„Nie chciałem wracać na stare śmieci. Gdy zbudowałem sobie szczęśliwe życie, los ze mnie zadrwił”

Mężczyzna na wsi fot. iStock by GettyImages, Iona Studio
„Traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa trzymały mnie z dala od rodzinnej wsi. Miałem dobrą pracę i żonę w mieście, prowadziłem niemal idealne życie. Do czasu, gdy los postanowił ze mnie zadrwić”.
/ 18.09.2023 08:45
Mężczyzna na wsi fot. iStock by GettyImages, Iona Studio

Pierwsze lata były szczęśliwe. Dom zbudował pradziadek. Wygód tam nie było. Pamiętam czasy, kiedy za potrzebą trzeba było chodzić na podwórko. A kąpaliśmy się w balii w wodzie grzanej na piecu.

Dobrze mi było przy dziadkach

Po generalnym remoncie (wreszcie mieliśmy w domu ciepłą wodę i kanalizację!) ja z mamą i tatą zamieszkaliśmy na piętrze, dziadkowie na parterze. Co rano zjadałem ohydną mleczną zupę, którą dostawałem na śniadanie od mamy. A potem biegłem na dół, gdzie już czekały na mnie naleśniki, placki albo ciasto z owocami.

Napychałem się nimi do woli. Nikt mi nie zabraniał, bo mama już poszła do pracy, a tata i dziadek w pole. Do siódmego życia opiekowała się mną babcia. Pomagałem jej karmić kury, doić krowy.

W dniu, w którym musiałem iść do szkoły, schowałem się na strychu. Szukała mnie cała rodzina. Znalazł mnie dziadek. Zanim sprowadził mnie na dół, wytargał mnie za uszy.

– Wiesz, jak nas nastraszyłeś? Nigdy więcej tego nie rób – wywrzeszczał, a potem mocno mnie przytulił.

To ja znalazłem babcię leżącą w ogródku. Myślałem, że odpoczywa. Obok niej leżała łubianka z truskawkami.

– Babciu, może pójdziesz poleżeć w domu? Ja pozbieram truskawki – zawołałem.

Ale babcia nie odpowiedziała. Dotknąłem jej ręki. Była dziwnie zimna. Pobiegłem z płaczem do domu.

Nie chciałem iść na pogrzeb. Miałem już dziesięć lat, wiedziałem, co to jest śmierć. I wiedziałem, że babcia nie wróci. Ale nie chciałem patrzeć, jak będą ją w drewnianej skrzynce opuszczać do zimnego grobu. Rodzice w końcu odpuścili. Gdy wrócili z pogrzebu, spałem na łóżku dziadków, wtulony w fartuch babci.

Dziadek zaczął podupadać na zdrowiu. Nie dbał o siebie. Gdyby nie rodzice, pewnie by nie jadł i się nie mył. Już się ze mną nie bawił, nie uczył mnie stolarki. Całe dnie spędzał na ławce przed domem. Gospodarką zajmowali się moi rodzice.

Mama nigdy nie narzekała. Gdy ją coś bolało, brała tabletkę i pracowała. Trafiła do lekarza dopiero, gdy zemdlała.

Ostatnie tygodnie życia spędziła w domu. Nie chodziłem do szkoły. Całe dnie siedziałem z mamą. Dopóki miała siłę, to ona mi czytała. A potem ja jej.

– Synku, zdrzemnę się na chwilkę, dobrze? Potem dokończymy – to były jej ostatnie słowa, a potem koniec.

Wszystko było na mojej głowie

Po jej śmierci musiałem gwałtownie dorosnąć. Tata zaczął pić. Dręczyło go poczucie winy. Wyrzucał sobie, że nie zauważył, że mama jest chora. Dziadek po stracie córki zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. To ja robiłem zakupy, gotowałem, karmiłem kury, doiłem krowy. I zajmowałem się dziadkiem. Ale w pole sam nie umiałem pojechać. Większość upraw przepadła. Tata zaciągnął w banku kredyt. Nie spłacił go i pola przepadły. Żyliśmy z zapomóg z opieki społecznej i emerytury dziadka. Tata na wódkę sprzedał już telewizor, obrączki, a nawet pralkę.

Co miesiąc czekałem na listonosza na drodze, żeby przejąć pieniądze. Inaczej nie mielibyśmy za co żyć. Chowałem pieniądze i choćby ojciec nie wiem jak szalał, nigdy mu ich nie oddałem. Gdy się zorientował, zbił mnie po raz pierwszy. A potem zaczął to robić regularnie. Kilka razy w amoku pobił też dziadka.

Po raz pierwszy postawiłem mu się, gdy miałem piętnaście lat. W szkole trenowałem boks. Za pierwszym razem tylko się zasłaniałem przed ciosami ojca. Za kolejnym zacząłem oddawać. Raz na taką bójkę weszła pani z opieki społecznej. Uznała, że znęcam się nad ojcem i jestem agresywny.

Trafiłem do izby dziecka. Dostałem kuratora. Słuchał mnie, mówił, że rozumie, ale niewiele może zrobić. Ojciec pił dalej. Dziadek już nie wstawał z łóżka. Ja powinienem zacząć naukę w liceum, ale do szkoły nie dotarłem ani razu. Nie mogłem zostawić dziadka samego z ojcem. Czasem, gdy tata był już bardzo pijany, zaczynał płakać i przepraszać.

– Maciuś, ja wiem, że jestem złym ojcem. Ja się poprawię. Ale tak bardzo tęsknię za Renatą… Ja nie umiem bez niej żyć – szlochał. Głaskałem go po głowie i mówiłem, że wszystko będzie dobrze.

Tata powiesił się w moje siedemnaste urodziny. Znalazłem go w dawnej sypialni rodziców. Nie zostawił żadnego listu. Nie trafiłem do domu dziecka. Podpisałem za dziadka papiery, że będzie się mną opiekował. Tak naprawdę było na odwrót. Kiedyś, kiedy dziadek jeszcze mnie poznawał, obiecałem mu, że nie oddam go do przytułku. Do dziś żałuję, że dotrzymałem słowa.

To musieli być obcy, bo tubylcy wiedzieliby, że w naszym domu nie ma nic do ukradzenia. Ja wyszedłem tylko na zakupy. Ale spotkałem kolegę z podstawówki i dałem się wyciągnąć na piwo.

Wróciłem przed dwudziestą trzecią. Zły na siebie, bo wiedziałem, że dziadek dawno powinien dostać kolację i iść do łóżka.

Zobaczyłem otwarte na oścież drzwi. Wystraszyłem się, że dziadek sobie otworzył i wyszedł. Wpadłem do środka. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Kuchnia była zdemolowana. Dziadek siedział przywiązany podartymi ścierkami do fotela. Miał zmasakrowaną twarz. Jeszcze żył. Zmarł w karetce. Nigdy nie przestałem winić się za jego śmierć.

Po pogrzebie sprzedałem kury i dwie krowy, które jeszcze żyły, sąsiadom. Za grosze. Nie chciałem nigdy tu wracać.

Udało mi się coś osiągnąć

Przez ostatnich dwadzieścia lat sporo osiągnąłem. Skończyłem liceum, studia ekonomiczne. Zarabiałem jako kelner. Po obronie szef zaproponował mi stanowisko menedżera. Dziesięć lat temu mieliśmy już sieć restauracji, a ja kierowałem całą firmą. Stef poznałem w pracy. Zatrudniłem ją w naszej restauracji jako szefa kuchni.

– Stefania. Po babci. Ale mów mi Stef – dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę i się uśmiechnęła.

Referencje miała świetne. Pracowała w Paryżu i Mediolanie. „Czas pójść na swoje” – napisała w liście motywacyjnym.

Stef zauroczyła mnie już na tym pierwszym spotkaniu. Była taka pewna siebie, zdeterminowana, a jednocześnie bardzo kobieca. Wmawiałem sobie, że muszę zachować się profesjonalnie i nie mogę się z nią spotykać. Wytrzymałem miesiąc.

Na oficjalnym otwarciu restauracji były tłumy. Stef dwoiła się i troiła. W końcu za ostatnimi gośćmi zamknęły się drzwi. W drzwiach prowadzących na zaplecze stanęła Stef. Z butelką wina w ręce.

– Chyba zasłużyłam na to, co, szefie? – uśmiechnęła się.

– Jasne, jak najbardziej. Dziękuję. I gratuluję. Było świetnie.

Wypiliśmy tę butelkę i następną. W tle cicho grała muzyka.

– Zatańczysz? – Stef wyciągnęła do mnie rękę.

Byłem pijany i zakochany po uszy. I nie umiałem odmówić. Całowałem ją, a ona próbowała zamknąć restaurację. Udało się.

– Idziemy do mnie czy do ciebie? – wyszeptała mi do ucha.

Wynajmowałem wtedy ciasną kawalerkę, bo na lepsze mieszkanie szkoda mi było pieniędzy. I tak prawie nie bywałem w domu. Więc do niej.

Stef mieszkała na strychu starej kamienicy. Mieszkanie składało się z jednego wielkiego pomieszczenia, które wypełniały sprzęty kuchenne. Gigantyczna lodówka, czteropalnikowa kuchenka gazowa, piec i ogromny blat. Łóżko wydawało się tylko dodatkiem, ale tej nocy interesowało nas głównie ono.

Obudził mnie słodki zapach. Otworzyłem oczy. Stef w fartuszku zarzuconym na nagie ciało coś pichciła, podśpiewując. Pachniało smażonym masłem.

– Proszę bardzo! Kaiserschmarrn. Śniadanie austriackich cesarzy – zawołała, gdy zobaczyła, że już nie śpię.

Przypomniały mi się naleśniki babci i przez chwilę zrobiło mi się smutno.

– Maciek, coś się stało? – zaniepokoiła się gospodyni.

– Pachnie wspaniale. Czy pani kucharka jest w zestawie? – zawołałem, pewnie trochę za głośno, żeby nie wyjść na gbura.

Ten moment musiał wreszcie nadejść

Znaliśmy się już pół roku. Kilka razy byliśmy z wizytą u rodziców Stef w Bydgoszczy. Ale ten moment musiał przyjść.

– Maciek, a kiedy poznam twoją rodzinę? Wstydzisz się mnie? – zapytała w końcu z wyraźnym niepokojem w głosie.

– Nie, skąd. Tylko widzisz, ja nie mam rodziny. Nikogo. Po prostu nikogo.

Nalegała, więc opowiedziałem jej swoją historię. A raczej jej wersję eksportową. Pominąłem alkoholizm ojca, bójki, okoliczności śmierci dziadka.

– Jejku. Wszyscy nie żyją. Bardzo smutne. Nic się nie martw. Jak poznasz wszystkie moje ciotki, wujów, kuzynki i kuzynów to jeszcze to docenisz – Stef pogłaskała mnie po głowie.

Trzy dni później poprosiłem ją o rękę.

Wesele wyprawili nam teściowie. Nawet nie chcieli słyszeć, że się dołożę. Z mojej strony było tylko kilku kolegów z pracy. Z jej chyba ze trzysta osób. Stef przedstawiała mnie każdemu po kolei. Ale pogubiłem się już chyba przy piątej osobie.

Po ślubie wynajęliśmy razem mieszkanie. Teść oferował się, że pomoże nam w kupnie własnego, ale odmówiliśmy.

– Tato, dzięki, ale dobrze zarabiamy, poradzimy sobie sami. Jesteśmy już bardzo dorośli – Stef podziękowała jak najgrzeczniej, ale i tak jej rodzice przez kilka miesięcy byli na nas obrażeni.

Apartament z wielkim tarasem kupiliśmy na kredyt. Został przebudowany zgodnie z życzeniem Stef. Czyli składał się głównie z wielkiej kuchni i połączonej z nim jadalni. Do tego sypialnia, mała garderoba i łazienka.

– A pokój dla dziecka? – zapytała teściowa.

– Mamuś, a są tu dzieci? – urwała dyskusję Stef.

W kwestii dzieci oboje się zgadzaliśmy. Mamy czas. Nie na dzieci, ale na podjęcie decyzji, czy w ogóle je chcemy. Stef miała dwadzieścia dziewięć lat, jej kariera się rozkręcała. Ja ledwie znajdowałem czas dla żony. Nie wiem, kiedy jeszcze miałbym poświęcać go dzieciom.

Zaczęliśmy się od siebie oddalać

Przez kilka lat byliśmy naprawdę szczęśliwi. Oboje dużo pracowaliśmy, Stef także w weekendy. Ale zawsze znajdowaliśmy przynajmniej jeden wieczór w tygodniu tylko dla siebie. I urlopy. Te były święte. Tydzień zimą i minimum dwa tygodnie latem. A czasem i trzy. Jeździliśmy na nie tylko we dwójkę. To był nasz czas i nie chcieliśmy go dzielić ze znajomymi.

Nie umiem powiedzieć, kiedy zaczęliśmy się od ciebie oddalać. Czy to było po tym gwiazdkowym przyjęciu, które Stef przetańczyła ze swoim młodym protegowanym? A może po tym wyjeździe w Alpy, w czasie którego ja głównie siedziałem przed komputerem i próbowałem ratować reputację firmy po zatruciu salmonellą w restauracji w Toruniu?

Ciągle byliśmy razem, ale nie było tak jak kiedyś. Czasem nawet się kochaliśmy, ale bez pasji, mechanicznie. Oboje staraliśmy się zachować pozory. Doszło do tego, że ja wiedziałem, że Stef już tylko udaje, a ona, że ja. Ale brnęliśmy w to dalej.

Ale przyszedł koronawirus i z jednej strony – dał pretekst mnie i Stef, żeby się od siebie uwolnić. Bez awantur, oskarżania się i ranienia. Z drugiej – przez niego musiałem zamieszkać w domu mojego dzieciństwa. Choć obiecałem sobie, że moja noga więcej w nim nie postanie.

Do połowy kwietnia szefowie przekonywali nas, że wszystko mają pod kontrolą. Obniżenie wynagrodzeń, pomoc rządu, sprzedaż na wynos. Obiecywali, że przetrwamy. Dwa tygodnie później dostałem wypowiedzenie. Trzymiesięczne. Stef straciła pracę z dnia na dzień. Pracowała za samozatrudnieniu i po prostu firma nie przedłużyła z nią kontraktu.

– Maciek. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Nie stać nas na spłacanie kredytu za to mieszkanie. I oboje wiemy, że nasze małżeństwo to już fikcja. Jeszcze przed zamknięciem granic dostałam ofertę z Berlina. Taką nie do odrzucenia. Nie wiedziałam, jak ci powiedzieć. Ciągle na mnie czekają. Jak tylko w Niemczech otworzą restauracje, wyjeżdżam. Musimy sprzedać mieszkanie. Albo oddać je bankowi. Wszystko mi jedno. Nie chcę żadnej kasy, chcę się tylko uwolnić… Zajmiesz się tym? Przepraszam, że tak wyszło.

Zaskoczyła mnie, ale po chwili poczułem ulgę. Od dawna było ciężko. Ale te dni spędzone razem w zamknięciu były koszmarem. Nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Na każdy temat mieliśmy inne zdanie. Kłóciliśmy się o skarpetki na dywanie, politykę, pieniądze. O każdy drobiazg. Miałem dość. Chciałem być sam. I mieć święty spokój.

Nagle wszystko stało się jasne. Już nie było o co się kłócić. Ustaliliśmy, że Stef do czasu wyjazdu do Berlina wprowadzi się do rodziców. Ja będę szukał kupca na mieszkanie. Zgodziliśmy się, że jak będzie trzeba, sprzedamy nawet poniżej jego wartości. Byle spłacić kredyt i odzyskać wolność.

Stef wyprowadziła się pod koniec maja. Na początku czerwca zadzwoniła agentka nieruchomości. – Panie Maćku. Mam kupca. Zapłaci dobrze, ale ma warunek. Chciałby przejąć mieszkania za tydzień. Jak nie, to szuka dalej. To naprawdę świetna okazja. Ma się pan gdzie wynieść?

Zgodziłem się od razu. Stef już zabrała większość swoich rzeczy. Ja nie miałem ich zbyt wiele. A kąt do spania przecież znajdę. Mam kumpli. Podpisaliśmy umowę przedwstępną.

Nie miałem ochoty na pożegnania

Karol pozwolił mi zawieźć kartony z moimi rzeczami do swojej piwnicy. Jedną noc spędziłem u niego na kanapie. Ale już po piętnastu godzinach wiedziałem, że nie mogę zostać na kolejną. Na pięćdziesięciu metrach mieszkał Karol, jego żona, dwójka dzieci, dwa psy i żółw. Marta pracowała zdalnie, dzieci się uczyły. Cały dzień wchodzili sobie w drogę. Jedna awantura prowadziła do następnej.

Po śniadaniu podziękowałem za pomoc i się wyniosłem. Kolejne noce spędziłem w samochodzie. Wiem, mogłem pójść do teściów, ale wmawiałem sobie, że honor mi nie pozwala. A tak naprawdę nie chciałem słuchać utyskiwań teściowej. „Gdybyście mieli dziecko, toby do tego nie doszło! Trzeba było mnie słuchać!” – jej irytujący głos aż bębnił mi w głowie.

Poszedłem do biura się spakować. Przy okazji wziąłem prysznic. Cały mój „służbowy” dobytek zmieścił się w jednym kartonowym pudełku. Smutne, prawda? Na szczęście nikogo nie spotkałem.

Nie miałem ochoty na ckliwe pożegnania i nieszczere pocieszanie. Pożegnałem się z jedyną osobą portierem Ryszardem. Poklepałem go po plecach, trąciłem łokciem. Tak jak nakazuje epidemiczna etykieta.

Zapakowałem karton do bagażnika. Usiadłem za kierownicą, zapaliłem silnik… I co? Prawda jest taka, że nie miałem pojęcia, co dalej.

Powrót na stare śmieci

Ten głos w głowie to mogła być babcia. A może mama? Przecież masz dom! Prawda. Mam. Wprawdzie oficjalnie ciągle należał do babci i dziadka, bo nigdy nie przeprowadziłem sprawy spadkowej. Ale był mój. Pewnie gdzieś w kartonach kryły się nawet klucze. Drugi komplet pewnie mieli sąsiedzi.

Kilka lat temu odnalazł mnie Łukasz, ich syn, i zapytał, czy rodzice mogą korzystać z kurnika, obory i stodoły. Zgodziłem się. Od razu zaznaczyłem, że nie chcę żadnych pieniędzy. Posłałem sąsiadom pęk kluczy do całego gospodarstwa, także do domu. Tak, miałem tam nigdy nie wracać. Ale nie miałem wyjścia. Alternatywą był przytułek dla bezdomnych.

Zadzwoniłem do Łukasza. Upewniłem się, że rodzice są w domu i mają moje klucze. Potwierdził.

– Mama się ucieszy. Ciągle się za ciebie modli – ucieszył się.

Ruszyłem. Dwadzieścia kilometrów od mojej wsi poczułem się jak w domu. Zacząłem rozpoznawać domy, zagajniki, stawy. Dużo się zmieniło. W miejscu ugorów powyrastały markety.

W naszej wsi zbudowano chodniki. Koło remizy OSP powstał pub. Kościół miał nową dachówkę. Byłem coraz bliżej tego miejsca. Dwadzieścia lat. Kawał czasu, ale przecież doskonale pamiętałem, jak zamykałem furtkę domu po raz ostatni. Sąsiadka przytuliła mnie do piersi i otarła łzę fartuchem.

– Maciuś, tyle lat. Ale wiedziałam, że kiedyś wrócisz. Czas leczy rany. Witaj.

Sąsiadka dała mi klucze. I koszyk wiktuałów z jakimiś pysznościami.

– Trochę tam ogarnęłam na dole, żeby było czysto. Zostawiłam ci też pościel i ręczniki. Gdybyś czego potrzebował, to wiesz, gdzie mnie szukać.

Zaparkowałem na ulicy i otworzyłem furtkę. Jabłonka przy kurniku bardzo wyrosła. Orzech za domem był złamany, ale ciągle żył. Na widok ławeczki, na której siadywał dziadek, zacząłem płakać.

Wiedziałem, że jak wejdę do środka, będzie jeszcze gorzej. Kuchnia. Nic się nie zmieniło. Odruchowo zacząłem wyczekiwać, że lada chwila wejdzie do niej babcia.

Rozejrzałem się. Fotel. Ten, na którym rabusie zadręczyli dziadka. Nigdzie go nie było widać. Odetchnąłem z ulgą. Kochana sąsiadka. Pomyślała o wszystkim.

Przełożyłem zapasy z koszyka do lodówki. Na spodzie znalazłem butelkę domowej cytrynówki. Spróbowałem. Dobra, mocna, kwaskowa. Pociągnąłem kilka łyków i poszedłem do sypialni dziadków. To tu pościeliła mi sąsiadka. Nad łóżkiem ciągle wisiał ich ślubny portret.

W łazience na suficie wyrósł wielki grzyb, ale było czysto. Wiedziałem, że mam duży dług wdzięczności wobec sąsiadki. Umyłem się i wyszedłem do sieni. Schody na piętro. Do naszego mieszkania. Nie, na wizytę tam nie byłem jeszcze gotowy.

Położyłem się do łóżka. Przez szeroko otwarte okna wlewał się blask księżyca. W stawie po drugiej stronie ulicy rechotały żaby. Gałęzie orzecha stukały w szyby. Gdzieś daleko szczekały psy.

Poczułem, że wróciłem do domu. Że jestem bezpieczny. Bardzo mnie to zaskoczyło. Przecież przez lata tak bardzo bałem się tego powrotu. 

Czytaj także:
„Zakochałem się w góralce, ale rodzice nas rozdzielili. Gdy po latach wróciłem z żoną i synem, gorące wspomnienia odżyły”
„Piwnica u dziadków skrywała wspomnienia wojny i śmierci. Mieszkał tam potwór, który miał odstraszać okupantów”
„Nie chciałem wracać do rodzinnej wsi. Nie dość, że wspomnienia wróciły, to jeszcze okazało się, że wszyscy tam powariowali”

Redakcja poleca

REKLAMA