„Nie chciałem zardzewieć na starość i wziąłem się za siebie. Męska duma wzięła górę i przypłaciłem to zdrowiem”

Chory mężczyzna fot. Adobe Stock, deagreez
„W jego głosie dosłuchałem się lekkiej zadyszki, co trochę podniosło mnie na duchu. Ale tylko trochę. Nie wiem, ile kilometrów przejechaliśmy, po 2 godzinach zwątpiłem w dobroczynne działanie sportu. Czułem każdy mięsień i każdą kosteczkę, ale nie przyznawałem się do słabości, K. by mnie wyśmiał”.
/ 08.12.2022 18:30
Chory mężczyzna fot. Adobe Stock, deagreez

Emerytura – miało być pięknie, powiało nudą. I starością. Nagle zdrowie zaczęło mi szwankować. Zbierałem żniwo wieloletnich zaniedbań, odkładania ćwiczeń na później, rezygnowania z siłowni, basenu czy spacerów. Postanowiłem zapisać się na basen, lecz konsultacja z lustrem ujawniła braki, które przy takiej okazji musiałbym zaprezentować w całej okazałości. Lekko się podłamałem. Nie, to nie dla mnie. Najpierw powinienem nad sobą popracować, zacząć asekuracyjnie od dalekich, szybkich spacerów…

– To będzie świetny rozruch – zapowiedziałem żonie.

Renia uniosła brwi i zrezygnowała z komentarza. Zawsze była taktowna, może dlatego udało nam się przetrwać ze sobą tyle lat… Ze spaceru wróciłem podminowany.

– Spotkałem J., wybrał się ze mną i zamęczał opowiadaniem o swoich dolegliwościach – pożaliłem się.

– Kiedy udało mi się od niego uwolnić, napatoczył się K. Ten z kolei nadawał o N. i jego kadrze, gęba mu się nie zamykała! Odprowadził mnie pod samą furtkę. Człowiek nie może spokojnie zażyć ruchu, żeby go sąsiedzi nie dopadli.

– Gdybyś jeździł na rowerze, mógłbyś im uciec – zasugerowała Renia.

– O, widzisz. I to jest dobry pomysł – ucieszyłem się. – Miałem to w późniejszych planach, ale mogę zacząć już teraz. Gdzie schowałaś mój rower?

– Od dziesięciu lat stoi w piwnicy, sam przykryłeś go płachtą, żeby się nie kurzył, więc nie rzuca się w oczy.

– W jakim jest stanie?

– Mnie pytasz? – brwi Reni znów podjechały do góry.

Wycofałem się z godnością.

– Sprawdzę – ruszyłem do piwnicy.

– O to, to – przyklasnęła mi żona.

Rower był prawie nieużywanym modelem sprzed dekady. Mało na nim jeździłem, bo nigdy nie miałem czasu, wymagał smarowania i zmiany dętek. Postanowiłem oddać go do serwisu.

– Autem chcesz jechać? To niedaleko – podpuściła mnie Renia, a ja nie wiedząc, co czynię, udałem się do serwisu na piechotę, prowadząc rower.

Dotarłem zmachany jak nieboskie stworzenie, ledwo łapiąc oddech.

– Może wody? – spytał chłopak, obrzucając mnie spojrzeniem, jakby się bał, że zaraz zemdleję.

– Nic mi nie jest – machnąłem ręką.

– Zrobi pan opony na poczekaniu?

Jakoś go ugadałem. Nie chciało mi się kilkakrotnie pokonywać drogi, myśl, że mogę wrócić, siedząc wygodnie na siodełku i nieśpiesznie pedałując, była bardzo kusząca. Do domu dotarłem lekko poobijany, siodełko nie było takie wygodne, jak je zapamiętałem, a i kolana zaprotestowały przeciwko nowej formie ruchu.

Pod domem spotkałem kumpla

O mało się nie załamałem, ale wstyd mi było rezygnować. Renia zdążyła zawiadomić syna o mojej nowej sportowej pasji, ten powiedział wnuczkowi i uzgodniono, nie pytając mnie o zdanie, że w niedzielę pojedziemy we trzech do lasu. Nie mogłem zawieść chłopaków, zacząłem więc delikatnie trenować przed wielkim dniem. Wsiadłem na rower i popedałowałem w siną dal. Niedaleko udało mi się ujechać.

– Pirat! Po chodniku jedzie! – wrzasnęła pani spacerująca z pieskiem.

Faktycznie, o mało nie wplątałem się w cienką, niewidoczną smycz. Przez ostatnie dziesięć lat sporo musiało się zmienić, kiedyś jeździłem, gdzie chciałem, i nikt na mnie nie krzyczał.
Zjechałem na ulicę i tam dopiero zrozumiałem, jaki popełniłem błąd. Dojechałem do świateł, było czerwone. Samochody stały, przemieszczałem się między nimi z łatwością, czując się jak król. Oto potęga jednośladu, rowerzyści nie stoją w korkach.

Zatrzymałem się pod sygnalizatorem i czekałem. Światło zmieniło się na zielone i samochody ruszyły, a ja z nimi. Kierowcy naciskali pedał gazu, ja zwykłe pedały, toteż z miejsca zostałem w tyle. Żeby tylko! Z przerażeniem odkryłem, że jedni kierowcy respektowali moją obecność na jezdni, inni nie. Nie zostawiali mi miejsca, dociskając do krawężnika, bałem się, że w końcu się przewrócę. Aż się spociłem ze strachu. Wysiłek fizyczny przestał się liczyć, chodziło o przetrwanie. Walczyłem dzielnie, ale przy pierwszej okazji umknąłem w przecznicę i wjechałem na chodnik.

– Strasznie się zmachałeś, w ogóle nie masz kondycji – zaśmiał się. 

– Sportowiec się odezwał, z tych, co to przed telewizorem mecze oglądają – odgryzłem się przyjacielsko.

Od słowa do słowa, niechcący zachęciłem go do kolarstwa. Powiedział, że zaczynamy od jutra, zbiórka o 9, bo rano jest najprzyjemniej. Musiałem się zgodzić, inaczej by się obraził. Byłem ciekaw, czy podczas jazdy też będzie taki rozmowny jak na spacerze. A jednak udało mu się mnie zaskoczyć. Wyprowadziłem rower o umówionej godzinie i zobaczyłem K. Aż mnie zgięło wpół ze śmiechu.

– Człowieku, na tym chcesz jechać?

– O co ci chodzi? – obraził się Karolak. – To dobry rower, nie do zdarcia. Teraz już takich nie robią – poklepał czule przedpotopowy złom.

Rower rzeczywiście wyglądał na niezniszczalny, więc odpuściłem.

– Jak jedziemy? – spytałem. – Jezdnią nie chcę, po chodniku nie wolno.

– Jedź za mną, a nie zginiesz – sąsiad wsiadł na stalowego rumaka i majestatycznie odjechał.

Chyba powinienem potrenować

Nawet nieźle mu szło. Zaraz za osiedlem skręciliśmy w polną drogę, wąską i piaszczystą. Musiałem się przyłożyć, żeby nie zostać w tyle, starożytny rower K. miał szersze opony i lepiej nadawał się na takie trasy.

– Poćwiczymy jazdę terenową n– rzucił niedbale Karolak.

W jego głosie dosłuchałem się lekkiej zadyszki, co trochę podniosło mnie na duchu. Ale tylko trochę. Nie wiem, ile kilometrów przejechaliśmy, po dwóch godzinach zwątpiłem w dobroczynne działanie sportu. Czułem każdy mięsień i każdą kosteczkę, ale nie przyznawałem się do słabości, K. by mnie wyśmiał. Zatoczyliśmy wielkie koło i wróciliśmy polami do domu.

– Jutro też pojeździmy? – spytałem dzielnie, żegnając kolegę przed furtką.

Karolak jakby zwątpił.

– Będę trochę zajęty, może pojutrze? – odparł dyplomatycznie.

– Dobra, to jesteśmy umówieni! – uścisnąłem mu dłoń.

Odprowadziłem rower, wszedłem do domu i padłem.

– Długo cię nie było, już zaczęłam się martwić – zagadnęła Renia; tylko raz na mnie spojrzała i pokiwała głową.

– Wyliżesz się, zaraz dam ci dwie paczki mrożonego groszku, położysz na kolanach i do jutra będziesz jak nowy – pocieszyła mnie. – Sport to zdrowie, ale sport z umiarem.

– Nie, Renia, ja jestem na to za stary – mruknąłem, przykładając groszek do pulsujących stawów.

– Ależ skąd! Odzyskasz formę, do tego trzeba cierpliwości i systematyczności. Codziennie trochę pojeździsz i będzie dobrze, zobaczysz.

– Akurat! Nie widziałaś, jak Karolak zasuwa, a przecież nie jest młodszy ode mnie – przyznałem z goryczą.

– A ty koniecznie próbowałeś mu dorównać? On nie wsiadł na rower dziś pierwszy raz po długiej przerwie, codziennie jeździ, a to do sklepu, a to wnuczki pilnować.

– Jakoś nie zauważyłem…

– Bo nigdy nie było cię w domu, wracałeś z pracy zmęczony i nie interesowałeś się życiem sąsiadów.

Moja Renia jest mądrą kobietą, ale w jednym nie miała racji: mrożony groszek wcale tak szybko nie pomógł. Skutki wyprawy z Karolakiem przyszło mi odczuwać dużo dłużej. Jednak po dwóch dniach znów siadłem na rower, tym razem wybrałem krótszą trasę i wróciłem w całkiem dobrym nastroju. Przejażdżka była przyjemna, zacząłem wierzyć, że uda mi się pokonać słabości, które tak podstępnie mnie dopadły.

W niedzielę przyjechał syn z Kacperkiem

Umocował nasze rowery na bagażniku i pojechaliśmy samochodem do lasu, żeby się młody zanadto nie zmęczył, jak wyjaśnił mi dyplomatycznie. Wiedziałem, że robi to ze względu na mnie, ale zmilczałem. Obiecałem sobie, że odzyskam formę, choćbym miał trenować dzień w dzień. Za miesiąc ruszymy na rowerach spod domu! Jeździliśmy po lesie ze trzy godziny, a ja wcale tego nie zauważyłem. Zmęczyłem się trochę, ale w przyjemny sposób, i nie musiałem wieczorem obkładać się mrożonym groszkiem.

– Z dnia na dzień jest coraz lepiej – zawiadomiłem Renię triumfalnie.

– K. to już nawet całkiem dobrze. Wykurował się wreszcie po tej waszej wariackiej wyprawie rowerowej. Może znów zaczniecie razem jeździć?

– O ile ten głupek nie ucieknie na mój widok – zaśmiałem się.

A jednak to ja okazałem się twardszy, mając tę wiedzę, mogłem dać sąsiadowi fory.

– Pójdę do niego i namówię na krótki rajd terenowy – oznajmiłem.

– Tylko bez szaleństw – dogonił mnie głos Reni.

K. to ambitny chłopak, nie musiałem go długo przekonywać, gorszą przeprawę miałem z jego żoną.

– Gdzie was znowu niesie, dopiero co Lucka postawiłam na nogi, bo ischias go złapał – łypała na mnie nieprzychylnie. – Zapomnieliście, ile macie lat? Sport jest dla młodych, jak głowa posiwieje, to trzeba trochę spuścić z tonu.

– Mowy nie ma – Karolak wypowiedział się za nas obu, bo mnie nie wypadało polemizować z jego ślubną. – Sport jest dla wszystkich, a my nie jesteśmy jeszcze tacy starzy i nie zamierzamy zdziadzieć przed telewizorem. Chodź, sąsiedzie, pojedziemy w teren, potrenujemy.

– Tylko nie za długo, bo znowu cię połamie – krzyknęła jego żona.

– Przyzwyczai się – machnął ręką Karolak w odpowiedzi na moje pytające spojrzenie. – Ale ja o czym innym chciałem… Jak leżałem z ischiasem, poszukałem trochę w internecie i znalazłem dla nas kilka tras.

– Byle nie takich jak ta pierwsza, którą mnie uraczyłeś – zastrzegłem.

– Nie jojcz. Ja gorzej na tym wyszedłem. Trasy są podobne, ale krótsze, chodzi o to, żebyśmy się nie przetrenowali, a wypracowali kondycję.

– Niegłupio mówisz, sąsiedzie – przyznałem z ulgą.

Ucieszyłem się, że Karolak nie chce rywalizować, tylko pracować nad formą. Oczywiście bez wysiłku pokonałbym go na każdej trasie, jednak wolałem tego nie sprawdzać. Renia miała co prawda zapas mrożonek w lodówce, ale już energiczna żona sąsiada mogłaby mieć pewne obiekcje i dać im burzliwie wyraz.

Trenowaliśmy rozważnie, ale systematycznie. We dwóch było raźniej, jak mnie się nie chciało wyjść z domu, to Karolak wyciągał mnie za uszy, a jak on zaczynał marudzić, ja przejmowałem rolę trenera… Z początku wydawało mi się, że wysiłki nie przynoszą spodziewanego efektu, ale myliłem się. Po prostu nie zauważyłem, że jakoś wszystko mniej mnie boli.

Stałem się sprawniejszy, kolana przestały rwać, a kręgosłup nie skrzypiał jak dawniej. Do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja, więc i mnie udało się błyskawicznie zapomnieć o dolegliwościach. Nie stałem się młodszy, lecz jakoś lepiej mi się żyło, sport dobrze mi zrobił, rozruszałem członki, a i głowa zaczęła jakby lepiej pracować. Zacząłem z troską myśleć o zmieniających się porach roku.

– Karolak, co my zrobimy zimą? Na rowerze nie da się jeździć po śniegu, a ja nie zamierzam tkwić w domu, nie wytrzymałbym bez codziennej dawki ruchu – zagaiłem sąsiada.

Plan wydał mi się dość ambitny

– Coś wymyślimy, nie łam się – odparł niefrasobliwie. – Mam w piwnicy stare deski, nie używałem ich od młodości, nie wiem, czy się nie rozleciały. Będę musiał je obejrzeć.

– Stolarzem chcesz zostać? – nie rozumiałem, o czym mówi.

– Deski, czyli narty – wytłumaczył, jak już przestał się głupio śmiać.

– U nas nie ma górek do zjeżdżania, a poza tym ja nie umiem. Jakoś nigdy nie próbowałem – wyznałem, bo co będę ukrywał przed kolegą braki.

– Ja też nie potrafię – odparł szczerze Karolak – Ale narty biegowe to co innego. Dostawiasz nogę do nogi i suniesz po śniegu, to całkiem łatwe i świetnie buduje kondycję. Jak się codziennie przelecimy, to nie zgrzybiejemy. A wiosną znów wsiądziemy na rowery i hajda w plener!

Plan wydał mi się dość ambitny, bo rower to nie problem, każdy potrafi jeździć, ale narty? Musiałbym się wszystkiego nauczyć od podstaw, ale od czego mam Karolaka? Pokaże mi, co i jak, a ja przecież nie jestem jeszcze taki stary, żeby nie złapać, o co w tym chodzi. We dwóch damy radę. 

Czytaj także:
„Przez 2 lata spędzaliśmy święta samotnie. Serce mi pęka na myśl o tym, że w tym roku też mogę nie zobaczyć dzieci”
„Nasz sąsiad uważał się za elitę, ale był zwykłym wiejskim bucem. Bogaty pan prezes, a żartował jak pijany wuj na weselu”
„Żona i sąsiedzi uważają, że jestem bohaterem, bo obroniłem się przed napadem. Dobrze, że ich tam nie było…”

Redakcja poleca

REKLAMA