do teatru, opery, operetki. Kupowała bilety na koncerty, chodziła na masaże, manicure co trzy tygodnie, brała długie, relaksujące kąpiele w wannie, a w domu wkładała szpilki, bo nie uznawała bamboszy. Nie robiła tego wszystkiego na pokaz, taka po prostu była. Zazdrościłam jej tej wielkopańskiej kobiecości, ale jej to pasowało, a mnie niekoniecznie. Staszek był oczarowany żoną, uwielbiał swoją Melanię i nieba by jej przychylił. Tworzyli dobre małżeństwo.
Pewnego dnia wydarzyło się nieszczęście
Początkowo czułam się onieśmielona osobą Melanii, ale szybko, mimo różnic, złapałyśmy wspólny język i wpadałyśmy do siebie na kawkę albo ciacho. Mogłyśmy przegadać cały wieczór, gdy nasi mężowie zaszywali się na parkingu przy samochodach albo wybierali się gdzieś ma męski wypad w miasto. Wyciągałyśmy wtedy wino i przy kieliszeczku (albo i pięciu) czas przyjemnie nam mijał.
Łączyło nas to, że nie mieliśmy dzieci. My nie mogliśmy, mimo wielu prób nie udało się nam zostać rodzicami, a oni po prostu nie chcieli. Dla Staszka Melania była całym światem, a ona z uroczą szczerością wyznawała, że jest zbyt dużą egoistką na matkę.
– No i szkoda mi figury. Spójrz na te piersi, na tę talię!
Jak jej nie kochać…
Pamiętam tamten dzień, jakby to było wczoraj. Melania przybiegła do mnie, cała zapłakana. Szczerze powiedziawszy, dopiero co skończyłam pracę i byłam potwornie zmęczona. Nie dość, że miałam ciężki dzień w pracy, to jeszcze pogoda dawała mi w kość – i to dosłownie, stawy i kości bolały mnie okropnie, a do tego czułam, że zbliża się atak migreny. Chciałam zostać sama, ale przecież nie mogłam wygonić zapłakanej sąsiadki.
– Boże, Staś… Mój Staś… – jąkała się, nie mogąc złożyć nawet krótkiego zdania.
Posadziłam ją na kanapie, dostała kieliszek nalewki na pokrzepienie, a kiedy trochę się uspokoiła, powiedziała, że Staszek miał wypadek w warsztacie. Nowy pracownik czegoś nie zabezpieczył, jakieś elementy się posypały i go przygniotły. Mój sąsiad walczył o życie w szpitalu.
Melania czuwała przy nim od rana do wieczora. Wracała późno i kręciła głową na znak, że ciągle nie ma dobrych wieści. Modliłam się, by lekarze dokonali cudu i ściągnęli Staszka na naszą stronę. Starałam się pocieszać Melanię, choć mnie samej robiło się słabo, na myśl, że to mój Zbyszek leżałby w stanie krytycznym w szpitalnej sali, podłączony do aparatury…
Tydzień po wypadku Melania znowu wpadła do mnie zapłakana, niemal wyjąc z rozpaczy, bo Staszka już nie było. Nie umiałam znaleźć odpowiednich słów, więc tylko tuliłam ją do siebie, gdy szlochała, a potem trzymałam za rękę, gdy powtarzała, że nie może uwierzyć w to, co się stało. Było mi jej strasznie żal. Współczucie niemal mnie zatykało.
Została całkiem sama. Nie miała rodzeństwa, rodzice już nie żyli, a rodzina Staszka pochodziła z daleka i nie utrzymywali żadnych kontaktów. Rodzeństwo Staszka miało pretensje do niego, że to on odziedziczył warsztat po ojcu, choć wcześniej nie przejawiali żadnego zainteresowania mechaniką. Stąd kwasy, niesnaski, wreszcie zerwanie więzi.
– Kochanie, zawsze masz nas. Wiem, że to niewiele…
– Jak to niewiele? Sylwia! Bez ciebie bym się nie pozbierała! – Melania ściskała mocno moje palce. – Może ty traktujesz mnie tylko jak sąsiadkę, ale ja myślę o tobie jak o młodszej siostrze, której nigdy nie miałam.
Sprowadzała do domu kolejnych gachów
Starałam się więc, jak siostra, pomóc jej przetrwać ciężkie chwile. Wspierałam ją przy organizacji pogrzebu, spędzałam wieczory na długich rozmowach o jej małżeństwie…
– Powiem ci, że gdyby Staszek nie zadbał o to, żebym była zabezpieczona, to nie wiem, co by było… – szeptała. – Nie wiem, jak opłaciłabym rachunki… Boże, tego też muszę się nauczyć... bo to Staszek się zajmował takimi sprawami… Pomożesz mi, prawda?
Pomagałam, a Melania powoli wychodziła z żałobnego odrętwienia i zaczynała wracać do normalnego życia. Już lepiej ogarniała domowe sprawy, myślała o rachunkach, o tym, że trzeba wymienić baterię w kuchni, bo stara przecieka, no i że należałoby w końcu pozbyć się rzeczy Staszka. Wspierałam ją, pakując, składając, wspominając…
Stopniowo coraz rzadziej potrzebowała mojej pomocy. Nie była typem kobiety-bluszcza, która z braku męża zawiesi się na przyjaciółce.
– Postanowiłam wynająć jeden pokój – oznajmiła mi któregoś dnia. – Mniej samotna będę, poza tym zawsze wpadnie trochę grosza.
– Naprawdę? – zdziwiłam się.
Do towarzystwa miała mnie, byłam niemal na każde zawołanie, a o kasę, kto jak kto, ale ona nie musiała się martwić. Prócz pieniędzy z polisy przypadł jej warsztat po mężu, którym zawiadywał obecnie najstarszy stażem i najbardziej zaufany pracownik, prawa ręka Staszka. Melania nadal nie musiała pracować i mogła żyć po wielkopańsku jak kiedyś. No, prawie…
– Nie umiem chyba mieszkać sama – westchnęła. – Zawsze raźniej we dwójkę. Znajdę jakąś studentkę albo kogoś w naszym wieku. Będzie weselej.
No cóż, jej życie, jej mieszkanie. Pokój, który do tej pory służył za gabinet Staszka, przerobiła na sypialnię i dała ogłoszenie. Szukała studentki albo naszej rówieśniczki, tymczasem wprowadził się mężczyzna. Młody, choć na studenta już nie wyglądał.
– I ty się nie boisz? Tak… z obcym facetem… pod jednym dachem? – pytałam ją szeptem, gdy piłyśmy kawę w salonie, a jej lokator brał prysznic. Ja czułam się niezręcznie, a co dopiero ona?
Chyba przeceniłam jej wrażliwość
– Oj, nie przesadzaj… – machała ręką. – To duże mieszkanie i czysto biznesowa relacja. Nie boję się, wręcz przeciwnie, czuję się bezpieczniej. Potencjalni złodzieje wiedzą, że mieszka tu mężczyzna, a nie słaba, bezbronna kobietka.
Niby racja, pomyślałam.
Ale mimo wszystko czułam w związku z tą sytuacją jakiś niesmak. Może to za dużo powiedziane, ale wrażenie niestosowności, psychicznej niewygodny pozostało.
I narastało, bo…
Lokator wyprowadził się po dwóch miesiącach, a po kilku dniach wprowadził się następny. Melania mówiła, że tamten miał problem z regulowaniem czynszu. Ten drugi tak samo, bo wyprowadził się po trzech miesiącach. Następnego wyrzuciła już po niespełna trzech tygodniach, twierdząc, że potwornie bałaganił, co było nie do zniesienia.
– Miałaś szukać studentki – przypomniałam. – Albo jakiejś trzeciej kobiety do naszego małego kręgu.
– Co zrobić, jak się nie zgłaszają… – Melania wzruszyła ramionami, uśmiechając się jak Mona Lisa.
Następny lokator też był facetem, takim prosto z siłowni, i ten został na ponad pół roku. Widać nieźle się dogadywali, ale i on został zastąpiony przez kolejnego. Fatum jakieś?
– Ja nie wiem, o co tu chodzi… Skąd ten korowód beznadziejnych lokatorów? Naprawdę nie może znaleźć jakieś miłej studentki czy samotnej kobiety w naszym wieku? – kręciłam głową, rozmawiając z mężem. – Los na nią się uwziął czy co?
Zbyszek niemal zadławił się biszkoptem, który właśnie włożył do ust.
– Że co? – odkaszlnął. – Losu bym w to nie mieszał… Przecież ona… i te młode byczki… Niemożliwe, że nic nie wiesz…
– Czego niby nie wiem? – zrobiłam wielkie oczy.
– No, jak ona z nimi czynsz reguluje… Przecież dlatego specjalnie wybiera facetów, żeby… No wiesz – Zbyszek wyraźnie się zmieszał, aż pąsów dostał. – Ty śpisz jak zabita, ledwie przyłożysz głowę do poduszki, ale ja słyszę te… koncerty jęków niemal każdej nocy.
Milczałam. Byłam tak zszokowana, że głos mi odebrało. Od śmierci Staszka minęło raptem półtora roku! Poza tym… kto jak kto, ale Melania? Elegancka dama, wykształcona i oczytana kobieta, która tak kochała męża, i tak po nim rozpaczała… miałaby teraz…? Nie mogłam w to uwierzyć. A jednak. Mój mąż miał rację. Gdy poczekałam trochę z położeniem się spać, usłyszałam jednoznaczne dźwięki…
Nasza przyjaźń powoli marniała i zasychała
– Och, nie udawaj świętoszki! – Melania zaśmiała się, gdy zapytałam ją o to wprost. – Kochałam Staszka i codziennie mi go brakuje. Ale nie położę się do grobu razem z nim. Jestem kobietą, i to nie staruszką, nawet pięćdziesiątki nie mam, za to mam swoje potrzeby. A oni… No cóż, jeden sprawdza się bardziej, drugi mniej, trzeci okazuje się nudny. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Oboje lubimy seks, oboje korzystamy i mamy przyjemność, a oni pokój prawie za darmo, póki jestem zadowolona. Jasny układ.
Czegoś się wtedy dowiedziałam o niej i o sobie. Jej „jasny układ” wzbudził mój ewidentny niesmak, by nie powiedzieć gorzej. Może Melania nie robiła niczego złego, karalnego, ale dla mnie było to moralnie naganne. Nie zachowywała się… przyzwoicie. Po prostu. Spojrzałam na nią inaczej, pokazała mi swoją inną twarz, która mi się nie spodobała.
Nie uważałam się za jakąś nietolerancyjną cnotkę, nie oczekiwałam, by trwała we wdowieństwie i celibacie do śmierci, ale widać byłam bardziej konserwatywna, niż mi się wydawało.
Nasza przyjaźń powoli marniała i zasychała. Nie byłam w stanie rozmawiać z Melanią o jej „lokatorach”, a ona – skoro już oficjalnie wiedziałam – nie widziała przeszkód, by się ze mną dzielić opiniami na ich temat.
Nie chciałam ich słuchać, więc przestałam ją odwiedzać, a ona mnie. Teraz jesteśmy tylko sąsiadkami. Mam nadzieję, że Mela kiedyś zrozumie, iż nie tędy droga do zapełniania pustki i samotności. Życzę jej, by kiedyś znowu kogoś pokochała i ustatkowała się u jego boku. A na razie cieszę się, że mam mocny sen…
Czytaj także:
„Przez wiele lat żyłam w trójkącie z byłą żoną mojego męża. Myślałam, że jest moją przyjaciółką, ale ta żmija miała inny plan”
„Wielki, spontaniczny romans skończył się w więzieniu… Dałem się wyrolować pannie, która zwyczajnie mnie wrobiła”
„Na firmowej imprezie zdradziłem żonę z... prostytutką. Za tę jedną chwilę słabości, mogę zapłacić wysoką cenę”