„Nie chciałem jechać na zjazd absolwentów, bo niczego się nie dorobiłem. Los okazał się zaskakujący”

Romans po spotkaniu po latach fot. Adobe Stock, fizkes
Gdy w dniu uroczystości podjeżdżałem na parking z boku budynku szkolnego, ledwie mogłem znaleźć miejsce dla swojego roweru. Przyjechałem prawie na styk, za moment miało rozpocząć się spotkanie w auli.
/ 07.06.2021 07:24
Romans po spotkaniu po latach fot. Adobe Stock, fizkes

Do dzisiaj, jeśli tylko mogę, dużo chętniej wsiadam na rower niż do samochodu. Nade wszystko kocham wolność i nie obchodzi mnie, co sobie inni o mnie pomyślą.

Już, już sięgałem ręką do klamki, gdy w przedpokoju stanęła moja żona.

– A gdzie wy się wybieracie? – spytała. – Myślałam, że pomożesz mi zrobić porządek w piwnicy…

– Pewnie, że ci pomogę, tylko że trochę później – odparłem. – Ale na razie idziemy do garażu. Obiecałem chłopakom, że zrobimy przegląd rowerów.

– Co wam do głowy przyszło? – żona spojrzała na naszych synów, potrząsając głową.

– Jak to co? Naoliwić trzeba, odkurzyć… – wtrącił się przemądrzały Błażej.– Przerzutki sprawdzić – dodał Jaś.

– Jeszcze zima jest – Mirka machnęła ręką w stronę okna. – Śnieg wszędzie leży, nie czas na jazdę rowerem.

– Na rower zawsze jest czas i pora – roześmiałem się. – I ty to powinnaś chyba wiedzieć najlepiej, moja droga. Mirka uśmiechnęła się, popatrzyła na mnie porozumiewawczo.

– No dobra, idźcie już, skoro obiecałeś chłopakom – powiedziała. – A przy okazji rzućcie też okiem na mój rower, wybierzemy się gdzieś razem, jak tylko śniegi trochę stopnieją…

– Dobrze, mamo! – obiecał Błażejek. – Podrasujemy ci rower, że ho!

Praca na uczelni nie przynosiła kokosów

Nasze dzieci, ośmioletnie bliźniaki, podzielały naszą pasję do rowerowych wycieczek. Śmialiśmy się, że najpierw nauczyły się jeździć na rowerze, a potem dopiero chodzić. Jednak w naszej rodzinie rower zawsze był najważniejszy, ważniejszy nawet niż samochód, i to nie z byle jakiego powodu mieliśmy do niego taki szacunek. Bo gdybym kiedyś nie wziął na poważnie słów mojego starszego brata, to pewnie dzisiaj nie byłoby naszej rodziny. Mojej i Mirki.

Brat dopiero dużo później powiedział mi, że tylko tak sobie wtedy zażartował… Pokazując teraz chłopcom, jak trzeba zakonserwować łańcuch i przerzutki, wróciłem myślami do tamtych dni sprzed jedenastu lat, kiedy to przyszło zaproszenie na dziesięciolecie matury.

Po studiach zostałem na uczelni jako asystent profesora. Razem z nim uczestniczyłem w badaniach naukowych, to zajęcie stało się moją prawdziwą pasją. Na nic innego, zwłaszcza na życie towarzyskie, nie miałem już ochoty ani czasu. Moi rodzice byli ze mnie bardzo dumni, za to starszy brat przy byle okazji pokpiwał sobie z mojej pracy.

– I czego ty się tam dorobisz, na tym swoim uniwerku, chłopie? Garbu co najwyżej! – zwykł mawiać, gdy nie dawałem się namówić na jakiś wspólny wypad za miasto czy kolejną imprezę. – Popatrz, jak ty żyjesz, tylko te książki. I co ci to daje, nawet na samochód cię nie stać.

– Rower mi wystarczy – odpowiadałem mu wtedy. – To nawet zdrowiej jest.

– Pewnie, a panienkę to na ramę weźmiesz albo na bagażnik, co? – śmiał się Jarek. – Jeżeli któraś w ogóle będzie chciała na ciebie i na twoją dwukółkę popatrzeć, molu książkowy.

– Ty się lepiej martw o siebie! Ja na dziewczyny nie mam czasu ani na twoje głupie gadanie też nie – ucinałem te jego niewybredne docinki.

Niepotrzebny był mi ani samochód, ani dżinsy z Peweksu. Robiłem to, co najbardziej kochałem, a na uczelnię zawsze mogłem dojechać na rowerze.

Przecież to dziewczyna z moich snów, Mirka!

Nie zarabiałem wtedy wiele jako asystent profesora, za to byłem szczęśliwy, spełniałem się w życiu. A to, że nie miałem dziewczyny, nie umawiałem się na randki? No cóż, nie można mieć wszystkiego… Tak naprawdę jednak, to po prostu nie miałem czasu, żeby zainteresować się na poważnie jakąś kobietą.

Zresztą żadna mi się nie podobała nigdy aż tak bardzo, żeby poświęcać jej te moje nieliczne wolne chwile. No może poza jedną – Mirką, z którą chodziłem do liceum. Ale to była dziewczyna z wyższej półki, ona mogła mieć każdego chłopaka ze szkoły i nie tylko, gdzie by tam zwróciła na mnie uwagę! Pamiętam, że szykowałem się do obrony pracy doktorskiej, a tu któregoś dnia mama wręczyła mi jakiś list.

– To z twojej dawnej szkoły, synku, zobacz – powiedziała. – Jest pieczątka liceum. Ciekawe, czego oni mogą od ciebie chcieć po tylu latach? Chyba jakaś rocznica wypada czy coś. Rzeczywiście – to było zaproszenie na zjazd absolwentów. W programie zaplanowano spotkanie z wychowawcą klasy, obiad, a potem całonocną balangę w hotelu. Zapowiadało się nawet całkiem nieźle, ale nie dla mnie. Zanim jeszcze skończyłem czytać, wiedziałem już, że nie pojadę na ten zjazd. Szkoda mi było na bzdury czasu.

– Ale dlaczego, Adaś? – mama patrzyła na mnie ze zdziwieniem, gdy powiedziałem jej o swojej decyzji. – Rozerwiesz się, spotkasz starych kolegów, dowiesz się, co u nich słychać…

– No właśnie, mamo – pokręciłem głową. – Ja już dobrze wiem, jak to będzie. Przyjadą dobrymi samochodami, będę się przechwalać, ile zarabiają, jakie mieszkania mają, żony, dzieci – machnąłem ręką. – A ja co, czym się im pochwalę? Przecież ja nawet malucha nie mam, żeby tam pojechać. Zresztą, co tam maluch! Tam nie będzie gorszego wozu niż polonez pewnie.

– Opowiesz im o swoich badaniach naukowych – przekonywała mnie mama. – O swojej pasji, o tym, co kochasz robić.

– Mamuś, ty myślisz, że ich to zainteresuje? – uśmiechnąłem się z przekąsem. – Wiesz, o co najpierw mnie zapytają? Ile zarabiam, jaką furą przyjechałem. Co ja im wtedy odpowiem?

– Żeś na rowerze przyjechał! – roześmiał się Jarek, od dłuższej chwili przysłuchujący się naszej rozmowie. Już miałem mu wygarnąć, że jest idiotą, ale nagle jakby coś we mnie pękło. Bo właśnie, niby dlaczego nie? Zjazd miał być w kwietniu, piękny miesiąc na przejażdżkę rowerem. Zamiast garnituru i krawatu włożę luzacki, sportowy strój, no i będę sobą. Nie musiałem udawać żadnego szpanerskiego gościa, którym nie jestem. I tak zrobiłem.

Gdy w dniu uroczystości podjeżdżałem na parking z boku budynku szkolnego, ledwie mogłem znaleźć miejsce dla swojego roweru. Przyjechałem prawie na styk, za moment miało rozpocząć się spotkanie w auli. Gdybym przyjechał polonezem albo inną bryką, nie znalazłbym wolnego miejsca na parkingu. Widziałem, jak jakaś kobieta w volkswagenie usiłuje gdzieś się wcisnąć, jednak bezskutecznie. Gdy zauważyła, że się jej przyglądam, opuściła szybę.

– Nie ma to jak rower, wszędzie się zmieści, prawda? – zakrzyknęła do mnie. – Tobie to dobrze, Adam. I wtedy dopiero zorientowałem się, że to jest Mirka, dziewczyna, w której podkochiwałem się przez całe liceum! Wtedy traktowała mnie jak powietrze, a teraz… Że też mnie w ogóle poznała!

– Z tamtej strony pod drzewami jest chyba jeszcze jakieś wolne miejsce – wskazałem jej ręką najdalszy kąt parkingu. – Może się wciśniesz jakoś. Zaczekałem, aż Mirka zaparkuje auto, a gdy podeszła – jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętałem – uśmiechnąłem się.

Przechwałki kumpli były nawet zabawne

– Miło cię widzieć – przywitałem ją.

– Ciebie też, Adam – uścisnęła mnie, a potem obrzuciła zdziwionym spojrzeniem mój strój.

– Fajnie wyglądasz, tak na luzie… – zawahała się na moment. – Trenerem jesteś, z mistrzostw jakichś prosto przyjechałeś, czy co? – spytała z trochę złośliwym uśmieszkiem.

– Nie, nie jestem nikim ważnym – roześmiałem się głośno. – Ale za to świetny rowerzysta ze mnie – nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć, żeby nie wzbudzić jej kpin.

– I przyjechałeś tu na rowerze? – spytała, patrząc na mnie niepewnie, jakby sądziła, że to ja się z niej nabijam.

– Oczywiście – odparłem. – To mój najlepszy i zresztą jedyny środek lokomocji, jaki posiadam.

Mirka przyglądała mi się jeszcze przez moment z niedowierzaniem. Rozejrzała się, zatrzymując wzrok na tych wszystkich brykach i furach na parkingu. Potem rzuciła jeszcze okiem na swój elegancki kostium i moje sportowe odzienie, i roześmiała się.

– Ależ ty jesteś! – pokręciła głową z podziwem. – No nie wiem, czy ja bym miała tyle odwagi co ty. To mówiąc, wzięła mnie pod rękę i poszliśmy w stronę szkoły. Do auli weszliśmy sekundę przed rozpoczęciem uroczystości. Razem. Drzwi zamknęły się za nami z lekkim trzaskiem, który w ciszy, jaka panowała w sali, zabrzmiał jak wystrzał armatni. Prawie wszyscy się odwrócili w naszą stronę, poczułem na sobie wzrok dziesiątek par oczu. I dopiero w tamtym momencie, patrząc na tych wszystkich ludzi, dawnych kolegów i kumpli, ubranych w eleganckie garnitury i koszule, pod krawatami, zdałem sobie sprawę, że mój sportowy strój wygląda co najmniej trochę dziwnie.

Zwłaszcza że u mojego boku stała elegancka kobieta, niegdyś najbardziej pożądana dziewczyna w klasie, a może i w całej szkole. Wycofać się już nie mogłem, chociaż w pewnej chwili poczułem tak silne pragnienie, żeby stamtąd uciec… Jednak Mirka wciąż trzymała moje ramię. Jak mi potem powiedziała, zaimponowałem jej swoją odwagą i niezależnością, brakiem poszanowania konwenansów.

Wydałem się jej bardzo atrakcyjny w tym gronie nadętych bufonów w drogich garniturach, prześcigających się w przechwalaniu się swoimi osiągnięciami życiowymi. Ja byłem sobą, spontaniczny, swobodny, naturalny w sportowych spodniach, koszuli w kratkę i kurtce. I kiedy któryś z dawnych kumpli wyraził się trochę pogardliwie o moim braku dobrego wychowania ze względu na ten strój, Mirka wzięła mnie w obronę:

– A jak on miał się ubrać na rower, co? – spytała, patrząc z politowaniem na tego kolegę. – Może w garnitur i krawat? Powiedziała to tak zabawnie, że zaczęliśmy się śmiać, i wszystkie lody zostały przełamane. Zawsze wspominam ten zjazd z najcieplejszymi uczuciami. Mirka była akurat świeżo po rozwodzie, jak mówiła, właśnie z takim nadętym bufonem. Towarzyszyła mi przez cały czas. I nawet gdy po całonocnej imprezie w hotelowej restauracji rozeszliśmy się do swoich pokoi, ona została ze mną. No i w żaden sposób nie nazwałbym wypoczynkiem tego czasu, który spędziliśmy razem pod numerem 355.

Jedna wycieczka rowerowa, druga…

Nie była to tylko taka przygoda na dziesięciolecie naszej matury. Coś między nami zaiskrzyło, umówiliśmy się, zaprosiłem ją na rowerową przejażdżkę. Zaczęliśmy się spotykać, zostaliśmy parą. Ja, książkowy mól, niemający nawet zwykłego malucha, i ona, dziś bizneswoman, kiedyś najpiękniejsza w klasie. Udało mi się ją przekonać, że rower bywa lepszy niż najbardziej wypasiona fura. I powinienem być wdzięczny bratu za tamten jego głupi żart.

On po prostu zakpił sobie, abym na zjazd pojechał rowerem, a ja właśnie tym skromnym środkiem lokomocji zaimponowałem Mirce. Gdyby nie rower – nawiasem mówiąc, całkiem porządny i drogi jak na tamte czasy – może nie zwróciłaby na mnie uwagi, a wtedy nie byłoby naszej miłości, naszego wspólnego życia, tych wszystkich wspaniałych lat i naszych dzieci. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że także dla Błażeja i Jaśka rower jest czymś tak istotnym w życiu. I to nie tylko ze względu na zdrowie.

Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem

Redakcja poleca

REKLAMA