Kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach, czyli taki sobie standardowy scenariusz. I wszystko byłoby fajnie, gdyby się nie okazało, że wspólne mieszkanie wcale nie jest taką sielanką. No ale od czego są dobre rady?
Na szczęście nam się ułożyło
– To jak? Bierzemy ten ślub czy nie? – zapytał Włodek i przez moment się zastanawiałam.
Ja - 54 lata, on o 6 więcej. Każde z nas miało za sobą nieudane małżeństwo, mieliśmy łącznie 4 dorosłych dzieci i 3 wnuków. Zaczęliśmy się spotykać 8 lat wcześniej i może rzeczywiście należało pomyśleć o sformalizowaniu naszego związku?
– Możemy wziąć – zgodziłam się zatem, a Włodek kiwnął z zadowoleniem głową.
Nie oczekiwałam pierścionka ani romantycznych gestów. Brylant został mi po byłym mężu. Po rozwodzie kazałam przerobić pierścionek zaręczynowy na naszyjnik, a obrączkę oddałam starszej córce.
– Lepiej wydajmy pieniądze za pierścionek na remont – powiedziałam, choć Włodek chciał się zachować po rycersku.
Było w zasadzie jasne, że to on wprowadzi się do mnie. Przez te 8 lat mieszkaliśmy osobno, każde z nas miało swoje gniazdko, a spotykaliśmy się najczęściej u mnie, ponieważ miałam psa i nie chciałam zostawiać go samego. Ustaliliśmy, że wyremontujemy i przemeblujemy moje mieszkanie, a jego wynajmiemy dla dodatkowego przychodu. Ślub mieliśmy skromny, po nim tylko obiad dla najbliższej rodziny.
Dużo ważniejsza była przeprowadzka Włodka
– Sporo tego… – westchnęłam na widok pudeł i worków, które wylądowały w moim przedpokoju.
– I tak dużo wyrzuciłem – stwierdził. – Zabrałem tylko same skarby.
Znałam te jego „skarby”. Jego mieszkanie było mniejsze niż moje i straszliwie zagracone, to dlatego woleliśmy się spotykać u mnie. Włodek pochodził z Kresów. Był synem leśniczego i chociaż od lat mieszkał w mieście na 40 metrach kwadratowych, przed jego łóżkiem leżała wyprawiona skóra z dzika, a na ścianie w pokoju wisiało poroże jelenia. Miał też masę książek, kolekcję popielniczek zwiezionych z całego świata i swój super–ekstra–fantastyczny sprzęt grający wraz z toną płyt CD.
Tylko to ostatnie byłam skłonna widzieć w naszej wspólnej sypialni. Trofea myśliwskie i cała reszta była moim zdaniem zdatna wyłącznie do umieszczenia w dawnym pokoju dziewczynek, który teraz służył za magazyn i suszarnię. Włodek przewalczył ze mną jedynie swoją flanelową pościel i wyleniały pled, który darzył niezrozumiałym dla mnie sentymentem. Zgodziłam się na te rzeczy w sypialni oraz na książki w dużym pokoju, pod warunkiem że nie zobaczę na oczy skóry z dzika i poroża jelenia.
Przez pierwszy miesiąc po ślubie mieszkało nam się razem cudownie. Wreszcie nie było tematów pod tytułem „muszę wracać do domu” ani „kiedy zostaniesz na noc?”. Mogliśmy robić dalekosiężne plany i nie stresować się, że kwiaty w mieszkaniu Włodka pousychają. Teraz podlewaliśmy je razem z moimi.
Ale miesiąc miodowy nie mógł trwać wiecznie
W końcu doszło do pierwszej poważnej kłótni.
– Możesz mi powiedzieć, co to jest? – zapytałam na widok jakiegoś urządzenia rozłożonego na kuchennym stole.
– Lutownica – odpowiedział mój mąż. – Patrz, mam też gogle ochronne i…
– Po co ci lutownica? – nie wytrzymałam. – Weź to stąd, przecież tu się je!
Okazało się, że Włodek zawsze chciał mieć lutownicę, ciekawiła go zabawa z metalurgią i planował wykonanie metalowego stojaka na swoje CD. Ktoś mu powiedział, że trzeba kupić palnik gazowy, odsysacz do cyny, uchwyt, no i oczywiście materiały. Wszystko to czekało na rozpakowanie pod stołem w kuchni. Włodek uparł się, że właśnie tu będzie lutował swój stojak, a jeść możemy w pokoju.
– Mam nosić jedzenie przez cały dom? – zirytowałam się. – Kuchnia jest od jedzenia! Nie chcę tutaj tego całego warsztatu!
Chwilę później temperatura kłótni sięgała już zenitu i wyrwało mi się fatalne „to mój dom!”. Oczywiście męża to zabolało, bo przecież to już był nasz dom. Ale faktem było też, że to ja go kupiłam, a ostatnio nadzorowałam cały remont. Oczywiście, mieszkaliśmy już razem, ale nie wyobrażałam sobie, żeby ktoś robił sobie warsztat lutowniczy z mojej świeżo odremontowanej kuchni!
Kompromisu nie osiągnęliśmy
Ja jadłam na skrawku stołu wolnym od sprzętu Włodka, on ostentacyjnie zrobił sobie kanapki i zjadł w dużym pokoju. Pogodziliśmy się jednak i przez następny tydzień jakoś funkcjonowaliśmy. On lutował, kiedy mnie nie było, a kiedy przychodziłam, zanosił sprzęt do graciarni. Następnym razem poszło jednak o co innego.
Mianowicie zobaczyłam w sklepie przecudną narzutę na promocji i ją kupiłam. Nie wyrzuciłam starego pledu Włodka, tylko nakryłam go nową kapą. Kiedy to zobaczył, zażądał wyjaśnień.
– Po prostu ten twój koc do niczego nie pasuje – starałam się mu wytłumaczyć. – Ta niebieska kratka się z wszystkim gryzie. Przecież go nie wyrzuciłam, tylko położyłam nową narzutę.
Włodek jednak widział to inaczej. Jego zdaniem nie chciałam, żeby mój dom był też jego domem. Zabraniałam mu być sobą i uważałam przedmioty z jego przeszłości za śmieci. Naprawdę trudno mi było go przekonać, że to nieprawda bo… zdałam sobie sprawę, że ma dużo racji. Po tamtej sprzeczce pojechałam do mojej młodszej córki. Andżelika namiętnie kupowała poradniki o tym, jak lepiej żyć, komunikować się w związku, odnosić sukcesy. Pomyślałam, że może coś od niej pożyczę.
– Mam coś o tym, jak razem mieszkać i się nie pozabijać – uśmiechnęła się. – Wiesz, kupiłam tę książkę, bo miałam podobnie z Maćkiem. Nie umieliśmy się dogadać, jak urządzić sypialnię, bo on chciał tu mieć komputer, a ja toaletkę.
– I co zrobiliście? – zapytałam, rozglądając się pokoju, w którym nie było ani komputera ani toaletki, za to stało dziecięce łóżeczko turystyczne oraz nocnik.
– Chodzi o to, że mężczyzna potrzebuje jaskini – wyjaśniła poważnie. – Musi mieć miejsce, gdzie czuje się panem i władcą. Choćby to miał być garaż. U nas Maciek zajął pakamerę pod schodami, ja mu tam nie wchodzę, to jego królestwo. Może Włodek też chciałby się czuć w twoim mieszkaniu jak u siebie i mieć własny kąt?
Długo to trawiłam...
Nie wyobrażałam sobie, że będziemy przez resztę życia kłócili się o to, co ma leżeć na łóżku ani urządzali przepychanki o miejsce na stole w kuchni. Dlatego postanowiłam coś poświęcić.
– Włodziu, myślę, że powinniśmy zlikwidować graciarnię – powiedziałam. – Nie potrzebujemy tych starych taboretów ani komputera po dziewczynkach. A pranie możemy suszyć na balkonie.
Najpierw mąż sądził, że chodzi tylko o porządki i był niechętny pomysłowi, ale kiedy powiedziałam o dalszej części planu, aż się rozpromienił.
– Naprawdę to będzie mój gabinet? – nie mógł uwierzyć.
Porządkowanie graciarni poszło nam wyjątkowo sprawnie. Wyrzuciłam wszystko, z czego na co dzień nie korzystaliśmy. Jasne, było mi żal niektórych rzeczy, ale zależało mi, żeby mój mężczyzna był szczęśliwy. W końcu opróżniliśmy pokój i Włodek urządził tam sobie swoją „jaskinię”. Słowem nie pisnęłam, kiedy porozstawiał wszędzie swoje kolekcjonerskie popielniczki, chociaż nie palił od 20 lat.
Zaakceptowałam poroże na ścianie i stół do lutowania na środku. Nieszczęsny dzik znowu wylądował na podłodze. Ale co najlepsze, Włodek zabrał z sypialni swój ukochany pled i zniknął powód konfliktu.
– I jak poszło? – zapytała Andżelika.
– Dobrze. Włodek ma swój pokój. Nawet tam nie wchodzę. Zamienił wasz stary pokój w męską jaskinię. Nie żeby mi się to podobało, ale się z tym pogodziłam…
Faktycznie. Nie wchodziłam tam, nawet na kolację wołałam męża przez drzwi. Ale raz, kiedy go nie było, zbierałam po domu brudne kubki i weszłam do „jaskini”. Dopiero w tym momencie zrozumiałam, że dobrze zrobiłam. Ja rządziłam w całym mieszkaniu, on miał tylko to jedno pomieszczenie. I wcale nie chodziło o to, by się tam przede mną schować. Zrozumiałam to, kiedy zobaczyłam zdjęcie, jeszcze z początku naszego związku. W ramce, którą sam zrobił z metalowych drucików. Ramka była przepiękna, ażurowa, na pewno wymagała wielu godzin pracy. Zastanowiło mnie, dlaczego mi jej nie pokazał.
Może dlatego, że wcześniej nie okazywałam zainteresowania jego hobby? Kiedy tego dnia wrócił do domu, zapytałam go, nad czym pracuje. Dawno nie widziałam go tak rozpromienionego. Może na tym właśnie polega sekret udanego małżeństwa: że pozwalamy partnerowi robić to, co go uszczęśliwia?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”