Krystyna stała w bieliźnie przed otwartą szafą i gapiła się w nią jak sroka w gnat. Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że za czterdzieści minut mieliśmy być u państwa Z.
– Tylko żebyś mi tam, Jurek, nie szarżował z tymi swoimi durnymi dowcipami – rzuciła, nawet się nie odwracając. – Dla nikogo oprócz ciebie nie są zabawne!
Aha, czepiamy się, żeby było jasne, kto zawalił, jeśli coś nie pójdzie po jej myśli.
Dlaczego się tak czepia?
– Słyszałeś?! – ryknęła.
– W ogóle się nie będę odzywał, cała przyjemność po mojej stronie – odparłem spokojnie. – Facet żeniący się z kobietą, która mogłaby być jego wnuczką, to buc.
Siedziałem, a ją zaczynało nosić.
– Juruś – pękła wreszcie. – Co ja mam na siebie włożyć? Same szmaty tu są!
Z szafy aż się wylewa, a zawsze gdy gdzieś wychodzimy, ta sama historia. Wstałem i wyjąłem szary kostium.
– Nie za mało elegancko? – spytała.
– Idziemy tam, bo starasz się o etat – westchnąłem. – To nie karnawał w Rio.
– Szlag by to trafił! – wybuchła. – Czy on wszystkich potencjalnych pracowników zaprasza na wieczorki do domu? Nowy jest w tej okolicy, dopiero rok temu dom postawił. Pewnie chce pokazać, co z niego za panisko. Oficjalna wersja jest taka, że w firmie ma być jak w rodzinie...
Żona się wreszcie wystroiła i natychmiast powstał nowy dylemat: idziemy czy jedziemy? Nie miałem problemu. Odpalać auto, żeby przejechać 500 metrów? Czy ja jestem jak jej pan dyrektor? Bez jaj! Szliśmy sobie zatem, a po drodze Krystynka udzielała mi ostatnich wskazówek. Miałem się nie odzywać niepytany, nie robić głupich min i udawać, że czuję się oszołomiony zaszczytem, jaki mnie spotkał.
Nie ma sprawy
Ślubna, choć już milion razy dom przyszłego szefa widziała, bo w końcu stał dwie przecznice od naszego, znów nie mogła się nadziwić, ile to kasy ludzie mają... I skąd?
– Tyrają w pocie czoła – podsunąłem. – Nie to, co twój chłop, kochanie. Ledwo dwanaście godzin przepracuje i siup, już na kanapę się pcha, taki leniwiec z niego.
– Och, przestań raz wreszcie jątrzyć – burknęła. – Wstydu za grosz nie masz!
Wyszli państwo Z. Jej wręczyłem kwiatki, jemu wino. Miałem wątpliwości, czy wypada, ale Krycha kazała wziąć, to niech mają. Palant od razu rocznik chciał sprawdzać. Myślał, dureń, że pod Biedronką piwnice aż do francuskich winnic się ciągną? Wylądowaliśmy w salonie, ja i pani domu na sofie po jednej stronie ławy, Kryśka i gospodarz po drugiej. Zaczęło się nawet miło, bo rzeczowo: jaki jest zakres działania firmy, oczekiwania, plany na przyszłość. Przyszło mi nawet do głowy, że niesłusznie oceniłem pana Z. jako palanta... Może i dobrze by było, jakby Krycha tę robotę dostała? Blisko, na dojazdy się nie zrujnujemy, a kasa się przyda, bo jeszcze jeden taki huragan „Ksawery”, a będziemy mieli dom bez dachu – ten nasz poniemiecki długo już nie pociągnie.
Następnie rozpoczął się Wielki Monolog... W jakich krajach szanowny gospodarz w swoim życiu był, co widział, co kupił i za ile. Ślubna moja tylko „och i ach”, gospodyni paznokcie ukradkiem ogląda, ja robię inteligentny wyraz twarzy. Z natury jestem człowiekiem czynu, więc najpierw zacząłem sobie wyobrażać pana Z. w nowej koszulce Krysi, tej z koronkami... Potem, żeby się nie roześmiać, kombinowałem, ile dachówek trzeba kupić na pokrycie chałupy. A może blacha? Sam nie wiem, kiedy moja dłoń zjechała w szczelinę między siedzeniem fotela a jego boczną ścianką – dość, że wymacałem tam mały, podłużny przedmiot. Poczułem się jak Indiana Jones i zabrałem się do eksploracji. Najpierw wymacałem zapalniczkę, potem długopis i chyba kapsel od piwa, a gdy wsunąłem dłoń głębiej, skrawki jakiegoś papieru. Bardzo byłem ciekaw, co to jest, ale, niestety, dotykiem nie dało się za bardzo rozpoznać.
Tak się zatraciłem w tych moich tajnych działaniach, że nawet nie usłyszałem pytania, które właśnie zadał mi gospodarz.
– Mówiłem, że zdun to dobry zawód – powtórzył. – Piece też pan stawia?
– Oczywiście, tudzież grille murowane, wędzarnie – wyjaśniłem. – Klient nasz pan.
Krycha nagrodziła mnie uśmiechem i dodała, że jestem najlepszym fachowcem w regionie. Aż żałowałem, że nie mam dyktafonu. Chciałbym jej to przypomnieć, gdy znów mi wygarnie, że powinienem zmienić profesję na coś bardziej chodliwego!
– Co ty na to, Jolu? – szef przypomniał sobie o żonie – A gdybyśmy zbudowali sobie takie cudo? Piekłabyś nam domowy chlebek i bułeczki – rozmarzył się.
– Ja? – zdziwiła się. – Bułeczki?
– Panią z wioski mogłabyś nająć do pomocy – uśmiechnął się jak aligator. – Zdrowa żywność teraz jest w modzie.
Przytaknęła bez przekonania, lecz on nawet tego nie zauważył, bo już opowiadał Krysi, dlaczego firma ma stanowić jedną wielką rodzinę. On przez pewien czas pracował w Danii, a tam właśnie tak jest...
Pani domu wyszła po ciasto
Przesiadłem się i zabrałem do eksploracji szczeliny przy drugim oparciu. O, co to może być? Twarde, podłużny kształt, obłe zakończenie z jednej strony, z drugiej coś dziwnego... Podziobałem w to, wtedy rozległ się dziwny dźwięk. Zmartwiałem. Jasna cholera! Próbowałem to wyłączyć, dopóki nikt nie zauważył, ale gdzie tam, zero efektu. Rozejrzałem się cały w strachu – pan Z. z moją rozprawiali o odpisach w podatku jakby nigdy nic... Może mi się uda nie zakończyć mojego małżeństwa w czasie tej wizyty, skoro będą tokować bez końca? Zerknąłem w bok – pani Z., która zdążyła wrócić, siedziała ze ściągniętą twarzą. Chyba nie tylko dla mnie ten dźwięk oznaczał klęskę... Aż podskoczyłem, słysząc skoczną melodyjkę.
– Zapomniałam wyłączyć dźwięk w telefonie – spłoszyła się Jolanta. – To moja mama – wyjaśniła patrzącemu złym okiem mężowi. – Przepraszam na chwilę.
– Ta moja teściowa – sapnął pan Z. – Same ważne sprawy. Od rana do nocy. Chciałbym, żeby moją teściową była jakaś babka z klasą, a nie ta stara wiedźma... Nie ma co iść do cyrku, mając taką rodzinę, hahaha!
Czy ten człowiek tak na serio? Na chwilę mnie zmroziło, ale gospodarz ewidentnie oczekiwał od nas rozbawienia, więc roześmialiśmy się z Krysią jak na komendę i trochę się rozchmurzył. Chyba go połechtało, że potrafi być zabawny. Gospodyni długo nie wracała, a on tylko się rozkręcał.
– Ostatnio ten małpiszon kazał mi składać sobie meble! A to już fachowców w mieście nie ma? Nie żeniłem się z jej córką po to, żeby być teraz jakimś jej sługusem, haha!
Byłem zaskoczony, ale jego żale nie zakończyły się nawet po powrocie żony, a ta niczego nie komentowała - jedynie siedziała i w milczeniu słuchała, jak mąż... zwyczajnie obraża jej matkę. Wyszliśmy już godzinę później. Stwierdziłem, że może jednak brakuje nam trochę kasy i nie jesteśmy tzw. „ludźmi sukcesu”, ale przynajmniej mamy trochę klasy. Krysia chyba doszła do tego samego wniosku, bo mocno mnie przytuliła w łóżku i szepnęła:
– Dziękuję, że jesteś taki, jaki jesteś. Od dziś będę mniej narzekać...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”